Angele Dei

3 minuty czytania

angele dei

„Angele Dei” to pierwsza książka Dariusza Domagalskiego, która wpadła w moje ręce. Anioły walczące z ludźmi, do tego intrygująca okładka i autor, który udanie zadebiutował ponad 10 lat temu to sprawdzony przepis na sukces. Tak się jednak składa, że „Angele Dei” to takie typowe, niedzielne danie. Niby jest kotlet, są ziemniaki a do tego znośna surówka, ale odnosisz wrażenie, że ulubiony posiłek jadasz przecież każdego tygodnia. A gdyby dodać do tego coś nowego, jakiś składnik czy przyprawę?

Fabuła obraca się wokół Arki Przymierza, czyli artefaktu z czasów Mojżesza, w którym spoczywają jakieś nieziemskie skarby. Niewielu dokładnie wie, co znajduje się w środku, jednak siły Nieba i Piekła pożądają tej przyozdobionej złotem skrzyni, bowiem na pewno jest w niej jakaś cząstka Boga. Skarb taki wymaga odpowiedniej ochrony, stąd przez wieki zawsze istniał jakiś Strażnik. Wiele jednak zmieniło się od czasów Mojżesza, bowiem niebiańskie wojska oraz upadłe anioły są pozbawione obecności Ojca. Ten ostatni gdzieś przepadł i pozostawił wszystko własnemu biegowi. Jak się pewnie domyślacie, tak naprawdę jest to próba zarówno dla demonów, jak i aniołów oraz rzecz jasna ludzi.

Pomysł ten nie jest niczym nowym dla każdego, kto miał w rękach chociażby książki Kossakowskiej. Motyw nieobecnego Boga nie jest rzecz jasna jej wyłącznym pomysłem, ale szybko odkrywamy, że anioły mają w sobie wiele cech ludzkich i tak naprawdę szukają rozwiązania na wiele sposobów, często kłócąc się, walcząc a nawet zabijając. Domagalski chciał jednak z „Angele Dei” uczynić książkę poświęconą pierwszym istotom powołanym przez Boga, przez co człowiek jest tu zepchnięty do roli marionetki. Z początku odniosłem zupełnie inne wrażenie, jednak oddanie narracji w ręce kilku osób z czasem to twierdzenie tylko umocniło. Problem polega jednak nie tyle na wyraźnym faworyzowaniu jednej ze stron. Tutaj kwestią mocno dyskusyjną pozostaje owa narracja, która jest rozbita mocno w czasie i oferuje wiele różnych lokacji. Gdy już w danej historii zaczyna dziać się coś ciekawego, to nagle Domagalski „przerzuca” nas do na średniowieczny Cypr, gdzie jakiś tam rycerz wpada w sidła sprytnej kochanki. Szkoda, że nie zostało to podzielone w formie rozdziałów, bo takie szatkowanie tekstu szybko wprowadza zamęt i w ogólnym rozrachunku mocno mnie zmęczyło.

Nie lepiej wypadła kreacja bohaterów, którzy co prawda giną całymi setkami, czemu na pewno przyklasnąłby Martin, jednak mają w sobie wiele „komiksowości”. Ta powierzchowność od samego początku razi dość mocno. Nie możemy polubić praktycznie nikogo, bo imion pojawia się cała masa i dopiero w połowie tekstu odróżniamy Lilith do Sandalfon czy Agrat bat Machlat. Główni bohaterowie opowieści także nie grzeszą głębokim rysem psychologicznym, przez co wcale nie interesowały mnie ich dalsze losy i nawet zabicie wszystkich skwitowałbym lekkim ziewnięciem. Także pozorna bogata paleta miejsc nie jest doskonała, bo opisy są dość ubogie i nawet opis Nieba wydaje się być po prostu banalny.

Do tego wszystkiego dochodzi słabiutkie zakończenie, którego spodziewałem się dwadzieścia stron wcześniej. Co gorsza, część wątków, jak chociażby misja Jeremiasza, pozostało niezakończonych i wciąż zastanawiałem się, dlaczego Niebo lub Piekło po prostu nie zabrało Arki dla siebie w sytuacji, gdy ludzki Strażnik był po prostu słaby lub wręcz opiekę oddano w ręce młodego chłopaka. Wszystko to zostało mocno naciągnięte i wygląda przez to tak, jakby wydawca narzucił odchudzenie całej intrygi z uwagi na względy ekonomiczne.

Przywołany Dom Wydawniczy Rebis sprezentował nam dość posępną okładkę, która w ogóle do mnie nie przemówiła. Trudno z niej odczytać jakiś ukryty przekaz, niemniej nie to jest przecież w książce najważniejsze. Głupio wypadają karty do tarota, co sugeruje jakiś podręcznik o siłach tajemnych i w zasadzie nie rozumiem, jaki był cel ich umieszczania. W samym tekście dziwi pojawienie się imienia „Weronika” podczas rozmowy z Lilit, gdy wspomniana wcześniej nie raczyła się przedstawić i narrator także tej kwestii nie roztrząsał. Niedopatrzenie autora czy też nie do końca wprawne oko wydawcy? Tego pewnie już się nie dowiemy, ale 34,90 nie jest zbyt wygórowaną ceną za blisko 400 stron.

„Angele Dei” to niestety książka mocno odtwórcza. Narracja wieloosobowa pozwala co prawda poznać historię z kilku punktów widzenia, jednak wprowadza za dużo zamętu i niejednokrotnie przerywa dobrze rozwijające się wątki. Płytcy bohaterowie i niesatysfakcjonujące zakończenie to kolejne minusy recenzowanej książki. Po prostu nie udało mi się jej przeczytać jednym tchem i musiałem kilka razy przerywać lekturę. Do pociągu nada się doskonale, jednak nie jest to tytuł, o którym będziemy pamiętać chociażby za miesiąc lub dwa.

Dziękujemy wydawnictwu Rebis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
6
Ocena użytkowników
-- Średnia z 0 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...