"Alicja w Krainie Czarów" Lewisa Carolla to klasyka literatury dziecięcej i nawet jeśli ktoś nie zna pełnej opowieści, to zapewne zetknął się z wersją skróconą lub z jedną z ekranizacji. Jak często w takich przypadkach bywa, inny jest odbiór tej historii, gdy czyta się ją w wieku kilku czy kilkunastu lat, a inny, gdy wraca się do niej po latach. Muszę przyznać, że nigdy nie byłam szczególną miłośniczką opowieści o małej Alicji, ale gdy niedawno znów po nią sięgnęłam, dostrzegłam nieuchwytne wcześniej smaczki i trochę cieplej patrzę dziś na dzieło Carolla. A przypuszczam, że lektura oryginalnej wersji językowej jeszcze bardziej wpłynęłaby na to postrzeganie ze względu na liczne gry językowe. Teraz do sedna, bo przecież przedmiot recenzji stanowi zupełnie inna książka.
Zupełnie inna? No, nie do końca. Główna bohaterka może i nosi inne imię, ale i ona będzie musiała wkroczyć do Krainy Czarów. Nastoletnia Alyssa pozornie nie różni się od innych osób w jej wieku. Dojrzewa, zakochuje się, szuka celu w życiu. Jak dotąd nic wyjątkowego. A oprócz tego – słyszy kwiaty i owady, tworzy dziwaczne obrazy, używając w tym celu między innymi zasuszonych ciem, a poza tym jest potomkinią Alicji znanej z książki Carolla i ma mamę w zakładzie psychiatrycznym. To już chyba wystarczające obciążenie dla młodej dziewczyny, ale z każdym dniem zamieszanie w jej życiu robi się większe, aż w końcu bohaterka trafia do Krainy Czarów, i to nie sama. Celem jest zdjęcie klątwy ciążącej na jej rodzinie. Do tej pory jest nawet obiecująco.
Na miejscu dziewczyna pokonuje liczne przeszkody, utrudniające jej osiągnięcie celu. Część z nich stanowi nawiązanie do oryginalnej historii, ale autorka wykorzystała też swoje pomysły, w wyniku czego jej Kraina Czarów wydaje się bardziej mroczna. Sporo się też dzieje. Niestety, po interesującym początku w pewnym momencie każda kolejna przeczytana strona utwierdzała mnie w przekonaniu, że to nie książka dla mnie. Przede wszystkim cały czas miałam wrażenie sporego dysonansu. Ten dziwny świat, w którym wszystko jest jakby na opak i nie obowiązują żadne reguły, wydaje się stworzony dla dziecka, którego wyobraźnia potrafi być nieograniczona i które postrzega rzeczywistość na swój własny, niepowtarzalny sposób. Co innego nastolatka. Gdy Alyssa po przeskoczeniu między lustrami wylądowała wprost na półmisek z ciastkami albo pokonała przepaść, sunąc na desce i odbijając się od skorup tysięcy małż, miałam poczucie, że akceptowalny poziom dziwności został przekroczony.
Od czasu do czasu chętnie sięgam po powieści skierowane do ciut młodszego niż ja czytelnika, ale akurat "Alyssa i czary" zupełnie nie trafiła w moje gusta. Autorka próbowała wpleść w historię kilka poważniejszych tematów, mamy tu bowiem próbę zrozumienia i zaakceptowania samej siebie, jest walka o uratowanie rodziny, oczywiście pojawia się też pierwsze uczucie. Jednak nic z tego mnie nie przekonało, jest zbyt infantylnie.
Nie przekonuje też kreacja bohaterów. Alyssa jest oczywiście dziwna i odstaje od swoich rówieśników, ale jednocześnie budzi zainteresowanie aż dwóch mężczyzn i świetnie sobie radzi z wszelkimi przeciwnościami. Taka trochę Bella Swan, niby nic, a zmienia świat, wyjątkowa i nijaka jednocześnie. Jej przyjaciel Jeb to oczywiście ideał – młodzieniec po przejściach, artysta, trochę buntownik, nie zawsze mówi jej o wszystkim, ale w razie potrzeby skoczy w ogień. Nuda. Na tym tle pozytywnie wyróżnia się Morpheus, postać niejednoznaczna, bardzo długo trudno powiedzieć, czy jest przyjacielem Alyssy, czy tylko go udaje.
Poza obiecującym początkiem jedynym małym plusem jest kilka zabawnych gierek słownych, udanie spolszczonych przez tłumacza. Spodobał mi się szczególnie osobliwy język, jakim posługują się chochliki, które w pewnym momencie porywają Alyssę:
„– Głupiasty! Głupi, głupi! Ona ne pachnium śmierciowo!
– Ale wyglądum martwiasto. Ona tak wyglądum!”.
Darzę sporą sympatią Wydawnictwo Uroboros; przeczytałam w tym roku kilkanaście wydanych przez nich książek i znakomita większość trafiła w moje upodobania. Jednak nie tym razem. "Alicja w Krainie Czarów" to opowieść dziwna, specyficzna, "Alyssa i czary" – dziwaczna. Bohaterowie wydają się nie pasować do świata, w którym się znaleźli, są na niego za starzy. Przypuszczam, że książka spodoba się trochę młodszym czytelnikom oraz tym, którzy lubią historie miłosne ubrane w szaty fantastyki, jednak dla mnie w całej swojej wielobarwności i nietypowości ta powieść jest zwyczajnie nieprzekonująca.
Dziękujemy wydawnictwu Grupa Wydawnicza Foksal za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz