Nie wiem, czy to wina tego, że Ameryka nie przebaczyła Japonii za Pearl Harbor, czy też Kraj Kwitnącej Wiśni rzucił na Hollywood jakąś szpetną starożytną klątwę za ataki atomowe, ale jak Jankesi biorą na tapet temat "ekranizacja mangi", to w zdecydowanej większości przypadków mamy gotowy przepis na tragedię. Z kasową porażką i gwałtem na uznanej marce w tle.
Jednak tym razem miało być przecież inaczej. Pieczę nad projektem objął Robert Rodriguez, który potrafi bawić się energetycznymi, mrocznymi i krwawymi klimatami jak nikt inny, a filozoficzne luki w warsztacie Teksańczyka miał wypełnić sam wielki James Cameron. Blockbusterowy przepis na sukces?