Nie ma chyba osoby w całym polskim światku fantasy, która nie znałaby tytułu jednej z poczytniejszych trylogii, jaką jest "Achaja". Sama spotkałam się z nią już wiele lat wcześniej i zrobiła na mnie na tyle dobre wrażenie, że po dość długim czasie postanowiłam do niej wrócić. Czy teraz, po ponownej lekturze pierwszego tomu, również mogę stwierdzić, że jest na tyle dobrze i ciekawie napisana, że gorąco polecam powrót do niej oraz przeczytanie, jeśli ktoś do tej pory jeszcze tego nie zrobił? Myślę, że zaraz się o tym przekonamy.
Fabuła pierwszego tomu podzielona jest na trzy wątki. Pierwszym z nich jest historia Achai, córki Wielkiego Księcia Archentara z Troy. Można by pomyśleć – ha! księżniczka, ta to ma dobrze. Nic bardziej mylnego! Jej macocha, która jest o rok młodsza od naszej bohaterki, jest zazdrosna o urodę Achai. Powoduje nią także chęć zdobycia tronu dla swojego syna, co, w połączeniu z wygórowanymi ambicjami tatusia, kończy się tragicznie, bowiem Achaja zostaje wysłana do wojska, niczym wiejska dziewucha. A tam czekają na nią mordercze treningi. Z początku, ze względu na swoją pozycję, próbuje się buntować, co nie wychodzi jej na dobre, a wręcz pogarsza jej sytuację. Z czasem dziewczyna jednak zaczyna poznawać życie w wojsku, hartuje się. Kiedy już wszystko wydaje się proste – sandały przestają obcierać, pika nie waży tyle co na początku – jej oddział zostaje wysłany na rzeź, której dokonuje księstwo Luan. Tam, za sprawą intryg swej macochy, zostaje pojmana przez wrogie oddziały, a na jej tyłku zostaje wypalony znak niewolnicy.
Niemal po drugiej stronie świata do małej wioski trafia "rycerz" Sirius, który para się zabijaniem smoków i innych potworów, co w wolnym tłumaczeniu oznacza zabijanie ludzi za pieniądze. Podczas wykonywania jednego ze zleceń, poznaje Zaana – skrybę, który jest bardzo znudzony swoim życiem, a jednocześnie pragnie, by jego imię znali wszyscy ludzie na świecie, zaś opowieści o jego czynach przekazywano z pokolenia na pokolenie. Pojawienie się na jego drodze Siriusa potraktował jak znak i, wykorzystując swój niebagatelny umysł, wymyślił, jak podbić cały świat. Jak to zrobić? Nic prostszego! Sirius ma się podszyć pod księcia jednego z mocarstw, który wiele lat temu został porwany przez piratów, a na ich statku spotkała go śmierć. Tym sposobem dostają się na dwór króla Troy.
Trzecim wątkiem jest historia wielkiego czarodzieja Mereditha, któremu jeden z bogów powierzył niemożliwe do zrealizowania zadanie dostania się na wyspę Zakonu i objęcie władzy jako najpotężniejszy z żyjących czarowników. Na swej drodze spotyka Wirusa, który pod przebraniem młodego wiejskiego chłopaczka towarzyszy mu w niektórych momentach wędrówki. Jak się dość szybko okazuje, stworzył go Seph, zły bóg. Wirus nie jest człowiekiem, lecz słowem, nazywanym również Wielkim Błaznem i Wielkim Kłamcą. Kiedy Meredith, po niezbyt udanej próbie dostania się na wyspę, zostaje pojmany i uwięziony, to właśnie Wirus przychodzi mu z pomocą. Oczywiście, nie ma nic za darmo.
Kiedy czytałam "Achaję" po raz pierwszy, strasznie drażniły mnie rozdziały, które bezpośrednio nie dotyczyły głównej bohaterki. Byłam wówczas spragniona kobiet będących protagonistkami w literaturze fantasy, ale nie ma co się dziwić – wtedy jeszcze nie było to zbyt często spotykane. Z tego co pamiętam, nawet pomijałam nudniejsze rozdziały o Siriusie i Zaanie, a te poświęcone Meredithowi omijałam szerokim łukiem. Przy drugim podejściu już nie popełniłam tego błędu. Czytałam wszystko od początku do końca, z wypiekami na twarzy, siedząc po nocach z kubkiem herbaty.
Czy wspomniane wcześniej lata rozłąki z trylogią Ziemiańskiego pozwoliły mi poczuć historię na nowo? Oczywiście. To już nie była historia samej Achai, lecz wszystko pięknie łączyło się w całość, zazębiało. Przekonałam się do fragmentów o Sirusie i Zaanie, którzy teraz mi się jawią jako rewelacyjny duet, pokroju C3PO i R2D2 z Gwiezdnych Wojen. Meredith nadal nie zachwyca, ale fragmenty o nim przeżuć i przełknąć można bez problemu. No i oczywiście pozostaje nam sama Achaja, postać, którą do tej pory chwaliłam i wielbiłam, wydała mi się infantylna i naiwna. Z dnia na dzień zmieniała zdanie, co do tego, czy jest szczęśliwa, czy chce dalej żyć itp. Ja wszystko mogę zrozumieć, w końcu kobieta zmienną jest, no ale bez przesady. Dostała dużego minusa. Zastanawiam się tylko, czy taki był zamysł Ziemiańskiego przy kreowaniu tej postaci, czy wyszło to niechcący i całkiem niezamierzenie. W każdym razie, nie chciałabym takiego babska spotkać na swojej drodze, bo bym udusiła.
Niech ktoś mi powie, co to za nowa moda, żeby wszędzie wciskać przekleństwa. Owszem, czasem i mi się wymsknie słowo na k..., ale bez przesady. Szczególnie, kiedy to jest książka, a wiązanki lecą nieprzerwanie. Nie mam nic przeciwko, w małych ilościach, dla smaczku, ale w niektórych momentach było tego stanowczo za dużo. Jednak trzeba mieć trochę więcej klasy, żeby umieć przeklinać tak, jak Sapkowski robi to ustami swoich bohaterów.
Jak już pisałam wcześniej, "Achaję" czyta się z zapartym tchem, napisana jest lekko, a historia naprawdę wciąga. Nic, tylko siedzieć i czytać, i czytać, i czytać. Gorzej jest, kiedy czytać już się skończy, bo pozostaje pewien niedosyt, ale nie martwmy się – to dopiero pierwszy tom, a przed nami jeszcze dwa!
Komentarze
Zgadzam się z Jezidem, że Zaan i Sirius są rewelacyjni i to głównie dla nich warto sięgnąć po "Achaję". Sama główna bohaterka już w pierwszym tomie jest zbyt przekokszona. Dodajmy do tego te wszystkie nieprawdopodobne zdarzenia (noszenie kamieni przez 3 lata uczyniło ją najsilniejszym człowiekiem świata, Zaan, którego pomysły w 99% przypadków się sprawdzają, nawet jeżeli się nielicho nie do zrealizowania etc.) i można przez chwilę poczuć się zniesmaczonym. Ale tylko przez chwilę, bo nie da się przyznać jednego - jak to wszystko cholernie dobrze się czyta
Ode mnie 7,5 - polecam, wstyd nie znać
Dodaj komentarz