Po olbrzymim sukcesie, jakim okazała się druga część Diablo, wielu producentów ruszyło wydeptaną przez Blizzard ścieżką w nadziei, że na fali popularności tego tytułu uda im się wycisnąć z graczy jeszcze trochę kasy. Niektórzy szli po linii najmniejszego oporu i wypuszczali tytuły, które nie tylko nie wprowadzały do gatunku niczego nowego, ale na tyle nieudolnie kopiowały dotychczasowe rozwiązania, że nie zdążyły nawet zagrzać miejsca na sklepowych półkach i stronach branżowych magazynów. Na szczęście byli też tacy, którzy nie tylko wyciągali wnioski, ale próbowali również wprowadzać nowe rozwiązania. Efektem takich właśnie starań jest gra Throne of Darkness, wydana swego czasu w naszym kraju przez Play It.
Throne of Darkness to kolejny klon Diablo, tym razem w klimatach rodem z Kraju Kwitnącej Wiśni. Na tym różnice się nie kończą, gdyż w przeciwieństwie do swojego pierwowzoru, produkt studia Climax daje nam możliwość dowodzenia aż siedmioma postaciami naraz! Co prawda jednocześnie możemy kontrolować do czterech samurajów, ale za to pozostała trójka cały czas pozostaje do naszej dyspozycji. Żeby było ciekawiej, każdy z podległych nam wojowników różni się od pozostałych nie tylko statystykami, ale też specjalnymi zdolnościami, stylem walki oraz przeznaczeniem. Taki Szogun to przykładowo urodzony przywódca – charyzmatyczny i obyty w dworskiej etykiecie, a w razie zagrożenia potrafiący zrobić użytek z zawieszonego u pasa miecza. Jego przeciwieństwem jest Berserker – silny, brutalny i dziki wojownik, który za nic ma sobie subtelność i finezję, a jego najczęstszymi argumentami w dyskusji są pięści i dzierżona w dłoniach broń. Nie zabrakło również Czarownika, który do perfekcji opanował arkana magii, dzięki czemu jednym ruchem dłoni może spopielić otaczających go wrogów, zesłać na nich błyskawice, zamieniać w bryły lodu lub przygnieść lawiną kamieni. Oprócz tych trzech klas w grze znajdziemy jeszcze Ninję – szybkiego i bezlitosnego zabójcę, specjalizującego się w broniach miotanych i atakach z zaskoczenia, Skałę – największego i najsilniejszego wśród samurajów, Szermierza, będącego mistrzem walki każdym typem broni, a zwłaszcza wszelkiego rodzaju mieczami, oraz Łucznika, który do perfekcji opanował walkę przy użyciu łuku. A teraz uwaga: wspomnianych samurajów jest w grze nie siedmiu, a dwudziestu ośmiu! Skąd ta liczba? Otóż na samym początku rozgrywki wybieramy jeden z czterech klanów (Mori, Tokugawa, Toyotomi, Oda), a każdy z nich oddaje nam do dyspozycji siódemkę całkiem różnych postaci. Każda z nich ma inny portret i własną historię, więc choć klasy pozostają te same, liczba ta stanowi jednak pewne urozmaicenie.
Kolejną zmianą w stosunku do Diablo 2 jest możliwość zarządzania składem drużyny (odsyłanie rannych samurajów do pałacu Daimyo i przywoływanie w ich miejsce nowych) oraz ekwipunkiem (naprawa, uszlachetnianie, kupno oraz sprzedaż) na odległość, bez konieczności każdorazowego powrotu do siedziby klanu. Możemy więc bez reszty oddać się radosnej rzezi i nie zaprzątać sobie głowy myślami o ilości zwojów teleportacyjnych w plecaku czy szybkim otwieraniu portali, gdyby nagle zrobiło się zbyt gorąco. W tym drugim wypadku wystarczy po prostu odbiec od przeciwnika na większą odległość, przegrupować się, uleczyć rany, wymienić zniszczony sprzęt i ponownie wrócić do walki. W mojej ocenie rozwiązanie to stanowi olbrzymią zaletę i zasługuje na solidnego plusa. Warto tutaj wspomnieć o pewnej nowości, jaką są formacje. Są one o tyle istotne, że wpływają bezpośrednio na styl walki oraz zachowanie naszych samurajów. Zaczynając grę możemy wybrać spośród kilku gotowych taktyk noszących nazwy zwierząt (Tygrysa, Feniksa, Smoka etc.) lub stworzyć własną, zależnie od składu aktualnie prowadzonej drużyny. Jest to o tyle wygodne, że pozwala nakazać takiemu Czarownikowi ciągłe rzucanie zaklęć, a gdy skończy mu się energia, sięgnięcie po łuk. Możemy również ustalić, jak wspomniany Czarownik zareaguje na dostrzeżonego przeciwnika. Agresywny styl sprawi, że postać zaatakuje każdego w zasięgu wzroku, a defensywny, że wstrzyma się z atakiem, aż wróg podejdzie naprawdę blisko.
Interface oraz drzewko umiejętności magicznych nie odbiegają wyglądem od tych z Diablo 2, więc nawet bez zaglądania do instrukcji każdy gracz w mig załapie, co i jak. Również główne statystyki naszych bohaterów, na która składają się Siła, Zręczność, Żywotność, Ki i Charyzma, sposób ich zwiększania oraz wygląd okna postaci do złudzenia przypominają to, co mogliśmy podziwiać w produkcie Blizzarda. Jedyne zmiany mają w tym momencie charakter czysto kosmetyczny, by całość jak najlepiej pasowała do klimatu gry. Co się samych zaklęć tyczy, to wyglądają i działają one tak, jak w większości gier z gatunku cRPG. Mamy więc tradycyjne kule ognia, zamrażające pociski, ogniste burze, kamienne ściany i inne tego typu wynalazki. Może niezbyt to odkrywcze, ale przynajmniej gra się przyjemnie, a gracz nie musi godzinami ślęczeć nad opisami czarów, żeby poznać ich zastosowanie. Tym bardziej, że zasada działania zaklęć jest tutaj identyczna jak w przypadku Diablo, dlatego nikt nie powinien pytać o zastosowanie dwóch kul po przeciwnych stronach ekranu głównego czy też znajdowanych w trakcie przygód mikstur regenerujących życie i energię magiczną.
Ekwipunek prezentuje się już znacznie ciekawiej – głównie z racji klimatu feudalnej Japonii, jakim przesiąknięta jest cała gra. Nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy przy odrobinie wysiłku upodobnili naszą drużynę do widniejących na ilustracjach tematycznych książek samurajskich wojowników, ubranych w pełne zbroje i z kompletem bogato zdobionych mieczy pod ręką. Mnogość rozmaitych odmian broni przyprawia o istny zawrót głowy. Znajdziemy tutaj nie tylko standardowe miecze, topory, pałki czy łuki, ale również charakterystyczne shurikeny, sierpy kama, włócznie yari, noże do rzucania i wiele, wiele innych. Co więcej, ta sama broń może posiadać wiele rozmaitych odmian, jeśli weźmiemy pod uwagę magiczne komponenty, które nadają orężowi specjalnych właściwości. Mało? A co powiecie na przedmioty unikalne, jedyne w swoim rodzaju? Zapachniało Diablo? Tym lepiej, bo akurat wszystkie te wyjątkowe bronie i zbroje są jednym z powodów, dla którego gracze godzinami potrafią wpatrywać się w ekran monitora i z zapałem tłuc kolejne zastępy piekielnych bestii.
A właśnie – bestii. W Throne of Darkness naszymi przeciwnikami, zamiast standardowych dla tego typu gier orków, trolli i goblinów, będą nieumarli Żołnierze Cienia, demony Oni, upadłe kapłanki Shinto, przypominające żółwie wodne duchy Kappa, ptakopodobni Tengu i cała masa innych stworów, żywcem wyjętych z bogatej, japońskiej mitologii. Graficznie prezentują się one naprawdę okazale i myślę, że dla gracza, który w swoim życiu położył już trupem tysiące bliźniaczo podobnych do siebie orków, będą stanowiły naprawdę miłą odmianę. Tym bardziej, że każdy przeciwnik inaczej się zachowuje, inaczej atakuje, obiera inną strategię w odpowiedzi na nasze posunięcia, a raniony niejednokrotnie potrafi się wycofać, uleczyć i ponownie stanąć do walki. Oczywiście, wzorem Diablo, natkniemy się również na silniejsze odmiany zwykłych potworów, co stanowi kolejne urozmaicenie i okazję do zdobycia ciekawych przedmiotów, które takie bestie z reguły posiadają.
Oprawa audiowizualna gry prezentuje się przyzwoicie nawet w dzisiejszych czasach, dlatego nikt nie powinien tutaj kręcić nosem. Co prawda pomimo wszechobecnej pikselozy Diablo 2 miało w sobie o wiele więcej mroku, ale nie zmienia to faktu, że lokacje stworzone na potrzeby Throne of Darkness mają swój klimat. Zbryzgane krwią poległych samurajów ściany, walające się w pałacowych komnatach trupy, ale też malownicze wodospady, bambusowe lasy czy powiewające na wietrze sztandary – wszystkie te elementy idealnie oddają realia średniowiecznej Japonii. Jedynym minusem jest tutaj nieco kiepska animacja postaci, które jak dla mnie poruszają się trochę zbyt sztywno, ale to już można wybaczyć. Cała reszta trzyma poziom i naprawdę nie ma się czego wstydzić. Muzyka to, jakże by inaczej, utwory o brzmieniu charakterystycznym dla Kraju Kwitnącej Wiśni i jako takie idealnie współtworzą klimat gry. Całości dopełniają japońskie okrzyki naszych samurajów, szczęk mieczy, świst strzał i zróżnicowane odgłosy rozmaitych bestii, jakie stają nam na drodze. Wszystkie brzmią bardzo klimatycznie i przekonująco.
Wrażenia? Throne of Darkness mimo upływu lat nadal zapewnia kawał solidnej rozrywki na wysokim poziomie. Historia Kiry Tsunayoshiego i jego przeobrażenia w Mrocznego Wodza, Zanshina, który doprowadził do upadku klan Kami, potrafi wciągnąć na wiele długich wieczorów. I choć gra nie zdobyła takiej popularności, jak przywoływane wielokrotnie Diablo 2, nadal stanowi ciekawą propozycję dla wszystkich poszukujących dobrego Hack & Slash'a. Nie zabrakło nieodłącznego w tego typu grach trybu multiplayer, w którym dzięki sieci lokalnej i Internecie może zmierzyć się ze sobą nawet do 35 graczy jednocześnie. Co ważne, w przypadku gry internetowej postacie były, podobnie jak w produkcie Blizzarda, przechowywane na serwerze Sierra.com (piszę "były", ponieważ sama firma już dawno nie istnieje). Nie miałem niestety możliwości przetestowania Throne of Darkness od tej strony, dlatego zostawiam to wam. Zachęcam do sięgnięcia po ten tytuł, ale też lojalnie uprzedzam, że bez planowania i odrobiny strategii się tutaj nie obejdzie. Ale o tym przekonajcie się już sami. Hajime!
Plusy
- Ciekawa fabuła
- Klimatyczna muzyka
- Trzymająca poziom grafika
- Wciągająca rozgrywka
- Elementy taktyczne (formacje)
- Dobrze oddany klimat Kraju Kwitnącej Wiśni
Minusy
- Animacja postaci
- Grafika (jeśli brać pod uwagę równolegle wydane tytuły)
Komentarze
Dodaj komentarz