Skyrim z ludźmi
Przez cały weekend dumałem, jak ochrzcić "The Elder Scrolls Online" – grę, której większość growej branży wróży raczej porażkę niż spektakularny sukces. Chyba najbliższe mojemu sercu jest określenie, którego użyłem jako tytułu tych wrażeń – "Skyrim" z ludźmi.
Może jeszcze inaczej – każdy gracz w TES5 pamięta na pewno sytuacje, w której w wiosce pojawiał się przeciwnik i cała wioska rzucała się na niego, bijąc go czym popadnie – od rąk, przez miotły i wiadra, po miecze i łuki. Tak wygląda mniej więcej każda walka w "The Elder Scrolls Online".
Uczestniczyłem na przestrzeni ostatnich lat w wielu betach, w tym kilku gier MMO. Jestem tym bardziej przerażony, że tytuł z tak ogromnym budżetem (200 milionów dolarów stawia go w czołówce najdroższych gier ever), na dwa miesiące przed premierą daje poczucie, jakby grało się w coś, co wymaga jeszcze przynajmniej pół roku pracy – jeśli nie więcej.
Problem nie leży jednak w typowo betowych problemach – jasne, gra tutaj się wysypie, tam wyrzuci jakiś błąd, gdzie indziej jakiś quest będzie zacięty... Nic bardziej mylnego – to najbardziej zabugowana i niedoszlifowana beta, w jaką miałem okazję grać, a uczestniczyłem w pierwszej, zamkniętej becie "Planetside'a 2" – jeśli myślałem, że tam było źle, nie sądziłem, że tu może być jeszcze gorzej.
Zaczynając od horrendalnie długich czasów logowania, stania w kolejce (w 2014! Nie widziałem kolejek logowania do MMO od mojego bardzo krótkiego epizodu z "Tibią"!), potem problemów z ładowaniem postaci i wysypywaniem się klienta na ładowaniu mapy, które czasem trwa 30 sekund, a czasem 15 minut. Pewnie, można tłumaczyć to tym, że weekend, w czasie którego grałem, był weekendem testów obciążeniowych, ale nie jestem pewien, czy twórcy nie byli przygotowani na taką ilość ludzi, czy po prostu ktoś dał ciała.
Moje podejrzenia o nieświadomości, że w TESO będzie grało więcej niż 10 osób jednocześnie rosną tym bardziej, gdy po dostaniu się już do samej gry próbuję się zbliżyć do przeciwnika, zakraść do niego i zaatakować z zaskoczenia (bo gram czymś na kształt łotrzyka – z jakiegoś powodu w grze są klasy z własnymi drzewkami umiejętności, co przeczy nieco Elder Scrollsowym pryncypiom absolutnego braku sztywnych szablonów rozwoju postaci, ale co tam), kiedy nagle dopada go z 5 wojowników, okłada czym tam się da i leci dalej, do następnego adwersarza. A ja zostaję z wybebeszonym ciałem, bez lootu (bo nawet nie zdążyłem podbiec i drania pacnąć) i krzywiąc się lekko na myśl, że tak to ma wyglądać. Kompletny brak instancjonowanego contentu i jego mała ilość to absolutny strzał w stopę.
Inny przykład, może bardziej obrazowy, a na pewno ukazujący jeszcze inny problem "The Elder Scrolls Online" – po prologu, klasycznie zaczynanym w celi (choć ten stara się być miksem prologów z poprzednich części, dając nam w pewnym momencie łódkę w stylu "Morrowinda" i bieg przez lochy w stylu "Obliviona"), trafiamy do redguardowego portu, który znajduje się zaraz obok ogromnych (przynajmniej na mapie) ruin dwemerów. Oczywiście ruiny te w pewnym momencie możemy zwiedzić i tu po oczach bije problem, który miałem już w "Skyrimie". Takie mrzonki jak backtracking czy poruszanie się po labiryncie to bzdura i nie jest ona warta szlachetnych, leniwych graczy. Dlatego każdy starożytny architekt projektował swoje ruiny jako tunele, a ruiny, które ja zwiedzałem, wydawały się ogromne tylko z zewnątrz. W środku były, bo liczyłem, 3 hale i 10 korytarzy, z czego część tych korytarzy biegła wobec siebie równolegle, prowadząc do tego samego miejsca.
Teraz gwóźdź do trumny – to, co uważałem zawsze za najlepszą cechę ruin w serii The Elder Scrolls – ich zawiłość, ogrom, piękny wygląd i prawdziwie RPGowy klimat miejsca dawno, ale-nie-tak-do-końca opuszczonego, zupełnie pryska, kiedy obok ciebie przez te 3 hale i 10 korytarzy leci tłum innych graczy, mając głęboko w dupie jakikolwiek klimat czy jakąkolwiek immersję, dzidując na hurra przez kolejny nudny poziom, byleby tylko go przejść i posunąć się dalej w cyferkach. No i ciężko przeczytać jakąkolwiek znalezioną w ruinach książkę czy fragment dziennika, gdy co jakiś czas zabity chwilę temu dwemerski pająk się respawnuje i po raz kolejny próbuje nas zabić.
Dodatkowo brak contentu instancjowanego w ten sposób sprawia, że nie ma mowy o żadnych wiążących zmianach świata – nasze decyzje po raz kolejny się nie liczą i mają jedynie kosmetyczne znaczenie.
Walka jest dość prostolinijna i podobna do tej w "Skyrimie" – lewym ja ciebie, prawym ty mnie nie, klikajmy. Z racji wprowadzenia klas postaci i ich indywidualnych drzewek użytkowych umiejętności możemy korzystać ze specjalnych ataków, opartych na naszej magice lub staminie i... Nie wygląda to za dobrze. Animacje są sztywne, momentami karykaturalnie przerysowane, a momentami totalnie od czapy. Widać, że twórcy chcą wcisnąć tam gdzieś podobne do "Skyrima" kill camy, ale w obecnej chwili praca kamery przy nich jeszcze nie działa, no i w momencie kiedy gramy w grę, w której czas płynie dla wszystkich jednakowo i zagrożenie może nadejść w każdej chwili, takie widowisko dla oka może być śmiertelne dla postaci.
Co jeszcze rzuca się w oczy? Nie ma udźwigu, są za to sloty w plecaku, zresztą nie można zgarniać wszystkiego zewsząd – co też było w jakiś sposób nieodłączną cechą cyklu. Niby czasem można zwinąć ze stołu jakiś chleb albo butelkę, ale już nie widelce, talerze, puchary, zawartości skrzynek i same skrzynki. A szkoda.
Z tego, co zdążyłem się też zorientować, dalej silną obecność w grze ma crafting, z listą bodajże niezmienioną w stosunku do tej skyrimowej, ale ze znacznie utrudnionym wykonywaniem wszystkiego. Rozmawiając z innymi graczami albo czytając to, co mają do powiedzenia na globalnym czacie (a większość jest bardzo wokalna w swoich opiniach o TESO), wytwórstwo w obecnej chwili to grind męczący nawet bardziej od tego w WoWie. Nie zapominajmy – na razie to jednak beta i tutaj może wciąż się zmienić sposób pozyskiwania materiałów (rudy i zioła też są nieinstancjonowane – jeśli ktoś skopie skałkę przed tobą, masz pecha) – chociażby przez jakiś ogarnięty sposób na handel z graczami.
Ciężko mi się odnieść do PVP – przez większość czasu służący za arenę do walki z graczami Cyrodiil był wyłączony albo niedostępny – niestety w obecnej chwili to duży problem większości ciekawych zajęć w TESO.
Czy wszystko jest tu złe i niedobre? Nie – tylko to, co liczy się w grze RPG. Czarny humor tego zdania wychodzi przede wszystkim przy sztandarowym problemie Bethesdy w kompletnym braku umiejętności zainteresowania gracza wątkiem głównym – tu jeszcze bardziej niż w "Skyrimie" (czy bardziej jak w "Morrowindzie", który miał z tym gigantyczny problem) czujemy się rzuceni w wir wydarzeń, które nas zupełnie nie obchodzą. Tu jest jakaś wojna, tu Molag Bal chce nas zjeść, tu niby nie mamy duszy, co sprawia, że... Nic. Ciężko mówić, co dalej dzieje się w fabule, bo przez ciągłe przerwy i zbugowane questy nie posunąłem się w fabule za daleko, ale historia przedstawiona w TESO przypomina typową MMO sztampę, służącą jako wymówkę do podbijania cyferek w górę.
Przyłożono się natomiast do rzeczy, która w RPGach ma znaczenie co najwyżej drugorzędne. "The Elder Scrolls Online" jest piękne, lokacje są malownicze, postacie mają mnóstwo detali, a świat wydaje się tętniący życiem i warty eksploracji. Po bliższym zbadaniu okazuje się, że to tętnienie życiem to nie rozmawiający i zajmujący się swoimi sprawami NPC, rodem z GW2, ale raczej zabiegani gracze, którzy latają we wszystkie strony zwiedzając, walcząc i eksplorując.
Mając okazję zwiedzić kilka wysepek i Daggerfall mam autentyczną chęć grania dalej – nawet jeśli tylko i wyłącznie po to, by móc trafić na następne regiony Tamriel i poeksplorować ich zakamarki. Jak w każdej nowej grze, świat przedstawiony i tutaj wydaje się mniejszy niż w starszych tytułach (teoretycznie Skyrim był większy od Morrowind – ale to w tym drugim zdarzało mi się gubić pod natłokiem rzeczy do robienia), przeszkadzają też w tym ciągle odradzający się przeciwnicy i biegający wszędzie ludzie (no nie mogę przeżyć tego poczucia, jakbym był na wycieczce z klasą – rozbieganą, nieskładną i absolutnie przeciwną jakiemukolwiek "wczuwaniu się"), ale wreszcie Tamriel otrzymało oprawę godną swojego rozmachu – co widać nawet na screenach.
W tym roku mija 10 lat od wydania "World of Warcraft", a ja grając w "The Elder Scrolls Online" mam wrażenie, że w realizacji formuły MMO przemysł nie zrobił ani jednego kroku do przodu, co owocuje poczuciem grania w rozmytego u swojej podstawy "Skyrima". Mało w tym wszystkim Elder Scrollsów, mało realizacji tak gigantycznego potencjału, jaki daje ten bogaty świat i ten ogromny budżet, nie mówiąc o tej serii gier, o której kiedyś powiedziano, że jest najbliższa papierowym RPG na komputerze.
Smutno się robi, kiedy potwierdzają się obawy sceptyków, nawet naszych redakcyjnych, bo to kolejny tytuł, który mógł być czymś więcej, który mógł wreszcie dać kopa temu zasiedziałemu gatunkowi, który mógł wreszcie strącić WoWa z piedestału. W obecnej chwili, w obecnej formie, nawet przymykając oko na typowe niedogodności utrudnienia bety, "The Elder Scrolls Online" nie jest grą wartą tych 60$ na start i 15$ co miesiąc. Szkoda.
Komentarze
Cytat
"Bo obraz wart jest więcej niż tysiąc słów"
Po to płace haracz żeby mieć cały kontent.
Polemizowałabym z zachwytem nad grafiką. Z tego co widziałam jest to zdecydowanie gorsze niż np. Guild Wars 2, gorzej też niż same Skyrim czy nawet Oblivion. Wystarczyło spojrzeć na plażę - to była zwykła żółta płachta piasku bez żadnych elementów dekoracyjnych. Podobnie jak woda. Startowe miasto również wydawało mi się jakoś mniej imponujące, ale tu przyznaje - nie widziałam innych. Ale chyba najmniej podobał mi się system tworzenia postaci. No wszystkie te twarze, włosy, kolory, odcienie wydawały mi się mega szpetne. No nie mogłam za żadne skarby stworzyć żadnej ładnej postaci! A przecież nie będę grać kimś, kto mnie od samego początku odrzuca! Szkoda też, że nie ma tego ładnego okienka z przyznawaniem punktów umiejętności jak w Skyrim. Zamiast tego wszystko okna ekwipunku, wyglądu postaci są jakieś takie malutkie, nie wiem czy odróżniłabym czy mam w plecaku strzałę czy jakieś patyki. Ja przez te gry kiedyś na prawdę oślepnę.
Przy eksploracji rzuciło mi się też w oczy, że nawet roślinki na mapie jakoś gorzej wyglądały. I nie wiem, teraz już nie można ich zbierać? Chociaż pewnie gimnastykowałam się przy jakiejś zwykłej trawie.
Wiedziałam od samego początku, że na żaden abonament nie dam się nabić w butelkę. I teraz wiem, że nie mam czego żałować. Albo tylko jednego - po co oni robili to MMO? Regularnie kupowałam wszystkie serie Elder Scrolls, po co mi takie płatne miesięczne popłuczyny? Machnęliby jakiś tytuł z VI w tytule i byłoby pięknie. A tak to szkoda zachodu, bo o kasie nie wspomnę.
Dodaj komentarz