Liga Sprawiedliwości. Avengersi. Strażnicy Galaktyki. Bohaterowie, ulubieńcy zwykłych ludzi i marzycieli, postacie wręcz mitologiczne, które są współczesnym odpowiednikiem nordyckich czy hellenistycznych legend. Herosi stworzeni do podziwu i uwielbienia, albowiem to oni uosabiają podświadome pragnienie pokonywania granic przez nasz gatunek oraz ludzką potrzebę sięgania daleko poza horyzont. Stanowią naturalny kompas moralny oraz zbieraninę cech i zachowań, do których powinien dążyć każdy człowiek. Jasne, mają swoje wady i niejednokrotnie muszą mierzyć się ze swoimi słabościami, ale paradoksalnie to ich uszlachetnia. Czyni ich ludzkimi i równymi wobec maluczkich, a więc nie czymś obcym i nieosiągalnym, ale czymś, co potencjalnie jest w granicach każdego szarego obywatela – oczywiście, jeśli nie zboczy ze słusznej ścieżki. To inspiracja, bo w końcu stwierdzenie, że nie każdy heros nosi pelerynę, jest ze wszech miar słuszne, czego możemy dobitnie doświadczyć chociażby w ostatnich dniach.
Superbohaterowie z "The Boys" pozornie wpisują się w powyższe ideały, lecz wycierają sobie nimi gębę niczym chusteczką po tłustym obiedzie. Tak, zawsze służą pomocą obywatelom, a także bronią społeczeństwo przed widmem zorganizowanej przestępczości i terroru w momentach, gdy wysiadają wszystkie służby porządkowe. Jasne, są bożyszczami tłumów, ale przy okazji zdają się przyziemni – gotowi na rzucenie dobrego słowa, odwiedzenie ciężko chorego dzieciaka czy przyjacielskie selfie, gdy tylko o to poprosimy. Jest jeden problem. To korporacyjna poza pozwalająca im wieść wygodne życie w dostatku. Superherosi, a przede wszystkim "Siódemka", czyli śmietanka stylizowana na wspomnianą wcześniej Ligę Sprawiedliwości, mają totalnie gdzieś społeczeństwo. Okazjonalne rozbicie szajki przestępczej czy spieszenie na ratunek pasażerom porwanego samolotu to droga do podbicia słupków poparcia i egoistycznego spicia słodkiej sławy. W skrócie – banda celebrytów i dupków, którym supermoce dają władzę niemal absolutną. Komuś ewidentnie zabrakło miłego wujasa nauczającego, że z wielką mocą wiąże się także wielka odpowiedzialność.
Cóż, że władza korumpuje, to "The Boys" dobitnie ukazuje. Akcja toczy się dwutorowo. Widzimy ją z perspektywy Hughie, zwykłego pracownika sklepu z elektroniką, zapatrzonego w herosów od dzieciństwa – dotyka go jednak okropna osobista tragedia, spowodowana przez niechlujstwo jednego z nich, która stanowi przyspieszoną lekcję ponurej rzeczywistości, tak odmiennej od lansowanej przez mass media. Z kolei bilet za kulisy bohaterskiej korporacji daje nam "Gwiezdna", nowa członkini Siódemki, tryskająca niewinnością oraz szczere wierząca w ideały walki ze złem do momentu, gdy nie styka się z bezduszną ścianą. Oba wątki z odcinka na odcinek się zazębiają, a to dzięki intrydze wypełnionej tajemnicami i zaskakującymi zwrotami akcji, a przede wszystkim osobie Billy'ego Rzeźnika. Człowieka, który swoim celem życiowym ustanowił krwawą vendettę na zakłamanych superherosach, a szczególnie na ich liderze i wzorze cnót wszelakich – Supermanie znanym jako Ojczyznosław. No i, Dobry Boże, ma się za co mścić, a świat, do którego nas wprowadza, jest faktyczną apoteozą ohydy i zakłamania.
Rzeczywistość bohaterów jak żyw stylizowana jest na współczesne Hollywood. Pod piękną maską kryje się śmierdząca zgnilizna, od której aż boli nos. Tutaj zwykłe udaremnienie napadu na bank czy wjazd na melinę narkotykową musi być idealnie wyreżyserowane, pokazane w konkretnym świetle i zgodne z zapotrzebowaniem grupy badawczej. Musisz potrafić się sprzedać, a więc wycisnąć z uwielbienia i wdzięczności społeczeństwa każdy grosz, bo tego od ciebie oczekujemy. Chcesz się wybić czy otrzymać protekcje? Spoko, ale lepiej polub klimaty typu #metoo. Przed kamerami masz być chodzącym ideałem, a każdy dzieciak musi mieć twoją figurkę lub plakat nad łóżkiem. Jeden błąd i wylatujesz kolego, bo dwudziestu innych czeka na twoje miejsce. Potencjalnie szybszych, czystszych, lepiej wpisujących się w pragnienia grupy badawczej. Takie wymagania rodzą oczywistą presję, a w związku z tym wystawiają nieprzyjemny rachunek. Życie zgodne z maksymą "seks, dragi i rock & roll" nie pozostawi nikogo nieskazitelnym, nawet superherosa.
Bo "The Boys" to nie tylko serial o nadludziach. Jasne, twórcy często naśmiewają się z wizerunku komiksowych herosów i robią to dobrze (prym wiedzie tu Głęboki i jego konwersacje z fauną wodną). Sęk w tym, że produkcja stanowi świetne stadium traktujące o budowaniu i umacnianiu wizerunku, a w końcu wykorzystaniu uzyskanej potęgi przez megakorporację. O jej wpływie na politykę oraz naciskaniu na władzę wybraną przez obywateli – nie w celu ich ochrony, lecz ugrania własnych partykularnych interesów. Triumwiratu państwa, konsumpcjonizmu i religii skupionych na pomnażaniu zysków. Brudnego burdelu, gdzie szczytnymi ideałami, ludzkimi odruchami i najzwyczajniejszym w świecie dobrem handluje się niczym tanimi dziwkami. Bezkresnej potędze, która potrafi zniszczyć nawet najwspanialszych.
To szambo musi kiedyś wybić i w końcu znajdą się ludzie, którzy mimo oczywistych ograniczeń muszą uderzyć ręką w stół, a co za tym idzie – krzyknąć dość. Tytułowa ekipa Chłopaków nie posiada żadnych supermocy, a pojedynczo stanowią idealny przykład przegrańców, którzy nie potrafią poradzić sobie z własnym życiowym syfem, a co dopiero wziąć na swoje barki walkę o ogólne dobro. Jednak jak to w życiu bywa, wspólnota nienawiści łączy lepiej niż najlepszy superklej – osobno są nikim, aby razem stanowić drużynę, która potrafi uderzyć w egoistycznych i zaopatrzonych w siebie herosów tam, gdzie zaboli ich najmocniej. "The Boys" w świetny sposób odpowiada na pytanie: "Kto strzeże strażników i kogo powinni się oni najbardziej obawiać?". Desperatów, którzy nie mają niczego do stracenia.
Jak można się domyślić, pojedynek tych dwóch światów nie należy do najczystszych, a brudne sztuczki, zdrady i zagrywki, które totalnie niszczą psychikę są tu na porządku dziennym. Zgadza się, to serial wyłącznie dla pełnoletnich widzów. Krwawa symfonia flaków i destrukcji współgra tu z krystalicznie czystymi ariami srogich traum, podświadomych kompleksów i decyzji, od których zbiera się na wymioty – nawet kuloodpornym superherosom. Podczas poszczególnych epizodów nie raz będziecie oburzeni, innym razem włos zjeży się wam na głowie, aby kilkadziesiąt minut później mieć przemożną ochotę uronić łzę. W jednym momencie będziecie nienawidzić poszczególnych postaci, z lubością wytykając ich mankamenty, aby później ze zrozumieniem i z lekkim wstydem współczuć ich obecnego położenia. To świetnie skonstruowany serial, w którym obok wysokooktanowej akcji są momenty potrzebnego wyciszenia, pogłębiające charakterologię poszczególnych bohaterów.
Obok doskonałej konstrukcji trudno nie wspomnieć o świetny aktorstwie. Karl Urban jako Billy Rzeźnik kolejny raz znakomicie wciela się w skórę faszysty, którego popkultura wręcz kocha na zabój. Każda scena z jego udziałem jest niczym kolejny łyk doskonałego drineczka – intryguje i trudno się oprzeć. Anthony Starr jako realistyczne oblicze Supermana jest przepysznie socjopatyczny i czasem aż trudno powstrzymać się od oklasków przed ekranem telewizora. Jack Quaid jako Hughie autentycznie ukazuje swoistą podróż swojego bohatera – od żałosnych, ciepłych kluch po kolesia, z którym muszą liczyć się nawet najgorsze zakapiory. Mógłbym wymieniać tak długo i namiętnie... Elisabeth Shue jako przerażająca korporacyjna suka, Chace Crawford jako upadły heros balansujący na granicy depresji, którego nikt nie traktuje na poważnie, czy Dominique McElligott w roli doświadczonej heroiny przeżutej i wyplutej przez system. Uwierzcie, to tylko wierzchołek góry lodowej, a paletą ciekawych bohaterów można byłoby obdzielić niejedną produkcję.
Do czego mógłbym się tu przyczepić? Szczerze: do niewielu rzeczy. Efekty specjalne czasem rażą straszną sztucznością. No i jasne, mamy tu do czynienia z serialem jednak telewizyjnym (a może raczej streamingowym), więc trudno oczekiwać wielomilionowych czarów z komputera, lecz trudno nie odnieść wrażenia, że z tym budżetem można byłoby to zrobić lepiej. Albo więcej osiągnąć, korzystając z czysto praktycznych rozwiązań, których tutaj szczęśliwie nie brakuje. Może czasem bolało mnie zbyt cukierkowe ukazanie postaci Gwiezdnej. Jasne, taki był zamysł, ale ta czystość tak strasznie bije po oczach, że w tym świecie stanowi o pewnej nienaturalności, nawet sztuczności. Niektórzy mogą się też oburzyć na plastyczność przemocy, seksu i absurdu na granicy dobrego smaku. Zabójcza minetka czy kreatywne wykorzystanie bobasa do ucieczki przed tarapatami zahacza o zwyrolstwo i może wzbudzić niesmak.
Koniec końców, "The Boys" to powiew świeżości i odskocznia od superbohaterskich klimatów, którymi bombardują nas światy DC czy Marvela. Dorosła, bezkompromisowa rozrywka, która wzbudza szczere emocje i zmusza do przemyśleń na istotne tematy moralne. Wciągająca jazda bez trzymanki, okraszona świetnym aktorstwem i zwrotami akcji, od których kapcie spadają z nóg, a szczęki szukasz u sąsiada mieszkającego piętro niżej. Z niecierpliwością czekam na drugi sezon, bo zakończenie... nie, tego nie zdradzę, choć zaznaczę, że bezczelnie wywraca całą mozolnie stawianą szachownicę i zmienia zasady gry. Oj, będzie się działo. Jeżeli coś ma was skłonić do tego, abyście skorzystali z usługi Amazon Prime, to właśnie ta pozycja.
Komentarze
Dodaj komentarz