Valkyrie Studios niestety nie zasłynęło jako wielki producent gier, którego tytuły byłyby znane przez każdego szanującego się gracza. Prawdę mówiąc, informacji na temat tego nieistniejącego już studia jest w sieci jak na lekarstwo. Z dwóch produkcji jedna, Seraphim, nie doczekała się nawet swojej premiery. Druga, ”Septerra Core: Legacy of the Creator”, nie odniosła żadnego znaczącego sukcesu. Właśnie to jest największym paradoksem całej sytuacji, bo gra jest naprawdę świetna i moim skromnym zdaniem przetrwała próbę czasu. Ostatnie słowa zostały napisane przez typowego gracza, który starszych gier unika jak ognia. ”Septerra Core” to jednak gra z mojego dzieciństwa, co było najprawdopodobniej jedynym czynnikiem motywującym do ponownego zagrania w ten tytuł i gdyby nie on, to pewnie jak wielu na tym globie zapytałbym co to za gra.
Septerra Core jest bardzo ciekawie wykreowanym światem. W jego centrum znajduje się Źródło – ogromny bio-komputer, wokół którego na różnych orbitach krąży siedem kontynentów. Każdy z nich cechuje się innym klimatem, historią i kulturą. Przykładowo: druga powłoka jest wielką pustynią, której mieszkańcy utrzymują się ze złomu wyrzucanego przez przedstawicieli mieszkających „pięterko” wyżej. Postapokaliptyczny klimat jak najbardziej tu występuje. Trzecia z powłok to piękne, zielone lasy i łąki oraz nawiedzone przez siły nieczyste cmentarze i katakumby. Jej przedstawiciele cenią sobie honor i tradycję, bo w walce nie korzystają ze zwyczajnych karabinów, lecz mieczy. Czynniki te sprawiają, że tutaj obcujemy z typowym klimatem fantasy. Nie będę opisywać każdego ze światów, bo nie chcę psuć graczom frajdy z poznawania nowych lokacji, które przez swoją różnorodność sprawiają, że przez bardzo długi czas rozgrywki się nie nudzimy. Na zakończenie tego akapitu napiszę jeszcze, że całość prezentuje się fenomenalnie i potencjał uniwersum nie został wykorzystany nawet w połowie ze względu na bardzo małą popularność tytułu.
Fabuła z początku prezentuje się prosto, ale potrafi wciągnąć, a to najważniejsze. We wstępie dowiadujemy się, że Stwórca, jedno z bóstw, stworzył dwa artefakty pozwalające na zdobycie jego mocy. Możliwe jest to jednak raz na sto lat, gdy ułożenie powłok pozwala promieniowi światła na dojście do Źródła. W wielkim skrócie: wielu próbowało, jednemu nawet prawie się udało, ale ostatecznie również poległ. Dwa artefakty zostały ukryte i przepowiedziano, że gdy świat będzie w wielkim niebezpieczeństwie, zostaną użyte. Jednak niektórzy z Wybrańców, mieszkańców pierwszej i najpotężniejszej powłoki, zapragnęli tej mocy i doprowadzili światło do Źródła w sposób nienaturalny i wbrew temu, co pisały księgi. Tym samym cały świat został skazany na powolne zniszczenie. My, wcielając się w niebieskowłosą bohaterkę o imieniu Maya, standardowo mamy uratować wszystkich (łącznie ze sobą) przed śmiercią.
Brzmi niemożliwe? Oczywiście że tak. Przedstawiony fragment fabuły na kilometr śmierdzi epickością – od zera do bohatera, bo taka właśnie jest główna postać. Ten oklepany w grach RPG zabieg tutaj jednak nie nudzi, bo cały czas jesteśmy krok za wrogami oraz dowiadujemy się kolejnych faktów, co sprawia, że ciężko wyłączyć komputer. W pewnym momencie nawet można stwierdzić, że to już koniec gry. Jednak po kolejnej godzinie rozgrywki uświadamiamy sobie, że jesteśmy może w połowie wątku fabularnego.
Walka została podzielona na tury. Nasze postacie oraz wrogowie dysponują atakami podzielonymi na trzy kategorie: słaby, średni i silny. Każdy naturalnie cechuje się innymi obrażeniami. Na zwykłym atakowaniu się jednak nie kończy, bo wraz z kolejnymi poziomami doświadczenia i lepszym sprzętem zyskujemy kolejne umiejętności, które umożliwiają przykładowo podejrzenie punktów życia wroga. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze karty tarota – specjalne moce, które przy odpowiednim dobraniu do typu przeciwnika mogą zadać zwiększone (lub zmniejszone) obrażenia. Najciekawsze jest jednak to, że możemy użyć jednocześnie trzech różnych kart. Właściwie zestawione mogą sprowadzić prawdziwą nawałnicę na pole bitwy, która w jednej chwili pozbawi wszystkich przeciwników ogromnej ilości punktów życia. Ciekawsze kombinacje będą jednak możliwe dopiero w końcowych etapach gry.
W czasie podróży Maya może mieć ze sobą dwóch innych towarzyszy. Łącznie w grze jest ich dziewięciu i każdy z nich charakteryzuje się własną historią, cechami oraz umiejętnościami. Tak więc do drużyny dołączą takie postacie jak mechanik z ciekawą fryzurą, robo-pies ze słabymi nerwami czy typowy wojownik za często myślący o zemście. Mógłbym naturalnie wymieniać kolejnych bohaterów, ale również i w tym akapicie nie chcę zbytnio spoilerować. Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że niektórzy z towarzyszy będą początkowo do siebie wrogo nastawieni ze względu na burzliwą przeszłość, w której jedno podpadło drugiemu. Niby szczegół, ale sprawia, że branie takich dwóch postaci do drużyny jest ryzykiem ze względu na atakowanie jedynch przez drugich.
Jeżeli zaś chodzi o ekran postaci, to został on stworzony na tyle prosto, że nawet początkujący we wszystkim sięorientuje. Wszystkie atrybuty wzrastają automatycznie wraz z kolejnym poziomem, więc gracze lubiący robić postacie ze standardową specjalizacją zawiodą się. Sytuacji nie ratuje też ekwipunek, który podwyższa lub obniża dane współczynniki.
Warto też wspomnieć o oprawie audiowizualnej. Jeżeli chodzi o dźwięk, to nie jest on ani plusem ani minusem gry. W czasie normalnego zwiedzania lokacji nie doświadczymy żadnego tła muzycznego; są za to zwykłe odgłosy otoczenia, bez których istniałoby uczucie pustki. Za to w czasie walki i przemierzania mapy świata usłyszymy już utwory typowe dla danego klimatu. Warto też wspomnieć o tym, że każdy dialog jest wypowiadany przez angielskich aktorów. Z czasem łatwo rozpoznać ten sam głos u kilku postaci, ale ostatecznie całości słucha się naprawdę przyjemnie. Jeżeli zaś chodzi o oprawę wizualną: cóż, gra jest z 1999 roku. Więcej już pisać nie trzeba, bo oczywistym jest fakt, że całość przeszła ogromną próbę czasu.
I znowu zostawiam najgorszy etap recenzji na koniec – minusy. W drugim akapicie napisałem, że niemal przez całą grę się nie nudzimy. Niestety, w pewnym momencie wątek wydaje się być sztucznie przedłużany. Dodatkowo wszystko w fabule jest już jasne, a ciągłe walki potrafią męczyć. Szkoda, bo takie mankamenty mogą skutecznie zniechęcić do ukończenia gry. Kolejnym minusem jest zerowa ilość zadań pobocznych. Co jak co, ale każdy gracz lubi zapomnieć na kilka chwil o ratowaniu świata. Tutaj tego się nie doświadczy. Na koniec wspomnę też o niektórych lokacjach. Przemierzanie tych większych potrafi być naprawdę nużące, a walka z tą samą grupą przeciwników po raz nie wiadomo który (tak, po ponownym przejściu do lokacji pojawia się ta sama grupa wrogów) sprawia, że ma się ochotę wyłączyć grę i odstawić ją na miesiąc.
Podsumowując całość trzeba przyznać, że nieistniejące już studio stworzyło nie tylko ciekawy tytuł, ale i uniwersum. Zatem co sprawiło, że sprzedaż była tak mała? Może jest to wina wydawcy, który nie wypromował odpowiednio tytułu? Ja w każdym bądź razie polecam zagranie w ”Septerra Core: Legacy of the Creator”, która jako gra jeszcze z XX wieku przetrwała próbę czasu. Ostrzegam jednak, że w niektórych momentach rozgrywka potrafi się stać strasznie nudna.
Plusy
- Świetnie wykreowany świat
- Fabuła
- Walka
- Łączenie mocy kart
- Towarzysze
Minusy
- Zbytnia epickość
- Uproszczony rozwój postaci
- Z czasem przynudza
- Zerowa ilość zadań pobocznych
- Wielkość niektórych lokacji
Komentarze
A ja robie podobną gierkę do tej
Tu jeden filmik : http://www.youtube.co...?v=fH7EuqIjL9Q
Dodaj komentarz