Jestem wielkim fanem "Diuny" Franka Herberta. Złożoność świata przedstawionego, rozterki filozoficzne czy mądrości płynące z pierwszej części sagi zajmują moje myśli po dziś dzień. Co ciekawe, pisarz stał się ofiarą własnego sukcesu, bowiem jego każda kolejna powieść niedotycząca Arrakis zyskiwała zdecydowanie mniejsze grono czytelników. Ja także znajduję się w grupie, która zna tylko "Kroniki Diuny", a i nie wszystkie części. Pierwsze wydanie "Roju Hellstroma" w Polsce to doskonała okazja, aby wspomniane braki nadrobić.
Poznajcie Agencję. Nie jakąś tam agencję wywiadowczą typu CIA, tylko taką pisaną przez wielkie "A", istnienia której nie uświadamiają sobie największe szychy w rządzie. Gdy w bibliotece MIT jej pracownicy przypadkowo znajdują tajne akta dotyczące tajemniczego Projektu 40, pewna odizolowana farma, będąca twórcą tych papierów, trafia pod lupę. Mieszka tam Nils Hellstrom, znany ekolog, entomolog i twórca filmów dokumentalnych o owadach. Ot, zwykły zdziwaczały naukowiec, jakich pełno. Nikt nie zwróciłby na niego uwagi, gdyby w trakcie obserwacji jego posiadłości nie zaginął jeden z agentów.
Śmiało można założyć, że świat przedstawiony w powieści to czasy współczesne Herbertowi, czyli okres Zimnej Wojny. Stany Zjednoczone to państwo mocno policyjne, dopatrujące się w każdym odstępstwie od normy komunistycznych zagrywek. Mimo prawie pięćdziesięciu lat na karku, "Rój Hellstroma" pozostaje aktualny, doskonale pokazując rządowe dążenia do zniszczenia jakiejkolwiek odrębności oraz jednocześnie chęć wzbogacenia jednostki. Co więcej, starania te są bardzo często nieudolne i to nie ze względu na brak zaangażowania, niezbędnego sprzętu czy umiejętności poszczególnych osób – oni zwyczajnie nie mogą się między sobą dogadać odnośnie najlepszej strategii, żrąc się i przez to popełniając błędy.
Nie zdradzę zbyt wiele, jeżeli powiem, co się dzieje na farmie Hellstroma, gdyż dowiadujemy się o tym stosunkowo wcześnie, a i sam tytuł mówi sporo. Mężczyzna wraz ze swoimi przodkami i obecnymi rodakami stworzył pod ziemią niewielką cywilizację, wzorującą się na życiu owadów. Nie chodzi tu jedynie o puste naśladownictwo – mówimy o latach zmian genetycznych i chemicznych uwarunkowaniach. Nigdy nie dowiadujemy się, jaki był początek Roju ani na czym dokładnie polegają modyfikacje, ale nie jest to potrzebne. Ta nutka niewiadomego sprawia, że lekturę chłonie się tym chętniej, powolutku odkrywając kolejne tajemnice owadziego społeczeństwa.
Zniechęcać może nieco początek książki, gdyż akcja rozkręca się bardzo powoli. Przez dłuższy czas śledzimy faceta w krzakach, czołgającego się wśród traw i obserwującego puste zabudowania farmy. Na szczęście potem jest coraz lepiej, tempo wzrasta, a i kolejni bohaterowie są wykreowani naprawdę z pomysłem. Każdy z nich cechuje się inną osobowością, jest wielowymiarowy i – co najważniejsze – nie daje się lubić. Herbert nadał swoim postaciom takie charaktery, że zwyczajnie nie da się kibicować komukolwiek – idee Hellstroma są zbyt drastyczne i odrażające, a metody Agencji pozostają dalekie od ideału. Dzięki temu śledzimy losy bohaterów jako bezstronny obserwator, coraz ciekawsi, jak to wszystko się skończy.
Mnie osobiście finał historii nieco zawiódł, niemniej im bliżej byłem końca, tym trudniej przychodziło mi odkładać lekturę na bok. Można ją podsumować jako dyskurs nad indywidualnością a grupową świadomością – czy to w postaci niezbędnego działania razem w warunkach Agencji, czy jako jeden myślowy byt w Roju. Bardzo podobał mi się fakt, że Hellstrom wzoruje się na owadach, ale nie podąża ślepo za ich życiem, odrzucając niepotrzebne rozwiązania i w zamian proponując inne. Co ciekawe, mimo że Rój dąży do jednomyślności, do jego kierowania niezbędne są jednostki wybitne, a więc cechujące się indywidualnością oraz cechami niespotykanymi wśród innych.
Zdecydowanie polecam najnowszą pozycję "Wehikułu czasu", jednak to wymagająca lektura, raczej nie do czytania z dłuższymi przerwami. Smakowitym kąskiem jest rozwiązanie znane z "Diuny" – przed każdym rozdziałem znajduje się fragment czyjegoś pamiętnika, podręcznika czy notatka służbowa, rozwijające dodatkowo świat i rzucające więcej światła na wydarzenia rozgrywające się zakulisowo. "Rój Hellstroma" to świetne połączenie thrillera z science-fiction, zmuszające do myślenia. Warto.
Dziękujemy wydawnictwu Rebis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Dodaj komentarz