"Gothic" był moim pierwszym cRPG-iem. W ogóle pierwszą poważną grą niepochodzącą z czasopisma za kilka złotych, którą trudno znaleźć nawet w czeluściach Internetu. Oj, pamiętam moją ekscytację do dziś. Pierwszy zabity ścierwojad, ta kanciasta grafika z nieodpartym urokiem, rozmowy z Wrzodem, kumplowanie się z Nowym Obozem, raczenie się dziwnym zielem...
Druga część tylko przypieczętowała moje trwające do dziś zamiłowanie do produkcji niemieckiego studia Piranha. Na premierę każdego ich tytułu czekam z niecierpliwością i tak było również w przypadku "Risen 3: Władcy tytanów". Wyobraźcie sobie więc moje zadowolenie, gdy wreszcie mogłem zagrać w ostatnią część ulubionej serii oraz prawdopodobnie kończącą pewien etap w historii developera. Spodziewam się, że następne dzieło będzie zupełnie nową marką, zrywającą z dotychczasowymi dokonaniami twórców. Na ten moment przygotowano prawdziwą burzę, jaką okazało się hasło "powrót do korzeni".
Bezduszny Bezimienny
W grze wcielamy się w nowego Bezimiennego, który wraz ze swoją siostrą, Patty, szuka skarbu. Zamiast spodziewanego bogactwa, bohater sam zostaje okradziony – ze swojej duszy przez Lorda cieni. Kiedy wydaje się, że w żadne zombie czy wampira się nie zmieni i pozostanie zwykłym trupem, zjawia się Kostuch, znany z "Mrocznych wód" szaman, i ożywia herosa tajemnymi sztukami. Od tej chwili Bezimienny ma parę zadań – odzyskać duszę, skopać tyłek Lordowi cieni i jego armii... cieni, przy okazji ratując tym samym świat. Dobrym krokiem do realizacji celów będzie zdobycie potężnych sojuszników spośród rządzących krainami frakcji.
Złe dobrego początki
Początek "Władców tytanów" wbrew oczekiwaniom nie jest nadzwyczaj wspaniały. Na pewno nie skakałem z radości z powodu obcowania z upragnioną produkcją Piranii ani nie miałem ochoty komponować ku jej świetności pięknych arii. Co dziwne, nie tylko moje pierwsze wrażenia rysowały się w ciemnych kolorach. Znajomemu także nie od razu podeszła trzecia część... Nie wiem, co na to wpływa – może dość zamknięty wstęp, wyjaśniający w sumie aspekty zaczerpnięte z "Mrocznych wód" (a więc przez większość graczy dobrze znanych). Mogła to być również inna (brzydsza) w porównaniu do drugiej części "Risena" Patty, przy której animatorzy pofolgowali swojej wyobraźni (gdybym był znawcą rozmiarów kobiecych piersi, podałbym wam ich numer – niestety nie jestem, więc musi wystarczyć moje słowo i powyższy screen). Wreszcie fabuła prologu prezentowała się trochę jak znacznie nudniejsza wersja "Indiany Jonesa". Parę pułapek tu, parę pułapek tam, tutaj zagadka i jeszcze jedna dalej... Plus ruiny, skarby i goście stanowiący dla Bezimiennego konkurencję. Dubbing angielski, co powinno oznaczać "na poziomie", nie ratował sytuacji: brzmiał tragicznie, szczególnie w przypadku bohatera o sposobie mówienia jakby podkładający głos aktor dla kurażu przed każdym tekstem wypijał kilka głębszych. W moim przypadku winę może ponosić to wszystko naraz spotęgowane jeszcze bólem głowy. W ten sposób po kilku godzinach zwiedzania świata "Władców tytanów" dałem sobie spokój i wybrałem się na odpoczynek.
Od leszcza...
Następnego dnia wypoczęty kontynuowałem przygodę nowego Bezimiennego, która zaczynała się coraz bardziej rozkręcać, a więc i wciągać... oraz wydłużać, ponieważ następna, już nienarzucona odgórnie, lecz wybrana samodzielnie wyspa obfitowała w mnóstwo zadań pobocznych. Myślę, że większość graczy się ze mną zgodzi – póki jest co robić, wątku głównego ruszać nie wolno. Posługując się tą maksymą, co najmniej bite sześć godzin można spędzić na wypełnianiu misji. Zwracam uwagę, że nadal jesteśmy w tej samej lokacji, kolejne są w odwodzie. Wystarczy podejść do szalupy i wypłynąć w morze w inne miejsce.
Wśród zadań trudno mi było znaleźć te nudniejsze lub po prostu odstające jakością od pozostałych. Piranie nie zawiedli i pokazali po raz kolejny klasę, bo były one również na tyle zróżnicowane, a i nieraz dosyć rozbudowane, że latałem jak szalony z zachwytem na twarzy z jednego krańca wyspy na drugi. We "Władcach tytanów" odnajdą się zwolennicy fabularnych perełek, co prawda nieszczególnie oszlifowanych i zachwycających, ale zwyczajnie się podobających. Również dla fanów czystego zbieractwa, które zmusza do uważnego patrzenia pod nogi i częstego biegania tylko po to, aby znaleźć wymagany przedmiot, znajdzie się to i owo (zakopane skarby, unikalne artefakty i inne przedmioty do odkrycia). Pomocą okazuje się mapa, lecz bywają sytuacje, kiedy trzeba poszukać tylko na podstawie dialogów. Wstyd się przyznać, ale specjalnie na potrzeby jednego zadania sprawdzałem definicję słowa "laguna".
...do Łowcy Demonów
Nie mogę jednak stwierdzić, że gra jest ze wszech miar równa – nawet nie licząc niezbyt udanego początku. Prawda jest taka, iż grając na średnim poziomie trudności (wyższy jest tylko jeden), problemy napotyka się zaledwie w trakcie pierwszych kilkunastu godzin. Później, szczególnie po dołączeniu do jednej z gildii, bohater otrzymuje moce, dzięki którym wrogowie nie stanowią żadnego wyzwania. Mimo to lgną do niego jak głupie tylko po to, aby po kilku minutach paść trupem. Ja uzbrojony w jeden z najlepszych mieczy na moim etapie, z dostępem do czaru zwiększającego szybkość ataków oraz u boku towarzysza, Kostucha, potrafiącego leczyć moje rany, nie trafiłem na przeciwnika, którego nie byłbym w stanie pociachać na kawałeczki. Na tym etapie zginąłem... trzy razy? Coś koło tego. Oczywiście, przy okazji wrogowie w trakcie walki zadają trochę ciosów, nierobiących bohaterowi krzywdy, ale uparcie wydłużających ich życie. A więc zawracających, mówiąc kolokwialnie, dupę.
Naprawdę nieźle mnie takie momenty irytowały, tym bardziej, gdy przychodził czas wybrania się na nową wyspę, na której schemat się powtarzał. Znów Bezimienny jest Terminatorem, reszta to kurczaki myślące, że zadziobią go na śmierć. Jako że to dopiero odkryty przeze mnie ląd, wyobraźcie sobie, iż trzeba przez te słabe, acz jeszcze nawet nienadszarpnięte zastępy wroga teraz przebrnąć. Wieje od tego nudą nawet w trakcie pisania. Poszczególni bossowie (nie ma ich wielu) nie byli dużo lepsi. Ostatni zapisał się nawet w mojej pamięci jako Największy Cienias Jakiego Spotkałem. Zaklikałem go lewym przyciskiem myszy na śmierć w ciągu... minuty?
Fabuła "Władców tytanów" to kolejny przypadek po "Mrocznych wodach", gdy niemieccy scenarzyści stawiają na zabłyśnięcie jednym-dwoma zwrotami wydarzeń. I nawet im się udało. Akcja toczy się przewidywalnym torem aż do głównego twistu, po którym może wyrwać się krótkie "o!", aby potem znowu powrócić do znanej stagnacji. Ale to nie powinno budzić min zawodu czy rozpaczy, bo recepta na sukces w postaci drogi "od zera do bohatera" nadal wypada nad wyraz dobrze. I nie mam tu wcale na myśli rozchwianego poziomu trudności, lecz układ samej historii. Podobnie jak w pierwszych "Gothicach" zaczynamy jako niewyróżniający się osobnik, bez większej wiedzy na temat bieżących zdarzeń, aby stopniowo zdobywać reputację, nawiązywać znajomości, samemu wpływać na losy świata, a nawet awansować w wybranej przez nas frakcji. Tych ostatnich klasycznie jest trzy. Każda oferuje zgoła odmienne zdolności magiczne i zadania. Chcesz rzucać kulami ognia? Dołącz do Strażników. Wolisz czary voodoo? Specjalnie stworzono dla ciebie Pirata Voodoo. Jeśli jednak stawiasz na walkę, z pewnością zainteresuje cię profesja Łowcy Demonów z zaklęciami zwiększającymi refleks, obronę czy przywołującymi dodatkowego sojusznika. Co prawda zadań w gildiach nie ma wiele (oceniam tylko po przejściu jako Łowca), ale i tak decyzja jest ważna ze względu na inny sposób walki, doznania klimatyczne oraz pomoc frakcji, w której jesteśmy, w wątku głównym.
Dobry, zły i brzydki
Fani "Gothiców" powinni być usatysfakcjonowani wieloma nawiązaniami do poprzednich dzieł developera. Niby nic subtelnego ani wielkiego, jednak cieszy niesamowicie, a i serce się raduje, że twórcy pamiętają o starych wyjadaczach, którzy na zwiedzaniu Myrtany niejedną godzinę spędzili. Nie będę wymieniał tych porozumiewawczych mrugnięć okiem, pozostawiając ich odkrywanie wam. Czas za to przejść do postaci głównego bohatera. Przyznam, że później przyzwyczaiłem się do jego głosu i nie przedstawiał się on tak beznadziejnie jak w pierwszych minutach. Jeśli chodzi o Bezimiennego, nowość jest jeszcze jedna. Piranie próbowali nadać mu charakter. Cóż, to, że facet nie posiada imienia, nie oznacza, że osobowości też musi nie mieć. Udało się połowicznie. Z jednej strony sarkastyczny, niestroniący od ostrych słówek i nieraz źle postępujący heros (grzeczniejszego nie odgrywałem, choć jest i taka możliwość) przypadł mi do gustu. Z drugiej nie jest to osoba, która wryłaby się głęboko w pamięć.
W ogóle postacie we "Władcach tytanów" nie potrafią budzić emocji. To po prostu NPC-e, mające dać nam zadanie, przeszkodzić w jego wykonywaniu, sprzedawać określony asortyment przedmiotów, nauczać pewnych zdolności lub pomóc w walce. Zdecydowanie nie ma wśród nich drugiego Diego czy Miltena. Zaryzykuję stwierdzenie, że nawet w "Mrocznych wodach" prezentowały się lepiej. Dla porównania w tej części Patty jest inna (brzydsza) nie tylko wyglądem, ale też charakterem. Nie ma w niej życia; mimo że aktywnie komentuje poczynania swojego brata, nie potrafiłem jej polubić lub znienawidzić. Podobnie sprawa się ma z pozostałymi towarzyszami. No, może poza Kostuchem, choć brak głosu Boberka bardzo mi doskwierał.
Warto poruszyć też jeszcze jedną rzecz. Skoro bohater jest bez duszy, może przebywać w krainie zmarłych. Aspekt ten został jednak nieco zmarnowany. W pierwszych godzinach byłem nim wręcz zachwycony. Prawie za każdym kimnięciem się, Bezimienny trafiał do innego wymiaru, gdzie spotykał zmarłych znajomych z "Mrocznych wód". Później jednak takie wędrówki stawały się rzadsze, aż występowały tylko przy jednym zadaniu. Do krainy zmarłych można też wejść będąc przytomnym, ale lokacja wygląda tak samo, tylko jest bardziej "szara". Pomogło to tylko przy jednej misji i z tego co wiem, zdolność ta ułatwia wyszukiwanie przedmiotów. Krótko mówiąc, trochę mało.
Na omówienie zasługuje ciekawy w teorii system moralności. Po utracie duszy Bezimienny może iść drogą człowieczeństwa lub pogrążyć się w demoniczności. Decydujemy o tym w doborze dialogów i sposobie wykonywania misji. Brzmi nieźle? Niestety po przejściu gry wydaje się to lekką wydmuszką. Przeszedłem "Władców tytanów" jako czysty zły i oprócz odejścia paru osób z załogi nic nadzwyczajnego się nie działo. Profity? Żadne. Dopiero zakończenie okazało się zgoła inne niż obejrzane przeze mnie następnie na YouTube. Nie wiadomo jednak, co ono oznacza i jak na zwieńczenie całej trylogii prezentuje się... źle. Nie pada w nim ani jeden dialog, ciężko przewidzieć dalsze losy postaci, do tego jest owiane (w przypadku złego zakończenia) wielką tajemnicą. Na pewnym etapie możemy spotkać starego Bezimiennego z "Mrocznych wód", tylko epizodycznie. Pada z jego ust pewna obietnica ciągu dalszego. Czyżby szykowała się czwarta część? Albo dodatek? Nie mam zielonego pojęcia, ale trudno będzie mu zatrzeć negatywne wrażenie pozostawione w tej chwili przez twórców.
Piracka odsiecz w jesieni średniowiecza
Powrót do korzeni. Hasło "Władców tytanów" spodobało się wielu graczom, lecz i tutaj okazało się chwytem marketingowym. Obiecano między innymi średniowieczne klimaty z zepchnięciem na bok atmosfery pirackiej przygody. Nic z tych rzeczy! Piraci nadal pełnią ważną rolę w fabule. Co więcej podzielenie świata na wyspy, osoba bohatera, który wszak jest synem legendarnego Kapitana Stalowobrodego, kilka lokacji skopiowanych z "Mrocznych wód" i dwie nowe obfitujące w bujną roślinność typu dżungle, wodospady, plaże oraz egzotyczni przeciwnicy (goryle, kraby, małpy, nosorożce, pantery), podróżowanie statkiem – to wszystko aż kipi od stwierdzenia "śródziemnomorski klimat i piraci!". Co prawda, nie zabrakło wcale miejsc kojarzących się ze średnimi wiekami, lecz po licznych zapowiedziach spodziewałem się znacznie więcej. Na pewno nie jest tak mrocznie ani fascynująco szaro i tajemniczo jak to było w "Gothicu". "Risen 3" próbuje raczej zadowolić obydwa zgrupowania graczy: oczarowanych "Mrocznymi wodami" i tych nimi rozczarowanych, pragnących powrotu do pierwszych gier Piranii. W rezultacie sądzę, że zachwyceni będą jedynie pierwsi, drudzy zaś oskarżą niemieckich twórców o oszustwo.
Świat wypełniony jest postaciami, które zostały rozmieszczone po wszelkich zakątkach wysp. Porządna eksploracja przynosi więc efekty, w wyniku których znajdujemy nie tylko kolejnych przeciwników, ale również nowe misje. Lokacje są zróżnicowane – jak już wspominałem, przedstawiają się klimatycznie z innych stron. Część wysp została wykonana w stylu śródziemnomorskim ze sporym dodatkiem wszechobecnego piractwa, lecz nie zabrakło także u niektórych atmosfery średniowiecznej. Każda miejscówka, według słów twórców, była tworzona osobiście – nie stanowi zaledwie generacji losowych decyzji komputera, co czuć i widać. Od strony graficznej niewiele się zmieniło. Wyciśnięto z silnika siódme poty, dlatego postęp jest, ale nie na tyle spory, aby wymagania uległy drastycznemu wzrostowi. W sumie jest więc całkiem mile dla oka i jednocześnie przystępnie.
Zarzut mam jedynie do spadku klatek przy płynących wodospadach czy lawie. W tych momentach nieoczekiwanie "Władcy tytanów" mogą zaliczać niezłe ściny. Z perspektywy rozgrywki wad jest jednak nieco więcej. Przede wszystkim do frustracji przyczynić się mogą niewidzialne bariery napotykane w trakcie pływania. Niby nie oddalamy się daleko od wyspy, praktycznie wręcz poruszamy się przy linii brzegowej – mimo to pojawiają się ściany. Widocznie projektanci lokacji nie wpadli na inny pomysł, aby zablokować graczowi dostęp do niektórych miejsc. Gorzej, że czasem się na barierę trafi... albo nie, co prowadzi do kilku prób przepłynięcia. Słabo prezentują się również wyspy z DLC. Niby jest lepiej niż w "Mrocznych wodach", gdzie trzeba było tylko pokonać wymaganą ilość przeciwników, lecz do doskonałości nadal jednak długa droga. Zadań jest jak na lekarstwo, mimo że obszary są całkiem sporawe, więc można było je nimi wypełnić. Postęp zauważyłem w samej ich konstrukcji – są ciekawsze i mają bardziej atrakcyjną historię. Narzekania powoduje u mnie też mała ilość dostępnego uzbrojenia. Co prawda nie miałem za dużo złota z uwagi na wydawanie go na uczenie się poszczególnych zdolności u nauczycieli. Asortymentu między innymi broni białej oczekiwałem więcej i bardziej egzotycznej. Pod tym względem doznałem lekkiego zawodu.
Do ostatniego tchu walcz i się ucz
W tym wszystkim na pochwałę zasłużył system walki. Co prawda nie zauważyłem olbrzymich zmian w stosunku do poprzedniej części, ale skoro się sprawdza, to nie są one koniecznością. Tym razem zrezygnowałem z broni palnej, nadal dającej w grze zbyt dużą przewagę. Ot, wystarczy tylko wykonywać uniki i strzelać. Przy walce wręcz sprawa jest trudniejsza, bo trzeba wyczuć odpowiedni moment ataku tak, aby przeciwnik go nie przerwał. Do tego dochodzi możliwość parowania i wyjścia z kontrą, użycie czarów czy kuszy lub pistoletu. Wygląda to bardzo atrakcyjnie, więc zdobywanie sprawności w pojedynkach skutecznie pochłania pierwsze godziny. System sprzyja jeszcze wrogom atakującym w grupie, co także jest dużym plusem. Szkoda tylko, że to wszystko marnuje się przez poziom trudności. Na dalszych etapach walka nie jest wyzwaniem, dlatego nie trzeba układać żadnej strategii albo kombinować z dostępnymi zdolnościami, aby wyjść ze starcia zwycięsko.
Przeciwnicy w sumie są nawet zróżnicowani, chociaż z pewnością malkontenci zauważą fakt, że większość z nich pochodzi z "Mrocznych wód". Nowość wśród nich stanowią głównie siły Lorda cieni. Ja osobiście nie narzekam na małą liczbę wrogów, a jedynie na ich rozłożenie. Słabszych przeciwników, z którymi na początku można było się męczyć, spotyka się również kilkanaście godzin później. I nadal trzeba ich mordować, mimo że: a) nie ma się na to najmniejszej ochoty i b) giną po dwóch-trzech ciosach. Pokrywa się to, oczywiście, z zarzutami pod adresem poziomu trudności.
Rozwój postaci we "Władcach tytanów" został podzielony na dwie części. Pierwszą są atrybuty podwyższane za zdobywane w trakcie gry punkty chwały lub odnajdywanie unikalnych przedmiotów. Przypisane do nich zostały zdolności, które można opanować u nauczycieli. Trzeba jednak wcześniej spełniać wymogi do nabycia danej umiejętności (np. 50 w atrybucie walka wręcz) i posiadać odpowiednią ilość kasy. Kosztuje to całkiem sporo i nie sposób jest wyuczyć się wszystkiego. Dlatego uważam rozwój postaci za świetnie zbalansowany oraz rozbudowany.
Mimo wielu moich narzekań, skarg i grymasów, "Władcy tytanów" to solidny cRPG, obowiązkowy dla wielbicieli gier spod znaku Piranha Bytes. Po raz kolejny nie ma rewolucji, jak i również obiecanego powrotu do korzeni. Jednak developerowi udało się stworzyć wciągającą produkcję z wieloma ciekawymi i rozbudowanymi zadaniami pobocznymi oraz całkiem niezłym wątkiem głównym. Uzupełniając to systemem trzech frakcji, spośród których każdy powinien znaleźć coś dla siebie, i połączeniem pirackich oraz średniowiecznych klimatów, obok tego tytułu nie da się przejść obojętnie. Trochę jak z "Gothiciem". Albo się go kocha, albo nienawidzi. Tyle że w tym przypadku będzie się usatysfakcjonowanym poziomem gry lub nie. Zakochać się raczej trudno, a i nie sądzę, aby za kilkanaście lat ludzie wciąż opowiadali o swoich dokonaniach i przygodach czy na imię którejś z postaci reagowali błyskiem w oku i porozumiewawczym uśmiechem na ustach. Niemniej – "Władcy tytanów" stanowią przykład dobrze wykonanej roboty. W sam raz na wypełnienie około trzydziestu godzin wolnych chwil.
Plusy
- Niezły wątek główny
- Bogaty świat wypełniony zadaniami i postaciami
- Trzy frakcje z odmiennymi zdolnościami magicznymi i misjami
- Rozbudowany rozwój postaci
- Atrakcyjny system walki
- Zróżnicowany bestiariusz
- Znakomite połączenie śródziemnomorskich i średniowiecznych klimatów
- Nawiązania do poprzednich gier developera
- Sarkastyczny, używający ostrych słówek bohater
- Ładna grafika przy niewygórowanych wymaganiach
- Około trzydziestu godzin wciągającej przygody
Minusy
- Niezbyt udany początek
- Trochę za mało uzbrojenia
- Nierówny poziom trudności
- Niewykorzystany potencjał w systemie moralności i krainie zmarłych
- Brak postaci zapadających w pamięć
- Brak polskiego dubbingu (angielski jest średni)
- Niewiele wyjaśniające zakończenie
- Ściny przy wodospadach i lawach
- Utrudnione przez niewidzialne bariery pływanie
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz