W Ramieniu Perseusza, jednym z czterech spiralnych ramion Drogi Mlecznej, orbituje pomiędzy trzema słońcami planeta Isis 71 b. To kolejna z placówek Ziemian, którzy już wieki temu rozpoczęli międzygwiezdną ekspansję. Na niewielkiej stacji badawczej pracuje kilkadziesiąt osób, badających potencjał gospodarczy globu, jego zasoby naturalne oraz biosferę opartą na życiu rozwijającym się przede wszystkim w wodach rozległych, niezwykle czystych oceanów. Wszystko przebiega bardzo spokojnie, aż do chwili, gdy nagle stacją, odciętą od komunikacji z resztą galaktyki przez burzę kwantową szalejącą nieopodal systemu, wstrząsa wiadomość, wpierw znana tylko nielicznym, ale już wkrótce powszechna – prawdopodobnie na Isis 71 b ludzkość odkryła ślady obecności pierwszego innego niż ona sama gatunku rozumnego.
W tym samym czasie odike Rwący Sieć, starszy badacz i członek jednej z pogardzanych, wyższych kast, natrafia podczas rutynowej ekspedycji w wodach nowo odkrytego świata na obecność dziwnej istoty, którą zaczyna podejrzewać o rozumność... Czy to jednak możliwe że w Wielkim Leju żyją inne niż Opokanie istoty myślące? W ten sposób rozpoczyna się historia niełatwego kontaktu pomiędzy ludźmi z Ziemi a przybyszami z Opoki, kontaktu, który jest głównym tematem "Z głębokości", książki autorstwa Rafała Dębskiego otwierającej cykl "Ramię Perseusza".
Przyznać trzeba, że Dębski, podejmując temat pierwszego kontaktu, postawił się w wysoce niewdzięcznej pozycji. Problem ten jest bowiem jednym z kanonicznych zagadnień fantastyki naukowej, podejmowanym z mniejszą bądź większą zręcznością już od długich lat i przez długi szereg pisarzy i reżyserów. Jak radzi sobie Dębski z tak rozbudowanym dziedzictwem, jakie wątki decyduje się wprowadzić do wspólnego, międzypokoleniowego dyskursu? Rozpocząć należy od stwierdzenia ważnego faktu – autor "Z głębokości" nie stawia czytelnika przed zadaniem zmierzenia się z prawdziwą, niewyobrażalnie odległą obcością, przed zadaniem, w którego kreowaniu mistrzem był w Polsce Stanisław Lem. Pobratymcy Rwącego Sieć, przedstawiciela nienazwanej rasy zamieszkującej planetę Opoka, stoją w rozkroku pomiędzy lemowskim oceanem, dla człowieka niemożliwym do zrozumienia i funkcjonującym na zupełnie innych zasadach niż ludzie, a poprzebieranymi w gumowe stroje, udawanymi obcymi znanymi z takich dzieł popkultury jak "Star Trek" czy "Mass Effect".
Opokanie nie są ludźmi nieco tylko zamaskowanymi dla niepoznaki inną fizycznością. Jest wiele rzeczy, które bardzo ich od nas różnią – pośród nich bodaj najważniejszą jest jednopłciowość i układ społeczny wynikający ze stosunku do życiodajnej substancji zwanej sangis. Przez przynajmniej kilkanaście stron czytelnik ma problem ze zrozumieniem, z czym dokładnie ma do czynienia, kiedy czyta o Rwącym Sieć, jego poczynaniach, rozterkach i towarzyszach, Dębski przyjmuje tutaj słuszną i dobrze zrealizowaną strategię wrzucenia obcującego z jego powieścią na głęboką wodę – niezbyt wiele wyjaśnia, zwłaszcza na początku. Zapewnia jednak wgląd w umysł obcego. Narracja "Z głębokości" toczy się niejako dwutorowo – raz obserwujemy ludzi, raz Opokan. Samo to rozwiązanie sprawia, że pomimo nieraz radykalnych różnic w wynikającym z biologii sposobie postrzegania świata między jednym a drugim gatunkiem, nie są one zupełnie fundamentalne. Autor nigdy nie odmawia czytelnikowi możliwości zrozumienia drugiej strony, choćby pobieżnego – koncentruje się raczej na przedstawieniu nam, jak dalece trudne może być nieraz porozumienie między dwoma gatunkami, tak od siebie różnymi, a jednocześnie tak zaskakująco do siebie podobnymi.
Czytelnik, po przedarciu się przez faktycznie nieraz dosyć osobliwe konstrukcje społeczne czy wynikające z biologii obcych obyczaje, odkrywa, że ma do czynienia z niezwykle... ludzkimi postaciami. Od Opokan Dębskiego nie czuć prawdziwej, rzeczywistej obcości, fundamentalnej inności. Ambicja, żal, spryt, wyższość, pogarda wobec gorzej urodzonych – wszystkie te cechy, które znaleźć można byłoby u człowieka, odnajdujemy w jakiejś formie u przedstawicieli rasy obcych. Nie jest to w żadnej mierze wada sama w sobie – autor już od samego początku uświadamia, że ma zamiar opowiedzieć określony typ historii, na potrzeby którego właśnie tacy obcy są mu potrzebni. Inni i dziwni z ludzkiego punktu widzenia, ale w żadnym razie naprawdę niepojmowalni. Nie można porównać ich z wężydłami Wattsa, ani tym bardziej z oceanem zaprezentowanym przez Lema w jego mistrzowskim "Solaris". O ile jednak zrozumieć można pobudki kierujące autorem, o tyle wykonanie nierzadko pozostawia wiele do życzenia. Symptomatyczne, że więcej możemy w "Z głębokości" poczytać o tym, jacy to Opokanie nie są dla ludzi dziwni i jakich to osobliwych odczuć obcowania z nieznanym w nich nie wywołują – i vice versa – niż faktycznie poczuć to, co w tamtej chwili czują postacie stykające się z niewyobrażalnym. Takie zapośredniczone jedynie uczucia wskazują, że mamy do czynienia z przyzwoitym produktem rzemieślniczym, niż z prawdziwe poruszającą odpowiednie struny w duszy ludzkiej powieścią – Dębski lepiej opisuje zdumione i zadziwione postacie, niż potrafi wywołać w czytelniku choćby podobne doznania.
Zadziwiające swoją drogą, jak bardzo różnią się metody, jakie obiera Dębski przy opisywaniu przedstawicieli dwóch ras. Ludzi przedstawia autor bardziej jak bohatera zbiorowego. Bez problemu przyjdzie co prawda wymienić przynajmniej kilku istotnych, wyróżnionych człowieczych protagonistów – Stanislaus Sordis, doktor Georges Linneaux czy Ronald Ross to tylko kilku z nich. Na niemal trzystu stronach powieści jednak przewija się naprawdę sporo pracowników ziemskiej misji badawczej, wielu z nich powraca w różnych konfiguracjach, wielu też można opisać jakimiś cechami charakteru – niewiele jednak więcej da się o nich powiedzieć. Ludzie funkcjonują bardziej jako zbiorowość, postaci jest wiele (z wymienionych imiennie, a pełniących funkcje ważniejsze niż tło, jest przynajmniej tuzin), czytelnik nie ma okazji naprawdę przyzwyczaić się czy przywiązać do którejkolwiek – choć nie jest to nie do zrobienia. Dębski napisał swoje dzieło zdecydowanie chcąc, by czytelnik związał się emocjonalnie z przynajmniej niektórymi bohaterami. Nieraz narrator wyłamuje się z konwencji wszechwiedzącego opisującego, by nazwać wprost wypowiedź jakiejś postaci, której czytelnik ma ewidentnie nie polubić, ironicznie "błyskotliwą" czy wprost "głupią" – jednocześnie narracja nie sugeruje, by czytelnik obserwował w tym momencie rozmowę, siedząc w głowie innego bohatera. Trudno ocenić to inaczej jak niezręczność warsztatową, trzeba jednak dodać, że nie zdarza się często.
Zupełnie inne doświadczenia płyną z lektury fragmentów poświęconych obcym. Opokan wymienionych z imienia jest znacznie mniej, od samego zaś początku czytelnik podąża raczej tylko za jednym z nich, Rwącym Sieć, w miejsce ulegającej ciągłej (mniejszej czy większej) zmianie obsadzie ludzkiej strony narracji – kolejni obcy wprowadzani są do fabuły organicznie i stopniowo, co pozwala na rozrysowywanie ich osobowości w czasie. Postacie obcych zarysowane dużo grubszymi liniami są bardziej charakterystyczne. Czytelnik, musząc zainwestować więcej, by poruszać się w gąszczu z początku niezrozumiałych terminów i zachowań, lepiej wczuwa się w bohaterów, o których przychodzi mu czytać. Dębski ułatwia też to zadanie, odmalowując po opokańskiej stronie powieści dużo barwniejszą galerię postaci. Rwący Sieć i jego pobratymcy wydają się dużo bardziej i przede wszystkim lepiej zindywidualizowani niż ludzie, nie sposób odeprzeć myśli, że Dębskiemu po prostu dużo lepiej się ich pisało – i to widać, jeśli rzeczywiście tak było. Rozgrywane wewnątrz społeczności Opokan dramaty, rozgrywki personalne i prywatne ambicje czy dążenia są dużo sprawniej nakreślone i czynią z obcych ciekawsze, pełniejsze postacie, nawet jeśli odbywa się to kosztem nieraz bardzo jaskrawego podkreślenia pewnych pojedynczych cech charakteru.
Refleksja nad sposobem budowania fabuły i metodą, jaką autor posłużył się by zaprezentować postacie, prowadzi wprost do problemu stylu, w jakim pierwsza część planowanego cyklu jest napisana. Nie sposób nie zauważyć, że Dębski pisze zgodnie z metodą, którą nazwać można scenariuszową. Narracja opiera się przede wszystkim na dialogach okraszonych nieraz bardzo skąpymi didaskaliami. Powieść nie jest obszerna. Duża czcionka zastosowana przez wydawcę niezmiernie rozpycha objętościowo tę w zasadzie niezbyt rozbudowaną historię. Podzielona jest na bardzo niewiele rozdziałów, które z kolei pokrojone są na poszczególne sceny czy też sekwencje – te opierają się w większości przypadków na rozmowach. Miłośnicy szybkiej akcji nie mają czego w "Z głębokości" szukać, być może co do dwóch czy trzech scen da się powiedzieć szczerze, że dzieje się w nich coś bardziej dynamicznego niż agresywna wymiana słów. Z drugiej strony – również miłośnicy bardziej rozbudowanych, literackich opisów czy prowadzonej w bardziej klasycznym stylu narracji nie będą tu mieli zbyt wiele do roboty. Postacie ludzkie niewiele myślą, niewiele jest opisów życia wewnętrznego – po stronie obcych jest z tym lepiej, ale niezbyt, tam wrażenie większej ilości opisów stwarzają fragmenty, gdzie Dębski przedstawia bądź wyjaśnia oryginalne urządzenia społeczne czy obyczaje Opokan. Oparcie narracji na dialogu i bardzo skromna ilość innych elementów narracji pozostawia duże pole do popisu dla czytelnika, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że opisu wielu postaci ludzkich brak. Taka metoda pisania powieści może być zaletą dla niektórych, wadą zaś dla innych.
Obiektywną korzyścią jest z pewnością to, że autor unika w ten sposób technobełkotu – w istocie naukowcy, przeważający pośród licznych protagonistów powieści, niezbyt dużo mówią czy rozmyślają na tematy technologiczne. Wyjaśnić to można chęcią autora do uczynienia książki przystępną, płaci zaś za to Dębski wiarygodnością świata przedstawionego. O szerszym tle uniwersum książki wiemy niewiele, nie wiadomo nawet, z jak odległą przyszłością mamy do czynienia. Wiadomo jedynie, że bitwy kosmiczne miały miejsce przynajmniej na 250 lat przed początkiem "Z głębokości", co rodzi bardzo wiele niewygodnych pytań – jak zresztą w przypadku każdej historii osadzonej w czasach przyszłych. Nie bez powodu Watts czy Egan, pisarze zaliczani do nurtu twardej, naukowej fantastyki, osadzają swoje książki w czasach nam stosunkowo bliskich – każde oddalenie większe niż o kilka dekad rodzi pytania o to, dlaczego ludzkość jaką obserwujemy w powieści jest tak... normalna.
Dębski wspomina o komputerach kwantowych, stacja badawcza ma sztuczną inteligencję (albo kilka), zaś jedna postać w pewnym momencie staje się przyczynkiem do zamówienia z Ziemi wyhodowanej z komórek macierzystych kopii części ciała – to jednak bardzo mało. Co z ludzką seksualnością? Co z wirtualizacją świadomości? Co z kontrowersjami dotyczącymi sztucznych inteligencji? Intuicja podpowiada, że ludzkość za przynajmniej dwa i pół wieku będzie różnić się od nas radykalnie, być może w stopniu niewyobrażalnym, biorąc pod uwagę rozwój technologii. Żadnych tego typu radykalnych różnic nie obserwujemy, w zasadzie trudno wskazać jakiekolwiek istotne. Czy Dębski staje w ten sposób na pozycji krytycznej wobec transformacyjnych właściwości techniki czy też po prostu zbywa ten problem – trudno to ocenić, biorąc pod uwagę strukturę powieści. Jednak niedociągnięcie. Takie ujęcie przyszłości stawia Dębskiego w długim szeregu autorów wykorzystujących sztafaż fantastyki naukowej do opowiadania mniej bądź bardziej bajkowych historii – co nie dla każdego może być wadą, mnie jednak kłuło w oczy.
Obcość, reprezentowana przez najrozmaitsze formy pozaziemskiego życia, od zawsze fascynowała ludzkość i fascynować ją będzie najpewniej na długo po rzeczywistym pierwszym kontakcie, jeśli do niego kiedykolwiek dojdzie. Jak poradził sobie Rafał Dębski z nakreśleniem kolejnego spotkania pierwszego stopnia? Wydaje się, że pomimo nakreślonej przesłanki i pozornej oczywistości motywu, to nie opisanie reakcji ludzkości na obcego było celem pisarza. Poświęcił on niemal równie wiele miejsca stronie samych Opokan, ich postrzeganiu człowieka i ich odbiorowi sytuacji. Tematem "Z głębokości" jest bardziej ten szczególny, relatywny kontekst wzajemnego spotkania przedstawicieli dwóch skrajnie odmiennych cywilizacji, kontekst uzupełniony wejrzeniem w sposób myślenia każdej z nich. Spotkanie to, choć prowadzi do nieraz komicznie dramatycznych konsekwencji – przyznać trzeba, że Dębskiemu nie brakuje przewrotnej wyobraźni w zakresie potencjalnych skutków bezpośredniego kontaktu – niekoniecznie wiedzie do fundamentalnego rozjechania się wszelkich wyobrażeń na temat świata czy wprost do konfliktu.
Trudno "Z głębokości" potraktować inaczej niż bardzo rozbudowany, ale jednak wciąż wstęp do właściwej historii, której treści możemy domyślać się po końcówce pierwszej książki z planowanego cyklu. "Ramię Perseusza. Z głębokości" skupia się na realizacji jednego tematu i budowie wątków niejako na później. Otwiera wiele furtek, nie zamykając żadnej drogi. Dębski pokazał w swojej książce, że potrafi przedstawić paletę interesujących pomysłów i ciekawych rozwiązań, choć nie zawsze udaje mu się je w pełni zrealizować. Samą powieść ocenić trzeba jako warsztatowo solidną, przedstawiającą świat pełen potencjału i wciąż nierozwiązanych trudności, wartościowy dodatek do długiej tradycji polskiej fantastyki naukowej – przyszłość pokaże, czy nie było to otwarcie zmarnowanej szansy.
Dziękujemy wydawnictwu Rebis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz