Edgara Allana Poe raczej nikomu nie trzeba przedstawiać. Jeżeli nie znacie jeszcze żadnych utworów tego wybitnego artysty, dobrym pomysłem będzie skorzystanie z oferty wydawnictwa Vesper. Trzydzieści siedem opowiadań, uszeregowanych tematycznie, przetłumaczonych przez takie sławy jak Bolesław Leśmian czy Stanisław Wyrzykowski. „Opowieści miłosne, groteski i makabreski” to część pierwsza trzytomowej antologii (dostępne jest również wydanie zbiorcze).
Zaczynamy od opowiadań, których motywem przewodnim jest fascynacja kobietami. Często przeradza się ona w iście demoniczną obsesję, prowadzącą do tragicznego finału. Nie jest to zawsze rozwiązanie sztampowe, zazwyczaj oferowane nam przez autorów horrorów, a zaskakujące czytelnika, biorące się z niekonwencjonalnego pomysłu. Za przykład niech posłuży uwielbienie doskonałych zębów swej ulubienicy przez jednego z głównych bohaterów.
Przyznam, że te właśnie opowieści nie są dla mnie jakimiś specjalnie wybitnymi. Krótkie, czasem ze średnią pointą, mające na celu jedynie wystraszenie odbiorcy. Nie można odmówić im swoistego klimatu i niepowtarzalnej atmosfery, ale akurat to cecha rozpoznawcza Poego, którą odnajdziemy we wszystkich tekstach sygnowanych jego nazwiskiem.
Następnie dotrzemy do jednego z najsłynniejszych utworów – „Zagłady domu Usherów”. Kompletnie nie rozumiem uwag o jego wybitności czy niepowtarzalności. To po prostu bardziej rozbudowane opowiadanie grozy, do którego wpleciono subtelne elementy fantastyczne. Żadnej rewelacji, jedynie stały, bardzo dobry poziom. Jestem zdziwiony, że ten tekst stał się tak bardzo rozpoznawalny – chociaż, znając historię Kaczmarskiego i nieszczęsnych „Murów”, nie ma co się dziwić, wszak rutynowi odbiorcy potrafią płatać przedziwne figle. Na szczęście człowiek inteligentny zazwyczaj sięga głębiej, przez co zyskuje przywilej wyrobienia sobie własnej opinii.
Po niezłym „Metzengersteinie” przechodzimy do dwóch fenomenalnych, prawdziwie znakomitych opowieści. „Studium i wahadło” jest przejmującym opisem udręki więźnia przetrzymywanego w lochach inkwizycji. Zastosowanie narracji pierwszoosobowej okazało się mistrzowskim posunięciem, bo dzięki temu możemy idealnie wczuć się w bohatera, na równi z nim przerażać się, cierpieć i panicznie uciekać przed nieuchronnym końcem. Podejrzewam, że cierpiący na klaustrofobię lub wstręt do szczurów mogą wiązać ze „Studium…” bardzo przykre wspomnienia. Majstersztyk.
„Przedwczesny pogrzeb” skupia się natomiast na tym, czego lęka się wielu ludzi – pogrzebaniu za życia. Protagonista cierpi na rzadką odmianę katalepsji, toteż jego strach jest tym bardziej uzasadniony. Podejmuje więc szereg różnych, nawet dziwacznych zabezpieczeń, mających uratować go na wypadek niefortunnego zbiegu okoliczności. Co jednak wydarza się, kiedy system ratunkowy zawodzi na całej linii? Jak to jest obudzić się w trumnie, z ograniczonym dostępem do powietrza i perspektywą rychłego uduszenia się? Posługując się najczystszą grozą, Poe przekazuje nam coś jeszcze – najgroźniejsze, najniebezpieczniejsze demony znajdują się w naszych głowach.
Po chwilowym wyskoku w wybitność, znów powracamy do poziomu znanego z pierwszych opowiadań. Kilka utworów grozy, nie wyróżniających się niczym szczególnym – poza oczywiście znakomitym „Żabim skoczkiem”. Historia o poniżanym karle, postanawiającym wywrzeć pomstę na okrutnym władcy, przejmuje i porusza. Szczególnie okrucieństwo i wyrafinowanie odwetu poraża nietypowością i pomyślunkiem. Łatwo więc można domyślić się, że nie będzie to zwykłe skrytobójstwo, trucizna czy pchnięcie sztyletem.
Później mamy do czynienia z najsłabszymi utworami – czyli dwoma rozmowami, jedną pomiędzy Monosem a Uną, zaś drugą Eirosa z Charmionem. Nie wiem, czy brak mi niezbędnej do zrozumienia wiedzy, czy też na moją opinię ma wpływ co innego, niemniej te dwie konwersacje wynudziły mnie koszmarnie. Użyty w nich język wygląda na specjalnie spreparowany w celu dokuczenia czytelnikowi. Przebrnąwszy przez nie, nawet nie za bardzo wiem, o czym były, a starałem się czytać bardzo uważnie.
A teraz pora na twarz Poego, której ja do tej pory nie miałem przyjemności poznać. To oblicze groteski, niezbyt rozpowszechnione; wszak ten autor od zawsze kojarzy się z grozą i horrorem. Zapewne większość (w tym i ja) będzie zadziwiona, gdyż Poe znakomicie – można nawet zaryzykować stwierdzenie, że to jego najmocniejsza strona – radzi sobie z inteligentnym rozbawianiem czytelnika.
Przede wszystkim godna podziwu wydaje się rozbieżność tematyczna. Wcześniej można było dostrzec jeden wątek, wokół którego gromadziły się pierwsze utwory grozy – teraz każda z historii traktuje o czymś innym. „Król mór” to przygody dwóch podpitych marynarzy, trafiających przez przypadek na bardzo ważne zebranie nie do końca normalnych istot. Świetna gra słów, dostępna również dla polskiego czytelnika, oraz niebywały polot w kreowaniu bohaterów są największymi atutami. „Okulary” są nieco przydługawą, acz wciąż zabawną opowiastką, w której tytułowy przedmiot gra kluczową rolę. Niestety dość łatwo przewidzieć, co się wydarzy, a fakt ten nieco odbiera przyjemność czytania.
Dzięki „Zaesowaniu agapitu” będziemy mieli okazję przekonać się, jak niegdyś wyglądała praca w gazecie od kuchni i z jakimi problemami trzeba było się borykać. Przy okazji dowiemy się, jak poradzić sobie z brakującą literką oraz nieźle się pośmiejemy. Ostatni utwór to rewelacyjna „Kariera literacka JWP Fintiflucha Boba”, będąca satyrą na dziennikarstwo, gdzie większość redaktorów to głupcy, oszuści i megalomani. Poznajemy to środowisko z perspektywy młodego człowieka, aspirującego do wielkich osiągnięć literackich, autora zewsząd wychwalanej (w płatnych ogłoszeniach oczywiście) kilkuwersowej „Ody do pomady Boba”. Czasy się zmieniają, mijają wieki, a ludzie wciąż pozostają tacy sami. I człowiek spostrzegawczy zawsze będzie mógł wyłapać absurd i śmieszność okresu, w jakim przyszło mu żyć.
Język całej książki jest bardzo wykwinty i wysublimowany. Dzięki temu znakomicie można odczuć atmosferę tamtych czasów, jednak zdaję sobie sprawę, że nie każdemu przypadnie on do gustu – zresztą Poe często przesadza, co widać choćby w skrytykowanych przeze mnie „Rozmowach…”. Znacząca przewaga opisów i rzadkość występowania dialogów sprawiają, że nad książką trzeba się skupić i poświęcić jej co najmniej paręnaście godzin. Na szczęście większość opowiadań jest raczej krótka, więc można zapoznawać się z nimi np. po jednym dziennie, co pozwoli zaoszczędzić trochę czasu na inne obowiązki bądź przyjemności.
„Opowieści miłosne, groteski i makabreski” z pewnością nie spodobają się każdemu ze względu na aspekty, które wymieniłem powyżej. Jednakże nazwisko Poe jest na tyle rozpoznawalne, że komuś pragnącemu uchodzić za oczytanego wprost nie wypada go nie znać (lubić przecież nie trzeba). Tak jak Tolkiena i setek innych.
No dobra, z tym Tolkienem to poleciałem. Jego TRZEBA lubić.
Dziękujemy wydawnictwu Vesper za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
W tych opowiadaniach poza dozą grozy, niekiedy turpistycznych opisów i kwiecistego języka, można doszukać się ciekawej analizy umysłu mordercy, grzesznika i osoby nękanej przez chorobę, wyrzuty sumienia czy szaleństwo.
Co do twoich zarzutów wobec "Zagłady Domu Usherów", Charon, to dla mnie jest to bardzo ciekawe przedstawienie związku między tym, co dzieje się wewnątrz domu, jak funkcjonuje rodzina, jej tajemnice i problemu, a samą zewnętrznością budynku, który odzwierciedlał stan, w jakim znajduje się rodzeństwo. To całkiem oddmienne podejście. Powiązanie rzeczy martwej z żywą materią. Nadanie innego znaczenia słowa dom, gdyż w j. angielskim słowo house odnosi się także w szerszym znaczeniu do rodziny, rodu, familii. Dlatego uznawane jest to za klasykę i jedno z najlepszych dzieł autora.
Dodaj komentarz