Seria komiksów "Rat Queens" znana jest fanom przede wszystkim z ostrego, często balansującego na granicy dobrego smaku humoru oraz ciętego języka bohaterek i ich zwariowanych przygód. Niestety tych charakterystycznych elementów tym razem zabrakło, a co gorsza, można odnieść wrażenie, że przede wszystkim nie było pomysłu na fabułę.
Czwarty tom przygód Królowych Szczurów miał być dla czytelników nowym początkiem, ponieważ autor scenariusza postanowił przekreślić wcześniejsze wydarzenia, oddzielić je grubą kreską, a Królowe wysłać ponownie do Palisady. Niestety najwyraźniej zwariowanych przygód wystarczyło tylko na poprzedni tom, gdyż podczas lektury "Wielkiego magicznego nic" wpadamy w konsternację i staramy się rozgryźć niczym podczas pisania szkolnych wypracowań: "Co autor miał na myśli...?". Główny problem polega jednak na tym, że chyba on sam nie zna odpowiedzi, bo w piątym tomie niszczy wszystko to, co stanowiło kanwę poprzedniej części.
Królowe Szczurów zaczynają znikać w niewyjaśnionych okolicznościach, co nie jest wcale największym problemem. Prawdziwa trudność polega na tym, że poza małą Betty nikt zdaje się tego nie zauważać, gdyż z chwilą zniknięcia zostają one wymazane z pamięci wszystkich innych mieszkańców Palisady, jakby nigdy nie istniały...
Opowieści brakuje lekkości i humoru z poprzedniego tomu, przez co zamiast ostrej rozrywki dla dorosłych dostajemy dość nieudolne wynurzenia natury metafizycznej. Może w innej konwencji taki zabieg byłby ciekawy, ale tego typu rozważania zupełnie nie pasują do charakteru dobrze już znanych odbiorcy postaci, rozważania wypadają więc niewiarygodnie. Tym samym trudno utożsamiać się z bohaterkami, bowiem cały czas odnosimy wrażenie, że ktoś nam je podmienił.
Komiks ma dwa mocne punkty zasługujące na chwilę uwagi. Pierwszym z nich jest rozbudowanie postaci Orka Dave'a, któremu została poświęcona pierwsza część komiksu i była bardzo dobrym, zaskakującym początkiem, po którym czytelnik liczył prawdopodobnie na powrót do zwariowanych Królowych. Drugim jest narkotyczna wyprawa Królowych poza Palisadę, a nawet poza znany im wymiar. Tutaj najważniejsze były ilustracje, które zostały narysowane zupełnie inną kreską, bardziej miękką i przypominają stare gry komputerowe, jak np. "Mario". Jednak potencjał obu tych fragmentów nie przekłada się na poziom całości, bo później Królowe z bandy wesołych zabijaków zamieniają się w smęcące, przygniecione życiem starsze panie, które postanowiły się rozliczyć ze światem, a taka rola totalnie nie pasuje żadnej z nich.
Ilustracje nadal trzymają poziom, do którego Owen Gieni przyzwyczaił nas w poprzednich odsłonach "Rat Queens". Ponownie duchowa wyprawa Królowych do innego wymiaru, zostaje pokazana poprzez odmienny styl ilustracji. Pozostałe przygody opatrzone są obrazami odznaczającymi się tą samą mocną, wyraźnie zarysowaną kreską i intensywnymi barwami. Jedyna różnica polega na tym, że ze względu na niezbyt wesołe rozważania bohaterek wszystko jest ciemniejsze i bardziej mroczne.
Ostateczny efekt jest nietypowy i chociaż brakuje tutaj energicznego wątku rozrywkowego, to trzeba przyznać, że opowieść w jakimś stopniu rzeczywiście zaciekawia. Przynajmniej ja chciałabym wiedzieć, jak autor scenariusza rozwinie rozpoczęte wątki i wybrnie z pułapek, które sam na siebie zastawił. Mam też ochotę kibicować małej Betty, która jako jedyna widzi, co właściwie stało się z Palisadą i rozumie grozę sytuacji. Poza tym trzeba przyznać Wiebe'owi, że przy całym niezdecydowaniu, czy ma to być opowieść rozrywkowa, czy historia poruszająca najczulsze struny duszy, udało mu się wybrnąć i zachować logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy opowieści – chociaż jego odkrycie wymaga niekiedy dużego skupienia i wnikliwej lektury.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz