Na okładce polskiego wydania "Monstressy" widnieje opinia jednego z zagranicznych serwisów, w myśl której komiks Marjorie Liu i Sany Takedy porównywalny jest z dziełami Tolkiena i Martina. Marketing to o tyle trywialny, co przesadzony, aczkolwiek "Monstressa" może pochwalić się sporą dozą uroku. W przeciwieństwie do głównej bohaterki.
Maika Półwilk nieustannie lawiruje na krawędzi – wiele dawnych tajemnic wciąż pozostaje niewyjaśnionych, wrogów przybywa, zaś grono przyjaciół – czy jeśli zastosować precyzyjniejszą nomenklaturę: sojuszników – nie poszerza się o nowe osoby. Bohaterka postanawia szukać azylu w neutralnym mieście Pontus, lecz bezpieczna przystań przestaje nią być wraz z wizytą Maiki. I tym razem potwór, którego jest nosicielką, może okazać się za słabym zawodnikiem.
W większości przypadków omawianie pozycji rozpoczyna się od fabuły, dopiero w dalszej części tekstu przechodzi się do strony graficznej. W opisie "Monstressy" warto zamieszać w standardowej strukturze recenzji, by jeszcze bardziej podkreślić, jak ważne dla serii oraz jej pozytywnego odbioru w komiksowym światku są prace Sany Takedy. Oczywiście można się zżymać, że drobiazgowość ilustracji powoduje przerwy pomiędzy kolejnymi tomami, ale dzięki temu dostajemy piękne albumy, pełne detali i niezwykłej, równie charakterystycznej, co kreska, kolorystyki. "Monstressa" to pierwszoligowe dzieło, jeśli mowa o aspektach wizualnych, a niektóre tła, drobiazgowo zaprezentowane wnętrza albo stroje postaci zasługują, by zatrzymać na nich wzrok na dłużej.
Czy fabularnie jest równie dobrze? Nie, ale to nie urąga cyklowi. Marjorie Liu tradycyjnie już funduje mieszankę długich dialogów przeplatanych krwawym uruchamianiem się monstrum czyhającego w ciele Maiki i paroma notkami o uniwersum, co momentami nuży, gdy natężenie rozmów jest wysokie, a kiedy indziej błyskawicznie wybudza z letargu. Intryga zatacza szerokie kręgi, angażuje dziesiątki postaci i ma swe źródła w dawnych czasach krainy, jednak czasami się dłuży, głównie przez wzgląd na natężenie konwersacji toczonych z niejakim namaszczeniem przez bohaterów.
Dopiero w końcowej fazie komiksu proporcje między akcją a dialogami stają się lepiej wyważone, podczas gdy wcześniej przegadanie daje się we znaki. Niemniej warto przebić się przez natłok rozmów, bo Liu kreśli historię z rozmachem. Co prawda Maikę trudno polubić, a właściwie bardzo łatwo znudzić się jej eksponowaną opryskliwością, ale wciąż nie jest to mankament, który przeszkadzałby w czerpaniu przyjemności z lektury.
"Monstressa" oczarowuje grafikami oraz rozbudowaną i usłaną tajemnicami historią o niechcianym przeznaczeniu. A że scenariusz zalicza potknięcia i jest tylko dobry w obliczu ślicznych i oryginalnych ilustracji? Oby więcej pozycji, które zasługiwałyby na podobne słowa.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz