Dobry start często okazuje się tylko przebłyskiem światła spod szarzyzny przeciętności. Te słowa pasują również do "Outcast: Opętanie".
Pierwszy tom serii Roberta Kirkmana, twórcy słynnego "The Walking Dead", wzbudził moje zainteresowanie, kolejny był już trochę słabszy, aż w trzeciej części doszło do wyraźnej zapaści. Rozciągnięta akcja nużyła i przed zapomnieniem tom ratowało głównie zakończenie, rodzące nadzieję na dużo bardziej angażujący rozwój losów Kyle'a. To samo tyczy się tomu czwartego. Znów dostajemy mocne fragmenty przedzielone wtórnością i nudnawą akcją.
Po kilkunastu stronach jeszcze miałem nadzieję na coś ciekawszego, lecz Kirkman nie po raz pierwszy pokazał, że potrafi utknąć w pętli. Generalnie ostatni tom skończył się bardzo niekomfortowo dla Kyle'a, co obiecywało mocną kontynuację. Tylko że rozwiązanie sytuacji zostało poprowadzone banalnie, a sam zabieg powtarza się w skali tomu. W dodatku przez długi czas jesteśmy obserwatorami słownych prób przeciągnięcia Wypędzonego to na jedną, to na drugą stronę. I nie tylko jego, bowiem przeciąganie szali oraz próby uwięzienia "kogoś" zasługują na miano przewodnich tematów komiksu. Dopiero końcówka wzbudza zainteresowanie i jest warta uwagi. Pytanie tylko, czy i tym razem intrygujący finał nie przerodzi się w marazm w kolejnej odsłonie. Z pewnością Kirkman dotarł do punktu, w którym nie może narzekać na brak opcji rozwinięcia fabuły. Nie wszystko jest jednak złe, a szczególnie może się podobać ewolucja niektórych postaci. Kyle pod tym względem akurat nie porywa, ale metamorfoza wielebnego Andersona z pewnością odegra jeszcze ważną rolę.
Graficznie wiele się nie zmieniło – dalej jest dobrze, a czasem wręcz bardzo dobrze. Rysunki Paula Azacety i kolory Elizabeth Breitweiser jedynie zyskują, gdy scenariusz zapewnia pretekst do ciemnych scenerii z niekiedy niewielkim, kontrastującym źródłem światła. Konsekwentnie budowana, charakterystyczna stylistyka ze stonowanymi barwami w dalszym ciągu buduje klimat i oddziałuje na wyobraźnię.
Ostatnie dwa tomy to wyraźny spadek formy Roberta Kirkmana, który zalicza jedynie dobre końcówki. Coraz trudniej przypomnieć sobie dobre początki serii. W finale czwartego albumu jeszcze kryje się nadzieja na bardzo dobrą historię, która może sprawić, że zapomnimy o wpadkach po drodze. Oby tym razem kontynuacja udźwignęła ciężar oczekiwań.
Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz