Po świetnym pierwszym tomie "Jessica Jones: Alias" miała tendencję spadkową. To wciąż była jedna z najlepszych superbohaterskich serii, punktująca zwyczajną bohaterką z problemami i kryminalnymi sprawami, ale nie do końca spełniająca oczekiwania wypracowane otwarciem. Na szczęście czwarta i finałowa odsłona tę tendencję zatrzymuje – to najlepszy album całego cyklu.
Dużo stron zajmują retrospekcje, które odkrywają traumatyczną przeszłość Jessiki. Do tej pory była ona skrzętnie skrywana, poprzestawano na nęceniu nią czytelnika. Teraz, gdy ją poznajemy, nie czujemy żadnego rozczarowania. Zarówno teraźniejsze, jak i wcześniejsze wydarzenia okazują się pełne emocji i zaskoczeń, tak jakby Bendis uznał, że w tych ostatnich zeszytach serii może sobie pozwolić na więcej.
To wrażenie, że scenarzysta jest zdolny do wszystkiego, ma niebagatelne znaczenie, bo dzięki temu komiks czyta się w napięciu. Drżymy o bohaterów, drżymy też o zwykłych ludzi, ponieważ może dojść do wstrząsających tragedii, skoro antagonistą tomu jest Kilgrave. Nieważne, czy oglądaliście serial Netfliksa, czy nie – Purple Man przykuje waszą uwagę, zwłaszcza że jego działania wpływają na innych superbohaterów Marvela. To podkreśla przewagę komiksowego uniwersum nad serialowym – wmieszanie w historię Jessiki drużyny Avengers z Iron Manem na czele to coś, na co aktualnie może sobie pozwolić tylko twórca komiksu. Powiedzieć, że działa to dobrze, to nic nie powiedzieć.
Występy innych postaci Marvela zostały znakomicie wykorzystane. One nie przylatują sobie ot tak, żeby wspomóc Jessicę – ich rola jest dużo ciekawsza i bardziej emocjonująca, stawia słynnych bohaterów w nowym świetle. Zupełnie gościnnie zaś występuje Peter Parker – na pierwszych stronach, które są w stylu retro (żółtawe strony przypominają podobny zabieg z trzeciego tomu "Daredevila: Nieustraszonego!"). Jego obecność, choć chwilowa, również ma znaczenie, bowiem pokazuje, że zanim co poniektórzy zyskali nadzwyczajne moce, prowadzili zwykłe życie – nawet obok innych również przyszłych superbohaterów.
A czy Jessica jest heroiną? Na pewno to wciąż inny typ obrończyni, choć czasami widzimy ją w kostiumie. Jednak te fragmenty pokazują tylko, że nie każdego losy muszą potoczyć się tak samo jak Spider-Mana i reszty. Niektórzy mogą na samym początku swojej superbohaterskiej kariery napotkać przeszkodę, która pokrzyżuje ich ambitne plany. Cierpienia Jessiki sprawiają, że jest ona bliższa czytelnikowi – wzbudza empatię, ale nadal pozostaje sobą – kobietą, która potrafi być niemiła. Także i taka sytuacja zostaje przedstawiona, zresztą w zabawny sposób.
Michael Gaydos (rysunki) i Matt Hollingsworth (kolory) mogli się bardziej wykazać niż przy poprzednich odsłonach. Z jednej strony jest teraźniejszość, rysowana realistycznie, bez upiększeń, i z rozbudowanymi dialogami w momentach, które można nazwać "zapoznawaniem się ze sprawą". Z drugiej – są retrospekcje, a te muszą się wyróżniać. Pierwsze sceny, przedstawiające najdawniejsze zdarzenia, mają posmak retro, ale pozostałe często zachwycają piękną feerią barw i swoją doskonałością, które kontrastują z tragedią Jessiki. Za jej tragedię odpowiada oczywiście Kilgrave mówiący tak, jakby był świadomy, iż jest postacią komiksu. Akurat ten zabieg nie do końca się sprawdził – wyrywa z fascynującej, dramatycznej historii. Burzenie czwartej ściany to nie zawsze dobry pomysł.
Fenomenalny finał. Szkoda, że na tym kończy się opowieść o Jessice, w której Bendis mógł do woli przeklinać i uchodziło mu to na sucho. Z bohaterką jednak się nie żegnamy, bo spotkamy ją w nowej serii pt. "Puls". Zdaniem Bendisa spodoba się ona każdemu, kto polubił "Alias" – pomimo braku wulgaryzmów. Sprawdzimy.
Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz