W obliczu pojawiania się w kinach i telewizji kolejnych produkcji o superbohaterach, należałoby wreszcie zapoznać się z korzeniami perypetii herosów, czyli komiksami. Swoją przygodę z obrazkowymi historiami z niewielką ilością tekstu rozpocząłem od pierwszego tomu „Wonder Woman”, który nosi tytuł „Krew”. Postać księżniczki Diany piastuje zaszczytne miejsce w uniwersum DC, do tego niedługo pojawi się ona w kontynuacji filmu „Człowiek ze stali”. To chyba więc doskonały moment, żeby zapoznać się z początkami słynnej heroiny.
Tom pierwszy składa się z sześciu zeszytów. Bez przeszkód może się za niego zabrać osoba dotąd nieobeznana z komiksami DC, ponieważ stanowi zarzewie boskich intryg i przedstawia pochodzenie Wonder Woman. Fabuła już na wstępie raczy nas pierwszymi tajemnicami, na których czele stoi zniknięcie Zeusa. Zeus – jak to Zeus – pozostawił po sobie wielu bękartów, którzy stają się obiektem zemsty jego żony, królowej bogów, Hery. Konsekwencje licznych romansów pana niebios są głównym motorem napędowym „Krwi”.
Tutaj objawia się więc cecha charakterystyczna serii o Wonder Woman – szczodrze czerpie z greckiej mitologii, co przekłada się na fantastyczną atmosferę komiksu. Świat jest pełen zróżnicowanych postaci – często spotykamy na kartach tomu kolejne mitologiczne sylwetki, które nie są boleśnie uwspółcześniane ani sprowadzane do bardziej realistycznych charakterystyk. Mam wręcz wrażenie, jakby historia Diany była kompletnie oderwana od pozostałych bohaterów świata DC – Batmana czy Supermana. Cieszy mnie taka wyjątkowość przygód Wonder Woman. Warto zauważyć, że jeżeli już poczynione są zmiany względem mitologii greckiej, to mają one ubarwić komiks – dosłownie i w przenośni. Każdy z pojawiających się bogów ma charakterystyczny wygląd, po którym niekoniecznie odgadniemy jego tożsamość. Większość zupełnie nie przypomina ludzi, więc ich rysunki pozytywnie wpływają na stronę graficzną „Krwi”.
Za ilustracje odpowiada dwójka osób – Cliff Chiang oraz Tony Akins. I tu występuje główny zgrzyt komiksu. Chiang zajął się pierwszymi czterema zeszytami, Akins zaś dwoma ostatnimi. Problem leży w tym, że ich style bardzo się od siebie różnią. Ja przyzwyczaiłem się do rysunków Chianga, których piękno tkwi w prostocie. Wonder Woman jawi się jako ponętna heroina, a pozostałe kobiety też posiadają dużo powabu, co mi osobiście się podobało. Reszta wcale nie jest gorsza, Chiang świetnie pokazuje ich majestatyczność (np. takiego Zeusa z piorunującym wzrokiem). Tymczasem postacie u Akinsa prezentują się zgoła inaczej – twarze często wyglądają karykaturalnie, są dziwnie powykrzywiane, a samą Dianę trudno poznać. Bohaterka równie dobrze mogłaby być drugoplanową sylwetką, ponieważ wydaje się, że poświęcono jej najmniej czasu. Komiksowi odebrano całą dorosłość, która przejawiała się w krwawych scenach i pełnych seksapilu żeńskich postaciach. Zmiana jest nienaturalna. Paradoksalnie, Akins daje sobie radę, kiedy nie musi naśladować swojego poprzednika, tworząc ilustracje dotąd niepojawiających się person.
Pod względem scenariuszowym nie mam żadnych większych zarzutów. Chociaż „Krew” stanowi dopiero początek ciekawie zapowiadającej się intrygi, to już potrafi wciągnąć. Może chwilę trzeba poczekać, aż się rozkręci, czasem całość wydaje się trochę pogmatwana, a z tekstu i ilustracji niewiele wynika, ale zrzucam to na karb mojego braku doświadczenia, jeśli chodzi o obcowanie z komiksami. W każdym razie, choć wiele tutaj się nie dzieje, to jestem w pełni zainteresowany dalszymi losami Diany, a zaprezentowany odcinek fabuły mnie uwiódł. Duża zasługa tkwi także w zróżnicowanych miejscach akcji, z których każdy raczy nas odpowiednio mrocznym obliczem oraz intensywnymi barwami. Obawiałem się jakości dialogów i uczestniczących w nich bohaterów – niesłusznie. Rozmowy potrafią przykuć uwagę, a czasami również miło zaskoczyć wymianą ciętych ripost. Postacie zostały dobrze zarysowane, mimo że nie zawsze miały na to dużo czasu. Szczególną uwagę przyciąga tajemnicza i sarkastyczna Niezgoda.
Pierwszy tom o Wonder Woman oceniam bardzo pozytywnie. Nawet jeśli ktoś nie czuje się zaciekawiony światem DC, powinien przemyśleć sprawę kupna „Krwi”, ponieważ recenzowany komiks ma niezwykle istotny atut – jest inspirowany mitologią grecką, z której bierze to, co najlepsze i dokonuje zmian jedynie w wyglądach postaci. Bogowie mają gdzieś śmiertelników, Zeus daje się poznać ze swej słabości do romansów, a Hera pała zemstą – czyli jest tak, jak być powinno. Jednocześnie mamy do czynienia z intrygującą historią, która, mam nadzieję, uraczy nas jeszcze wieloma zaskakującymi zwrotami akcji. Szkoda tylko, że w ostatnich dwóch zeszytach funkcję rysownika przejmuje Tony Akins. Naprawdę kiepska rotacja, jednak mimo tych niedoskonałości, zachęcam do zaznajomienia się z „Krwią”.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz