Droga Cienia

4 minuty czytania

droga cienia

Przystępując do lektury „Drogi Cienia” Brenta Weeksa, przygotowałem się na dłuższą przygodę – powieść liczy sobie nieomal sześćset stron. Miałem nadzieję na przyjemne, sensownie zaplanowane i zrealizowane fantasy, przy którym miło spędzę czas, a może przy okazji wyciągnę wnioski z żywotów wyimaginowanych bohaterów. Wygórowane wymagania?

Pierwszym sygnałem alarmowym, wybrzmiewającym już po kilkunastu przeczytanych kartkach, był język powieści. Bardzo ubogi (używam eufemizmu, aby nie wyrażać się dosadniej), niektóre powtórzenia i zdania nie przeszłyby nawet przez korektę gazetki szkolnej. Czasami trudno również zrozumieć, co autor chciał przekazać; poszczególne fragmenty trzeba przebrnąć kilkanaście razy, aby wyłapać ich sens. Ta zasadnicza wada znacząco utrudnia zabawę z „Drogą Cieni”.

Płynnie możemy więc przejść do drugiego, rażącego mankamentu, jakim jest ogólny chaos. I nie chodzi o ten, wywoływany poczynaniami bohaterów, ale ten będący przewiną pana Weeksa. Początkowe rozdziały to właściwie zbiory luźnych historyjek, z których niewiele wynika; później zazębiają się one w pokraczny, niezgrabny sposób, aczkolwiek upływa sporo czasu, nim spod wielkiego bałaganu i nieporządku wyłania się klamra, spinająca wszystkie luźno zwisające wątki. Momentami odnosiłem wrażenie, że sam autor nie do końca wiedział, co zrobić z pomysłami, kłębiącymi się pod czaszką i z własną kreatywnością – wepchnął je więc wszystkie do swojego dzieła, tworząc średnio zjadliwy misz-masz.

Ufff… Musiałem wyrzucić z siebie właśnie te zarzuty zaraz w pierwszych akapitach – gdyż dosłownie dostawałem drgawek, widząc wciąż i wciąż powielane błędy. Tym bardziej, iż „Droga Cienia” ma spory potencjał – co dostrzeże nawet średnio bystry czytelnik – ale w powieści zostały popełnione wszystkie grzechy, jakie cechują kiepskie fantasy, zaprzepaszczając tym samym imponujące możliwości.

droga cienia

Po pierwsze, zarzucenie czytelnika falą niezrozumiałych nazwisk, odnoszenie się do rozmaitych kultur, wydarzeń z przeszłości i ogólnej sytuacji nieznanego jeszcze świata. Ja doskonale rozumiem próby dorównywania Tolkienowi i kreację drobiazgowych, szczegółowych uniwersów, ale przydałoby się owe dodatki zgrabnie wmieszać w całość, potraktować raczej jako smakowitą przystawkę, niźli danie główne. Poza tym lepiej nie silić się na oryginalność i tajemniczość, jeżeli ma ona wyglądać tak, jak w „Drodze Cienia” – „To świetny miecz starożytnego cesarza o trudnym do wymówienia nazwisku! Musimy znaleźć wybrańca X i uratować świat od Y!”. Takie podejście do sprawy znamionuje sporą niedojrzałość pisarską i przywodzi na myśl nastolatka, owładniętego ideą napisania epickiego cyklu fantasy.

Po drugie – w świecie „Drogi Cienia” króluje brak jakiegokolwiek rozsądku, logiki i umiaru. Zabójcy są w stanie właściwie ot tak zamordować, jeden człowiek radzi sobie na przykład z trzydziestoma przeciwnikami. Znamienna była sytuacja, w której oddział żołnierzy zostaje wysłany, aby aresztować pewnego arystokratę. Ów szlachetnie urodzony w kilku słowach przekonuje ich o nieprawidłowości poleceń i pyta, czy nie zechcieliby mu służyć. Żołdacy oczywiście zgadzają się i odchodzą ramię w ramię w stronę wschodzącego słońca, by wspólnie trzebić niesprawiedliwość. Rzecz jasna, lekko ironizuję w ostatnim zdaniu, aczkolwiek chciałem w pełni ukazać logikę powieści.

droga cienia

Po trzecie – przy pomocy magii można wszystko załatwić i wyjaśnić. To dosyć powszechnie stosowany błąd, popełniany przede wszystkim przez młodych twórców. Kiedy udaje im się ukuć porządną, nietuzinkową intrygę, nagle urywa się ona w niesmaczny, głupkowaty sposób. Bo skoro wszyscy przez dwieście stron zastanawiają się, w jaki sposób zabójca wszedł do zamkniętego od wewnątrz pomieszczenia na dziesiątym piętrze, a na końcu okazuje się, że wyczarował sobie skrzydła i wleciał przez okno – to wybaczcie, ale dla mnie nie jest to rozwiązanie satysfakcjonujące. W książce Weeka, poza skokami z zamkowych baszt, niewidzialnymi, nieomylnymi zabójcami i podobnymi wymysłami, magia pełni jeszcze rolę usprawiedliwiania tysięcy niezbyt dopracowanych wątków.

Po czwarte, jeden z głównych bohaterów to absolutnie niezwyciężony morderca. Właściwie nie ima się go oręż, posiadł całą dostępną wiedzę odnośnie trucizn, potrafi likwidować w niesamowity sposób, a w razie jakichkolwiek nadprogramowych komplikacji po prostu (cóż za niespodzianka!) ucieka się do pomocy magii. Kreacja takiej postaci zupełnie zabija wszelkie zwroty akcji i niespodziewane momenty – co z tego, iż następuje teraz poważne zagrożenie, skoro za parę chwil i tak nadciągnie wszystkim dobrze znany zawadiaka i zrobi porządek przy pomocy kilku machnięć ostrzem.

droga cienia

Po piąte, mamy dzielnice biedy i okrucieństwa, z których wywodzi się kolejna kluczowa postać. Nie, żebym miał jakieś zastrzeżenia do brutalności i do przedstawiania zgnilizny świata – o ile jest to wykonane poprawnie literacko. W „Drodze Cienia” zaś wiele momentów wygląda, jakby pisał je psychopata, czerpiący przyjemność z kreowania takich scen. Druga strona medalu; ile można czytać o biednych chłopcach, maltretowanych i pogardzanych, którzy w końcu wydostają się ze slumsów? Nuda i sztampa wprost biją od takiego rozwiązania; zostało ono tysiąckrotnie wykorzystane w przeróżnych utworach. I powielanie go niemal zawsze skończy się niepowodzeniem.

Po szóste, jest wątek miłosny. Może nie aż tak bezdennie głupi, że trzeba pomijać kartki z opisami uczuć i perypetii zainteresowanych, ale swoje dokłada.

Zapewne zdążyliście już wyrobić sobie odpowiednią opinię o „Drodze Cienia”? Jeżeli polegacie tylko na mojej recenzji, wstrzymajcie się z osądem przynajmniej do końca, bowiem wady powieści są bardzo znaczące, jednakowoż na całe szczęście przeciwstawia im ona zalety. Walka to zdecydowanie nierówna, niemniej trzeba o nich wspomnieć.

Chociaż nie przepadam za niewysublimowanym i niewyszukanym sposobem narracji, nie mogę zaprzeczyć, że znakomicie sprawdza się właśnie w takich utworach. „Droga Cienia” to dzieło literackie, działające na takich samych zasadach, co filmy akcji – ktoś strzela, ktoś czaruje, ktoś zabija, ktoś knuje intrygę, a odbiorca nie ma nawet chwili wytchnienia. Autor zastosował kapitalny zabieg, który w połączeniu z metodą opisywania, daje bardzo dobre skutki; ucina akapity właściwie w środku akcji i przenosi je do następnej odsłony. To nieskomplikowana pułapka, aczkolwiek bardzo łatwo w nią wpaść – bo któż z nas przynajmniej raz nie uległ pokusie „jeszcze jednego rozdziału”? Przekonałem się o tym na własnej skórze pewnego spokojnego wieczoru – przerzuciłem trzysta stron, właściwie nie odczuwając upływającego czasu.

Z ulgą stwierdzam także, że im dalej w „Drodze Cienia”, tym lepiej. Z każdą kartką styl minimalnie się poprawia, a autor dojrzewa pod względem artystycznym. Z wielkiego chaosu, atakującego na początku, powoli wyłaniają się ciągi przyczynowo-skutkowe, a fabuła odwołuje się do wydarzeń, które możemy jakoś umiejscowić w historii uniwersum. Bardzo interesująco przedstawiono również relację pomiędzy dwoma najważniejszymi postaciami – uczniem Merkuriuszem, kandydatem na zabójcę oraz Durzo Blintem, legendą w tym fachu.

Jak więc można podsumować tę powieść? Z pewnością jest książką niedopracowaną, naszpikowaną wadami, które niejednego czytelnika doprowadzą do szału. Z drugiej strony, mając nieco wolnego czasu, i wiedząc, że seria o Kylarze ma liczyć trzy tomy, można skusić się na próbę zmierzenia się z tytułem. Przede wszystkim z nadzieją na lepsze jutro.

Dziękujemy wydawnictwu MAG za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
4
Ocena użytkowników
4 Średnia z 2 ocen
Twoja ocena

Komentarze

0
·

Cytat

W „Drodze Cienia” zaś wiele momentów wygląda, jakby pisał je psychopata, czerpiący przyjemność z kreowania takich scen.


To właśnie odrzuciło mnie od książki. Autor przekroczył granicę dobrego smaku, jakby w pierwszych rozdziałach nie miał lepszego pomysłu na zainteresowanie czytelnika niż prezentowanie wynaturzonego okrucieństwa. Dziękuję, postoję.

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...