Mam taki nawyk, zapewne powszechny u większości ludzi – lubię poznawać to, co odgórnie uznano za „dobre/znakomite/wybitne” i wydawać własną opinię. Przeważnie chodzi o kanon literatury, gdyż tą sprawą żywotnie się interesuję. Na naszym niezbyt wielkim – ale za to jakże jakościowo imponującym – fantastycznym poletku dzieł uznawanych za „klasyczne” i „must-read” jest mnóstwo i nie sposób uchodzić za znawcę bez ciągłego douczania się. Co rusz na rynku pojawiają się pozycje, które przynajmniej wypadałoby przeczytać. Zaliczam do tego chyba całą Ucztę Wyobraźni, a dziś na warsztat biorę powieść Davida Mitchella pt. „Czasomierze”.
Fabułę osadzono w latach 1984-2043. Główna bohaterka to Holly Sykes, na samym początku zbuntowana nastoletnia dziewczyna, która postanawia uciec z domu. Podczas niedalekiej wędrówki napotyka nieco zdziwaczałą staruszkę, łowiącą ryby na pomoście. W zamian za kubek niezbyt smakowitej herbaty Holly zgadza się na prośbę kobiety, dotyczącą udzielenia jej schronienia. Tak naprawdę nie zdaje sobie sprawy, jak nietypową zawarła transakcję. Tajemna wiedza o życiu i śmierci, wysoce rozwinięte umiejętności, które najłatwiej nazwać magicznymi, szajka odradzających się wybrańców – to wszystko z buciorami wkroczy w życie dziewczyny.
Powyższy opis może przywodzić na myśl nieco oklepane podejście do fantastyki i SF. Tymczasem w powieści elementy paranormalne nie występują powszechnie, ba, przez długi czas mamy do czynienia właściwie z powieścią obyczajową (w dobrym tego słowa znaczeniu), do której dokooptowano kilka początkowo niezrozumiałych wątków. Ten swojego rodzaju wstęp jest może nawet nieco przydługawy, bo w wielu zdarzeniach nie będziemy mogli doszukać się ich prawdziwego sensu. Gdy jednak dotrzemy do momentu, w którym sekrety zaczną się wyjaśniać, wkroczymy w niebywały, nieznany świat, nakreślony przez autora z wielką wprawą. Warto poczekać, kilkukrotnie wcześniej ostrząc sobie zęby. Jest na czym i jest o co.
Za świetny pomysł uznaję zastosowanie różnych typów narracji, co nadaje powieści wiarygodności. Czytanie o perypetiach Holly, kiedy ma lat naście i w głowie niewiele oraz kiedy jest już dorosła, daje niezły pogląd nie tylko na nią, jako na kobietę, ale po prostu na ludzi ogólnie. Jak ewoluują nasze pragnienia, marzenia i cele, jak zachowujemy się w kryzysowych sytuacjach (chociaż w środku czujemy wówczas jedynie strach i niepewność). Autor jak nikt inny potrafi wczuć się w swoich bohaterów i opisywać świat na ich sposób; inaczej brzmią zdenerwowana nastolatka, cyniczny student, istota żyjąca od kilku wieków czy babcia drżąca na myśl o losie, czekającym jej wnuki.
Nie można odmówić książce rozbudowania – wątków pobocznych znajdziemy sporo, co oczywiście odbije się na liczbie stron. Nawet najzacieklejsi będą prawdopodobnie potrzebować kilku wieczorów na jej ukończenie. To bite 660 stron, wydrukowanych naprawdę niewielką czcionką. Ale co najlepsze, przyjemne 660 stron.
Imponuje to, jak Mitchell porusza trudne, ważkie tematy. Jego język jest zawsze odpowiednio dobrany, nigdy nie katuje odbiorcy przesadnym wysublimowaniem. Spraw kluczowych nie porusza wprost i nie ogranicza się do przedstawienia jednego punktu widzenia, często pokazując wydarzenia poprzez opinie skrajnie odmiennych charakterów.
Czym zasłużyły sobie „Czasomierze” na obecność w „Uczcie Wyobraźni”? Chociaż niektóre koncepcje nie zachwycają oryginalnością – wyraźny podział na dobrych i złych – jednak książka ma w sobie coś, co przykuwa uwagę i nie pozwala odejść bez poznania zakończenia. „Coś” to zapewne plejada doborowych, pełnokrwistych postaci, poruszanie żywotnych, społecznych tematów, chłodne przyjrzenie się ludzkiej naturze i zachowaniu, trafne osadzenie akcji we współczesności i niedalekiej przyszłości, ukazanie świata, który praktycznie w kilka lat może popaść w anarchię, przestrzeganie przed nadmiernym zaślepieniem technologią lub religią… Można wymienić jeszcze sporo cech, ale i tak nie odda to w pełni istoty sprawy, gdyż autorowi udało się wszystko razem poukładać w olśniewającą mozaikę.
„Czasomierze” poleciłbym przede wszystkim troszkę starszemu, dojrzałemu czytelnikowi, nie szukającemu w książce jedynie rozrywki. Lektura jak najbardziej uświetnia dobrze znaną serię; można nawet użyć troszkę wytartej metafory i określić ją jako perłę w koronie. Osobiście ujęła mnie i pomimo piętrzących się obowiązków i narastających kłopotów z terminowością, przeczytałem ją bardzo szybko. Czego wszystkim życzę – niekoniecznie prędkości, lecz samego przeczytania właśnie.
Dziękujemy wydawnictwu MAG za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz