Czarna Pantera

3 minuty czytania

Być może mam słabość do bohaterów o ciemniejszej karnacji, być może po prostu chciałem ponownie zajrzeć w znajome pielesze łódzkiego Cinema City, ale tak czy inaczej postanowiłem wybrać się na "Czarną Panterę". Kolejny film Marvela z superbohaterem i kolejna próba przedstawienia nowej postaci, która przecież pojawi się w nadchodzącej konfrontacji z Thanosem. Pewnie gdzieś to wszystko już było, jednak szykowałem się na coś nowego w niegościnnej Afryce. Cóż, nie spodziewałem się tego, co dostałem.

Czarna Pantera

Zacznijmy od początku, czyli wygodnego fotela i nieznajomej obok, która posłużyła mi do celów eksperymentalnych. O tym jednak kiedy indziej, bo lakoniczne oraz praktycznie nic niewnoszące wprowadzenie mija tak szybko, że łatwo je przegapić i trzeba przestawić się na patrzenie w ekran. Czarna Pantera Od razu dostrzegamy plus tej produkcji, czyli przedstawienie wydarzeń następujących po ataku na siedzibę ONZ. Zamachowiec zabija w nim obecnego króla Wakandy, więc skryte za hologramem królestwo będzie musiało wyłonić nowego władcę. Nikogo nie zdziwi postawa księcia T'Challi, który szybko obejmuje rządy i musi zmierzyć się z rosnącymi niebezpieczeństwami. Celem numer jeden staje się schwytanie terrorysty posiadającego wibranium.

Łatwo zauważyć, że przed reżyserem otworzyła się okazja nie tylko do pokazania pierwszy raz bohatera o ciemniejszym odcieniu skóry w samodzielnej produkcji, lecz także takiego, który dźwiga na barkach zarówno brzemię mocy, jak też władzy oraz odpowiedzialności za cały swój naród. Chociaż nie zdecydowano się na historyczne przedstawienie Wakandy, to odczułem próbę pokazania Afryki jako źródła technologicznego postępu, zostawiającego w tyle nacje, które do tej pory uznawano za potęgę. Trochę jakby śmiano się z globalizacji, celowo odrzucając pomoc humanitarną dla ojczyzny, którą świat postrzega jako "kraj trzeciego świata". Wyszło to całkiem nieźle, wliczając w to nawet wciąż świeżą kwestię imigracji czy izolacji w formie murów. Może i trochę powierzchowna, jednak tego typu problematyka omijała filmy Marvela, więc można tu mówić o nowej ścieżce. Zastosowano znany z "Doktora Strange'a" manewr pozornego złoczyńcy, który znika szybko i ma nas zaskoczyć pojawieniem się kogoś nowego. Niby to już było, ale ta sztuczka wciąż na mnie działa.

Czarna Pantera

Nie jestem do końca zadowolony z gry aktorskiej. Tytułowy T'Challa wypada trochę powyżej średniej, nie prezentując niczego odkrywczego, po prostu odgrywając średnio wydumaną historię. Czasami zaskoczy jakimś humorem, czasami świetnie pokazanymi relacjami z siostrą. Niekiedy da się zdominować żeńskiej części obsady, która niczym wojownicze Amazonki szybko bierze sprawy w swoje ręce i ratuje królestwo przed katastrofalnymi błędami. Killmongera nie znalem z komiksów, więc podszedłem do tej postaci bez żadnego bagażu oczekiwań, jednak ogólnie ten przeciwnik raczej nie pokazał niczego nowego. Reżyser nie chciał przesadzać z prezentowaniem mocy, przez co oglądaliśmy raczej nudne i mało widowiskowe starcia, dlatego i Killmonger nie miał nawet okazji na zaimponowanie czymś więcej niż fantazyjną fryzurą. Scenarzysta dopisał mu wątek zemsty tak naiwny, że nawet po zakończeniu seansu wciąż nie byłem przekonany co do sensu całej tej krucjaty.

Czarna PanteraCzarna Pantera

Nie urzekła mnie też sama Wakanda. Stolica nie robi wielkiego wrażenia, kilka gadżetów wygląda niczym odrzuty od bondowskiego M., zaś kostium nie posiada żadnych zaskakujących właściwości. Dziwi przeniesienie akcji do nieciekawej Korei czy sceny odbicia zakładników na ciemnej drodze. Jedynie kilka ujęć z klubu nocnego przywołało ciepłe wspomnienia rodem ze "Skyfall", chociaż przez myśl przeleciało "hej, już to gdzieś widziałem!". Spodziewałem się technologicznego zachwytu serca Afryki, a dostałem brzydką, czasami upstrzoną graffiti, jednostajną dżunglę szkła i stali.

Czarna Pantera

"Czarna Pantera" miała zadatki na pójście w zupełnie innym kierunku niż dotychczasowe filmy Marvela. W pewnej części udało się pokazać rozterki władcy w świecie, w którym musi dźwigać brzemię ojca, jednak zabrakło jakiejś takiej afrykańskiej duszy. Łapiemy się na tym, że produkcja kopiuje już sprawdzone patenty, trochę na siłę starając się pokazać, że to świat może się uczyć od Afryki, a nie na odwrót. Liczyłem na to, że przygody T'Challi pójdą własną drogą, jednak finałowe starcie oraz słabo rozbudowane postacie sprawiły, że do tego obrazu nie będę wracał. Jak dla mnie – po zeszłorocznym "Thor: Ragnarok" – to kolejne rozczarowanie. Szkoda, bo ogólna przeciętność "Czarnej Pantery" może zdecydować o wyhamowaniu tendencji tworzenia filmów o mniej rozpoznawalnych bohaterach.

Ocena Game Exe
6.5
Ocena użytkowników
5.13 Średnia z 4 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...