Pierwsze wrażenia

4 minuty czytania

Wstawaj, samuraju. Mamy grę do poprawienia

cyberpunk 2077

O tym, że w chwili premiery "Cyberpunk 2077" nie będzie najlepiej dopracowaną grą, wiedzieliśmy już od pewnego czasu. Zewsząd dochodziły głosy, że studio CD Projekt RED wysmażyło kolejny wielki hit dla graczy głodnych fabularnych wrażeń, ale z licznymi błędami. Tylko tak szczerze – po prawie 8 godzinach nie jestem przekonany, czy to taka wspaniała produkcja, jaką nam zapowiadano. Pomijam w tej chwili techniczne niedoróbki.

Obiecywane przy kreatorze postaci cuda-wianki należy włożyć między bajki. Dostępne opcje są raczej standardowe, poza kwestią narządów płciowych, która to absolutnie mnie nie interesuje. Niech będzie, przy widoku z pierwszej osoby nie jest to bardzo istotny element, ale pamiętam, że miał być efekt "wow", a jest jedynie "meh", towarzyszące również później, przy odkrywaniu innych elementów gry.

Jako że dopiero dotarłem do momentu, w którym pojawia się Johnny Silverhand, dane mi było zobaczyć jedynie część świata, a konkretniej dystrykt Watson. Rozmiar rzeczywiście imponujący, tylko że życia tam trzeba by szukać z lupą w ręku. Jest stanowczo za mało interakcji ze zwykłymi NPC-ami, przy czym jak już, to są bardzo marginalne i dotyczą aktywności pobocznej typu zapchaj-dziura. To wszak największy problem dużych otwartych lokacji, by nie były sztuczne i puste – wypełnienie ich fabularną treścią, nadanie pozorów życia, zaangażowanie gracza nawet w małe przypadkowe sceny ("Wiedźmin 3" sobie z tym radził). Na tym etapie "Cyberpunka 2077" ubogość tej zawartości wręcz zatrważa. Drzwi pozamykane, ludzie jak kukiełki (ktoś powiedział, że chodzą jak na szynach), tu nie wejdziesz, tam też nie. Prawie jakbym dostał grę w jakiejś wczesnej fazie, w której wiele z atrakcji jeszcze nie zostało wdrożonych. Jeden moment jednak wprawił mnie w zachwyt: gdy wszedłem do windy, zacząłem oglądać reklamy na ekranie, potem wiadomości, jakiś program... I tak przez 5 czy 10 minut stałem i podziwiałem, jak zmyślnie to przygotowano – jak z prawdziwej telewizji.

Cyberpunk 2077

Zagłębiasz się w główny wątek, póki co jedyny sens gry, a dupę ci truje fixer, Regina Jones. Wygląda na tradycyjne odfajkowanie postaci, która zapełni czas w najlepszym razie przeciętnymi zleceniami. Wierzysz, że to nie może być prawda, zwłaszcza że Regina zaprasza cię do swojego biura, by się poznać. To musi coś znaczyć. Odwiedzasz ją i masz dwie opcje dialogowe dające krótką informację. Pogadane.

To może walki na pięści? System mało intuicyjny, raz mi nie pokazywało paska życia, więc się zdziwiłem, jak nagle doznałem stanu krytycznego. W sumie aktywność zabiera czas, jednak niezbyt go umila. Ale okej, to zadanie jest etapowe, może tak niemrawo się zaczyna i będzie w nim jeszcze więcej pomysłowości czy humoru.

Uwaga, szczyt immersji w "Cyberpunku 2077" osiągnął niebotyczny poziom. Widok z pierwszej osoby oraz chodzenie i wciskanie "F" za każdym razem, gdy twój bohater musi wykonać zwykłą czynność jak posadzenie tyłka na siedzeniu! Takich momentów w prologu i pierwszym akcie jest wiele, przy czym wcale nie stajemy przed wyborami, nie, po prostu wybieramy to, co możemy, czyli siadamy, bierzemy coś i scena idzie dalej. Jeśli już chodzi o dialogi i są dostępne opcje (co zdarza się zbyt rzadko), to one praktycznie nic nie zmieniają. Wybór to iluzja, a i nieraz pojawia się następujący schemat: 1) wariant prowadzący rozmowę do przodu; 2) wariant pozwalający dowiedzieć się więcej; 3) wariant pozwalający dowiedzieć się więcej. Jedyne, co możemy zrobić, to tylko odwlec wybór pierwszej, koniecznej odpowiedzi.

Cyberpunk 2077Cyberpunk 2077

Na "Cyberpunka 2077" przyjemnie się patrzy, historia całkiem dobrze się rozwija, a CD Projekt RED udowadnia, że potrafi opowiadać niemal filmowo. Tylko że w poprzednich produkcjach wybory coś znaczyły, warunkowały pewną ścieżkę i kreowały charakter głównego bohatera – bo Geralt mógł być bezlitosny, a mógł wykazywać więcej uczuć, tam naprawdę mieliśmy możliwość postępowania tak, jak chcemy, pomimo narzuconej postaci o już pewnej osobowości, przeszłości i relacjach ze światem. W "Cyberpunku 2077" gramy zaś nijakim V, pozbawionym charakteru – pochodzenie co prawda daje dodatkowe opcje, ale nie jest ich tyle, by mogły wpłynąć na odbiór protagonisty. Nawet nie będę czuł potrzeby zagrania innym bohaterem (gram korpo), bo nie sądzę, by różnice między nimi były bardzo odczuwalne poza króciutkim innym wstępem. To nadal jest nijaki V, a ja nadal mam wrażenie braku odpowiedniego wpływu na jego działania. Nie mówię tu o skali makro i wyborach z wielkimi konsekwencjami, na to za wcześnie, lecz o takich małych decyzjach, które nieznacznie zmieniałyby moją drogę, dzięki czemu czułbym, że o czymś decyduję i tworzę własną historię.

Do systemu walki też miałem pewne zastrzeżenia, bo przeciwnicy chłonęli kule jak gąbki, a kucanie za osłonami to średni sposób ochrony przed atakiem. Jednak na dalszym etapie częściowo zmieniłem zdanie. Jak już zdobyłem lepsze bronie i uznałem, że trzeba biegać z pistoletami i strzelać wrogom prosto w twarz, to zacząłem dokonywać całkiem przyjemnej rozwałki. Było to audiowizualnie satysfakcjonujące. Do hakowania też w końcu się przekonałem, a skradanie raczej odpuściłem – jedynie sprawdziłem, z czym to się je, i to nie na moją cierpliwość.

Chwilami gra nie poleca podejścia "zabijam wszystko, co się da". Po tym, jak parokrotnie zginąłem w jednej lokacji, postanowiłem ją po prostu przebiec, aż do punktu kontrolnego. Od razu się udało. W innym razie niby pozbywałem się oponentów, ale zaraz pojawiał się jakiś nowy, kamera wykrywała moją obecność, robił się jazgot, no burdel na maksa. Tak jakby inteligencja przeciwników szwankowała, bo nie mogą się zdecydować, czy widzą intruza, czy wołać ziomków na pomoc oraz czy zaatakować większą falą, wykorzystując przewagę liczebną.

Cyberpunk 2077

Wracam do Night City zobaczyć ciąg dalszy i przekonać się, czy "Cyberpunk 2077" rozkręci się wraz z kolejnymi godzinami. Na ten moment to całkiem dobra gra, ale oczekiwania były dużo wyższe. Nie interesuje mnie wyimaginowany problem ze średnią ocen, że 9/10 to za mało, nie – na razie nawet 8 bym nie dał. Nie uprzedzajmy jednak oceny całości, zanim tę całość przejdę. Mam nadzieję, że uda mi się to bez większych problemów. Do tej pory nie wczytał mi się następny etap misji, auto teleportowało się z powietrza na inne auto albo lustro pokazywało łysego V, choć mój V ma włosy... Nic, co by nie dało się zignorować lub na co nie pomogłoby wczytanie stanu gry. Niemniej jest co łatać.

Komentarze

0
·
Kurde krzysiu nie napisałeś najważniejszego. Kogo chędożyłeś?

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...