Fragment książki

13 minut czytania

Prolog

Sami siebie nazywali Świadomością.

Podążając za słabymi, lecz wyczuwalnymi przeciekami grawitacji z jednego wszechświata do drugiego, wyczuli okrąg wirującej masy i otworzyli przejście pomiędzy branami, pojawiając się w czterowymiarowej przestrzeni nieznacznie różniącej się od innych znanych im rzeczywistości. Obecnie pracowali nad utworzeniem stałego połączenia pomiędzy wszechświatami, budując dźwigary i łącza mające długość lat świetlnych, tworząc stałe światło bezpośrednio z energii próżni, kotwicząc słońca, wydobywając jądra gwiazd i zmieniając strukturę samej materii czasoprzestrzeni.

W tym miejscu Świadomość łączyła kilka wszechświatów. Metaumysł, zbiorowa jaźń była fenomenem wywodzącym się z setek biliardów pojedynczych umysłów, funkcjonujących w różnych rzeczywistościach i czasach. Najstarsze osobowości istniały dłużej niż wszechświaty, z których się wywodziły, funkcjonując jako formy nomadycznej jaźni, przenoszące się z jednej rzeczywistości do innej, równoległej.

Świadomość posiadała prawdziwie boską potęgę twórczą i naukową. Zdawała sobie sprawę z wydarzeń zachodzących w bardzo szerokim zakresie wymiaru i czasu, od fluktuacji kwantowych w energii próżni, które były podstawą każdej rzeczywistości, aż do grawitacyjnego oddziaływania pomiędzy galaktycznymi gromadami. Jej zmysły funkcjonowały w wielu wymiarach, pozwalając zagłębiać się w jądra gwiazd, a także manipulować czasem w subtelny i często bardzo zaskakujący sposób.

Niestety, niektóre zjawiska były może nie nazbyt małe, skoro wielokrotnie przerastały rozmiary pojedynczego atomu, ale zbyt mało ważne, by zostać zauważone przez metaumysł bez uprzedniego zwrócenia na siebie jego specjalnej uwagi.

Do zjawisk takich należała flotylla okrętów bojowych USNA pojawiająca się właśnie w polu konstrukcji...

Rozdział pierwszy

20 stycznia 2425

Lot rozpoznawczy Shadow Jeden

Omega Centaur

Godzina 10.10 TFT

- I trzy... i dwie... i jedna... Start!

Przyspieszenie wcisnęło porucznika Louisa Waltona w oparcie fotela CP-240 Shadowstar, gnającego wzdłuż wąskiego tunelu startowego. Po chwilowym zamroczeniu i utracie widzenia spowodowanej przeciążeniem siedmiu g pilot odczuł gwałtowną ulgę, gdy maszyna opuściła kanał i znalazła się w próżni. Za ogonem myśliwca ogromny, szary dysk kopuły ochronnej "Ameryki" z każdą chwilą malał, by po chwili zamienić się w błyszczący punkt, a wreszcie całkowicie zniknąć. Prędkość oddalania się wynosiła sześćset kilometrów na sekundę.

Zwiadowca ujrzał przed sobą poskręcane, dziwne światło.

- Kontrola lotów, tu Shadow Jeden – zameldował pilot. – Znajduję się w otwartej przestrzeni.

- Przyjęłam, Shadow Jeden – odparł kobiecy głos. – Wejdź na jeden-pięć-jeden przez zero-trzy-dwa. Bądź tam ostrożny.

- Bardzo zdecydowanie potwierdzam – odparł Walton. – Tak się składa, że mówisz do wzorca ostrożności, ściągniętego wprost z biblioteki "Ameryki".

- Lou – odpowiedział ten sam głos z KL – gdyby tak było, nie zgłosiłbyś się jako pierwszy do wykonania tego zadania.

To była, niestety, prawda. Ale przecież Walton nie mógł przegapić takiej okazji.

Widok z kamer na dziobie shadowstara przesyłany był przez system przetwarzania wideo bezpośrednio do mózgu pilota. Z tej perspektywy to on sam był myśliwcem rozpoznawczym mknącym w nieznane.

Przelatywał przez rejon gromady kulistej, ogromnego roju gwiazd znanego jako Omega Centauri, oddalonego o około szesnaście tysięcy lat świetlnych od Układu Słonecznego. Gromada zmieniła się w porównaniu z tym, czym była jeszcze niedawno.

Z całego ogromnego, usianego gwiazdami nieba zniknęło już setki tysięcy słońc, pozostawiając ciemne ślady niby blizny po pchnięciach sztyletem. Gwiazdy celowo zderzane były z innymi, tworząc błękitnego giganta jaśniejącego w środku gromady i rozświetlającego zimnym niebieskim blaskiem obszar o średnicy sześćdziesięciu dni świetlnych.

Od głównego słońca we wszystkich kierunkach rozciągała się jakaś struktura.

W labiryntach wydziału rozpoznawczego "Ameryki" nazwano ją "stellarchitekturą". Niewyobrażalnie rozległy splot promieni, platform, sfer, łączników, łagodnych łuków. Jedne struktury najwyraźniej były stałe, inne zaś zbudowano z błękitnej mgiełki. Podążanie wzrokiem za niektórymi z tych promieni nie stanowiło dobrego pomysłu, bo zostały skręcone w sposób, który sugerować mógł, że w grę wchodziło coś więcej niż trójwymiarowa przestrzeń.

Najbardziej niepokojący okazał się jednak fakt, że czas także zakrzywiono w przedziwny sposób. Żadne z tych zjawisk nie miało miejsca jeszcze cztery miesiące wcześniej, gdy do Omega Centauri przybył okręt badawczy "Endeavor". W tej chwili niebo zapełniały struktury, które wydawały się rozciągać na przestrzeni lat świetlnych, a część stellarchitektury o rozmiarach ponad czterech miesięcy świetlnych była już widoczna. Aczkolwiek światło z jej odległych końców nie zdążyło jeszcze pokonać dystansu dzielącego je od obserwatorów.

Do tego wszystkiego dochodziło coś, co wydział naukowy "Ameryki" nazywał nienaruszalnymi prawami fizyki. A mimo to można było zobaczyć tu promienie przypominające pajęczynę jaśniejącą w świetle dziesięciu milionów gwiazd, które w jakiś sposób umocowane zostały do centralnego słońca. Przestrzeń i czas w tym miejscu wydawały się rządzić zupełnie innymi prawami.

Efekt był niewyobrażalnie piękny, składały się na niego abstrakcyjne wzory z miliardów cieni i odcieni błękitu i fioletu z głębokimi, czerwonymi znaczeniami w miejscach, gdzie struktury znikały z normalnej czasoprzestrzeni.

- BCI "Ameryka", tu Shadow Jeden – powiedział Walton. – Wychodzę spod KL.

- Przyjąłem, Shadow Jeden – odpowiedział mu głos z bojowego centrum informacyjnego "Ameryki". – KL potwierdza przekazanie do BCI. Ma pan pozwolenie na rozpoczęcie wykonywania zadania.

- Odpalam za trzy... dwie... jedną... teraz!

Z przyspieszeniem pięćdziesięciu tysięcy g shadowstar pognał w głąb gromady.

USNA CVS "Ameryka"

Czarna Rozeta

Omega Centauri

Godzina 10.16 TFT

- Chciałbym wiedzieć, na co, do cholery, patrzymy.

Kontradmirał Trevor "Piachu" Gray spoglądał na zajmujący całą ścianę wyświetlacz w świetlicy oficerskiej "Ameryki". Robił to przy każdej możliwej okazji od czterech dni, a mimo wszystko nie zbliżył się ani o krok do odpowiedzi na pytanie, czego świadkiem była cała grupa bojowa od momentu przybycia tutaj.

Jedno nie ulegało wątpliwości: cokolwiek to było, było nieprawdopodobnie piękne, a jednocześnie całkowicie nieznane i tajemnicze, pozostające absolutnie poza ludzką granicą poznania i rozumienia.

Gromada kulista Omega Centauri była największym tego typu skupiskiem gwiazd w galaktyce Drogi Mlecznej. Mająca średnicę dwustu trzydziestu lat świetlnych sfera, składająca się z dziesięciu milionów gęsto upakowanych gwiazd, stanowiła kiedyś jądro małej, nieregularnej galaktyki pochłoniętej przez Drogę Mleczną około osiemset milionów lat temu. W tamtym czasie Ziemię zamieszkiwały jedynie organizmy jednokomórkowe, które właśnie dokonywały rozdziału płci. Grupa wielu wysoko rozwiniętych technicznie cywilizacji przeprowadzała właśnie stellaforming swojej galaktyki. Wśród licznych dokonanych przez nią zmian było stworzenie rozety z sześciu ogromnych, sztucznie powiększonych gwiazd, o masie czterdziestu Słońc każda, obracających się wokół wspólnego środka grawitacji w sposób, który, jak uważano, otwierał drogę do innych części przestrzeni, a prawie na pewno także do innego czasu.

Galaktyka, zwana przez jej mieszkańców Chmurą N’gai, została podzielona i pochłonięta, a jej zamieszkałe światy rozproszone. Mniej więcej w tym samym czasie gwiezdne kultury N’gai, nazywane zbiorowo ur-Sh’daar, przeszły osobliwość technologiczną, rodzaj technicznej metamorfozy, która wyniosła je wysoko ponad poziom tych, które nie zdecydowały się na ten krok.

Ci właśnie Outsiderzy w ciągu następnych ośmiuset siedemdziesięciu sześciu milionów lat przekształcili się w Sh’daar – tajemniczych Galaktycznych Władców, którzy zdominowali tysiące innych cywilizacji gwiezdnych rozproszonych po całej Galaktyce, aby w końcu stać się wrogami ludzkości.

Tyle przynajmniej zdołała dowiedzieć się Grupa Bojowa "Ameryka" pod dowództwem admirała Koeniga, gdy przy użyciu antycznego, sztucznego generatora osobliwości – wirującego cylindra o długości kilometra zwanego AGTR – dostała się w zamierzchłą przeszłość, by stawić czoła Sh’daar na ich własnym terenie. Nawiązano w tym czasie nić kontaktu i uzgodniono zawieszenie broni.

To wszystko działo się dwadzieścia lat temu. Gray w tym czasie był pilotem myśliwca pełniącym służbę w stopniu porucznika Marynarki.

Boże, jak długą drogę przebył od tego czasu.

Kapitan Marynarki Sara Gutierrez była jedną z dwóch odzianych na czarno kobiet stojących obok Graya w świetlicy.

- To takie straszne – powiedziała.

- Straszne? Dlaczego?

- Jak pan widzi, zniszczyli całe obszary gromady, zniszczyli gwiazdy! Z jakimi potworami mamy do czynienia?

- Z bardzo potężnymi – odpowiedziała druga kobieta, komandor Laurie Taggart, szef służby uzbrojenia "Ameryki".

Gromada Omega Centauri została częściowo zniszczona. Cienkie jak igły, nieprawdopodobnie długie, czarne promienie rozciągały się od sztucznego, centralnego słońca i łączyły miejsca w gromadzie, skąd zniknęło setki tysięcy gwiazd, zniszczonych lub przemieszczonych.

Niebo w centrum gromady zdominowane zostało przez ogromne pole niebieskofioletowej poświaty: enigmatyczną strukturę, która wydawała się stworzona z samego światła, stanowiącą rozległą konstrukcję promieni, platform i kul, wypełnioną błękitną mgłą. Wiele elementów owej struktury wydawało się zakrzywionych w nieprawdopodobny, mylący wzrok sposób. Jak na litografii M.C. Eschera, zjawisko wydawało się nie przestrzegać normalnych praw trójwymiarowej geometrii. Z oddali sztuczne słońce pięćdziesiąt razy większe od ziemskiego, stworzone przez zderzenie wielu gwiazd z gromady, rozświetlało centralne obszary Omega Centauri zimnym, ostrym blaskiem.

- Wydaje mi się, że chcą to przyłączyć do Rozety – powiedział Gray. – Może uda nam się dowiedzieć więcej, gdy nasza sonda rozpoznawcza dotrze bliżej.

Jak nazywał się pilot dopiero co wystrzelonego VQ-7 Shadowstar? A, Walton. Wewnętrzne łącze dowódcy podsunęło dane osobowe. Młody chłopak, dwadzieścia pięć lat, od czterech w Marynarce, dwie żony i mąż w Omaha...

A teraz gnał prosto w serce zagadki.

Głęboko w centrum Omega Centauri znajdowała się tajemnicza Czarna Rozeta. Gdy było się wystarczająco blisko, oczom obserwatora ukazywał się czarny pierścień wirujących z prędkością dwudziestu sześciu tysięcy kilometrów na sekundę dziur.

Osiemset siedemdziesiąt sześć milionów lat wcześniej Rozeta była Sześcioma Słońcami, sześcioma gigantycznymi gwiazdami, stworzonymi i grawitacyjnie ustabilizowanymi przez ur-Sh’daar. Ale gwiazdy o takich rozmiarach nie żyją długo, biorąc pod uwagę skalę kosmosu, najwyżej kilkadziesiąt milionów lat. Dawno temu Sześć Słońc eksplodowało, ich jądra zapadły się w czarne dziury, punktowe źródła nieprawdopodobnie silnego pola grawitacyjnego. Ich obrót wokół wspólnego środka ciężkości powodował nakładanie się pól grawitacyjnych i gwałtowne zaburzenia w czasoprzestrzeni, które tworzyły rodzaj gwiezdnych wrót, większych i zdecydowanie potężniejszych niż cylindry typu AGTR, odkryte w różnych miejscach Galaktyki. Najbardziej poruszało Graya nie zniszczenie tak wielu słońc, lecz fakt, że Obcy z Rozety wydawali się tworzyć kolosalną stellarchitekturę jednocześnie w przestrzeni i w czasie.

W jakiś sposób Obcy rozbierali gromadę i zamieniali ją w swoją czasoprzestrzenną strukturę. Domysły zespołu fizyków z pokładu "Ameryki" sugerowały, że Obcym udało się tak przekształcić continuum czasoprzestrzeni, że w rzeczywistości zmienili historię Omega Centauri. Te czarne pasy i dziury, widoczne obecnie wśród gwiazd, nie zostały stworzone w ciągu ostatnich czterech miesięcy, światło potrzebowało ponad wieku, by przenieść w to miejsce informację o zmianach, a więc i zmiany musiały zajść w tym czasie.

Samo to świadczyło o potędze Budowniczych.

- Zastanawiam się, czy któraś z tych zniszczonych gwiazd posiadała światy – powiedziała

Gutierrez. – Mam na myśli zamieszkałe światy.

- To mało prawdopodobne – odparł Gray. – Proszę pamiętać, że te gwiazdy były jądrem antycznej galaktyki. Większość z nich to druga populacja. A to znaczy, że są ubogie w metale, prawie sam wodór, i są bardzo, bardzo stare. Nie mają praktycznie żadnego materiału budulcowego do stworzenia planet.

- To nadal wydaje się... aroganckie – zauważyła Laurie Taggart. – Pojawiać się znikąd i rozbierać gromadę gwiezdną! Tak jakby byli jej właścicielami!

- Jak Gwiezdni Bogowie? – zapytał Gray, uśmiechając się lekko.

- Pieprz się – odparła Taggart i po chwili dodała: – Sir!

Gray przyjął wulgarną poufałość chrząknięciem. Zasłużył sobie. Laurie Taggart była AOK, antyczną obcą kreacjonistką, wyznawczynią religii mającej na Ziemi ponad dwadzieścia milionów oficjalnych wiernych. Kolejne miliony podzielały ich poglądy, nie należąc oficjalnie do Kościoła. AOK utrzymywali, że w zamierzchłej przeszłości Ziemia nawiedzona została przez rozwiniętych technologicznie obcych, którzy zaingerowali w genom ówczesnych dwunogich istot.

Gray nie kupował tej wersji wydarzeń. Mitologia AOK opisywała antycznych obcych jako międzygwiezdnych stróżów, bardzo ludzkich, budujących piramidy, tworzących różnorakie hybrydy, bombardujących termonuklearnymi głowicami Sodomę i Gomorę czy wywołujących ogólnoświatowy potop, gdy "podopieczni" za bardzo ich zdenerwowali.

Gdyby Gwiezdni Bogowie istnieli, zdaniem Graya bardziej przypominaliby właśnie Budowniczych, bez zastanowienia anihilujących systemy gwiezdne, zmieniających historię całych gromad galaktycznych i będących na takim stopniu rozwoju technologicznego, że nie zauważali nawet jakiejś tam ludzkości. Admirał i oficer uzbrojenia wielokrotnie na ten temat dyskutowali, a Gray uwielbiał od czasu do czasu wbijać Taggart szpileczkę.

Spotkanie z tymi istotami, niszczącymi gromadę gwiezdną, mocno nią wstrząsnęło. Może nie należało więc żartować z jej religii.

Tak czy owak, tego typu zachowania obecnie uważane były za społecznie nieakceptowalne. Biała Konwencja, zbiór umów międzynarodowych obowiązujący od końca dwudziestego pierwszego wieku, zabraniała jedynie prób nawracania innych na własną religię, jednak po trzech i pół wieku jej obowiązywania ludzie zaczęli za normę uznawać powszechny zakaz jakiejkolwiek dyskusji na temat wiary. Tego typu rozmowy uważano za grubiaństwo. Oczywiście dopuszczalne były dysputy i wymiana poglądów między bliskimi przyjaciółmi, jednak na pewno nie w warunkach podległości służbowej.

Gray zdawał sobie sprawę z tego, że przedziwny, obcy widok oddziałuje na wszystkich we flotylli. Nęka ich. Najgorsza była świadomość, że obcy unicestwili okręt badawczy RSV "Endeavor" oraz dwa niszczyciele stanowiące jego ochronę, "Miller" i "Herrera", zabijając przy tym ponad tysiąc pięciuset członków załóg. Okręty zniknęły w ułamku sekundy, gdy coś przedostawało się przez Rozetę z... jakiegoś innego wymiaru. Zniszczenie zostało nagrane przez kamerę szybkiego, automatycznego kuriera-zwiadowcy HVK-724, który następnie przekazał obrazy na Ziemię.

Gray i jego sztab spędzili wiele godzin, studiując to nagranie. Obce okręty, jeśli to były okręty, wydawały się gładkimi, wypolerowanymi owalami o średnicach wahających się od kilku metrów do prawie kilometra. Obecnie nie pozostał po nich ślad... jedynie te enigmatyczne struktury świetlne.

- Jeśli chodzi o to, na co patrzymy, sir – kontynuowała cicho Taggart – wydaje mi się, że musimy przyjąć, iż używają oni Rozety jako bramy tranzytowej, prowadzącej do miejsca, skąd przybyli. Wiemy, że istnieje mnóstwo możliwych dróg przez wrota w czasoprzestrzeni.

- Kwadryliard – odpowiedział Gray. – Dziesięć do dwudziestej siódmej różnych dróg.

Zakładając, że Czarna Rozeta posiada takie same właściwości, jak Sześć Słońc zbudowanych osiemset siedemdziesiąt sześć milionów lat temu.

- Obecnie liczba dróg może być znacznie większa – odezwał się głos w głowach rozmówców. AI okrętu cały czas była na stanowisku, od czasu do czasu dołączając do dyskusji.

- Dlaczego? – spytała Gutierrez.

- Czarne dziury Rozety w Omega T-prime odkształcają czasoprzestrzeń pomiędzy nimi w dużo większym stopniu, niż robiło to Sześć Słońc w T-sub. Obecna liczba możliwych dróg oscylować może w okolicy dziesięciu do trzysta sześćdziesiątej trzeciej potęgi, co w naszych warunkach uznać możemy za nieskończoność.

Omega T-prime było określeniem odnoszącym się do gromady kulistej Omega Centauri istniejącej w chwili obecnej, czyli w roku 2425. Omega T-sub było skrótem od T-0,876gy, wyrażenia wymawianego jako "T sub minus zero przecinek osiem siedem sześć giga roku" i opisującego Chmurę N’gai za czasów ur-Sh’daar, osiemset siedemdziesiąt sześć milionów lat temu.

Gray pomyślał, że skoro Obcy z Rozety tak zawzięcie przebudowują przeszłość, może okazać się konieczne stworzenie nowej terminologii czasoprzestrzennej. Podróże w czasie bardzo wszystko komplikowały.

Możliwość przekształcania czasu była oczywistym następstwem możliwości zaginania przestrzeni. Od czasów Einsteina fizycy wiedzieli, że czas i przestrzeń nie funkcjonują osobno, lecz jako jedno zjawisko. Ludzkie okręty używały emitowanej, sztucznej osobliwości grawitacyjnej, by poruszać się w przestrzeni, w teorii to samo powinno być możliwe w odniesieniu do czasu, jednak wymagało energii, ogromnej ilości energii, większej, niż mógł dostarczyć generator mocy lotniskowca. Być może w ciągu kilku następnych stuleci...

Ale Obcy z Czarnej Rozety robili to teraz.

Z obecnej pozycji "Ameryki" sama Rozeta była niewidoczna z powodu odległości, jednak nagrania zrobione przez "Endeavor" przed zniszczeniem ukazywały błyski przebijające się przez czarny pierścień wirujących osobliwości.

Gray kolejny raz zadawał sobie pytanie, o co chodziło Obcym? Kim byli? Skąd i z jakiego czasu przybyli? Czy to Sh’daar? A może ur-Sh’daar po transformacji? Albo ktoś inny lub coś całkowicie innego?

Gwiezdni Bogowie? Nazwa była dobra jak każda inna, jednak określenie Obcy z Rozety niosło mniejszy ładunek emocjonalny dla ludzkich obserwatorów zgromadzonych na pokładach "Ameryki" i jej flotylli.

Admirał sprawdził czas. Shadowstar Waltona powinien być już całkiem blisko Czarnej Rozety. Jeśli Walton przetrwał lot, mieli szansę dowiedzieć się czegoś więcej o zamiarach Obcych.

Lot rozpoznawczy Shadow Jeden

Omega Centauri

Godzina 11.18 TFT

Porucznik Walton zmniejszał prędkość, a jego shadowstarem rzucało na boki. Musiał poruszać się zdecydowanie wolniej, jeśli AI miała zauważyć i nagrać cokolwiek podczas przelotu w okolicach Rozety. On sam nie widział praktycznie nic. Przekonfigurował osobliwość, aby nie przeszkadzała w uruchomieniu trybu niewidzialności. Patrząc pod większością kątów, shadowstar był niewidoczny, światło nadciągające z przestrzeni opływało kadłub maszyny. Jednak jako kamuflaż było to niezbyt skuteczne, jako że instrumenty i oczy nadal widziały zaburzenie tła gwiazd, gdy przelatywał. Szybko migająca osobliwość także nie pozostawiała złudzeń. Zawsze to jednak coś.

Na razie wydawało się, że Obcy z Rozety go nie zauważyli. Albo... ignorowali go.

Nie podobała mu się ta myśl, zupełnie jakby był mrówką, która przebiegła człowiekowi pod nogami.

Ale jeśli ten człowiek przyniósł ze sobą jedzenie...

- Sugeruję zrzucenie kamuflażu – odezwała się AI. – Zbliżamy się do obiektu.

- Zrób to – odparł Walton. – Zobaczmy, co my tu mamy.

Maskowanie opadło, a sztuczna inteligencja przekonfigurowała osobliwość. Pilota poraziło ostre światło serca gromady kulistej.

Miliony gwiazd tłoczyły się w sferycznym wnętrzu. Szramy czerni wskazywały miejsca, gdzie Obcy z Rozety wykazywali aktywność w swej tajemniczej pracy polegającej na jednoczesnym niszczeniu i tworzeniu. Widoczne były także sploty struktur ukształtowanych w ciągu ostatnich kilku miesięcy, rozległa pajęczyna błękitnego światła rozpięta na gwiazdach i pomiędzy nimi.

Z przodu po prawej stronie gromada kul dryfowała zawieszona w przestrzeni, każda srebrna i błyszcząca, jakby zbudowana z rtęci. Po lewej: Czarna Rozeta.

Wirujące wokół środka ciężkości z prędkością dwudziestu sześciu tysięcy kilometrów na sekundę czarne dziury widoczne były jedynie jako ciemna okrągła poświata. Gazy i pył otaczały Rozetę ciasną spiralą promieniującą krótszymi falami spektrum elektromagnetycznego, wypełniając niebo fioletowoniebieskim światłem. Anihilacja kurzu wywoływała twarde promieniowanie. Zdaniem Waltona było to bardzo niebezpieczne miejsce. Tarcze jego maszyny mog-ły przez pewien czas powstrzymać promieniowanie, ale na pewno nie w nieskończoność.

Shadowstar Waltona dryfował przez tę spiralę, sto tysięcy kilometrów od centralnego wlotu. W przestrzeni pomiędzy wirującymi osobliwościami widział gwiazdy, nie była to jednak gromada Omega Centauri.

Pilot przyjrzał się temu, co przekazywały kamery, lecz obraz był dużo bardziej rozmazany i odległy niż reszta gromady. W chwilę potem gwiazdy znikły, całkowicie zastąpione przez coś trudnego do opisania – skręcone, falujące wstęgi czerwieni, błękitu i złota, stanowiące jakby jądro mgławicy albo coś zupełnie nieznanego, pozostającego poza ludzkim pojmowaniem. Następnie zaczęły na chwilę pojawiać się różne widoki gwiazd, by za moment eksplodować czerwonopomarańczowym blaskiem. Prawdopodobnie był to widziany z bliska czerwony karzeł. Znów seria widoków gwiezdnych, a później panorama ukazująca spiralną galaktykę, nieco postrzępioną na końcu, wreszcie oślepiający błękitny błysk i twarde promieniowanie – być może wybuch supernowej lub coś, na co ludzie nie mieli jeszcze określenia.

Walton odnosił wrażenie, że sceny zmieniają się wraz ze zmianą kąta, pod jakim patrzył. Że przez grawitacyjnie storturowane gwiezdne wrota prowadziło praktycznie nieskończenie wiele dróg, że czasoprzestrzeń została porwana na kawałki, które oglądał podczas przemieszczania się shadowstara w poprzek wlotu Rozety. Tak go zafascynował ogrom widoków, że musiał zostać upomniany przez AI.

- Zaobserwowaliśmy odpowiedź od Obcych z Rozety – zakomunikowała sztuczna inteligencja myśliwca rozpoznawczego obojętnym głosem, który równie dobrze mógłby przekazywać prognozę pogody dla Omaha na najbliższy miesiąc. – Dokładnie na wprost.

Walton przeniósł uwagę z Czarnej Rozety na jasną, srebrną gwiazdę na kursie stycznym do swojego. Zwiększył przybliżenie i zogniskował optykę na gładkiej kuli, która nie pojawiła się ani na radarze, ani na innych czujnikach, z wyjątkiem tych, które zapisywały widzialną część spektrum elektromagnetycznego. Nie sposób było określić rozmiarów ani odległości do sfery.

Mogła mieć równie dobrze metr, jak i setki metrów średnicy. Skoro była widoczna, dalmierz laserowy byłby w stanie podać dokładną odległość, ale jego impuls mógłby zostać odebrany jako atak.

Walton otrzymał bardzo jasne rozkazy: nie prowokować Obcych, nie powodować wrogich działań.

Zwiadowca chciałby, żeby Obcy mieli takie same rozkazy. Zgodnie z tym, co twierdzili ludzie z wydziału rozpoznawczego "Ameryki", kilka miesięcy temu takie same kule spowodowały zniknięcie nieuzbrojonego okrętu badawczego wraz z eskortą. Jak dla niego, były to wrogie działania.

Jednak skala i rozmach stellarchitektury widocznej wokół Rozety dobitnie świadczyły o możliwościach technologicznych obcych istot, sugerując, że ludzie nie posiadali w arsenale nic, co mogłoby zagrozić przybyszom.

Obiekt na wprost stawał się coraz jaśniejszy. Jako że przedmiot zdawał się świecić światłem odbitym, można było przypuszczać, że się zbliżał.

- Uruchom napędy – polecił Walton. – Czas się wynosić.

- To niemożliwe – odparła AI.

- Czemu, do cholery?

- Brak odpowiedzi podzespołów. Próba uruchomienia projekcji osobliwości nie powiodła się.

Obcy z Rozety mogą tak manipulować lokalną przestrzenią, aby to uniemożliwić.

- Kurwa! Co z generatorem mocy?

Generator mocy shadowstara był zmniejszoną wersją generatora "Ameryki". Mikroskopijne, sztuczne czarne dziury wirowały wokół siebie w skali atomowej, uwalniając ułamek energii punktu zerowego, dostępnej w próżni na poziomie kwantowym. Gdyby Obcy zdławili osobliwość, generator by to zasygnalizował.

Tymczasem instrumenty wskazywały stały przepływ energii.

- Generator pracuje na optymalnym poziomie – zakomunikowała AI.

- Potrafisz to wytłumaczyć?

- Nie... chyba że Obcy zakłócają bardzo niewielką, określoną przestrzeń pomiędzy nosem maszyny a osobliwością.

Walton nie miał pojęcia, jak można by to osiągnąć. Jednak stare powiedzenie sprzed wieków, które od jakiegoś czasu kołatało mu się po głowie, okazało się nadzwyczaj adekwatne: "Każda wystarczająco zaawansowana technologia może zostać uznana za magię". Nie pamiętał, skąd pochodził ten cytat, a nie miał głowy teraz tego sprawdzać. Planował zrobić to po powrocie na "Amerykę".

O ile wróci. Srebrna kula przed nim rosła gwałtownie, zbliżając się z dużą prędkością. AI zdążyła jeszcze wysłać do grupy bojowej pełny przekaz.

W tym momencie sfera, otaczające gwiazdy, tajemnicze i dziwnie poskręcane struktury i wlot do Rozety rozmazały się i zapanowała absolutna ciemność...

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...