Gra "Spiritfarer" była dla mnie bardzo przyjemnym zaskoczeniem i świetną odskocznią od rzeczywistości. Usłyszałem o niej dopiero w momencie, w którym ukazały się pierwsze recenzje oraz znakomity zwiastun premierowy, zwięźle podsumowujący rozgrywkę. Piękna oprawa graficzna oraz bardzo pozytywny odbiór tej produkcji zaintrygował mnie na tyle, by po prostu ją kupić i przekonać się na własnej skórze, czy jest naprawdę tak dobra, jak o niej mówią. I choć nie jest to gra pozbawiona wad, zdecydowanie zasługuje na poświęcenie jej czasu.
W "Spiritfarer" wcielamy się w rolę rudowłosej dziewczyny o imieniu Stella, noszącej charakterystyczny ogromny kapelusz. W wyniku bliżej niewyjaśnionych okoliczności Stella wraz ze swoim kotem Daffodilem przejmuje robotę Charona. Tak, tego Charona z greckiej mitologii. Dostajemy we władanie zrujnowaną łódź, a nasza praca polega na pływaniu po rzece Styks i zbieraniu zagubionych dusz. Musimy dbać o naszych pasażerów, karmić ich, przytulać (gra ma dedykowany guzik do przytulania!), zbudować każdemu domek na pokładzie oraz załatwić trapiące ich niedokończone sprawy, które powstrzymują je przed przejściem do zaświatów. Duchy zmarłych przyjmują postać antropomorficznych zwierząt (oraz jednego chodzącego grzybka) i każdy z nich reprezentuje pewien stereotyp. Znajdziemy wśród nich radosnego wujka-majsterkowicza, jest i famme-fatale oraz zwariowana ciotka lubująca się w czakrach i medytacji. Każda z nich ma oczywiście drugie dno, które odkrywamy stopniowo w toku załatwiania ich spraw. Postacie są bardzo dobrze napisane. Tekstu bywa niestety czasem zbyt dużo, twórcom nie udało się uniknąć wodolejstwa i momentami przydałoby się trochę edycji.
Rozgrywka jest mieszaniną platformówki 2D oraz "Minecrafta". Gra jest kompletnie pozbawiona przemocy, niczego tu nie zabijamy i nawet potwory są tutaj pomocne. Każda nowa postać daje nam szereg zadań do wykonania. Zazwyczaj polegają one na zdobyciu jakiegoś specyficznego przedmiotu lub dopłynięciu do określonej wyspy. Te są różnorodne i urokliwe, zawierają różnorodne zasoby, takie jak drewno, minerały, owoce itp. Niektóre fragmenty wysp są dla nas niedostępne, dopóki nie odblokujemy nowych umiejętności Stelli, a te z kolei zdobywamy wraz z nowymi pasażerami. Sam Styks również ma bariery terenowe w postaci mgieł lub gór lodowych, które wymagają ulepszonego statku. Ulepszamy go przy pomocy coraz bardziej wyrafinowanych materiałów, które wytwarzamy w specjalistycznych warsztatach na pokładzie i w ten sposób pętla się zamyka. Element "minecraftowy" jest całkiem rozbudowany. Niektóre jego aspekty, w szczególności gotowanie coraz bardziej skomplikowanych posiłków, dawały sporo frajdy. Inne były wypełniaczem i uważam, że obcięcie 20% tej zawartości byłoby bez większej straty dla gry – to po prostu zbędna bieganina. Gra pozwala drugiemu graczowi wcielić się w rolę Daffodila, który może nam pomagać przy tej żmudnej pracy. Główną rolę w opowieści gra Stella, a jej kot jest wyłącznie pomocnikiem.
Gdy już zaspokoimy wszystkie potrzeby danej postaci i załatwimy jej niedokończone sprawy, przychodzi moment pożegnania. Są to bardzo poruszające chwile i nie ukrywam, że dwa razy płakałem jak bóbr. W obu przypadkach historie tych postaci były echem czegoś, z czym zetknąłem się w prawdziwym życiu. Postacie, którymi się opiekujemy, są na tyle uniwersalne, a ich historie na tyle głęboko osadzone w naszej codzienności, że każdy gracz pewnie zareaguje inaczej i "pęknie" przy innych okazjach. W końcu każdy ma trochę inną wrażliwość. Wraz z kolejnymi pożegnaniami gra odsłania przed nami historię samej Stelli oraz źródło całej tej sytuacji. I znowu, twórcy niepotrzebnie wydłużyli czas gry. Jedna z postaci wydaje się być dodana wręcz na siłę pod sam koniec rozgrywki tylko po to, by dać graczom więcej zajęcia i opóźnić zakończenie.
"Spiritfarer" ma cudowną oprawę graficzną. Świat gry jest pełen barw, piękne są zmieniające się pory dnia. Świetne są również animacje, zwłaszcza Stelli, wyrażające jej charakter. To dziewczyna z wiecznym uśmiechem na twarzy, pełna energii i pozytywności niezależnie od tego, co robi – skacze, fika salta, używa swojego wielkiego kapelusza jako spadochronu, rozbija kamienie kilofem czy wyciąga nowe dania z piekarnika. Podobnie jest z postaciami pobocznymi, ich animacje są ściśle powiązane z ich charakterem. Każda z nich ma swój motyw muzyczny oraz specjalną aktywność w grze. Muzyka w tej grze jest doskonale zgrana z rozgrywką, często zachwyca, momentami budzi grozę lub smutną refleksję, doskonale podkreśla wszystko, co robimy. Dynamicznym aktywnościom typu łapaniu piorunów czy spadających gwiazd towarzyszą skoczne kawałki, w nocy muzyka jest spokojna, a nasze zmagania w połowie tuńczyków podkreśla kawałek żywcem wyjęty z wiejskiego festynu. Oprawa audiowizualna jest czymś naprawdę unikalnym i momentami myślałem, że oglądam wyśmienity film animowany.
"Spiritfarer" nie jest grą pozbawioną wad, twórcy trochę się zagalopowali, popadli w samo-zachwyt i niepotrzebnie ją spulchnili. Mimo tego jest to produkcja, która skromnymi środkami w inteligentny i nienachalny sposób wywoła w graczu prawdziwe, głębokie emocje oraz skłoni do refleksji. I z tego właśnie względu zasługuje na to, by w nią zagrać.
Plusy
- oprawa audiowizualna
- chwytająca za serce historia
- udana platformówka
Minusy
- nadmiernie rozbudowany crafting
- sporadyczny nadmiar tekstu
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz