Pierwsza gra z serii “Lone Echo” od studia Ready at Dawn była dla mnie niezwykle pozytywnym zaskoczeniem oraz jednym z najlepszych doświadczeń w wirtualnej rzeczywistości. Dawała świetne złudzenie przebywania w kosmosie i poruszania się w środowisku o zerowej grawitacji, opowiadając przy tym ciekawą historię. Dlatego niecierpliwie czekałem na sequel, który wreszcie ukazał się po wielu opóźnieniach i miałem ogromną nadzieję na to, że twórcy go nie schrzanią i nie przekombinują. Cóż, grę przeszedłem i powiem jasno – nie schrzanili, jest bardzo dobrze.
"Lone Echo 2" rozgrywa się praktycznie bezpośrednio po zakończeniu jedynki. Będzie tu kilka spoilerów, dlatego osoby planujące kupić obie gry w pakiecie odsyłam do recenzji pierwszej części lub dwa akapity niżej, gdzie komentuję rozgrywkę. Zatem do rzeczy. Zakończenie pierwszego "Lone Echo" wysłało naszą dwójkę bohaterów 400 lat w przyszłość. Jack został uszkodzony i kapitan Olivia Rhodes spędziła 4 miesiące w kwarantannie składając naszego robota do kupy z części zapasowych. Wspólna izolacja dość szybko się kończy i odkrywamy prawdę – biomasa, którą napotkaliśmy w pierwszej części, rozprzestrzeniła się po Układzie Słonecznym, zniszczyła Ziemię i zdziesiątkowała ludzkość. Niedobitki są zmuszone do życia w kosmosie. Pomimo ogromnych wysiłków i poświęceń Ziemianie są na straconej pozycji – zagłada wydaje się kwestią czasu. Pojawienie się naszej dwójki oraz pewnej anomalii czasowej dotykającej Jacka daje jednak nową nadzieję i naszym zadaniem staje się znalezienie lekarstwa na biomasę.
Jak widać, stawka idzie mocno w górę. Klimat jest zdecydowanie cięższy niż w pierwszej części, ale twórcy równoważą go dobrym poczuciem humoru. Historia jest bardziej skomplikowana, zawiera przeskoki czasowe, ma wiele dobrych zwrotów akcji. Jest solidnie napisana i zagrana, dlatego pomimo jej złożoności nigdy się nie gubimy, a nasz cel zawsze jest jasny. Pojawiają się nowi, ciekawi bohaterowie poboczni z własnymi motywacjami i przeszłością, którą możemy (choć nie musimy!) odkryć. Gra w zdecydowany i ładny sposób dokańcza fabułę rozpoczętą w pierwszej części. Pozostawia malutkie okienko na kolejny sequel, aczkolwiek wydaje mi się, że twórcy poprzestaną na dwóch częściach. Jest to kawał solidnego science-fiction.
Tyle o fabule, co z rozgrywką? Twórcy nie wywrócili formuły gry do góry nogami. Kluczowe elementy pozostają takie same jak w pierwszej części – nadal jesteśmy na stacji kosmicznej orbitującej wokół Saturna i mamy szereg problemów do rozwiązania w środowisku o zerowej grawitacji przy pomocy różnych narzędzi. Zmienia się za to skala – wszystkiego jest więcej! Nowa stacja ma znacznie większą powierzchnię i praktycznie od początku jest otwarta do eksploracji. Nie wszędzie mamy od razu dostęp, niektóre sekcje są zablokowane przez specjalne rodzaje biomasy. Aby się do nich dostać, będziemy potrzebowali odpowiednich narzędzi. Właśnie, kolejna nowość – oprócz znanego z pierwszej części skanera i przecinaka plazmowego dostajemy w swoje ręce nowe zabawki. Są one stopniowo dawkowane w toku gry. Wszystkie narzędzia możemy dodatkowo ulepszać, modyfikując ich właściwości, zwiększając zasięg lub moc itp. Ulepszenia często są nagrodą za wykonywanie zadań pobocznych lub eksplorację wcześniej wspomnianych zamkniętych obszarów. Większa ilość narzędzi przekłada się na bardziej skomplikowane łamigłówki oraz problemy do rozwiązania, zarówno w toku głównego wątku fabularnego, jak i w zadaniach pobocznych. Nigdy jednak nie zderzamy się głową z murem, gra jasno komunikuje nam brak odpowiednich narzędzi lub ulepszeń. Do wszystkich lokacji możemy wrócić w dowolnym momencie.
Podobnie jak w pierwszej części latanie w zerowej grawitacji jest niezwykle komfortowe i sprawia masę frajdy! To z kolei sprawia, że eksploracja jest przyjemna i wypada nadzwyczaj naturalnie. Gra wręcz zachęca nas do zwiedzania, twórcy starają się nas delikatnie kierować w stronę lokacji, zadań pobocznych i różnorakich znajdziek. Widzisz drona lecącego w bliżej nieokreślonym kierunku? Złap go i zobacz, gdzie cię zaprowadzi. Asteroida na uboczu stacji ma jakieś obiekty na powierzchni? Udaj się tam i sprawdź. W najgorszym razie będziesz musiał wrócić w dane miejsce po zdobyciu nowych umiejętności. Zadania poboczne sprowadzają się do włączania nadajników, skanowania dronów, zbierania nagrań itp. Jedno z nich daje nam nawet szansę do popisania się naszymi umiejętnościami przemieszczania się w kosmosie. Wszystkie części składowe "Lone Echo 2" splatają się ze sobą i wzajemnie napędzają, twórcy wykonali w tej kwestii kawał dobrej roboty.
Graficznie gra nadal jest perełką wśród gier VR. Nawet na niższych ustawieniach graficznych "Lone Echo 2" wygląda pięknie. Scenerie nieraz zapierają dech w piersiach, niejednokrotnie zatrzymywałem się w połowie drogi między sekcjami stacji, żeby po prostu napawać się widokiem Saturna i gwiazd. Modele postaci i lokacje wewnątrz stacji również są pełne detali. Muzyka pozostaje minimalna, choć elegancko podkreśla kluczowe momenty. Nie natknąłem się na żadne błędy psujące rozgrywkę. Jedynym mankamentem były okazjonalne tekstury niskiej jakości oraz sporadyczne ekrany ładowania, gdy przemieszczałem się po mapie między sekcjami stacji. Winny mógł być mój sprzęt. No i oczywiście pozostaje problem ekskluzywności – gra jest dostępna wyłącznie na sprzęt od Facebooka… przepraszam, firmy Meta znanej dawniej jako Facebook i w zasadzie nie ma szans na to, że kiedykolwiek ukaże się na inne platformy.
"Lone Echo 2" to dobry przykład sequela idealnego. Twórcy zostawili w spokoju wszystko to, co działało, i dali nam po prostu więcej tego, co lubiliśmy w pierwszej części – eksploracji i frajdy poruszania się w kosmosie. Gra elegancko dokańcza historię Jacka i Olivii, jest świetnie napisana i zagrana, sprawiła mi dużo radości. Dla fanów VR jest to pozycja obowiązkowa.
Plusy
- Plusy
- Świetna fabuła
- Bardziej rozbudowany gameplay
- Większy świat
- Piękna grafika
Minusy
- Dostępna wyłącznie na sprzęt Oculus/Meta
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz