Musimy porozmawiać o Jokerze
Długo zastanawiałem się nad tym, od czego zacząć recenzowanie "Jokera". To film do pogłębionej dyskusji, najlepiej na żywo i z kulturalnymi osobami – ostatni punkt jest być może najważniejszy, aby uniknąć ciosu poniżej pasa: "Jak ci się nie podoba, to nie zrozumiałeś. Obejrzyj jeszcze raz, a jak to nie pomoże, to znowu". Znamienne, że tak mówią fani produkcji, w której jedna z postaci z pogardą odnosi się do biednej warstwy społeczeństwa, czym nie zyskuje poparcia. W "Jokerze" ludzie nie są dla siebie mili i to nie jest pochwała świata ani wzór do naśladowania – jeśli tego nie wyniosłeś z seansu, to jaką wielką prawdę mogłeś z niego wynieść?
Odnoszenie się do współczesności jest jasne, trudniej ze znalezieniem wiodącej myśli. Ktoś powie, że to próba oddania złożoności świata. Tylko że twórcy wcale nie są nim aż tak zainteresowani – na ekranie widzimy Jokera i masę, dokładnie w tej kolejności. Bunt wobec elit jest sytuowany gdzieś za przemianą bohatera, nie wraz z nią. Ukazanie marności egzystencji jest lepszym tropem, jednak bez zgłębienia tematu, trzeba wziąć go na wiarę i nie zastanawiać się, czy całe zło – napady, niezrozumienia, niesprawiedliwości – są przedstawiane w sposób przekonujący, będący integralnym elementem historii i udanym zagraniem na emocjach (w mojej ocenie trzy razy nie do końca).
Na pewno są filmy, które w temacie buntu wobec nierówności społecznej korzystały z subtelnych środków i robiły to wyśmienicie – "Parasite" czy "Podziemny krąg". Tu jednak jest to grubo ciosane i obliczone na efekt, a w wielu ujęciach widoczny jest samozachwyt. Oczywiście to są ładne ujęcia, ale ile w nich popisu (reżysera, aktora), a ile rzeczywistej treści? Czy nie lepiej widowiskowe sceny poprzedzić choćby prostą treścią? To nawet w zwykłym kinie rozrywkowym nie powinno zadziałać – nie można od początku i w dużym natężeniu oglądać sceny mające wywołać efekt "O rany!", bo po pierwsze, odczuje się przesyt, po drugie, do takich momentów trzeba doprowadzić, najlepiej budując pod nie napięcie.
O tym jeszcze nie rozmyślałem, a może to nawet clue mojego niezadowolenia. Czy "Joker" trzyma w napięciu? Nie, przez opieszałość w budowaniu jakiejkolwiek treści i rozwadnianie jej popisami. Forma nie pasuje do przekazu, bo ten film krzyczy. Głośno akcentuje każdy fragment składający się na cierpienie Arthura Flecka. Krzyczy, jaki jest wielki, aż uszy bolą. Kinowi artystycznemu stereotypowo zarzuca się pustkę albo przerost formy nad treścią – te jednak charakteryzują tylko kino pseudoartystyczne i w tej kategorii umieszczam "Jokera". Nawet jeśli produkcja uśpi, to zawsze jest szansa, że przemyślenie jej i lektura analizy zmieni podejście – przyznam, że to nie mój rodzaj wrażliwości, nie jest to film dla mnie, ale kurczę, czapki z głów, bo to dzieło artysty. Przy "Jokerze" nic takiego się nie dzieje, żadna scena nie sprawi, że postać czy cała historia zostanie inaczej odebrana, szukanie metaforyki albo ukrytego dna prowadzi donikąd.
Nie można odmówić postaci Jokera wiarygodności w doborze czynników, które sprawiają, że człowiek staje się psychopatą. Co innego przedstawienie tych czynników – one w nagromadzeniu nie mogą odpowiednio wybrzmieć i tworzą kreację jaskrawą, pod względem krzykliwości podobną, co u Jareda Leto. To jest efekciarstwo, które na pewno zachwyca, zwłaszcza że jest podszyte tragizmem (czego u Leto już nie było), tylko ile w tym pasjonującego portretu? Wsparcie w lepszym scenariuszu, stonowanie, one by dały ciekawszy skutek niż wyrachowanie i oparcie się głównie na geniuszu Phoenixa, mimo wszystko ustępującemu bardziej przyziemnemu, tajemniczemu, depresyjnemu Ledgerowi. Gra aktorska Phoenixa jest drobiazgowo przemyślana, on zupełnie oddaje się roli, ale to jednak upajanie za sprawą show jednego człowieka bez pomocy ze strony scenarzystów. Scenariusz jest najwyżej średni i trudno mi uwierzyć, że ktoś by się nim zachwycił. Fabuła może być jedynie pretekstem, może być prymitywna, prosta i fantastycznie spełniać swoje zadanie – lecz tak się nie dzieje w "Jokerze", którego ratuje odtwórca głównej roli. Może wespół z ludźmi odpowiadającymi za otoczkę techniczną, która zależnie od oglądającego tuszuje braki albo czyni je wyraźniejszymi.
"Joker" przegrywa porównania z innymi produkcjami. W tematyce społecznej nie jest najlepszy – prześciga go nawet nieudające artystycznego kina "To my" – stadium psychopaty – nie, Fincher to lepiej robi – dramat... Za mało angażuje, jest zbyt prosty i jedyną wielkość opiera na głównym aktorze. Pomyślałbym, że w wątku depresji powie coś, co poruszy serce, jednak nie sądzę, żeby bohater nam się w pełni otworzył – a czekałem na tę chwilę od pierwszej łzy.
Todd Phillips wstrzeliwuje się w mody współczesnego kina i nowoczesnej telewizji – narodziny złoczyńcy, pokazanie go z ludzkiej strony, twist, z którego naśmiewał się już "BoJack Horseman", a który czyni produkcję mroczną i ambitną w oczach widzów, narastający konflikt klas w społeczeństwie, dramat rzadko przechodzący w czarny humor (u was też się śmiano?), nakręcenie fragmentów, które niekoniecznie niosą treść, za to mają błyszczeć wizualnie. To na wskroś współczesny thriller, z tłem w stylu retro za sprawą lat 70. i nawiązań do klasyków. Jeden krytyk słusznie zauważył, że ta historia mogłaby rozgrywać się w aktualnych czasach i nawet pasowałby do tego pewien zwrot akcji, więc możliwe, że pierwotnie świat "Jokera" miał wyglądać inaczej.
Arthura odbieram jako postać nie do końca przekonującą i za słabo zgłębioną w kontekście problemów psychicznych, żeby szukać w nim swojego odbicia. A jako że "Joker" jest wtórnym filmem, to zdążyłem zobaczyć wiele. Zdążyłem przejąć się płaczem Elliota w "Mr. Robocie" czy wielowarstwową tragedią BoJacka Horsemana. Twórcy "Jokera" niewiele czynią, żebym przejął się Arthurem – rzucają różnorakimi wątkami i liczą na Phoenixa. Czy dramat, mający przedstawić psychikę przyszłego psychopaty, może powierzchownie traktować czynniki, które prowadzą go ku przemocy? "Mindhunter" udowodnił, że wystarczy scena przesłuchania, trwająca nawet parę minut, z doskonale napisanymi dialogami i już mamy wstrząs. "Joker" nie ma doskonale napisanych dialogów, dlatego film został zapchany pustymi fragmentami. "Joker" ma być tym, czym nie jest, co jedynie eksponuje jego słabości.
O tym, że Phoenix dźwiga ciężar filmu na swoich barkach, świadczy potraktowanie innych postaci. Nawet jak ktoś już wyróżni się z tłumu, to sprawia wrażenie tylko narzędzia fabularnego, przez co tym trudniej uwierzyć w świat filmu. Murray odgrywany przez Roberta De Niro jest cynicznym sukinsynem, który w odpowiednim momencie staje się prawie że głosem rozsądku – celowa hipokryzja czy uproszczenie? Sąsiadka Arthura nigdy nie zostaje rozwinięta, jedynie podkreśla przemianę i problemy bohatera. Sposób prowadzenia Thomasa Wayne'a i Penny Fleck jest niespójny, zależny od potrzeby, czy może czyni tę dwójkę niejednoznaczną? Nie ma jednej słusznej odpowiedzi.
Podsumowanie
"Joker" to krzykliwy, tragiczny portret człowieka, którego historia ma większy potencjał i nie zasługuje na tak efekciarską, pretensjonalną formę – z wybitnym Phoenixem, który zasłużył na pracę z lepszymi scenarzystami i reżyserami. Z kina wyszedłem z poczuciem pewnego buntu wobec świata, może i trochę poruszony, ale też smutny, bo obejrzałem śliczny film sugerujący więcej niż faktycznie daje. Wolałbym niedostatki techniczne w zamian za więcej treści.
Komentarze
Możliwe, że dla zapalonego kinomaniaka i znawcy ten film może ma jakieś mankamenty (choć w sieci nie spotykałem się raczej z takimi opiniami), ale ja jako odbiorca całkowicie casualowy (a sądzę, że wśród fanów uniwersum DC, nie jestem osamotniony) odbieram go bardzo pozytywnie. Pokazuje, że w uniwersum o superbohaterach, jest miejsce na dzieła nieco bardziej poważne, dające do myślenia.
Użytkownik Sosna dnia wtorek, 19 listopada 2019, 21:11 napisał
Ale stawia Jokera w innym świetle tylko przy okazji "Jokera", w którym Batmana nie ma. W innych filmach historia jest inna. Jeśli chcieliby rzeczywiście pokazać Batmana walczącego z kimś, kogo ukształtował senior Wayne, to musieliby to zrobić w kontynuacji, bo "Joker" na razie jest oderwany od głównej części uniwersum i trudno traktować go jako prolog do innych produkcji z Batmanem.
Wątek z Wayne'em, podobnie jak wątek prezentera, budzi moje wątpliwości, na ile to narzędzie, cyniczne wykorzystane, żeby dawać widzowi sprzeczne sygnały, a na ile przemyślany, pasujący element historii. Dla mnie bardziej to pierwsze. Nie ufam twórcom. Tylko tu każdy może mieć inne wrażenie. Zasadniczo zawsze postać czemuś służy, ale to nie powinno być tak widoczne, że czyni całość ulepioną mniej z bohaterów, a bardziej narzędzi fabularnych.
Przykłady miały pokazać, jak bardzo świadomym twórcą jest Phillips, który z rzeczy chwytliwych w kinie i telewizji tworzy film. Tylko moim zdaniem ta świadomość jest jednocześnie zgubą, bo włożył w "Jokera" za dużo tematów i potraktował je po macoszemu. I przy okazji wrzucił to wszystko w formę, która w wielu ujęciach krzyczy, jak jest wielka, ale nie ma za sobą wielkiej treści. Nie mogłem znieść tego wewnętrznego kontrastu. Przy czym nawet te ujęcia nie są takie super, jak myślałem, bo ostatnio przekonałem się, że można kręcić nie tylko ciekawsze sceny, lecz po prostu ładniejsze. "Columbus" tu wprawił mnie w absolutny zachwyt i przy spokojnych, statycznych scenach nie nudził nawet na chwilę, za to koił moją duszę harmonijną architekturą i ujęciem życia bohaterów w piękne ramy. A tu z dystansem podchodzę nawet do słynnej już sceny na schodach.
Lubię też kino rozrywkowe. Z DC świetnie bawiłem się na "Aquamanie". Ale "Joker" to dla mnie ani dobre kino rozrywkowe, ani dobre kino artystyczne czy poważne. A że można superhero potraktować poważnie, to już pokazał "Mroczny Rycerz" Nolana i niejeden komiks (polecam szczególnie "Miraclemana").
Dodaj komentarz