Sesja Tokara

"Wobec zakończonych niepowodzeniem prób pozbawienia Cię życia, zmuszony jestem złożyć wyrazy swego uszanowania. Zajmowanie się sprawą tak delikatną, jak owoce związku ambitnego lorda i piekielnego barona zapewne winny zaangażować mnie osobiście, lecz istnieją pewne ważkie przesłanki, dla których nie mogłem się do nich ustosunkować w tej formie, nie miej mi więc za złe udziału dotychczasowych, irytująco nieudolnych pośredników. Bynajmniej nie zamierzam Cię spotwarzyć, lordzie Greystör, nie przyjmuj więc mych dotychczasowych działań i niniejszego listu za wyraz lekceważenia lub tanią drwinę. Konflikt interesów, jaki zaistniał pomiędzy Tobą a mną względem osoby infernalnego gościa Twych podziemi, może przynieść skutki dalece poważniejsze, niźli śmierć lub szkoda któregoś z nas.
Jako człek anonimowy, którego z oczywistych względów nie możesz darzyć zaufaniem, nie mogę przekonać cię w żaden pośredni sposób o prawdziwości moich zamiarów i ostrzeżeń. Dowiedziawszy się o Tobie pewnych faktów pewien jestem, że nie ufasz również za złamany grosz twemu sojusznikowi, co świadczy tylko o zdrowiu twych zmysłów, czego niestety nie sposób było powiedzieć o twym poprzedniku na veleńskim tronie. Cokolwiek jednak myślisz na temat barona M., jego zobowiązań względem ciebie, a także istoty działań, które podejmuje rzekomo w twym imieniu, wiedz, że jesteś w błędzie. Nie jestem twym przyjacielem, nie mógłbym dbać mniej o powodzenie Velen lub jakiegokolwiek innego miasta czy władcy wysokiego stanu, choć z wieloma miewałem już do czynienia. Jednakże wbrew temu, co słusznie podpowiada ci rozum i ostatnie wypadki między nami, nie jestem twym wrogiem, z pewnością zaś nie takim, jakim dla nas obu jest twój gość i sprawy, do których może nas przywieźć.
Jako rzekłem, nie mam mocy przekonać cię w tym liście do istoty swych zamiarów, jak też wyjawić istoty problemu. Jeśli jednak ciekawość czy intuicja pozwolą ci podjąć ryzyko, spotkaj się ze mną jeszcze dziś, przy wybranej przez ciebie bramie miasta. Czas i dokładne miejsce zapisz na tej karcie, nie odwiedzaj też już dziś barona M. Jakkolwiek silnym nie byłbyś człowiekiem, lordzie Greystör, mógłbyś nie zdołać ukryć przed nim treści tej rozmowy, co zgubiłoby i Ciebie i wszelkie me nadzieje na zaradzenie nadchodzącej katastrofie.
Jeśli zaś w końcu uznasz mą wiadomość za tanią sztuczkę szarlatana, pożałowania godny podstęp desperata lub zwykłą kpinę, nie będę w stanie zrobić wiele więcej, niż czekać na powodzenie królewskiej floty i twój rychły zgon. Wtedy jednak będzie już zbyt późno i dla ciebie i dla mnie. Daruj na koniec, że nie podpiszę tych słów swym pełnym imieniem, jednak twój gość jest aż nadto wyczulony na wszelkie jego brzmienie.

A.J."
Odpowiedz
Przeczytał jeszcze raz list, aby upewnić się, co do swoich podejrzeń. Z każdym akapitem jego brew unosiła się coraz wyżej. Tak bardzo, że wielu specjalistów zajmujących się od dekad biologią, rwałoby sobie włosy z głowy i gardłowało na taką obrazę uświęconych praw fizjonomii ludzkiej. List był albo jawną kpiną, albo niezbyt wyszukaną zasadzką tych kmiotów od harfy, albo... no, to byłoby kurewskie wydarzenie. Czyżby Ammon Jerro ponownie postanowił wyściubić nos ze swojej pustelni i mieszać się w sprawy krain? Intrygujące.

Ostatecznie, mógł poświęcić te kilkadziesiąt minut, bo cóż miał do stracenia? Najwyżej zarżnie impostora, wysysając z niego większość przydatnych informacji. Koniec końców, zabawa w demonologa nie była tania i ktoś tutaj musiał się ewidentnie wykosztować, a lubił znać twarze swoich przeciwników. Z kolei, gdyby się okazało, że ma do czynienia z prawdziwym Jerro? Też byłoby nie najgorzej. Co prawda sojusz z Mefasmem może mu przynieść kilka potencjalnych korzyści podczas wojny, ale... właśnie. "Może". Póki co, były to jeno nędzne obietnice i słowa rzucone na wiatr, a na dodatek nie ukrywał, że bratanie się z tym demonicznym pomiotem jest mu wysoce w niesmak. Zobaczymy, co zaproponuje Jerro i kto da więcej. Pod tym względem był pragmatyczny niczym stary najemnik.

Swoją drogą... był ciekaw, czemu ten cały Jerro nie wziął spraw w swoje ręce, tylko postanowił wykorzystać jakichś zabójców-amatorów. W końcu mistrz demonologii, który wodzi za nos "creme de la creme" demonicznej szlachty i przetrwał pojedynek z Królem Cieni, ma dość mocy, aby wykonać małe skrytobójstwo. Może był mu potrzebny żywy albo stare mury Velen tłumią skutecznie talenta Jerro? Przekonamy się, lecz co by to nie było, dawało mu to pewną przewagę w negocjacjach.

Wziął pióro do swojej ręki, zamoczył je delikatnie w atramencie i zamaszyście zgodził się na spotkanie. "Brama Królowej Mórz. Kwadrans po północy". Niewielka brama, przy której o tej porze zazwyczaj nie kręcili się ludzie. Mógł z łatwością obsadzić ją zaufanymi ludźmi i pokonwersować bez zbędnych podejrzeń. Poza tym, z racji licznych pielgrzymek i procesji, których trasa przemierzała przez nią, ziemia wokół przejścia była w jakimś stopniu uświęcona. Szczególik, lecz z nich się w końcu składało życie.
Odpowiedz
Atrament wsiąkł w papier, pozostawiając po sobie jedynie nierozczytywalny kleks. Najwyraźniej autor listu otrzymał twoją odpowiedź. Tymczasem Eskel zebrał porozkładane na blacie papiery, które jak zwykle zaczynały żyć własnym życiem, przemieszczając się podług swej woli i tworząc niekontrolowany bałagan.
- Z rzeczy bardziej wartych uwagi pozostały jeszcze raporty straży, celników, pismo z cechu kupieckiego, no i rzecz jasna najznamienitsza korespondencja Jego Wysokości króla. Czy życzysz sobie, panie, którąś z nich, czy na dziś dość już masz dobrych nowin...?
Odpowiedz
Rozłożył się na fotelu. - Uff... to zależy, jak stoimy z czasem? Jak tam nasz grafik?
Odpowiedz
Mężczyzna westchnął i podrapał się po głowie.
- Pomyślmy... Jak już wiemy, o zmroku przypłynie Blacksmith z delegacją, mniej więcej w tym samym czasie mieliśmy dostać pierwsze informacje od Cassela, choć tym nie musisz zajmować się osobiście... Nie wiem, czy życzysz sobie dokonać jakiejś inspekcji, żeby osobiście sprawdzić sytuację w porcie i... emm... postępy Mefasma. Ale do tego zadania wystarczy chyba Jeditt i jego ludzie. - Eskel urwał na moment, raz jeszcze zanurzając wzrok w stertę pism. - Ach, jeszcze list od Trójpalczastego, zapodział mi się wcześniej. Poza tym nie przypominam sobie, byś miał jakieś umówione spotkania, panie. Może po prostu odpocznij, póki czas po temu? - spojrzał na ciebie z charakterystyczną troską, którą czasami pojawiała się w jego oczach. - W najbliższych dniach zdążymy wszyscy porządnie się zmęczyć, kto wie, czy nie śmiertelnie wręcz, a wszyscy potrzebujemy choć na chwilę odciążyć i otrzeźwić umysł.
Odpowiedz
Skinął na znak aprobaty. - Doskonale zatem, będę kontemplował w kaplicy Umberlee. W razie problemów tam mnie znajdziesz.
Odpowiedz
Skinął głową i bez słowa wyszedł, skrzypiąc za sobą drzwiami. Z głębokim westchnięciem omiotłeś raz jeszcze szybkim spojrzenie stertę papierów, szczerzącą się do ciebie ze stołu i po chwili lub dwóch, poświęconych na topienie wzroku w morskim horyzoncie, wyszedłeś również. Niemal nie zauważałeś kłaniającej ci się służby, posągowi wartownicy praktycznie stapiali się z szarością kamienia podpieranych ścian, nogi same odnajdywały drogę w dół po kolejnych stopniach. Twej uwagi nie zwróciło na dłużej nawet groteskowe pogwizdywanie i towarzyszące mu odgłosy czyszczonych narzędzi, które wypływały z piwnicznej pieczary Słodyczka.

[ Ilutracja ]

Po kolejnej chwili byłeś już w kaplicy. Wszechobecna, wilgotna cisza otoczyła cię jak miękki płaszcz, wraz z cichym, lekko drgającym blaskiem czerwonych świec. Surowy, praktycznie pozbawiony ozdób wystrój tego miejsca w zadziwiający sposób onieśmielał, a refleksy płomieni odbijające się w kroplach wody pokrywających ściany i sklepienie jaskini, nadawały kaplicy fascynującego uroku.
Nieco dalej przy ołtarzu zastałeś jednego z braci, klęczącego na jednym kolanie i pogrążonego w bezgłośnej modlitwie. Jego głowę skrywał kaptur zakonnego płaszcza, a szare, proste odzienie na tle skąpanej w półmroku skały sprawiało, że stał się prawie niewidzialny. Nawet nie drgnął, gdy wszedłeś do kaplicy, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z twojej obecności.
Odpowiedz
Widok brata zakonnego był na swój sposób kojący. Wiara. Tylko ona była jedynym stabilnym kapitałem w tych niespokojnych i intrygujących czasach, gdzie człowiek, który jeszcze niedawno mienił się oddanym przyjacielem, a także zapewniał o dozgonnej lojalności, dziś z lubością wbiłby sztylet w plecy jedynie za garść srebrników czy mało istotne tytuły. Bogowie bywali kapryśni i mieli swoje humory, ale nikt nigdy nie śmiałby im zarzucić, że są niesprawiedliwi. Wierność i pokora to wyrzeczenia, które można było ponieść, gdyż nagrody bywały tak wspaniałe, jak niespodziewane. Niesamowicie intratny sojusz z odrzuconym przez społeczność krain Zakonem Meduzy był jednym z rozlicznych profitów i musiałby mieć nie po kolei w głowie, aby sądzić, że w złączeniu ich losów nie maczała w tym palców Sucza Królowa. Po prawdzie sam nie wiedział, dlaczego skierował się do nadwornej kaplicy. Czy uporczywie szukał wskazówek, które pomogą mu ziścić ideę autonomicznego Velenu i zgnieść jego wrogów? Może potrzebował się tylko wyciszyć, aby ułożyć sobie w głowie informacje, jakimi przywitał go nowy dzień? Chciał nabrać pewnej pewności, co do kroków, które niedługo poczyni? Trzeba było przyznać, że na głowie miał wiele. Mefasm, Jerro, Amn, Królewska Armada, Calimshan... Najbliższe dni będą najtrudniejszym testem wiary, przed jakim postawiła go Umberlee i wierzył, że go zda, choć zdawał sobie sprawę, że nie będzie mu łatwo.
Odpowiedz
[ Ilustracja ]

Zastanawiając się nad własnymi motywami, uklęknąłeś na niskiej, modlitewnej pufie, po przeciwległej do zakonnika stronie jaskini. Jeśli nawet kapłan zorientował się, że również znajdujesz się w kaplicy, nie dał tego po sobie poznać. Przez chwilę oddychałeś głęboko słonym, wilgotnym powietrzem, które na przestrzeni lat wraz z wodą rzeźbiło to miejsce twego obecnego odosobnienia. W refleksji nad niepowstrzymaną, niewidzialnie cierpliwą potęgą czasu, pomagały ci świetliste kształty, które liczne świece dyskretnie rzucały na ściany i sklepienia we wszechobecnym półmroku.
Wiara i lojalność. Wierność i pokora... Odprężając się lekko, wsłuchując w falujące dokoła echo chłodnej ciszy, poczułeś się dziwnie i nietypowo. Tak oto ty, lord władca rosnącej morskiej potęgi, samodzielny suweren coraz większej części Tethyru, stałeś przed milczącym obliczem Umberlee. Tak jak i ten zwykły, wierny, pokorny, lojalny i wytrwały kapłan. W tym momencie, w tej chwili, pośród wilgoci i soli skrzącej się na sterczących ze skały stalaktytach, ty - pan i władca - oraz on - zwykły kapłan - byliście równymi sobie sługami w tych samych oczach. W oczach..

... boga...

Przyczajony w mroku, spowity nimbem nieprzeniknionej ciemności i strachu, patrzyłeś na portową aleję zza obdrapanego węgła. Miasto rosło, pęczniało grozą, gniewem, złością. Żądza odwetu, ochrony i pomsty zarazem przepełniała je tak samo, jak trupi gaz ciała rzucane na piętrzącą się przed tobą stertę. Widziałeś kilka posępnych, okrytych nocą sylwetek zebranych wokół sterty. Widziałeś znachora o twarzy zamaskowanej długim, ptasim dziobem, zbrojnego w rozpaloną pochodnię.
Sylwetki milczały. Czułeś ich gniew, żal, bezradność.
Trupy gniły. Czułeś śmierć wyziewającą z ich głębi, morowy, martwy smród.
Znachor zbliżał się. Czułeś zapach ziół zmieszanych w jego masce. Czułeś zapach ognia, który lada chwila zmiesza się z odorem palonych ciał.
Czułeś to. Widziałeś. Żywiłeś się. Rosłeś.

Spoglądałeś na morze, rozbujane i gniewne, skąpane w szarej, burzowej barwie sztormowej nocy. Twój wzrok przebijał wszystko - chmury, wichry, wysokości, jednoznaczny z myślą, równoważny z wolą. Patrzyłeś z oddali, widząc wszystko jednocześnie. Bezmiar wód, tworzących morze zamykane przez Wybrzeże Mieczy. Królewską flotę, kotwiczących na wzburzonych falach rozbijających się o Twierdzę Wiernych. A także dwa okręty - małą jednostkę o żaglach uszytych na południową modłę oraz dumną, potężną fregatę, na której maszcie powiewała płonąca róża. Patrzyłeś przychylnym, wszechwidzącym okiem, uspokajając fale wokół obu statków, które od bezpiecznego portu dzieliło ledwie kilka mil...

Ponownie byłeś cieniem, ponownie jak wąż pełzłeś wśród nocy uśpionego miasta. Widziałeś, czułeś, rosłeś na każdej myśli, każdej klątwie ciskanej z wykrzywionych w złości ust. Wiedziałeś, że nie możesz zrobić więcej, że jeszcze wciąż musisz się ukrywać. Że są tu inni, którzy widzą, wiedzą, wciąż więksi, silniejsi niż ty.
Ale rosłeś. Rosłeś w moc, w nieśmiertelność. A wraz z tobą, rósł twój głód...
Wzbiłeś się nad miasto lotem błyskawicy, lotem błyskawicy okrążyłeś je od bram po port. Wzburzone, stalowoszare morze. Ale jeszcze nie teraz, jeszcze nie...
Lotem błyskawicy zanurzyłeś się w mroczne uliczki dzielnicy, między nędzne, zaplute chaty i zakazane zaułki. Między chorych, zmożonych przez dziwną zarazę i tych, których zaraza już pożarła. Których ty pożarłeś. Ale byłeś głodny, potrzebowałeś więcej, więcej niż ścierwo i szczury z rynsztoka.
Dwóch kapłanów, zdrowych i silnych. Widziałeś jak szli wzdłuż cieni. Czułeś ich moc, ukrytą w nich magię. Lotem błyskawicy skoczyłeś ku nim...
- Nie!
Lodowato zimny rozkaz szarpnął cię w tył, zatrzymując w miejscu formę i wolę. Poczułeś gniew, skoczyłeś raz jeszcze...
- NIE!
Lotem błyskawicy wyrwałeś się z zaułku, wybiłeś w powietrze, szybując za miasto. W stronę zamku, w podziemia, w tajemne lochy Veleńskiej twierdzy. Widziałeś go, wysokiego, zimnego. Czułeś bijący od niego chłód, potężną moc, powstrzymującą cię i zakazującą.
Ale nie mogłeś się na to godzić. To nie on miał prawo, nie za nim stała wiara. To nie on był tu b...
- POWIEDZIAŁEM: NIE!!! - rozległ się wrzask arktycznej furii, która zapłonęła w oczach diabła błękitnym, dzikim płomieniem, a Słowo Mocy raz jeszcze wcisnęło cię w karby posłuszeństwa. Zobaczyłeś jeszcze strużkę błękitnej krwi wypływającą z nosa Mefasma, którą otarł pogardliwie wierzchem dłoni.

Wokół panowała niemal całkowita ciemność. Ostatnie niedopałki świec walczyły jeszcze o skurczone okruchy płomieni. Byłeś sam w kaplicy, kolana ścierpły ci przeokrutnie, a z ust wydobył się obłoczek pary.
Odpowiedz
Obudził się cały obolały i oblany zimnym potem, co było zaskakujące, gdyż w kaplicy panował odwieczny chłód. W ustach czuł charakterystyczny metaliczny posmak krwi, natomiast jego węch mamił go, wyczuwając nie mieszankę kadzideł i soli morskiej, lecz stuletnią wilgoć lochów. Tak, jakby znajdował się teraz w innym miejscu, kilka stóp pod ziemią. Szczęśliwie wzrok działał bez zarzutu, dlatego też szybko otrząsnął się z chwilowego odrętwienia. Wytarł strużkę krwi, która pociekła mu z nosa i z nieskrywanym zaskoczeniem zauważył, że zamiast zwyczajowego karminu, przybrała ona kolor wody morskiej. - Kurwa... - Albo plotki o błękitnej krwi szlachty okazały się prawdziwe, albo wizje pozostawiały na nim coraz większe piętno. Cóż, przynajmniej wiedział, że na chwilę obecną wszystko idzie zgodnie z planem, ale trzeba było się śpieszyć. Sojusz z demonem okazywał się coraz bardziej kłopotliwy i skutkował w nieprzewidziane konsekwencje.
Odpowiedz
Na mocno zdrętwiałych i lekko chwiejnych nogach podniosłeś się, wspierając ręką o ścianę. Wyszedłeś z kaplicy, stwierdzając, że faktycznie musiałeś zabawić tam przez dłuższy czas, bo noc rozlała się już w najlepsze atramentową czernią po całym niebie, by spłynąc na pochylone nad morzem miasto. Przed wejściem do kaplicy czekały na ciebie cztery zakapturzone postacie w płaszczach.
- Czy wszystko dobrze, milordzie? - zabrzmiał spod kaptura niski głos Jeddita. - Możemy bezzwłocznie udać się na spotkanie, wszystko już przygotowane. Rozstawiłem ludzi przy Bramie Królowej.
O czym on...? A tak, spotkanie. Spojrzałeś na księżyc i stalowobiały blask gwiazd. Północ.
Odpowiedz
Ach... Tak, Jerro albo przynajmniej ktoś, kto się za niego podaje. Jakby mało było ostatnio nieprzewidzianych gości. Brakuje jeszcze, aby te gnojki od Harfy wysłały Elminstera i najazdu drowów, choć Umberlee mu świadkiem, nie byłby zaskoczony takim obrotem spraw.

Wziął od Jeddita płaszcz pielgrzymi z wplecionym czarem Odporności na Zło i swoją ulubioną kuszę z wygrawerowanymi runami zaklęcia wyciszającego, które to kapitan przezornie przyniósł. Oczywiście, był to zbędny środek ostrożności, bo jeżeli plotki o legendarnym czarnoksiężniku są prawdziwe, to szanse przeżycia ewentualnego starcia były znikome. Z drugiej jednak strony, mały pokaz siły z pewnością nie zaszkodził, a i dzięki tym przedmiotom czuł się zdecydowanie pewniej przed negocjacjami. Zwątpienie i strach nie są najlepszymi towarzyszami podczas tego typu delikatnych rozmów. Nie lubił magii i czegokolwiek z nią związanego, ale w końcu zło złem zwalczaj, nieprawdaż? Jego prawa ręka kolejny raz wykazała się inicjatywą i zrozumieniem bez zbędnych słów, co koiło jego serce. - Idziemy, ale uważnie i spokojnie. Tak, aby nie kusić ciekawskich oczy.
Odpowiedz
[ Ilustracja ]

Ruszyliscie pieszo, dość żwawo, lecz ostrożnie, schodząc z podzamcza do zewnętrznego, wyższego pierścienia, niesymetrycznie otaczającego całe rozciągające się wokół i pod wami miasto. Przechodząc przez peryferia kolejnych dzielnic napotykaliście niewielu ludzi, zwykle zbłąkanych pijaczków, miejscowych zakapiorów lub inne nocne kreatury, jednak nikt nie ważył się zaczepiać pięciu Meduz wyraźnie nie życzących sobie opóźnień. W oddali niósł się dźwięk portowych dzwonków, oznajmiających wejście ostatnich łodzi, choć jeszcze z wysokości kaplicy widziałeś malutkie punkciki wypływające w czarne, bardzo spokojne tej nocy morze. Jak wytłumaczył ci kapitan, były to stare, w większości nieużywane, a czasem skonfiskowane łodzie rybackie, wypełnione ciałami ofiar zarazy. Nie chcąc ryzykować niektrolowanego rozprzestrzeniania się epidemii i korzystając z faktu, że większość zachorowań ma miejsce w okolicach dzielnicy portowej oraz miejskich slumsów, miejscowi znachorzy i służby porzadkowe, nie bez kapłańskiej porady, postanowili spławiać je wraz z odpływem. Odpowiednio zabezpieczone i obciążone miały dopłynąć jak najdalej na pełne morze, gdzie przy silniejszym wietrze czy sztormie prawdopodobnie zatoną. Jeditt wspomniał też o dodatkowych korzyściach, jakie mogą wypłynąć przy ewentualnym natrafieniu królewskich marynarzy na taką flotę umarłych.

Po kilkunastu minutach, korzystając ze skrótów i niemal sekretnych ścieżek między domami i dzielnicami, jakich istnienia nawet nie podejrzewałeś, byliście już przy bramie. Nie widziałeś nigdzie ludzi Jeditta, ale trudno przecież, by miało być inaczej. Tym, kogo zobaczyłeś w pierwszej kolejności, był człowiek spowity w bladofioletowy, widmowy blask, który nadawał jego sylwetce wyglądu ducha lub innej zjawy. Stał dokładnie krok przed bramą, odziany w płaszcz obecnie nierozpoznawalnego koloru oraz kaptur, skrywający wytatuowaną, eteryczną twarz.
- Witam uprzejmie, lordzie Greystör. Moje uszanowanie. - odezwał się niskim, głębokim głosem, nie wyrażającym ani szczególnego szacunku, ani wyraźnej arogancji. - Muszę przyznać, że rad jestem z decyzji o tym spotkaniu. Mimo wszystko.
Odpowiedz
Rozłożył ręce w uniwersalnym geście, jakby jego decyzja była czymś oczywistym. - Jestem człowiekiem interesu, demonologu. Lubię mieć alternatywę i wysłuchiwać ofert wielu stron, to pozwala mi wybrać najwłaściwszą opcję. - Zrobił minę zranionego do żywego. - Szkoda tylko, że nie miałeś odwagi zjawić się osobiście i wybrałeś widmową formę, ale paradoksalnie to dużo mówi o charakterze Twojej propozycji...
Odpowiedz
Mag parsknął pogardliwie.
- Nie wiesz wszystkiego, władco Velen. Nie brak mi odwagi, na pewno nie do tego, by spotkać się z tobą. To, co mylnie postrzegasz jako iluzoryczną projekcję, jest jedynie zaklęciem ochronnym. Twoi przyboczni z pewnością dostrzegają tę różnicę, swoją drogą winszuję doboru tak oddanych i użytecznych ludzi. Meduzy nie na każdego patrzą przychylnym okiem. - uśmiechnął się drwiąco, a dziwne tatuaże na jego twarzy jakby rozbłysły na moment żywszym, jaskrawym odcieniem.
- Ale nie o tym mamy rozprawiać. Obaj zapewne lubimy uważać, że nasz czas jest cenny, a bezwzględnie obydwaj nie mamy go dość do zmitrężenia na przyjemne pogaduszki o północy. Pozwól zatem, człowieku interesu, że zapytam o ofertę, którą złożył ci nasz wspólny znajomy. Z twojej tu obecności wnoszę, że nie była ona wystarczająco atrakcyjna lub też wystarczająco uczciwie realizowana, gdyż w przeciwnym razie z przyjemnością rzuciłbyś mnie mu na pożarcie.
Odpowiedz
Roześmiał się szczerze, gdy usłyszał i zobaczył reakcje na jego wcześniejsze słowa, będące równocześnie prostą przynętą, odkrywającą tajniki charakteru demonologa. Podania i raporty z ostatnich lat, pełne były spekulacji oraz wyssanych z palca plotek, a sam Jerro uchodził raczej za pół-mityczną postać, która była opisywana jako potężny czarnoksiężnik lub zramolały szlachcic z tendencją do szarlataństwa. Cóż, w zależności od tego, kto złapał za pióro, a Ammon nie miał dobrej prasy, w szczególności wśród jego heretyckich kolegów po fachu oraz strażników porządku, którym z lubością naciskał na odcisk, gdy coś sobie wbił do łba. Kradzieże artefaktów czy sfajczenie sielskiej tawerny z niewinnymi bywalcami w środku były jego najmniejszymi przewinami. Dobrze było zweryfikować to wszystko w praktyce. Jerro był zaiste diabelnie (dosłownie!) niebezpiecznym człowiekiem i był w posiadaniu ogromnej wiedzy, ale jak każdy miał swoje fanaberie oraz słabostki.

Cały aż tryskał od megalomani, którą okazywał również poprzez zimnokrwistość. Widok doborowego oddziału Meduz wielu zbija z pantałyku i nawet największym twardzielom miękły kolana na myśl o spotkaniu z kapłanami, lecz sugestywna aura składająca się z mieszanki mistycyzmu, strachu i tajemnicy zdawała nie robić na Jerro żadnego wrażenia. Nic dziwnego, skoro był typem człowieka wychodzącym z założenia, że jak wszystkie środki zawiodą, to finalny cel zawsze można osiągnąć po trupach niewinnych czy potencjalnych sojuszników. No i, owinął sobie wokół palca paru przedstawicieli demonicznej śmietanki. Pokładał zbyt wielką wiarę w swoje umiejętności i nie doceniał oponentów. Szczęśliwie, Lord Clovis miał kilka asów w rękawie, które chroniły go przed "śmiertelną" ewentualnością już na tym etapie rozmów. Poza tym, ciężko było nie wychwycić irytacji, którą Jerro usilnie starał się ukryć pod płaszczykiem ciętego języka i żarcików. Cierpliwość nie należała do cnót demonicznego fetyszysty. I dobrze.

- Jestem pod wrażeniem, że postanowiłeś zjawić się osobiście. Clovis Greystör, Lord Gubernator Okręgu Veleńskiego, Protektor Lasu Tethyrskiego, Dziedzic Miilvuthan, Mistrz Handlowy z Darromar, Młot na Czarownice, Filantrop, Dziwkarz, Zdrajca korony - trudno nie było wychwycić ironicznego akcentu, jaki padł na ostatnie słowo. Wykonał teatralny ukłon, który doprowadziłby do palpitacji i wzburzenia wszystkich mistrzów etykiety - Witam w moim małym imperium, zaproponowałbym coś do pica, lecz pobliskie tawerny serwują same szczyny... - Odczekał spokojnie kilka sekund, delektując się chłodnym wiatrem wiejącym od strony morza. Zapowiedź zimnych i ulewnych dni. Poklepał kilka razy palcem wskazującym swój policzek, jakby kontemplował nad smutkami świata. - Wysnuwasz pochopne wnioski, ale nie uprzedzajmy faktów. To ty naciskałeś na chęć spotkania, a ja na nie łaskawie przystałem. Twój biedny przyjaciel zaproponował pomoc w zbliżającym się konflikcie, a cena za jego bladą dłoń wydawała mi się uczciwa. Co prawda, starzec za dużo obiecuje i lubi nieczyste gierki, ale widywałem gorsze przywary.
Odpowiedz
- Ceną za jego pomoc będzie w pierwszej kolejności zagłada twojego miasta i ciebie samego, a w dalszej rozchwianie wszelkiej równowagi sfer. - warknął mag, błyskając czerwienią tatuaży. - Pozwoliłeś mu stworzyć coś, czego ani ty, ani on nie będziecie w stanie kontrolować. Czy pan hrabia powiedział ci jak trafił do twojej piwnicy i dlaczego zadomowił się w niej na stałe? Czy powiedział ci jak zamierza nakłonić wasz wspólny twór do posłuszeństwa i co zrobi z nim, gdy przestanie już być ci potrzebny? Mówiłem ci, lordzie Clovis, że za nic mam wynik twoich zapasów z królem i jest mi dalece obojętne, na czyich skroniach spoczywa ta korona. Jednakże nie może być mi obojętnym chaos, jaki rozpęta się za sprawą działań diabła i twojej lekkomyślnej, choć oczywiście umiarkowanej wiary w jego chęci, możliwości i własną nad nim kontrolę. A rozpęta się niechybnie.
Jerro odrzucił pelerynę i usiadł na pobliskim głazie, patrząc na ciebie świecącymi, widmowymi oczami.
- To ja zabezpieczyłem księgę, którą udostępniłeś demonowi. To ja zastawiłem na niego pułapkę, w którą wpadł, a z której ty wkrótce go uwolnisz. I tylko ja mogę zapobiec katastrofie, do jakiej nieświadomie dopuścisz. Ale tylko wtedy, jeśli ty, Greystör, uwierzysz mnie - swemu niedoszłemu mordercy, heretykowi i demonologowi, ściganemu w czterech królestwach i siedmiu kręgach piekła. Decyduj.
Odpowiedz
Przewrócił oczyma i zrobił kwaśną minę. Ilekroć słyszał już takie groźby czy złowróżbne przepowiednie. Pierdoleni fanatycy, którzy uważają, że mają monopol na prawdę. Faerun by ich pełen i gdyby zaczęli robić coś bardziej pożytecznego, zamiast kłapania jadaczką, to Krainy byłby z pewnością piękniejszym miejscem.

Parsknął. - Zaraz, zaraz... To niby teraz moja wina, demonologu? To Ty zabawiłeś się w łowczego w moich katakumbach i pozostawiłeś tę truciznę z opóźnionym zapłonem pod miastem, licząc... na... szczerze mówiąc, nie mam zielonego pojęcia, jakiego efektu oczekiwałeś. Ten sekret musiał zostać odkryty, prędzej czy później i jeżeli myślałeś inaczej, to jesteś większym głupcem niż ten Król-Imbecyl szukający chwały. - Uśmiechnął się pewnie. - Raczej powinieneś mi dziękować za to, że miałem dość oleju w głowie, aby odkryć go jako pierwszy. O Twoją cenną księgę dopytywali się już czerwoni chłopcy z Thay, jakiś nekrofilsko-sodomiczny kult chędożenia starożytnych smoczych kości i oczywiście sztywniacy od Harfy, którzy zapewne w ramach romantycznych wizji już dawno rozpierdoliliby całe Południe, bo rozwagą to oni nie grzeszą. Wszystkich musiały uciszyć oddziały brata Jeddita z drobnym udziałem mojej skromnej osoby. - Nagle go olśniło. Wzruszył ramionami i skierował od niechcenia kuszę w jego stronę - Zresztą, wiesz o tym doskonale, skoro nasłałeś tego chłoptasia z Długiej Śmierci na moich ludzi i byłeś świadom planów Harfiarzy. Narobiłeś niezłego burdelu w moim pięknym mieście, przyznam. Dałeś się jednak nabrać na najstarszy numer świata. Czy tak ma wyglądać ten sojusz? To już wolę kolegę z kanałów, przynajmniej mam go na prowizorycznej smyczy, a także wiem, że tylko szuka okazji do kolejnego mydlenia oczu i kłamliwych obietnic. Może znudziło Ci się pociąganie za sznurki i postanowiłeś załatwić sprawę osobiście, hę?
Odpowiedz
- Nie celuj tym we mnie, chłopcze. - wycedził tonem równie lodowatym, jak błękit wzorów na jego twarzy. - Gdybym chciał załatwić tę sprawę osobiście, po tobie i twoich strażnikach zostałoby to samo, co po twoim zamku i mieście. Odkąd w przypływie geniuszu postanowiłeś uwolnić biesa, którego przypadkiem znalazłeś w piwnicy, nie mogę przekroczyć bram tego miasta bez narażania się na przykre dla mnie komplikacje. Jest wielu gotowych podpalić świat za informację o miejscu mojego pobytu, a z pewnych względów hrabia M. rozpoznałby moją obecność bez trudu. Dobrze wiem kto zgłaszał się po tę księgę, bo większość z tych osób wysłałem tu sam, niekoniecznie za ich pełną świadomością. Jedyne więc, za co mogę ci dziękować, to że nie okazałeś się na tyle dużym imbecylem, by bezwiednie wypełniać dobre rady swojego rezydenta. Mógłbym wysłać kolejnych zabójców, lordzie Greystör. Niekoniecznie pochodzących z tej ziemi. Mógłbym rozsiąć się wygodnie i poczekać, aż jego fluorestencja król rzuci cię psom albo machnąć ręką na wszystko i zabić cię tu i teraz. Mógłbym zrobić wiele różnych rzeczy. Ale zamiast tego użeram się z przemądrzałym szlachetką usiłując wbić mu do łba, że nie on sam jest dla mnie problemem i plwam na jego zdrowię lub chorobę. To nie ty jesteś winien zagrożeń, które spadły na to miasto za sprawą księgi i demona, lecz sam Velen. A ja nie przyszedłem cię osądzać ani rozgrzeszać, jedynie oferować pomoc. I ochronę, której nie dadzą ci twoi wierni, pokorni bracia. Oni nie ochronią cię przed demonem, gdy wreszcie go uwolnisz, a będziesz musiał to zrobić prędzej czy później. Jeśli nawet pan hrabia wywiążę się z umowy bardziej, niż leży to w jego naturze, nikt nie ochroni cię przed tym, co stworzyliście. To wkrótce przerośnie nawet jego. A jemu, potrzebne jest to do celów zgoła innych, niż tobie, władco Velen.
Odpowiedz
Z podirytowanego Jerro można było czytać niczym z otwartej księgi. Całkowicie jasnym i klarownym stał się fakt, że potrzebował go bardziej niż spragniony marynarz słodkich objęć rumu, i bez udziału Pana Velen, realizacja tajemnych planów demonologa byłaby warta funta kłaków. Chyba uważał go za głupca, jeżeli sądził, że nabierze się na bajeczkę przemożnej chęci ochrony i wyrzutach sumienia. Prędzej demony wybaczyłby przewiny dumnego Ammona niż on sam siebie zacząłby osłaniać ludzi takich jak lord Greystör. Tu chodziło z pewnością o coś więcej, bo kłamstwa wypowiedziane przed chwilą niemalże powaliły go na kolana, a historyjka ewidentnie nie kleiła się kupy, zawierając w sobie od groma sprzeczności. Miał go chyba za głupca, ale niech będzie. Zagra w jego grę, lecz zasady ustali on sam i zgarnie pełną pulę. Tak zresztą było zawsze i to w gruncie rzeczy lubił.

Zrobił poważną minę, jakby tyrada demonologa zrobiła na nim odpowiednie wrażenie i wywarła mocny efekt. Westchnął. – Dobrze, rozumiem Twój punkt widzenia. Zatem żadnych tajemnic, Jerro. Co do cholery znajduje się pod moim miastem? Jakie są plany Mefasma? Co oferujesz w zamian za współpracę?
Odpowiedz
← Sesja FR

Sesja Tokara - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...