Stojąc na jednym z balkonów Miilvuthan obserwowałeś wieczorną agonię słońca, niespiesznie tonącego za horyzontem Morza Mieczy, którego fale przybrały krwistoczerwony odcień.
Wciągając głęboko do piersi ostrą, rześką nocną bryzę, odprowadzałeś wzrokiem kilka ostatnich statków zawijających do portu, których załogi zapewne szukać będą taniego i dobrego wypoczynku w tawernach twego miasta.
A może nawet, wcale bez zbędnej przesady, twego małego imperium...?
Z komnaty za twoimi plecami dobiegał cię głos Eskela, od lat równie sprawnie zarządzającego twoim wojskiem, co doradzającego ci w rozmaitych politycznych sprawach i machinacjach. Krążąc wokół stołu zawalonego papierami i listami składał ci raport z najważniejszych wydarzeń mijającego dnia.
- ...Canrath raportuje, że jego ludzie zdołali zatrzymać obie karawany do Mosston, o których mieliśmy informacje w zeszłym miesiącu. - usłyszałeś za sobą jego słowa i lekkie pobrzękiwanie kolczugi, dźwięczącej gdy Eskel chodził po pomieszczeniu czytając pismo, jak to miał w zwyczaju. W tym wypadku "zatrzymanie karawany" oznaczało to, co zwykle. Prawdopodobnie nie przeżyły nawet konie. - Pisze, że czekali na nich na gościńcu tuż przy wyjściu z lasu, nieco ponad pół dnia drogi od Mosston. Daleko się zapuścili, z Canratha zawsze był ryzykant, chyba tylko śmierć to zmieni...
Eskel umilkł na chwilę w trakcie której szum fal czerwonych od krwi tonącego słońca mieszał się z szelestem przekładanych kartek.
- I potwierdza to w całej rozciągłości kolejny, nie pomnę już który, oficjalny list protestacyjny rady miejskiej Mosston! - ciągnął dalej fałszywie oficjalnym tonem. - Tak... Tak... Oczywiście nie mają żadnych jednoznacznych dowodów i oczywiście wcale ich nie potrzebują by stwierdzić kto stoi za tak "bezbożnym i bestialskim aktem"... Tak... Tak... A my jak zwykle możemy potraktować tak nieuzasadnione oskarżenia jako uwłaczające potwarze i kalumnie...
Rozległ się szelest gniecionego papieru, tuż nad tobą zaś zakwiliła przelatująca nieopodal mewa.