Komnata rozmyła się zaskakująco szybko. Twój rozmówca zawirował szaleńczo wraz ze wszystkimi sprzętami i zniknął w nagłej powodzi ciemności, która zdezorientowała cię i na moment pozbawiła równowagi. Kontakt z twardym, chłodnym od nocnej wilgoci podłożem pozwolił określić racjonalne ramy rzeczywistości. W tej, poza posępnymi majakami drzew, dostrzegałeś sylwetki zakonników, srebrzyste punkciki rozświetlające atrament nieba, a także dogasające wraz z zaklęciem tatuaże na twarzy Ammona Jerro.
Sesja Tokara - Odpowiedź
Podgląd ostatnich postów
Jego twarz zamieniła się w kamienną maskę a lodowaty wzrok przeszywał każdy fragment kości. Pierdolony "Rapier", niepojęte! Jednakowoż mające jak największy sens, biorąc pod uwagę zręczność i analogię, którą można było zaobserwować w stosunkach z Thay oraz Manshaki. Choć doskonale ukrył swoje emocje, w głębi duszy czuł się niczym wioskowy głupiec, nabierający się ustawicznie na tę samą, niemożebnie idiotyczną sztuczkę. Szczęśliwie, Harfiarze popełnili duży błąd i ponownie tym, co zdradziło ich przedszkolne intrygi była pycha. O ile, oczywiście, rewelacje przedstawione przez Vezherę się potwierdzą, lecz miał dziwne przeczucie, że tym razem ten ciapaty skurwiel nie kłamie.
- Znakomicie. Jeżeli to prawda, to wraz z belami jedwabiu, otrzymasz gustowny puchar wykonany z czaszki tego kiepa - rzekł zdawkowo i beznamiętnie, jakby mówił o czymś prozaicznym. - To wszystko, Vezhera. Liczę, że przemyślisz moją ofertę i zdecydujesz się na świeży start naszych relacji. Nie chciałbym, abyś naraził się na gniew Suczej Królowej. Koniec końców łączy nas więcej niż dzieli - dał gustowny znak Jerro, że może zakończyć transmisję.
- Znakomicie. Jeżeli to prawda, to wraz z belami jedwabiu, otrzymasz gustowny puchar wykonany z czaszki tego kiepa - rzekł zdawkowo i beznamiętnie, jakby mówił o czymś prozaicznym. - To wszystko, Vezhera. Liczę, że przemyślisz moją ofertę i zdecydujesz się na świeży start naszych relacji. Nie chciałbym, abyś naraził się na gniew Suczej Królowej. Koniec końców łączy nas więcej niż dzieli - dał gustowny znak Jerro, że może zakończyć transmisję.
- Lord Greystör składa ofertę, jakże hojną, szczodrą, a honorową zarazem! - władca Calimportu uderzył w teatralne tony. - Czyż można odrzucić taką okazję? Nie zawierzyć słowu człowieka o tak nieskazitelnej reputacji i wiarygodności? Szanowanego i poważanego we wszystkich krainach od południa aż po północ?! Chyba tylko szaleniec lub ktoś niespełna rozumu odtrąciłby wyciągniętą ku niemu dłoń Velenu! - dotarł do momentu kulminacyjnego, unosząc wysoko ręce.
- Ale nie bądźmy dziećmi, Clovis. - wrócił do normalnej pozycji i tonu w jednej chwili. - Polityka to nie przepychanki dwóch młodzieniaszków, udowadniających swe racje pałą. W każdym razie, nie tylko tym jest i nie na naszym poziomie. Rozumiem twoją sytuację, zrozum więc i moją. Nijak nie leży mi wizja układania się z bufonem i figurantem pokroju Haedraka, nawet pomimo jego kuglarskiej przeszłości, bo na to jestem już odporny. Powiem więcej, po stokroć wolę układać się z łotrem pierwszej wody, inteligentnym, przebiegłym, pozbawionym skrupułów i dobrze wyważającym równowagę między morałami, a zyskiem. - przepił do ciebie, dając jasno do zrozumienia, kogo dotyczyła powyższa charakterystyka.
- Tak naprawdę moi kapitanowie mieli rozkaz zatopić wszystko, co pozostałoby na morzu po konfrontacji z tobą. Lubię cię, Clovis, na swój własny sposób i nie zamierzałem ryzykować wieloletniej niestrawności po tym, jak pozwoliłbym waszemu królowi naszczać na twój grób. Ale cóż, skoro twoi ludzie zaczęli wbrew wcześniejszym ustaleniom chędożyć mnie od tyłu, jakbym był jakąś portową dziwką... - rozłożył szeroko ręce i wstał z łóżka, by podejść do biurka.
- To zabawne, że właśnie o to pytasz. - kontynuował wywód, przerzucając leżące na blacie papiery. - Daje do myślenia. Być może obaj, w pewnym sensie, zostaliśmy wystrychnięci na dudka? W każdym razie, jako gest mej dobrej woli, przekażę ci sugestię, abyś odbył dłuższą rozmowę z... - zmrużył oczy, bezgłośnie przeliterowując imię wyraźnie sprawiające mu problem. - Mordehajem Villafranca, znanym także jako "Rapier", skazanym w pięciu królestwach na karę śmierci, łączną karę trzystu siedemdziesięciu dwóch lat więzienia, potrójne ćwiartowanie, i tak dalej, i tak dalej... - odłożył dokument na biurko i spojrzał na ciebie żywo.
- To naprawdę ciekawe, Clovis, że pytasz akurat mnie o tożsamość zdrajcy, którego w ostatnich miesiącach sam wysyłałeś na szaber na moim podwórzu.
- Ale nie bądźmy dziećmi, Clovis. - wrócił do normalnej pozycji i tonu w jednej chwili. - Polityka to nie przepychanki dwóch młodzieniaszków, udowadniających swe racje pałą. W każdym razie, nie tylko tym jest i nie na naszym poziomie. Rozumiem twoją sytuację, zrozum więc i moją. Nijak nie leży mi wizja układania się z bufonem i figurantem pokroju Haedraka, nawet pomimo jego kuglarskiej przeszłości, bo na to jestem już odporny. Powiem więcej, po stokroć wolę układać się z łotrem pierwszej wody, inteligentnym, przebiegłym, pozbawionym skrupułów i dobrze wyważającym równowagę między morałami, a zyskiem. - przepił do ciebie, dając jasno do zrozumienia, kogo dotyczyła powyższa charakterystyka.
- Tak naprawdę moi kapitanowie mieli rozkaz zatopić wszystko, co pozostałoby na morzu po konfrontacji z tobą. Lubię cię, Clovis, na swój własny sposób i nie zamierzałem ryzykować wieloletniej niestrawności po tym, jak pozwoliłbym waszemu królowi naszczać na twój grób. Ale cóż, skoro twoi ludzie zaczęli wbrew wcześniejszym ustaleniom chędożyć mnie od tyłu, jakbym był jakąś portową dziwką... - rozłożył szeroko ręce i wstał z łóżka, by podejść do biurka.
- To zabawne, że właśnie o to pytasz. - kontynuował wywód, przerzucając leżące na blacie papiery. - Daje do myślenia. Być może obaj, w pewnym sensie, zostaliśmy wystrychnięci na dudka? W każdym razie, jako gest mej dobrej woli, przekażę ci sugestię, abyś odbył dłuższą rozmowę z... - zmrużył oczy, bezgłośnie przeliterowując imię wyraźnie sprawiające mu problem. - Mordehajem Villafranca, znanym także jako "Rapier", skazanym w pięciu królestwach na karę śmierci, łączną karę trzystu siedemdziesięciu dwóch lat więzienia, potrójne ćwiartowanie, i tak dalej, i tak dalej... - odłożył dokument na biurko i spojrzał na ciebie żywo.
- To naprawdę ciekawe, Clovis, że pytasz akurat mnie o tożsamość zdrajcy, którego w ostatnich miesiącach sam wysyłałeś na szaber na moim podwórzu.
- Po cichu wspierałeś mojego adwersarza, co innego mogłem zrobić? Musiałem wykonać impulsywny ruch, aby następnego ranka moja głowa wciąż była przytwierdzona do karku. Nie stworzyłbym swojego małego imperium, gdybym ignorował takie znaki i vice versa. - Wzruszył ramionami i powiedział to tak, jakby tłumaczył małemu dziecku, dlaczego nierozważnie jest bawić się ogniem. - Rozumiem jednak Twoje rozgoryczenie. O ile zgodzisz się mi pomóc, zwrócę Ci Twojej statki i pieprzony jedwab, dorzucając partie najprzedniejszych skórzanych wyrobów prosto z Waterdeep. Jak jednak doskonale zdajesz sobie sprawę, za nieludzkie wyroby i śmierć tych małych pokurczów nie zamierzam zwracać niczego z oczywistych powodów.
- To, co oferuję, to limitowany dostęp do zasobów mojego kapitularza, w tym do interesującej Ciebie księgi i ambasadorkę Khadijah. Dodajmy do tego powrót do status quo w naszych stosunkach. Nie mydl mi oczu i nie rozśmieszaj mnie, że to mało. Mój "król" obiecał Tobie zapewne znacznie mniej, a jestem przekonany, że już się przekonałeś jak mało... elastycznym jest on partnerem. - Uśmiechnął się chytrze. - Czego chcę w zamian? Wycofania wsparcia dla Haedraka III, rzecz oczywista. Na chwilę obecną nie chcę widzieć kogokolwiek z Twojej armady na moim akwenie i w okolicach Velenu. Zawróć swoje wojska. Nie wiem... powiedz, że niepokoją Ciebie dziwne ruchy armii manshakańskiej na Twojej granicy i chcesz ubezpieczyć południową flankę albo zwal wszystko na wewnętrzne niepokoje. Jak chcesz mieć epidemię w Zetaspurze, która przypadkowo wybije wrogą Tobie elitę, to też da się zrobić. Niech Twoje wojska rozgoszczą się w okolicach tego miasta i wbijają klin pomiędzy królem a starą szlachtą, która serdecznie go nienawidzi. Czyń wszystkie te działania dywersyjne na tyłach mojego wroga, po cichu. Zbieraj plony. - Odkaszlnął. - Druga sprawa jest błahsza, ale obecnie bardziej paląca. Wiem, że jeden z moich kapitanów to "śmierdziel" i rojalista, który sprzedaje informacje stronie królewskiej. Jestem przekonany, że jesteś w posiadaniu danych, kto zacz, a i obstawiałbym, że to Twój pomysł. Nie mam czasu na drobiazgowe śledztwo, więc gdybyś mógł zdradzić mi jego miano, byłbym wniebowzięty.
-...swoją drogą, po przyjacielsku radzę, abyś również wybebeszył swoje magiczne towarzystwo, Vezhera. Jeden z najwierniejszych przydupasów Fanzira, niejaki Jafaar, okazał się być wtyką tak lubianych przez nas "Harfiarzy". Skoro jeden z Twoich najgorszych rywali miał kogoś takiego w swoich najbliższych szeregach, to całkiem możliwe, że też masz takiego "śmierdziela" w swoim towarzystwie. - Rzucił od niechcenia.
- To, co oferuję, to limitowany dostęp do zasobów mojego kapitularza, w tym do interesującej Ciebie księgi i ambasadorkę Khadijah. Dodajmy do tego powrót do status quo w naszych stosunkach. Nie mydl mi oczu i nie rozśmieszaj mnie, że to mało. Mój "król" obiecał Tobie zapewne znacznie mniej, a jestem przekonany, że już się przekonałeś jak mało... elastycznym jest on partnerem. - Uśmiechnął się chytrze. - Czego chcę w zamian? Wycofania wsparcia dla Haedraka III, rzecz oczywista. Na chwilę obecną nie chcę widzieć kogokolwiek z Twojej armady na moim akwenie i w okolicach Velenu. Zawróć swoje wojska. Nie wiem... powiedz, że niepokoją Ciebie dziwne ruchy armii manshakańskiej na Twojej granicy i chcesz ubezpieczyć południową flankę albo zwal wszystko na wewnętrzne niepokoje. Jak chcesz mieć epidemię w Zetaspurze, która przypadkowo wybije wrogą Tobie elitę, to też da się zrobić. Niech Twoje wojska rozgoszczą się w okolicach tego miasta i wbijają klin pomiędzy królem a starą szlachtą, która serdecznie go nienawidzi. Czyń wszystkie te działania dywersyjne na tyłach mojego wroga, po cichu. Zbieraj plony. - Odkaszlnął. - Druga sprawa jest błahsza, ale obecnie bardziej paląca. Wiem, że jeden z moich kapitanów to "śmierdziel" i rojalista, który sprzedaje informacje stronie królewskiej. Jestem przekonany, że jesteś w posiadaniu danych, kto zacz, a i obstawiałbym, że to Twój pomysł. Nie mam czasu na drobiazgowe śledztwo, więc gdybyś mógł zdradzić mi jego miano, byłbym wniebowzięty.
-...swoją drogą, po przyjacielsku radzę, abyś również wybebeszył swoje magiczne towarzystwo, Vezhera. Jeden z najwierniejszych przydupasów Fanzira, niejaki Jafaar, okazał się być wtyką tak lubianych przez nas "Harfiarzy". Skoro jeden z Twoich najgorszych rywali miał kogoś takiego w swoich najbliższych szeregach, to całkiem możliwe, że też masz takiego "śmierdziela" w swoim towarzystwie. - Rzucił od niechcenia.
Im dłużej twój rozmówca słuchał, tym bardziej robił się naburmuszony, zupełnie jak nadymająca się żaba stukająca palcami o złotą podstawę pucharu.
- To nie ja pierwszy złamałem umowę. - odparł obrażonym tonem. - To nie moja wina, że jesteś tak wiecznie nienażartym, chciwym sukinsynem, a już tym bardziej nie moja, że twoje statki zaczęły nagle napadać moje statki wbrew naszym wcześniejszym ustaleniom. Ale jeśli masz mi do zaoferowania coś więcej poza kolejną obietnicą nie okradania mnie, to proszę bardzo, zamieniam się w słuch. - oznajmił, rozkładając się na swym przepastnym łożu, dryfując leniwie wśród morza poduszek. - W Memnon na kotwicy stoi wystarczająco wiele okrętów, by przy pomyślnych wiatrach w ciągu paru dni drastycznie odmienić losy bitwy lub oblężenia albo... Równie drastycznie utrudnić czyjś odwrót wzdłuż wybrzeża czy, dajmy na to, do Zetaspuru.
- To nie ja pierwszy złamałem umowę. - odparł obrażonym tonem. - To nie moja wina, że jesteś tak wiecznie nienażartym, chciwym sukinsynem, a już tym bardziej nie moja, że twoje statki zaczęły nagle napadać moje statki wbrew naszym wcześniejszym ustaleniom. Ale jeśli masz mi do zaoferowania coś więcej poza kolejną obietnicą nie okradania mnie, to proszę bardzo, zamieniam się w słuch. - oznajmił, rozkładając się na swym przepastnym łożu, dryfując leniwie wśród morza poduszek. - W Memnon na kotwicy stoi wystarczająco wiele okrętów, by przy pomyślnych wiatrach w ciągu paru dni drastycznie odmienić losy bitwy lub oblężenia albo... Równie drastycznie utrudnić czyjś odwrót wzdłuż wybrzeża czy, dajmy na to, do Zetaspuru.
- Vezhera, Vezhera, Vezhera... Spokojnie, nie chcemy przecież, aby ta konwersacja już się zakończyła.
Potrafił tylko wzruszyć ramionami i prychnąć z pogardą. Nie miał siły kolejny raz tłumaczyć tej spasionej świni meandrów związanych z tak pięknymi pojęciami jak "myślenie perspektywiczne" czy "unik szachowy". Do teraz zastanawiał się, jak ten gnojek potrafił skupić wokół siebie taką władzę i trzymać za pysk lokalne elity. Wygląda na to, że magowie byli o wiele głupsi niż przewidywał. - Mówiłem wielokrotnie, że wykorzystanie Zetaspuru jako kanału przerzutowego dla Twoich towarów może się okazać znacznie kosztowniejsze niż to na pierwszy rzut oka wygląda. Poza tym, jeżeli się spodziewałeś, że otrzymasz ciche przyzwolenie Velenu na wspieranie mojego adwersarza bronią nowej generacji, to musiałeś wypić o jeden puchar za dużo i zjeść o dwa udka kurczaka za wiele. Tak, tak... Dowiedziałem się o Twojej małej robótce na boku i skłamałbym, gdybym powiedział, że ta wiedza wymagała ode mnie wykorzystania dużej części moich zasobów. Przyznam, że te "smocze języki" oraz "granatany", czy jak te cholerstwo nazwały te pierdolone kurduple, są jak dla mnie zbyt ekstraordynaryjne i nie w moim stylu, lecz z pewnością zostaną wykorzystane w słusznej sprawie, jaką jest ochrona Velenu. - Popatrzył na niego z wyższością i z charakterystycznym półuśmieszkiem - Co do Twoich agentów, którzy z pewnością znajdowali się na statku... śpieszę z wyjaśnieniem, że z pewnością umarli chwalebną śmiercią. Wybacz, ale "Rapier" i jego kumple nie widzą dla siebie przyszłości w branży jeńcobiorczej. Tym bardziej w sekcji pyszałkowatych południowców, ku mojemu ubolewaniu.
- Co do tego poselstwa... Manshaki? Pierwsze słyszę... - Zrobił zadumaną minę i milczał chwilę, jak gdyby poszukiwał w swojej bibliotece pamięci nazwy jakiegoś pustynnego zadupia. - Ambasadorka Khadijah, Wasza Lordowska Mość. - W tle usłyszał kamienny i przeraźliwie spokojny głos kapitana Jeditta, uderzający w bezduszne tony "kolejna standardowa ofiara wielkiej polityki". - Ach... Przecież ona powiedziała, że ma na imię... Mmmmmm! Mmmmmmmm! MMMmmMmMMm! - Zakrył usta dłonią. Wspiął się na wyżyny swoich umiejętności aktorskich i spróbował odegrać piszczącą oraz niemożebnie zaskoczoną damulkę, zakneblowaną przez jego ludzi. Szczerze się zaśmiał i dało się usłyszeć w tle, że zakonnicy też gromko parsknęli na wspomnienie ostatnich wydarzeń, co tylko zwiększyło efekt jego słów. - Cholera wie, te imiona są do siebie tak podobne, gdy się kogoś zwiąże jak golonkę. Swoją drogą, przypomina to Tobie coś? - Pokazał przedmiot, który przynieśli jego ludzie z komnat dyplomatki. - Oferta tej kurewki wydała mi się tak ujmująca, że normalnie wysłałbym ją od razu do mojej "Cukierni", ale doskonale zdaję sobie sprawę, że sam jesteś miłośnikiem tego typu słodkich piczek, więc postanowiłem zostawić ją dla Ciebie. W stanie nienaruszonym. Jestem przekonany, że posiadanie w prywatnym haremie ulubienicy Fanzira znajduje się na Twojej liście prezentów urodzinowych.
Pomachał palcem wskazującym. - To jednak nie wszystko. Wiem, czego naprawdę pragniesz i dlaczego zgodziłeś się na tak niedorzeczną rzecz jak sojusz z pół-królem, pół-harfiarzem, w domyśle impotentem. Chodzi o pewną zakurzoną i starożytną księgę. Coś o deliformach... Pieprzny materiał, przyznam bez owijania w bawełnę, jak na zapiski skurwiałych magów tudzież miłośników sodomii z demonami. Wzbudza sporo zainteresowania, choć mnie ona średnio rusza. Na chwilę obecną zastanawiam się, czy nie oddać tych zapisków Twoim ukochanym przeciwnikom politycznym, których tak zręcznie odsunąłeś od władzy lub użyć jej jako ekstrawaganckiego papieru toaletowego. Tyle możliwości, tyle rozrywki. - Popatrzył na minę swojego rozmówcy. - Co? Wparujesz do moich włości i odbierzesz ją siłą? Owszem, istnieje taka możliwość, lecz jestem przekonany, że stracisz na tym więcej statków niż TRZY PIERDOLONE GALEONY i zasobów niż PIĘTNAŚCIE BEL JEBANEGO JEDWABIU, a przy okazji nie masz pewnością, czy w akcie desperacji nie wykonam jakiegoś cwanego ruchu. Zresztą, jeżeli myślisz, że Haedrak szczodrobliwie odda tak słodki kawałek wiedzy takiemu jegomościowi jak Ty, to chyba wyhodowałeś w ostatnich miesiącach niespotykaną wręcz wiarę w ludzi. - Oczywiście, nie zamierzał zdradzać mu faktu, że księga jest zwykłą blagą i powiedzieć prawdy o Mefasmie lub układzie z Jerro. Kiedy przyjdzie, co do czego, skurwiel obudzi się z ręką w gaciach.
- No dobra... Do rzeczy. Przecież nie jesteśmy tutaj dzikusami? Jesteśmy ludźmi biznesu oraz odpowiedzialnymi kapitalistami. Ja posiadam rzeczy, których Ty pragniesz. To produkty. Ty posiadasz coś, czego ja chcę. Proste.
Potrafił tylko wzruszyć ramionami i prychnąć z pogardą. Nie miał siły kolejny raz tłumaczyć tej spasionej świni meandrów związanych z tak pięknymi pojęciami jak "myślenie perspektywiczne" czy "unik szachowy". Do teraz zastanawiał się, jak ten gnojek potrafił skupić wokół siebie taką władzę i trzymać za pysk lokalne elity. Wygląda na to, że magowie byli o wiele głupsi niż przewidywał. - Mówiłem wielokrotnie, że wykorzystanie Zetaspuru jako kanału przerzutowego dla Twoich towarów może się okazać znacznie kosztowniejsze niż to na pierwszy rzut oka wygląda. Poza tym, jeżeli się spodziewałeś, że otrzymasz ciche przyzwolenie Velenu na wspieranie mojego adwersarza bronią nowej generacji, to musiałeś wypić o jeden puchar za dużo i zjeść o dwa udka kurczaka za wiele. Tak, tak... Dowiedziałem się o Twojej małej robótce na boku i skłamałbym, gdybym powiedział, że ta wiedza wymagała ode mnie wykorzystania dużej części moich zasobów. Przyznam, że te "smocze języki" oraz "granatany", czy jak te cholerstwo nazwały te pierdolone kurduple, są jak dla mnie zbyt ekstraordynaryjne i nie w moim stylu, lecz z pewnością zostaną wykorzystane w słusznej sprawie, jaką jest ochrona Velenu. - Popatrzył na niego z wyższością i z charakterystycznym półuśmieszkiem - Co do Twoich agentów, którzy z pewnością znajdowali się na statku... śpieszę z wyjaśnieniem, że z pewnością umarli chwalebną śmiercią. Wybacz, ale "Rapier" i jego kumple nie widzą dla siebie przyszłości w branży jeńcobiorczej. Tym bardziej w sekcji pyszałkowatych południowców, ku mojemu ubolewaniu.
- Co do tego poselstwa... Manshaki? Pierwsze słyszę... - Zrobił zadumaną minę i milczał chwilę, jak gdyby poszukiwał w swojej bibliotece pamięci nazwy jakiegoś pustynnego zadupia. - Ambasadorka Khadijah, Wasza Lordowska Mość. - W tle usłyszał kamienny i przeraźliwie spokojny głos kapitana Jeditta, uderzający w bezduszne tony "kolejna standardowa ofiara wielkiej polityki". - Ach... Przecież ona powiedziała, że ma na imię... Mmmmmm! Mmmmmmmm! MMMmmMmMMm! - Zakrył usta dłonią. Wspiął się na wyżyny swoich umiejętności aktorskich i spróbował odegrać piszczącą oraz niemożebnie zaskoczoną damulkę, zakneblowaną przez jego ludzi. Szczerze się zaśmiał i dało się usłyszeć w tle, że zakonnicy też gromko parsknęli na wspomnienie ostatnich wydarzeń, co tylko zwiększyło efekt jego słów. - Cholera wie, te imiona są do siebie tak podobne, gdy się kogoś zwiąże jak golonkę. Swoją drogą, przypomina to Tobie coś? - Pokazał przedmiot, który przynieśli jego ludzie z komnat dyplomatki. - Oferta tej kurewki wydała mi się tak ujmująca, że normalnie wysłałbym ją od razu do mojej "Cukierni", ale doskonale zdaję sobie sprawę, że sam jesteś miłośnikiem tego typu słodkich piczek, więc postanowiłem zostawić ją dla Ciebie. W stanie nienaruszonym. Jestem przekonany, że posiadanie w prywatnym haremie ulubienicy Fanzira znajduje się na Twojej liście prezentów urodzinowych.
Pomachał palcem wskazującym. - To jednak nie wszystko. Wiem, czego naprawdę pragniesz i dlaczego zgodziłeś się na tak niedorzeczną rzecz jak sojusz z pół-królem, pół-harfiarzem, w domyśle impotentem. Chodzi o pewną zakurzoną i starożytną księgę. Coś o deliformach... Pieprzny materiał, przyznam bez owijania w bawełnę, jak na zapiski skurwiałych magów tudzież miłośników sodomii z demonami. Wzbudza sporo zainteresowania, choć mnie ona średnio rusza. Na chwilę obecną zastanawiam się, czy nie oddać tych zapisków Twoim ukochanym przeciwnikom politycznym, których tak zręcznie odsunąłeś od władzy lub użyć jej jako ekstrawaganckiego papieru toaletowego. Tyle możliwości, tyle rozrywki. - Popatrzył na minę swojego rozmówcy. - Co? Wparujesz do moich włości i odbierzesz ją siłą? Owszem, istnieje taka możliwość, lecz jestem przekonany, że stracisz na tym więcej statków niż TRZY PIERDOLONE GALEONY i zasobów niż PIĘTNAŚCIE BEL JEBANEGO JEDWABIU, a przy okazji nie masz pewnością, czy w akcie desperacji nie wykonam jakiegoś cwanego ruchu. Zresztą, jeżeli myślisz, że Haedrak szczodrobliwie odda tak słodki kawałek wiedzy takiemu jegomościowi jak Ty, to chyba wyhodowałeś w ostatnich miesiącach niespotykaną wręcz wiarę w ludzi. - Oczywiście, nie zamierzał zdradzać mu faktu, że księga jest zwykłą blagą i powiedzieć prawdy o Mefasmie lub układzie z Jerro. Kiedy przyjdzie, co do czego, skurwiel obudzi się z ręką w gaciach.
- No dobra... Do rzeczy. Przecież nie jesteśmy tutaj dzikusami? Jesteśmy ludźmi biznesu oraz odpowiedzialnymi kapitalistami. Ja posiadam rzeczy, których Ty pragniesz. To produkty. Ty posiadasz coś, czego ja chcę. Proste.
Władca Calimportu prychnął ironicznie, z wolna odzyskując rezon.
- Będziesz sobie ze mnie dworował, Clovis? Ty będziesz wypominał mnie niedotrzymane obietnice? Może wyjaśnisz mi zatem, gdzie podziały się moje trzy galeony, płynące do Amnu z ładunkiem skór, pereł, przypraw, ksiąg i innych bibelotów? Trzy galeony od początku miesiąca, Clovis! Kto jak kto, ale ty wiesz na pewno, ile kosztuje budowa jednego i ile kosztuje nas tutaj drewno. - warknął, wyraźnie coraz bardziej i szczerzej poirytowany. - O! Wiesz, co to jest? - potrząsnął pergaminem, który studiował wcześniej. - Wypis ładunkowy z jednostki, która wypłynęła przed tygodniem, tą samą trasą. Niechaj spojrzę tylko na pozycję pierwszą... - teatralnym gestem zmrużył oczy i równie teatralnie wyrzucił pismo w powietrze.
- Bogowie! Piętnaście bel jedwabiu! Piętnaście bel jedwabiu, Clovis. - powtórzył, tym razem już bez sztucznej emfazy - Kto jak kto, ale ty wiesz na pewno doskonale, ile to pieniędzy. A teraz wyjaśnij mi, bo zdaje mi się, że zaczynam rozumieć, jakim sposobem trzy statki płynące przez wody będące rzekomo pod twoją wyłączną kontrolą giną bez wieści w przeciągu miesiąca, bez ani jednego sztormu ani huraganu? I jak to się dzieje, że zbiega się to w czasie z dwiema napaściami galer Niewidzialnej Ręki na moje jednostki wracające z Lantanu? Że o małej, tajnej misji dyplomatycznej pewnego wieprza z Manshaki ku niegościnnej północy nie wspomnę? - skrzywił się i na wyczucie sięgnął po jeden ze stojących w pobliżu pucharów. - Tak, tak, nie myśl, że nie wiem, co dzieje się na moim podwórzu. Nie odsunąłbym magów od władzy w Calimshanie gdybym nie umiał trzymać ich za jaja... Wybacz. - zmitygował się nagle po pierwszym łyku. - Zaproponowałbym ci wieczerzę, ale w twoim stanie chyba nie...
- Będziesz sobie ze mnie dworował, Clovis? Ty będziesz wypominał mnie niedotrzymane obietnice? Może wyjaśnisz mi zatem, gdzie podziały się moje trzy galeony, płynące do Amnu z ładunkiem skór, pereł, przypraw, ksiąg i innych bibelotów? Trzy galeony od początku miesiąca, Clovis! Kto jak kto, ale ty wiesz na pewno, ile kosztuje budowa jednego i ile kosztuje nas tutaj drewno. - warknął, wyraźnie coraz bardziej i szczerzej poirytowany. - O! Wiesz, co to jest? - potrząsnął pergaminem, który studiował wcześniej. - Wypis ładunkowy z jednostki, która wypłynęła przed tygodniem, tą samą trasą. Niechaj spojrzę tylko na pozycję pierwszą... - teatralnym gestem zmrużył oczy i równie teatralnie wyrzucił pismo w powietrze.
- Bogowie! Piętnaście bel jedwabiu! Piętnaście bel jedwabiu, Clovis. - powtórzył, tym razem już bez sztucznej emfazy - Kto jak kto, ale ty wiesz na pewno doskonale, ile to pieniędzy. A teraz wyjaśnij mi, bo zdaje mi się, że zaczynam rozumieć, jakim sposobem trzy statki płynące przez wody będące rzekomo pod twoją wyłączną kontrolą giną bez wieści w przeciągu miesiąca, bez ani jednego sztormu ani huraganu? I jak to się dzieje, że zbiega się to w czasie z dwiema napaściami galer Niewidzialnej Ręki na moje jednostki wracające z Lantanu? Że o małej, tajnej misji dyplomatycznej pewnego wieprza z Manshaki ku niegościnnej północy nie wspomnę? - skrzywił się i na wyczucie sięgnął po jeden ze stojących w pobliżu pucharów. - Tak, tak, nie myśl, że nie wiem, co dzieje się na moim podwórzu. Nie odsunąłbym magów od władzy w Calimshanie gdybym nie umiał trzymać ich za jaja... Wybacz. - zmitygował się nagle po pierwszym łyku. - Zaproponowałbym ci wieczerzę, ale w twoim stanie chyba nie...
Skrzyżował ręce na piersi i prychnął z niezadowoloną, ukazująca irytację miną. - Nie schlebiaj sobie, Vezhera. Jeszcze dycham, choć z pewnością wolałbyś, aby było inaczej. Ujmijmy tak, że celem mojej wizyty jest Twój niespodziewany sojusz z Królem-Harfiarzem oraz część floty calimporckiej, która zmierza w kierunku mojej domeny. O tyle zaskakująca decyzja, bo wydawało mi się, iż jesteś przede wszystkim racjonalnym władcą oraz kupcem, a nagle okazujesz się ślepym zwolennikiem tethyrskiej monarchii. Nie przypominam sobie, abyś ciepło wypowiadał się o moim królu, kiedy zawierałeś ze mną potajemnie intratne umowy handlowe, protekcyjne tudzież zlecenia kaperskie. - Przeszył go swoim lodowatym wzrokiem, choć nie był przekonany, czy jakość projekcji pozwalała na wyczytanie z jego wzorku jak bardzo gardzi w tym momencie tym grubym, łysym chujkiem.
- Jednak nie przybyłem tutaj tylko dlatego, aby wyrazić swoje ubolewanie oraz pogardę, dla tego typu praktyk. Część mojej naiwnej duszy sądzi, że zostało w Tobie trochę starego gracza i zmyślnego polityka, który zgodzi się na przemyślaną ofertę. Sądzę, że jestem w interesujących posiadaniu zasobów, których pragniesz. W zamian oczekiwałbym co najmniej neutralności w moim sporze z królem... i może jednej czy dwóch przysług.
- Jednak nie przybyłem tutaj tylko dlatego, aby wyrazić swoje ubolewanie oraz pogardę, dla tego typu praktyk. Część mojej naiwnej duszy sądzi, że zostało w Tobie trochę starego gracza i zmyślnego polityka, który zgodzi się na przemyślaną ofertę. Sądzę, że jestem w interesujących posiadaniu zasobów, których pragniesz. W zamian oczekiwałbym co najmniej neutralności w moim sporze z królem... i może jednej czy dwóch przysług.
Początkowo skupiony mężczyzna nie zwrócił na ciebie uwagi, co mogłeś mu wybaczyć. Jednakże na dźwięk twoich słów wzdrygnął się i podskoczył, powtarzając te czynności na twój nagły widok, co również byłeś w stanie zrozumieć. Odruchowo odwrócił głowę i otworzył usta, zapewne po to, by wezwać straże, ale chwilowe oszołomienie nie zakłóciło jednak pracy mózgu. Zmarszczywszy czoło i zmierzywszy cię wzrokiem, najwyraźniej odgadł naturę twej efemerycznej projekcji i po solidnej pauzie wreszcie przemówił.
- Lord Clovis... Kto by pomyślał. Czemuż zawdzięczam to... najście? Nie liczę bowiem na żaden tragiczny wypadek, który pozwoliłby nazwać owo najście "nawiedzeniem".
- Lord Clovis... Kto by pomyślał. Czemuż zawdzięczam to... najście? Nie liczę bowiem na żaden tragiczny wypadek, który pozwoliłby nazwać owo najście "nawiedzeniem".
Kaszlnął kilka razy znamiennie, aby zwrócić uwagę jego tymczasowego konkurenta. - Musimy pogadać...
Swoją drogą średnio zazdrościł mu łoża. Władca Calimportu spasł się od ich ostatniego spotkania dość znamiennie, co doskonale tłumaczyło jego niepohamowaną chęć zwiększenia dominacji. Skoro przejadał większość swoich zysków na żarcie do swojego chlewa i inne przyziemne pierdoły, to nie dziwota, że musiał rozpaczliwie szukać kolejnych pieniędzy gdzie indziej i wyciągnął rękę do jego przeciwnika.
...a poza tym, liczyła się technika a nie rozmiar.
Swoją drogą średnio zazdrościł mu łoża. Władca Calimportu spasł się od ich ostatniego spotkania dość znamiennie, co doskonale tłumaczyło jego niepohamowaną chęć zwiększenia dominacji. Skoro przejadał większość swoich zysków na żarcie do swojego chlewa i inne przyziemne pierdoły, to nie dziwota, że musiał rozpaczliwie szukać kolejnych pieniędzy gdzie indziej i wyciągnął rękę do jego przeciwnika.
...a poza tym, liczyła się technika a nie rozmiar.
Westchnąwszy, Jerro strząsnął ręce, które schowały się w głębinach rękawów jego płaszcza i wyciągnął je ku tobie. Początkowo mamrotał coś do siebie, powoli, cicho i niezrozumiale. Po pewnym czasie mamrotanie przeszło w melodyjną inkantację, do której dołączyły pantomimiczne gesty demonologa, przywołujące wokół ciebie skomplikowany wzór dziwnej, złożonej figury. Jerro zamknął oczy, sugestywnie nakazując ci zrobić to samo, co uczyniłeś z pewną niechęcią. Nie zdążyłeś jednak nawet poczuć zażenowania, które mogłoby towarzyszyć seansowi odpustowego czarostwa w dzielnicy handlowej, bowiem efekty działań maga od razu stały się namacalne.
Widziałeś pokój. Wielki, bez wątpienia, pomimo panujących w nich ciemności, lekko tylko rozświetlanych przez płomienie wielu cienkich, rozmieszczonych w różnych miejscach komnaty świec. W ich delikatnym, przytłumionym nocą blasku skrzyły się to tu, to tam błyski perkalu, złota, aksamitu i innych zbytkownych tkanin czy kruszców, świadczących niezawodnie, że jesteś w sypialni kogoś bardzo zamożnego. Zaskakujące i zabawne, zważywszy, że wciąż czułeś twardość kamieni pod swoimi butami, lodowe pocałunki nocnej bryzy, dolatujące nieśmiało od strony morza, a nawet dobiegał cię melodyjny, głęboki bas Ammona, choć wszystkie te wrażenia stawały się z każdą chwilą coraz bardziej przytłumione, zgaszone, jakby dobiegające zza sąsiedniej ściany.
Wreszcie zniknęły zupełnie. Miałeś wciąż świadomość swojej cielesności i nierealności tego, co się dzieje, a jednak ciepło i cisza pokoju, w którym się znalazłeś, były dla ciebie równie namacalne. Nie widziałeś siebie - swych rąk, ubrania ani w ogóle ciała, czułeś się jak duch, o ile na jakiejkolwiek podstawie mogłeś dokonać takiego porównania. Byłeś pewny, że jeśli - niczym we śnie - postanowisz "otworzyć oczy", wizja zniknie i wrócisz do normalnego stanu. Tymczasem jednak przy potężnym łożu, którego nawet ty mógłbyś pozazdrościć, widziałeś właśnie siedzącego mężczyznę. W sile wieku, o nieco zbyt obfitej, lecz wciąż nie chorobliwej tuszy, w nocnej koszuli mogącej stanowić równowartość twego tygodniowego handlu rybami, czytał w świetle kilku grubych świec jakieś ciągnące się po dywanie, pergaminowe pismo.
Widziałeś pokój. Wielki, bez wątpienia, pomimo panujących w nich ciemności, lekko tylko rozświetlanych przez płomienie wielu cienkich, rozmieszczonych w różnych miejscach komnaty świec. W ich delikatnym, przytłumionym nocą blasku skrzyły się to tu, to tam błyski perkalu, złota, aksamitu i innych zbytkownych tkanin czy kruszców, świadczących niezawodnie, że jesteś w sypialni kogoś bardzo zamożnego. Zaskakujące i zabawne, zważywszy, że wciąż czułeś twardość kamieni pod swoimi butami, lodowe pocałunki nocnej bryzy, dolatujące nieśmiało od strony morza, a nawet dobiegał cię melodyjny, głęboki bas Ammona, choć wszystkie te wrażenia stawały się z każdą chwilą coraz bardziej przytłumione, zgaszone, jakby dobiegające zza sąsiedniej ściany.
Wreszcie zniknęły zupełnie. Miałeś wciąż świadomość swojej cielesności i nierealności tego, co się dzieje, a jednak ciepło i cisza pokoju, w którym się znalazłeś, były dla ciebie równie namacalne. Nie widziałeś siebie - swych rąk, ubrania ani w ogóle ciała, czułeś się jak duch, o ile na jakiejkolwiek podstawie mogłeś dokonać takiego porównania. Byłeś pewny, że jeśli - niczym we śnie - postanowisz "otworzyć oczy", wizja zniknie i wrócisz do normalnego stanu. Tymczasem jednak przy potężnym łożu, którego nawet ty mógłbyś pozazdrościć, widziałeś właśnie siedzącego mężczyznę. W sile wieku, o nieco zbyt obfitej, lecz wciąż nie chorobliwej tuszy, w nocnej koszuli mogącej stanowić równowartość twego tygodniowego handlu rybami, czytał w świetle kilku grubych świec jakieś ciągnące się po dywanie, pergaminowe pismo.
Był otoczony przez najbardziej zaufanych ludzi. Dwóch doświadczonych zakonników, którzy nic nie zyskaliby na piśnięciu pary z gęby. Dodajmy do tego demonologa, pałającego wręcz chorobliwą aurą enigmatyczności i żądzą dyskrecji, więc raczej nikt inny ich nie podsłuchiwał. Pomachał ręką na znak aprobaty. - Zaczynaj swoje inkantacje, mistrzu. - ostatni wyraz nie przeszedł mu przez gardło bez nutki kaprysu w głosie. To było silniejsze od niego, tym bardziej, że w akcie desperacji musiał uciekać się do sztuczek oraz prosić o ich wykonanie osoby, którymi szczerze gardził.
Druga brew Jerro dołączyła do pierwszej, ale tym razem mag wstrzymał się od komentarzy.
- Dobrze, skoro tak bardzo nalegasz. Chcesz to robić tu i teraz, czy wolisz wejść głębiej w las? - zapytał, rozprostowując palce, zdobione całą plejadą wymyślnych pierścieni.
- Dobrze, skoro tak bardzo nalegasz. Chcesz to robić tu i teraz, czy wolisz wejść głębiej w las? - zapytał, rozprostowując palce, zdobione całą plejadą wymyślnych pierścieni.
Westchnął podirytowany. - Potrzebuję szybkiej, bezpośredniej i poufnej konwersacji z wezyrem na bardzo ważny temat. - Inaczej jego armada wraz z tą królewską zrobi mi wjazd w tyłek, a tego Velen chciał wielce uniknąć. - Trwa wojna. Nie mam czasu na wysyłanie kruków tudzież organizowanie konferencji.
Czarnoksiężnik odprowadzał przez chwilę wzrokiem eskortowaną przez zakonników kobietę.
- To zależy od sposobu, jaki preferujesz i rodzaju rozmowy, jaką zamierzasz prowadzić. - odpowiedział, zwracając się wreszcie bezpośrednio ku tobie i krzyżując ręce na piersi. - Jeżeli chcesz, by twoja projekcja pojawiła się bezpośrednio w wychodku wielkiego wezyra, przygotowania zajmą chwilę dłużej, a nie ręczę za reakcję Jaśnie Oświeconego. Jeśli wolisz formę bardziej pośrednią, dysponuję paroma... personalnymi - jego uśmiech zajaśniał na moment spod fioletowego kaptura - pomocnikami, którzy mogą posłużyć za, nazwijmy to, doraźnych posłańców waszej słownej korespondencji. Pytanie tylko, po co ci taka forma komunikacji. - spojrzał na ciebie z góry, unosząc brew - Musisz wiedzieć, że magia iluzji i podróży tego rodzaju wymaga zaklęć o dość intensywnej strukturze, bardzo łatwej do wykrycia przez osoby sprawnie posługujące się Sztuką.
- To zależy od sposobu, jaki preferujesz i rodzaju rozmowy, jaką zamierzasz prowadzić. - odpowiedział, zwracając się wreszcie bezpośrednio ku tobie i krzyżując ręce na piersi. - Jeżeli chcesz, by twoja projekcja pojawiła się bezpośrednio w wychodku wielkiego wezyra, przygotowania zajmą chwilę dłużej, a nie ręczę za reakcję Jaśnie Oświeconego. Jeśli wolisz formę bardziej pośrednią, dysponuję paroma... personalnymi - jego uśmiech zajaśniał na moment spod fioletowego kaptura - pomocnikami, którzy mogą posłużyć za, nazwijmy to, doraźnych posłańców waszej słownej korespondencji. Pytanie tylko, po co ci taka forma komunikacji. - spojrzał na ciebie z góry, unosząc brew - Musisz wiedzieć, że magia iluzji i podróży tego rodzaju wymaga zaklęć o dość intensywnej strukturze, bardzo łatwej do wykrycia przez osoby sprawnie posługujące się Sztuką.
Dlatego, Jerro, jesteś totalnym samotnikiem bez przyjaciół, który musi prosić o pomoc znienawidzonych przez siebie lordów. Nie dostrzegasz większego obrazu. Nie potrafisz zjednywać do siebie ludzi.
Skrzyżował dłonie za swoimi plecami i uśmiechnął się delikatnie, jak mędrzec, który stara się wskazać drogę swojej uczennicy. -...sęk w tym, moja droga, że nie musisz szukać. Jesteś inteligentną kobietą, zapewne oczytaną oraz zaznajomioną z nowinkami z krain. Skoro otrzymałaś zlecenie mojego zabójstwa tudzież zakradnięcia się do mojej siedziby, musiałaś się o mnie trochę dowiedzieć. Zatem wiesz, że potrafię dostrzegać olbrzymie pokłady talentów u osób... cóż... odrzuconych, kalek, bękartów i im podobnych, mówiąc delikatnie. Jestem dla tych ludzi także niewymownie szczodry, czego przykładem jest Zakon Meduzy brata Jeddita. Tam, gdzie byli niezrozumiałymi wyrzutkami i bandą wygłodzonych banitów, którzy rzucali się żałośnie na każdą kość, aby przeżyć, u mnie znaleźli nowy dom, gdzie w pokoju oraz bogactwie mogą dążyć do samodoskonalenia. - wskazał na awangardę kapłańską, która z pewnością musiała robić wrażenie. Twardzi mężowie, zahartowani niczym najlepsza stal.
- Muszę przyznać, że zrobiłaś na mnie wrażenie, Keiro. Lisi spryt podczas uczty. Sposób, w jaki ominęłaś zabezpieczenia mojego dworu. To, w jakim stylu potrafiłaś oprawić moją straż. Nie każdy potrafi mnie tak zaskoczyć. Wzbudziłaś moje zainteresowanie i wydaję mi się, że jesteś nieoszlifowanym brylantem, który wkrótce może zamienić się w najprzedniejszą biżuterię. Oferuję jednorazową możliwość dołączenia do mojej konfraternii. W zamian za lojalność, potrafię zagwarantować wiele. Bogactwo, potęgę oraz... słodką zemstę. - Przywołał dwóch swoich ludzi. - Zastanów się nad tym, bo kiedy skończy się małe spotkanie z moim wytatuowanym gościem, chciałbym znać odpowiedź. Jeżeli zrezygnujesz, dam Tobie konia, trochę złota oraz kilkudniowy prowiant. Zachowasz też mój wisior. To dowód uznania i prezent, aby nikt więcej nie przejął kontroli nad Twoimi czynami. Nie liczyłbym jednak na ciepłe przyjęcie ze strony Harfiarzy czy druidów. Bardzo rzadko znajdują oni współczucie dla ludzi, którzy nie wykonali ich planów. Póki co, moi ludzie odprowadzą Ciebie do komnat gościnnych. Zjedz coś, umyj się, wypocznij.
Kiedy dziewczyna odejdzie, zwraca się do Jerro. - Czas na drugą sprawę. Potrzebuję nagłego połączenia z tym tłustym i dwulicowym skurwysynem, który zwie się władcą Calimportu. Doszły mnie słuchy, że możesz mi w tym pomóc.
Skrzyżował dłonie za swoimi plecami i uśmiechnął się delikatnie, jak mędrzec, który stara się wskazać drogę swojej uczennicy. -...sęk w tym, moja droga, że nie musisz szukać. Jesteś inteligentną kobietą, zapewne oczytaną oraz zaznajomioną z nowinkami z krain. Skoro otrzymałaś zlecenie mojego zabójstwa tudzież zakradnięcia się do mojej siedziby, musiałaś się o mnie trochę dowiedzieć. Zatem wiesz, że potrafię dostrzegać olbrzymie pokłady talentów u osób... cóż... odrzuconych, kalek, bękartów i im podobnych, mówiąc delikatnie. Jestem dla tych ludzi także niewymownie szczodry, czego przykładem jest Zakon Meduzy brata Jeddita. Tam, gdzie byli niezrozumiałymi wyrzutkami i bandą wygłodzonych banitów, którzy rzucali się żałośnie na każdą kość, aby przeżyć, u mnie znaleźli nowy dom, gdzie w pokoju oraz bogactwie mogą dążyć do samodoskonalenia. - wskazał na awangardę kapłańską, która z pewnością musiała robić wrażenie. Twardzi mężowie, zahartowani niczym najlepsza stal.
- Muszę przyznać, że zrobiłaś na mnie wrażenie, Keiro. Lisi spryt podczas uczty. Sposób, w jaki ominęłaś zabezpieczenia mojego dworu. To, w jakim stylu potrafiłaś oprawić moją straż. Nie każdy potrafi mnie tak zaskoczyć. Wzbudziłaś moje zainteresowanie i wydaję mi się, że jesteś nieoszlifowanym brylantem, który wkrótce może zamienić się w najprzedniejszą biżuterię. Oferuję jednorazową możliwość dołączenia do mojej konfraternii. W zamian za lojalność, potrafię zagwarantować wiele. Bogactwo, potęgę oraz... słodką zemstę. - Przywołał dwóch swoich ludzi. - Zastanów się nad tym, bo kiedy skończy się małe spotkanie z moim wytatuowanym gościem, chciałbym znać odpowiedź. Jeżeli zrezygnujesz, dam Tobie konia, trochę złota oraz kilkudniowy prowiant. Zachowasz też mój wisior. To dowód uznania i prezent, aby nikt więcej nie przejął kontroli nad Twoimi czynami. Nie liczyłbym jednak na ciepłe przyjęcie ze strony Harfiarzy czy druidów. Bardzo rzadko znajdują oni współczucie dla ludzi, którzy nie wykonali ich planów. Póki co, moi ludzie odprowadzą Ciebie do komnat gościnnych. Zjedz coś, umyj się, wypocznij.
Kiedy dziewczyna odejdzie, zwraca się do Jerro. - Czas na drugą sprawę. Potrzebuję nagłego połączenia z tym tłustym i dwulicowym skurwysynem, który zwie się władcą Calimportu. Doszły mnie słuchy, że możesz mi w tym pomóc.
Pierwszy z grymasów dotyczył wzmianki o Jafaarze. Parę razy zamrugała, patrząc w ciebie nieobecnym wzrokiem, by zaraz szeroko otworzyć oczy, jakby zrozumiała jakąś większą tajemnicę lub przypomniała sobie coś ważnego.
- No tak...! To dlatego... Wtedy, w pałacu... - wróciła do ciebie. - Kiedy byliśmy z Koellem w pałacu wezyra, miałam wrażenie, że skądś go znam. I on też przez moment zdawał się mnie rozpoznawać. Ale nie mogłam sobie przypomnieć.
Na twoje pytanie odpowiedziała po kolejnym namyśle.
- Co bym zrobiła... Nie wiem. Teraz, tutaj, w takim miejscu? Zapewne nic, bo cóż ktoś taki jak ja może robić w takim miejscu? Jeśli naprawdę zamierzacie puścić mnie wolno, pewnie już się nie zobaczymy. Wrócę na południe, w końcu stamtąd pochodzę. Pochodziłam. Albo znajdę kolejną kompanię zabijaków. - uśmiechnęła się kwaśno do kolejnego wspomnienia.
Stojący obok Jerro odchrząknął. Nie musiał się odzywać ani używać telepatii, wystarczyło wymowne spojrzenie, które aż wrzeszczało spod jego skomplikowanych symboli znaczących jego twarz. "Tracimy czas!"
- No tak...! To dlatego... Wtedy, w pałacu... - wróciła do ciebie. - Kiedy byliśmy z Koellem w pałacu wezyra, miałam wrażenie, że skądś go znam. I on też przez moment zdawał się mnie rozpoznawać. Ale nie mogłam sobie przypomnieć.
Na twoje pytanie odpowiedziała po kolejnym namyśle.
- Co bym zrobiła... Nie wiem. Teraz, tutaj, w takim miejscu? Zapewne nic, bo cóż ktoś taki jak ja może robić w takim miejscu? Jeśli naprawdę zamierzacie puścić mnie wolno, pewnie już się nie zobaczymy. Wrócę na południe, w końcu stamtąd pochodzę. Pochodziłam. Albo znajdę kolejną kompanię zabijaków. - uśmiechnęła się kwaśno do kolejnego wspomnienia.
Stojący obok Jerro odchrząknął. Nie musiał się odzywać ani używać telepatii, wystarczyło wymowne spojrzenie, które aż wrzeszczało spod jego skomplikowanych symboli znaczących jego twarz. "Tracimy czas!"
- Rozumiem. Typowe dla knypków od harfy. Zamietli sprawę pod dywan i kompletnie o Tobie zapomnieli, nawet w obliczu tego, że mogli oswobodzić Ciebie w jednej chwili. - Streścił jej pokrótce niedawne wydarzenia, ujawniając tożsamość Jafaara oraz ostatnie rewelacje ukazujące machinacje Harfiarzy względem jego rodziny, a także samego Tethyru. Oczywiście, pominął wątek demonicznego sojusznika czającego się w podziemiach Velenu, przy okazji marginalizując wartość księgi do statusu "potężnego, rozpościerającego demoniczną aurę, acz opasłego i zakurzonego tomiszcza, które zagraca zakonny relikwiarz", wcielając się w protektora. Tak to przynajmniej wyglądało mniej więcej z jego perspektywy. - Jak widzisz, podobnie jak Ty, ja także jestem tutaj ofiarą. Król, Czerwoni Magowie, Harfiarze, starożytne kulty... Wszyscy pragną tej księgi, a ja jestem jedynym murem, który chroni ją przed światem. Bogowie bywają zabawni, wręczyli taki przedmiot w ręce człowieka, który gardzi magią. - Prychnął rozbawiony, wszystkie elementy układanki zaczęły do siebie pasować. - Pozostaje tylko jedno ważne pytanie, moja miła. Co byś zrobiła ze swoją wolnością? - Popatrzył na nią swym lodowatym wzrokiem, analizując każdy jej grymas i gest.
Kobieta ostrożnie podniosła się do pozycji półleżącej, a gdy zobaczyła, że nie wzbraniasz jej tego, zastanowiła się przez moment.
- Czy nadal jestem... Nie wiem. Nie wiem, czy jeśli bym go spotkała, nadal miałby nade mną władzę... Ale mówicie, że on już... Nie żyje... - przez jej twarz przemknął dziwny grymas, zaraz zastąpiony przez inny, świadczący o jednoznacznej wściekłości. Potrząsnęła głową.
- Nie wiem, co powiedzieć, nie jestem magiem. Na pewno wszystko nie minie ot tak, w jednej chwili, skoro trwało tyle lat. Na początku w ogóle nie byłam w stanie się mu sprzeciwić. Widział... Znał moje myśli, kierował nimi, mógł natychmiast rozpoznać zamiary i emocje. Mógł zmusić mnie do czegoś, jeśli spróbowałabym się oprzeć. Z czasem... Z czasem zaczęło się to zmieniać, tak jak jego stosunek do mnie. Tak jakby...
- Jakby zaklęcie zaczęło działać w obie strony? - zasugerował Jerro, widząc, że przez dłuższy czas nie znalazła porównania.
- Tak... Mniej więcej tak. Choć wciąż to on kontrolował mnie i raczej by się to nie zmieniło. Ale mogłam już myśleć, działać. Przypominać sobie fragmenty. Miejsca, osoby. Różne rzeczy sprzed zamachu. - zmarszczyła brwi w wysiłku odpamiętywania.
- To Harfiarze chcieli zabić Koella. Jego zaklęcie było zbyt niebezpieczne, by pozwolić Thayańczykom je udoskonalić i używać powszechnie. Wiem, że chodziło o coś jeszcze... O coś związanego z księgą, bogami... - spojrzała na ciebie jakby widziała cię po raz pierwszy. - Coś związanego z tobą. - dodała po krótkiej pauzie.
- Czy nadal jestem... Nie wiem. Nie wiem, czy jeśli bym go spotkała, nadal miałby nade mną władzę... Ale mówicie, że on już... Nie żyje... - przez jej twarz przemknął dziwny grymas, zaraz zastąpiony przez inny, świadczący o jednoznacznej wściekłości. Potrząsnęła głową.
- Nie wiem, co powiedzieć, nie jestem magiem. Na pewno wszystko nie minie ot tak, w jednej chwili, skoro trwało tyle lat. Na początku w ogóle nie byłam w stanie się mu sprzeciwić. Widział... Znał moje myśli, kierował nimi, mógł natychmiast rozpoznać zamiary i emocje. Mógł zmusić mnie do czegoś, jeśli spróbowałabym się oprzeć. Z czasem... Z czasem zaczęło się to zmieniać, tak jak jego stosunek do mnie. Tak jakby...
- Jakby zaklęcie zaczęło działać w obie strony? - zasugerował Jerro, widząc, że przez dłuższy czas nie znalazła porównania.
- Tak... Mniej więcej tak. Choć wciąż to on kontrolował mnie i raczej by się to nie zmieniło. Ale mogłam już myśleć, działać. Przypominać sobie fragmenty. Miejsca, osoby. Różne rzeczy sprzed zamachu. - zmarszczyła brwi w wysiłku odpamiętywania.
- To Harfiarze chcieli zabić Koella. Jego zaklęcie było zbyt niebezpieczne, by pozwolić Thayańczykom je udoskonalić i używać powszechnie. Wiem, że chodziło o coś jeszcze... O coś związanego z księgą, bogami... - spojrzała na ciebie jakby widziała cię po raz pierwszy. - Coś związanego z tobą. - dodała po krótkiej pauzie.
- Oszczędź mi magicznych detali, kwiatuszku. Szczerze mówiąc, średnio mnie one interesują. Jednak nie przeczę, że moi zacni kompanioni później będą pragnęli zaspokoić swoją ciekawość i przygotują dla mnie stosowny raport. Teraz interesują mnie następujące rzeczy. - Zaczął powoli wyliczać na swoich upierścienionych palcach. - Czy nadal jesteś związana z Koellem i jest w stanie ponownie przejąć nad Tobą kontrolę? Czy byłaś świadoma swoich czynów? Kto Ciebie wynajął i dlaczego chciał śmierci tego żałosnego knypka?