Sesja Tokara

Ruszyłeś przed siebie, w stronę szerokiego balkonu wychodzącego na dziedzniec, gdzie z wysokości drugiego piętra widziałeś powozy oraz konie zajeżdżające na podzamcze. Gdy zatrzymały się, dostrzegłeś wysiadającą z jedneg z nich kobietę, starca z kosturem oraz mężczyznę całego spowitego w czerwień oraz jeszcze trzech innych mężczyzn, wyglądających na oficerów lub kogoś w tym rodzaju, prawdopodobnie kapitan statku z Manshaki oraz jego pierwsi oficerowie.
Wysiadających powitał twój majordom w asyście służby, kłaniając się wytwornie. Następnie każdy z gości został poprowadzony do komnat gościnnych i poinformowany, że jego lordowska mość zaprasza na wieczerzę za godzinę, w którym to czasie można zaznać nieco wytchnienia po podróży. Wiedziałeś, że każdy ze służących stojących przed komnatą, czekający na ewentualne życzenia gości, jest w rzeczywistości zakonnikiem w "przebraniu" służącego. Godzina. Zleci jak z bicza.
Odpowiedz
Jednym z najbardziej lojalnych i doświadczonych, ma się rozumieć. Fachowcy, którzy ustępowali tylko kunsztowi ludzi takich jako Moore czy Gend. Przynajmniej taką miał nadzieję, gdyż wojna wkraczała w wielce delikatną fazę. Był doskonale przekonany, że wraz z delegacją "Południowców" przybyło kilku szpiegów i byłby bardzo nierad, gdyby jego plany zbyt wcześnie ujrzały światło dzienne. Przydupas Zulkira należał do tych bardziej oczywistych, ale zdawał sobie świetnie sprawę, że mogła to być cwana zasłona dymna, która miała za zadanie ukryć mniej rzucającego się w oczy szpicla. Ha, stara taktyka! Dlatego każdy obcy, który wszedł do dworu otrzymał obserwatora. Nikt nie mógł umknąć - karą za spuszczenie z oczu swojego celu było gardło.

Pozostało tylko czekać, aż zagra muzyka i rozpocznie się ten taniec. Pląsy szpiegów już się rozpoczęły, natomiast jego rola w tym przedstawieniu dopiero miała nadejść.
Odpowiedz
Niespiesznie przeszedłeś korytarzem w stronę schodów i dalej, do wielkiej komnaty. Na ciebie i gości czekały tam już dwa długie dębowe stoły, zastawione po brzegi najróżniejszymi specjałami zamkowej kuchni. Oprócz dziczyzny i pieczystego, najlepszych wypieków, świeżych warzyw, owoców i słodkości, wchodzący do sali goście mogli nacieszyć się widokiem istnej ławicy ryb kilkunastu gatunków i przyrządzeń. Wieczerza była wystawna, choć nie ociekała tłuszczem i chorobliwym nadmiarem pokarmów, które tuż po jej zakończeniu zmieniłyby się w marnotrawną karmę dla psów.
Wiedziałeś, że uczta siłą rzeczy nie będzie okazją do ugoszczenia kilkudziesięciu, lecz raptem kilkunastu gości, z których ciebie żywo interesowało troje - czworo z nich. Liczyłeś, że kilkudniowy rejs przez południowe wody, w wielkim pośpiechu i masą niebezpieczeństw w trakcie, wywrze odpowiedni wpływ na apetyt twych gości.
Wśród nich było wiele znanych twarzy. SPochylony wiekiem i bajecznie bogaty starzec (nie tylko wieloletnim doświadczeniem) "Piękny" Roman, mistrz veleńskiego cechu kupców, który handlował perłami i herbatą jeszcze za młodości Gregora Velena i do tej pory pozostawał jedną z najgrubszych ryb na handlowym oceanie Wybrzeża Mieczy. Giorgio i Mauricio Bonatti, spadkobiercy kupieckiej potęgi, która z powodzeniem wysyłała karawany do wszystkich krain Faerunu jeszcze w samym środku wojny domowej i którzy do tej pory ustalali większość ceł i myt (również tych bandyckich) Królewskiego Traktu, trzymając w garści eksport jedwabiu. Hrabina Tamira de Trois, wdowa po niegdyś możnym i wpływowym hrabim do Treois, który swego czasu konkurował z samym Velenem o władzę w tym mieście, a który po śmierci zostawił dużo młodszej, zmanierowanej żonie dwie bajkowej urody córki. I nic to, że intelekt obydwu liczony za jeden zrównałby się może z konceptem zamulonej płastugi. Wystarczało, że do obydwu smalił cholewy jeszcze parę lat wstecz miłościwie dziś panujący Haedrak III, zaś ich wdzięki skutecznie angażowały uwagę nienawykłych do takich widoków rozmówców.
Było jasne, że twój majordom, kapitan Jeditt lub Eskel zadbali o taki dobór towarzystwa, by wielka sala nie świeciła zupełnymi pustkami przy wielkim stole goszczącym raptem cztery osoby. Z resztą, dwaj ostatni wchodzili właśnie z pozostałymi gośćmi - Eskel w zwykłej, choć nowej kolczudze i częściowym pancerzu, rozmawiający o czymś z idącym obok ser Steverronem, prezentującym się iście paradnie w lśniącym, niegdyś paladyńskim napierśniku. Jeditt tymczasem sunący niczym cień wzdłuż ścian, wymieniający ze swymi braćmi ukradkowe komendy i stający tuż obok twojego tronu.
Delegacja Manshaki wyglądała tak, jak przy pierwszym twoim spojrzeniu. Wysoki, smukły starzec w bogatej, tradycyjnej południowej todze szedł wyprostowany, podpierając się od niechcenia kosturem o trzonku w kształcie głowy kobry. Tuż za nim, w towarzystwie ubranych galowo trzech marynarzy, szła smukła kobieta o oliwkowej cerze i przyjemnych rysach, odziana z elegancją połączoną z wdziękiem i oficjalnością zarazem.
Tymczasem Czerony Mag przyszedł i zasiadł ramię w ramię z intrygującą, ciemnowłosą kobietą, ubraną w czarny jak noc, skórzany pancerz niezwykłego kroju. Prezentowała się zmysłowo i tajemniczo zarazem, w dziwny sposób kojarząc ci się z twoimi zaprzysiężonymi mnichami. Nie wyglądała na niewolnicę, ale również nie na równorzędną towarzyszkę podróży.
- Milordzie, pozwoliłem sobie sprowadzić barda, słynnego Karczmarza. To muzyk znany od Neverwinter po Mulhorand, jeśli życzysz sobie, by zagrał dla was, zechciej tylko powiedzieć... - szepnął ci na ucho doglądający wszystkiego starannie stary majordomus.
Odpowiedz
Skinął głową, dziękując majordomusowi za doskonałe wypełnienie zadania. Uczta będzie wykwintna i kameralna, czyli taka, jaka powinna być zważywszy na okoliczności. W takiej atmosferze doskonale rozmawia się o interesach, a gwar tylko by mu przeszkadzał. Im mniej potencjalnych ciekawskich uszów, tym łatwiej wyeliminować ewentualne przecieki. Zresztą wątpił, aby pannie z południa podobało się towarzystwo najemników, w szczególności zimnego i milczącego Ernesta de Croÿ z "Żałobnej Gwardii" czy zdegenerowanej bandy niesławnego Karola Lichtenberga zwanej "Alabastrową Stalą", który chorował na bardzo przykrą przypadłość genetyczną (czy jakkolwiek nazwał to "Słodyczek"), upodobniającą go do drowa. Dobre chłopy i lojalne gnidy jak na najemników, ale odciąganie ich od przygotowań i zapraszanie na tego typu ucztę byłoby błędem. Serce słodkiej Khadijah mogłoby nie wytrzymać takiego towarzystwa, a na poznanie takich gości przyjdzie jeszcze pora. Na dobrą sprawę mógł zabrać kogoś z "Kompanionów Carnatha", bo niezłe z nich bawidamki i potrafią się zachować, ale mogłoby to zostać potraktowane jako policzek przez pozostałe grupy. Swoją drogą, będzie musiał porozmawiać z ich nowym przywódcą, skoro starego Carnatha skrócili niedawno o głowę...

Zgodnie ze zwyczajem, poczekał na standardową śpiewkę herolda, która zawsze cholernie go irytowała, lecz tradycja to tradycja i trzeba robić dobrą minę do bardzo złej gry. - Clovis Greystör, Lord Gubernator Okręgu Veleńskiego, Protektor Lasu Tethyrskiego, Dziedzic Miilvuthan, Mistrz Handlowy z Darromar, Młot na Czarownice, Filantrop... - Zrobił charakterystyczny gest dłonią, aby zakończył tę farsę. Po krótkiej chwili odezwał się głośno i pewnie, tak aby usłyszeli go wszyscy obecni.- Witam w moich progach, szlachetni goście. Zarówno starych przyjaciół, jak i tych nowych. Mam nadzieję, że miłościwa Umberlee oszczędziła Wam przykrych trudów podróży i zesłała pomyślne wiatry, a zbliżająca się wieczerza będzie sycąca zarówno dla ciała, jak i dla ducha.

Podszedł do Khadijah i zgodnie ze wszystkimi zasadami dobrego tonu, ucałował jej delikatną dłoń. Żadnego zbędnego gestu. - Pani, jeżeli plotki o tym, że Twój intelekt dorównuje urodzie są choć w części prawdziwe, to już nie mogę się doczekać naszej dysputy. Przyznam, że jestem na równi ciekaw Twoich przemyśleń na temat obecnej sytuacji politycznej Tethyru, jak i filozofii południowych krain. - popatrzył jej prosto w oczy i rzekł pewnie - Moi ludzie byli pod wrażeniem Twojej odwagi w obliczu zagrożenia na morzu. Tak mi przykro, że była Pani ofiarą zdradzieckiego ataku "Królewskiej Admiralicji"... o ile jeszcze zasługuje na ten tytuł... której tradycje ostatnio bardzo mocno podupadły. Podobnie, jak i całego dworu Haedraka III. - Normalnie splunąłby, ale taki gest miał niewiele wspólnego z savoir-vivrem, więc ograniczył się do bolesnego smutku w głosie.

Ukłonił się mistykowi. - Mistrzu Jafaarze, nie mogę wyrazić swojej radości, że postanowiłeś nas zaszczycić. Wielu uważa, że Magia i Velen to przeciwne strony tej samej monety, lecz nasz lud pragnie jedynie pokojowej koegzystencji i pewnej rozwagi. Cieszy mnie niezmiernie, że jesteś gotów rozważyć naszą propozycję starannej edukacji wszystkich obdarzonych talentem magicznym przy jednoczesnym surowym zakazie praktykowania degenerujących aspektów magicznych, będących zbrodnią przeciwko ludzkości.

Kierując wzrok na Czerwonego Maga musiał wspiąć się na wyżyny swojego opanowania i talentów dyplomatycznych, aby nie poderżnąć mu gardła. Zamiast tego uśmiechnął się najszczerzej jak potrafił i spokojnie powiedział. - Mistrzu Koellu z Thay, witam serdecznie. Twoja wizyta jest tyleż miła, co niespodziewana. Sądziłem, że ostatnia wiadomość, jaką wysłałem Zulkirom była wystarczająco klarowna i wyjaśniła wszystkie wątpliwości. Może przynosisz nowe informacje związane z moim ojcem? - uśmiechnął się chytrze. Skinął głową w milczeniu witając towarzyszkę maga. Coś mu mówiło, że ma znacznie większą władzę niż stara się ukazać. Postanowił mieć na nią oko.

Cierpliwie przywitał pozostałych gości i zaprosił wszystkich do stołu.
Odpowiedz
Czekałeś na kurtuazyjne odpowiedzi, ale goście nie kwapili się z nimi zbytnio. Widziałeś tylko sporadyczne, badawcze spojrzenia posyłane w twoim kierunku znad sztućców i talerzy, na których co chwila pojawiały się kolejne specjały. Te wyraźnie przypadły gościom do gustu, choć, jak rzecze porzekadło, głodnemu wszystko smakuje.
Nie dało jednak się ukryć, że początek wieczerzy jest bardzo udany. Gdy podano wino, nikt nie zdołał powstrzymać wyrazu rozkosznego zaskoczenia jakością trunku, który nawet ciebie zachwycał w równym stopniu, choć zaskakiwał już znacznie mniej.
No, ale nie tylko o jedzenie i picie chodzi, prawda?
- Wasza Lordowska Mość... - zaczął stary mistyk, odstawiając przeciągłym gestem puchar na stół - zaskakuje nas zarówno gościnnością, jak i wykwintem wieczerzy. Przyznam, że nie przypominam sobie, kiedy po raz ostatni kosztowałem tak doskonałego wina, a żyję już wystarczająco długo, by pamiętać kilka dobrych okazji. Myślę, że sam wezyr nie może poszczycić się takim specyfikiem. Mam nadzieję, że w poważniejszych kwestiach Velen jest w stanie zaoferować Manshace równie wiele. - zakończył, rozciągając uśmiechniętą twarz w pajęczynę zmarszczek.
Odpowiedz
Dziwni ludzie. Znał doskonale wielu południowców, również tych wysoko postawionych, gdyż niektórych z nich suto opłacał i większość cechowała się temperamentem, otwartością oraz pewnością siebie, graniczącą z pychą. Chciwe dupki, ale z takiego rodzaju, który lubił. Ci przed jego stołem przypominali raczej znudzonych handlowców, którzy lubili sobie pojeść i popić, ale nie mieli ochoty na interesy. Zgrzybiały mistyk, Czerwony Mag i kurtyzana wezyra zostają wysłani na misję dyplomatyczną... taaak... w istocie brzmiało to niczym tani dowcip. Może takim był, a wezyr Fenzir ułożył się z Calimportem, równocześnie postanawiając zagrać na veleńskim nosie tego typu egzotyczną odmianą "czarnej polewki"? To byłaby ciekawa odmiana, ale Artuok był głupcem, jeżeli myślał, iż lord Greystör nie posiada żadnej alternatywy. Było zgoła inaczej i cały ten cyrk nie musiał się zakończyć traktatem z Mashaki. Wszystko zależało od odpowiedzi, jakie dzisiaj usłyszy.

Pytanie Jafaara go ucieszyło. Nie dlatego, że było ono jakoś wysoce górnolotne, lecz możliwe, że w końcu wyprowadzi te spotkanie z marazmu. Miał już dość prowadzenia monologu o ostatnich nowinkach, handlu, modzie, zaletach miejscowego wina, kulturze i gospodarce wodnej. Znał znacznie ciekawsze rozrywki od dyskusji ze ścianą. Koniec tej farsy.

- Dziękuję uprzejmie, przekaże Wasze podziękowania mojemu mistrzowi kuchni oraz winnicom. - Odpowiedział takim samym, fałszywym uśmiechem. - Ależ oczywiście, ale o tym doskonale wiecie. Zdaję sobie sprawę, że "małe ptaszki" wyśpiewały Wam co nieco o naszych głównych zaletach jako potencjalnego partnera, inaczej w ogóle byście tutaj nie przypływali. Zbliżająca się wojna jest tylko drobną nieprzyjemnością. Jesteśmy liderem regionu i biedny król Haedrak III widzi w tym zagrożenie dla swojej kruchej władzy, opartej na ciągłym przymilaniu się szlachcie tethyrskiej. - powiedział z pewną dozą kpiny w głosie, doprawionej cierpkim uśmiechem. - Paradoksalnie, w całej tej sytuacji można doszukać się pozytywów. Jedna z naszych dewiz mówi, że nie należy oszczędzać na prawdziwych przyjaciołach, a zbliżający się konflikt dobitnie wykaże, kto należy do tego zaszczytnego grona i byłbym rad, gdyby wezyrat Mashaki do niego dołączył. - Po krótkiej pauzie kontynuował swój wywód z poważną miną. - Musimy najpierw jednak rozwiać pewne wątpliwości, które mnie trapią. Szczerość i brak niedopowiedzeń to stabilny fundament pod dobry interes. Hm... zastanawiam się... Czy mój list do Was w ogóle dotarł? O ile pamiętam, pragnąłem spotkania na bardziej neutralnym i mniej oczywistym gruncie, a zapewniam, że nie chodziło mi o Miilvuthan. Pewni z moich zaufanych doradców i sojuszników veleńskiej sprawy obawiają się, że partner, który tak elastycznie traktuje ustalenia i bez uzgodnień robi, co mu się żywnie podoba, może być bardzo niebezpieczny w przyszłości.

- Podobnie, jak przemilczenie pewnych ważnych faktów. - spojrzał na mistrza Koella - Chyba, że nie zdawałem sobie sprawy, iż Mashaki leży w strefie wpływów magokracji z Thay. Przyznam szczerze, że niezwykle intryguje mnie interes, jaki mają do mnie Zulkirowie. O ile nie są to informacje związane z moim ojcem, to obawiam się, iż nie jestem specjalnie zainteresowany.
Odpowiedz
- To zbyt wielkie domysły, panie. - odpowiedziała za Thayańczyka Khadijah. - Mistrz... Koell to gość dworu Manshaki. Prowadzona od pewnego czasu przez wezyra polityka z obcymi krainami również odnosi się do narodu thayańskiego. - Rzuciła pogardliwe spojrzenie w kąt stołu, przy którym siedział Czerwony Mag. - Powróciwszy do wspomnianego przez Lorda pisma. Nie dotarło ono do Słońca Słońc, naszego wspaniałego wezyra. Najwidoczniej posłannictwo zawiodło. Możliwe, że nie było przygotowane na wyrzeczenia podróży po piaskach Calimshanu. Nie każda istota jest w stanie wytrwać na tej pięknej ziemi.
- Co zaś tyczy się opinii szacownych doradców Waszej Lordowskiej Mości...
- wpadł jej w słowo Jafaar. - ... to wydaje mi się, iż sami życzyliby Velen sojuszników na tyle silnych i zdecydowanych, by mogli być niebezpieczni kiedy trzeba i dla kogo trzeba. Pozwolę sobie wyrazić wątpliwość, czy w obecnej sytuacji byłbyś w stanie, Wasza Lordowska Mość, opuścić miasto i jego sprawy na dłuższy czas, potrzebny do znalezienia się na "neutralnym gruncie". My w każdym razie czekać nie mogliśmy, a na konspiracje i podchody nie było ani czasu, ani powodu. Stać nas na deklaracje. Stać nas na bardzo wiele, lordzie Greystör. I myślę, że działając wspólnie, będzie stać nas na wszystko.
Tymczasem Thayańczyk chwycił pełen kielich wina, po czym w pojednawczym geście unoszę go w kierunku Khadijah, uśmiechając się szyderczo. Następnie szepnął kilka słów do swej towarzyszki, by w końcu wstać.
- Szlachetny Lordzie. Szalenie przepraszam że pozwoliłem w tak nieoczekiwanych okolicznościach zaskoczyć Cię moją osobą. Ze swojej strony mogę cię zapewnić, że nie odczujesz w jakikolwiek sposób mojej obecności. - zapewnił tak poważnie i dostojnie, jak tylko można było się po nim spodziewać.
Odpowiedz
Jego postawa zmieniła się błyskawicznie. Maska ciepłego i szczodrobliwego gospodarza została zamieniona na oblicze twardego polityka. Gdzieś w sposób płynny, błyskawiczny i zaskakujący zniknął serdeczny lord, zabawiający strudzonych gości anegdotkami o winie czy filozofii. Różnice można było wyczuć podświadomie - enigmatyczny uśmieszek, zmiana tonacji głosu i ręce złożone w charakterystyczną piramidkę, były jedynie dopełnieniem. Dyskutanci na próżno mogli szukać tego dawnego stabilnego kawałka lądu, który dało się odczytać jako pewnik, gdyż zatonął on w niespodziewanym potopie niedopowiedzeń i niejednoznaczności. Czy żartował, a może w tym miejscu mówił całkowicie poważnie? Poczuł się głęboko urażony uwagą lub też przyjmował wszystkie tłumaczenia? Gdzie jest granica pomiędzy pogardą a szczerością? Jedynym monolitem w jego nowym "wcieleniu" był wzrok. Tak samo zimny i pewny jak zawsze.

Zbijać ich z tropu, dawać im możliwości do popełniania błędu i ciągle podbijać cenę. O to w tym wszystkim chodziło.

Cieszyła go postawa Khadijah wobec Thayańczyka, gdyż oznaczało to nic innego jak fakt, że nie czuła się komfortowo w jego towarzystwie, co dało się odczytać jako otwarty brak zaufania. Oczywiście, nie dał po sobie tego poznać. Może nawet została zmuszona do tego towarzystwa? Tyle kojące, co ciekawe. Jeżeli to była prawda, to co chciał zyskać takim gestem wezyr Fanzir? Z czasem się przekonamy.

- "Polityka z obcymi krainami" jako remedium. Intrygujący pomysł, szczerze przyznaje. Szanowna Pani wybaczy, ale jestem jeno skromny lordem z północy, który nie pojmuje zawiłości manshakańskiej sztuki dyplomacji. Moje miasto prowadzi wiele interesów z Calimportem. Pomimo ostatnich nieporozumień i znacznego ochłodzenia stosunków pomiędzy nami, nierozerwalnie mieści się on w granicach polityki veleńskiej, czy nam się to podoba lub nie. Mam tam wielu partnerów handlowych, również na najwyższych szczeblach władzy. Wynika, że popełniłem straszliwą wpadkę nie zapraszając ich na to tajne spotkanie -
stwierdził wprost. - Dziwne... Pomimo blokady informacyjnej i prowadzenia działań wojennych, codziennie utrzymuje kontakt z moimi ludźmi w całych krainach. Piaski Calimshanu bywają zdradliwe, ale czy wydaje się Pani, że newralgiczne depesze dyplomatyczne przekazuje zwykłym chłopcom na posyłki? - zapytał retorycznie i odwrócił wzrok w stronę Jafaara nie czekając na jej odpowiedź. Chciał dać pożywkę jej kompleksom, aby w umyśle kobiety ponownie wykwitła niepokojąca myśl, która musiała pojawiać się przez te lata niejednokrotnie. "Co ona tutaj robi?".

Niech się dziewczę trochę podenerwuje. Zobaczymy, jak twardy ma kręgosłup.

- Jak wspominałem, drobne niedogodności, drogi mistrzu. Trudno jednak spierać się z faktami i muszę przyznać Ci rację. W twych słowach kryje się mądrość i rozwaga. Cechy, które bardzo cenimy w tych stronach -
skłonił głowę w uznaniu.

Popatrzył na Koella i na jego dziwaczną reakcję. Przez dłuższą chwilę milczał. Spojrzał poważnie na Jeditta, Eskela i "Pięknego". Wszyscy ledwie powstrzymywali się od śmiechu. W końcu sam nie wytrzymał i parsknął, dając tym samym aprobatę do zawtórowania innym. - Nie jesteś jednym z pupilków Zulkirów, nieprawdaż? Chyba naprawdę nie masz o niczym pojęcia. Czuję współczucie, mistrzu. Uwierz mi, gdyż moi dostojni goście potwierdzą, że wiele można mówić o Clovisie Greystörze, ale nie to, że jest człowiekiem bez serca. Obawiam się, że został Pan sprzedany i podle z Pana zakpiono, co jest niestety nierzadkim zjawiskiem w magokracji. - Powiedział z udawanym smutkiem. Spojrzał na jego towarzyszkę. - Coś mi jednak mówi, że pańska piękniejsza połówka wie znacznie więcej na ten temat i powinniśmy dać się jej wypowiedzieć. Pani? - zapytał tonem oczekującym odpowiedzi.
Odpowiedz
Zauważyłeś mimowolne, zsynchronizowane poruszenie, jakie stało się udziałem wszystkich zgromadzonych, a którego przyczyną niewątpliwie było faux pax, jakie popełniłeś zwracając się bezpośrednio do niewolnicy Czerwonego Maga (czy kimkolwiek tam sobie była). Czarnowłosa, surowa piękność w zdecydowanie wyjątkowym pancerzu pozwoliła sobie jedynie na chwilę konsternacji, po której wyprostowała się i spojrzała ci prosto w oczy. Doznałeś dziwnej sensacji w okolicach potylicy i z jakiegoś względu odniosłeś wrażenie, że rozmawiasz nie z nią, a wciąż z Koellem, w jego najprawdziwszej, czerwonoskurwysyńskiej postaci.
- Wasza Lordowska Mość po raz kolejny zaskakuje nas swą przenikliwością. - odezwała się lodowatym aksamitem pewnego głosu, równie uprzejmego, co jawnie bezczelnego. Każdy, nawet twój sąd uniewinniłby ją wobec zarzutu naruszenia etykiety. - Niemniej błędnym pozostaje podstawowe założenie Waszej Lordowskiej Mości. Oświeceni Zulkirzy i Czerwony Zakon Thay nie ponoszą winy za zdarzenia, które Wasza Lordowska Mość im przypisuje.
Ledwie zauważalna pauza i lekkie wychylenie korpusu w twoim kierunku.
- To Harfiarze zabili twego ojca, lordzie Greystör.
Do sali przez główne drzwi wpadła z łoskotem ogłuszająca cisza.
Odpowiedz
- Kłamstwa, które sączycie do uszu ludzi niczym najsłodszy nektar. Harfiarze, Czerwoni Magowie, Nie-ludzie, monarchia... Winnych jest wielu i prędzej czy później, dosięgnie ich karząca ręka sprawiedliwości. Nie mydl nam wszystkim oczu, gdyż to nas jawnie obraża. - Spojrzał prosto w jej oczy.

Jego nos wyczuł również słodki a zarazem dziki zapach jej pięknego ciała. Z pewnością niejednemu potrafiła zawrócić w głowie i taka była jej rola. Było w tym wszystkim coś nienaturalnego, wręcz przedwiecznie potężnego. Podobne uczucie towarzyszyło mu podczas rozmów z Mefasmem, choć daleko mu było do insynuowania, że po drugiej stronie siedzi demon. Nie ta liga. Raczej ktoś, kto lubi z nimi pobaraszkować i pomiędzy jednym numerkiem a drugim, liznąć trochę ich skrzywionej wiedzy. Pojedynek woli nie należał do łatwych i kilka razy miał ochotę opuścić wzrok, lecz ostatnie doświadczenia w katakumbach zahartowały go dostatecznie, aby mógł przezwyciężyć napierające pragnienie, nie dając się zdominować.

- Jednak nie ukrywam, że najmocniej nam zależy na złapaniu prowodyrów tego obmierzłego planu. Jeżeli wiesz coś więcej na ten temat i masz konkretne dowody, to chętnie posłucham. W tej chwili to "słowo przeciw słowu", a te Czerwonych Magów znaczy naprawdę niewiele w Velenie. Szczególnie, gdy wypowiada je ktoś, kto nie raczy się nawet przedstawić i ukrywa się pod postacią niewolnicy, wykorzystując moją gościnność. Wtedy może przemyślę jeszcze raz moje stanowisko i nie oprawię Was podobnie jak innych szpiegów magokracji.
Odpowiedz
- Wasza gościnność, lordzie Greystör, zaprawdę dziwną się jawi wobec wygłaszanych przy wieczerzy gróźb o oprawianiu posłów tylko z tytułu przynależności do tej czy innej grupy. - odparła z miejsca tym samym, niemal męskim tonem. - Pomijam już kierowane pod adresem mistrza Koella drwiny i kalumnie w odpowiedzi na jego uprzejme powitanie, czy despekt i niewybredne zarzuty wobec damy, której godności nawet nie zadano sobie trudu poznać. Dziwi mnie tylko, że tak bezrefleksyjnie obrażana jest delegacja Manshaki, a wraz z nią sam wezyr Fanzir, który w całym swym majestacie miał powody, by uznać nas za równorzędnych i godnych powierników swoich interesów.
Być może zaschło jej w gardle, być może był to tylko nic nie znaczący gest, w każdym razie bez pośpiechu upiła łyk wina i ciągnęła dalej.
- Tak się składa, że wiem, kto bezpośrednio odpowiada za zbrodnię, której dokonano na pana ojcu. Nie sądziłam jednak, że bardziej, niż rychłym sojuszem z Manshaką Wasza Lordowska Mość zechce poświęcić się jawnemu obrażaniu mistrza Koella, jego przełożonych i mnie. Jeżeli z naszej strony mamy więc zakosztować jeszcze veleńskiej gościnności i udzielić sobie wzajemnie cennych informacji, wyrażam nadzieję, że jeszcze raz Wasza Lordowska Mość zechce przemyśleć swoje stanowisko.
Odpowiedz
- Zapewniam, że to nie są groźby - stwierdził spokojnie, jakby rzucił uwagę o pogodzie. - Droga Pani, jeżeli roztropna troska o obopólne interesy i szczerość nazywasz grubiaństwem, to tak, jestem abderytą pierwszej wody. Wybaczcie, że nie jestem szablonowym lordem, którego można z łatwością owinąć sobie wokół palca. Nigdy nie byłem wielkim fanatykiem ubarwiania wszystkiego w piękne słówka i korzystania z wysublimowanych przemów, gdyż uważam to za całkowitą stratę czasu, a na to nie mogę sobie pozwolić, bo to szkodzi biznesowi. Pragmatyzm jest cnotą i znacznie wyżej cenię działania niż piękne, choć puste słowa. Zdaję sobie sprawę, że wielu takie obyczaje nie odpowiadają, lecz każdy, kto pokaże, iż jest ponad drobne uszczypliwości i fochy, a także potrafi przełknąć bolesną prawdę, zyska mój szacunek. Wydaje mi się, że moja lojalność jest tego warta, inaczej w ogóle byście tutaj nie byli.

Sięgnął w głąb najdalszych skrawków umysłu i skupił wszystkie fragmenty swojej woli do wykonania skutecznej riposty. Spojrzał w jej oczy - pewnie, bez respektu i strachu. On także znał kilka sztuczek.

- Heh... Intrygujące. O dobrym wychowaniu oraz gościnności uczy mnie ktoś, kto sam rzuca oskarżeniami na prawo i lewo, a gdy przychodzi czas konkretów, zmienia temat, atakując swojego gospodarza "ad personam". Ktoś, kto nie ma śmiałości wyjawić nawet swojego imienia, a wkrada się niczym szczur do delegacji moich znamienitych gości i ukrywa się pod postacią damy do towarzystwa, myśląc, że fizyczność zaślepi nasz zdrowy osąd. Osoba, która pod przykrywką przyjaźni i ogłady, w finezyjny sposób wbija klin pomiędzy Velenem a Manshaki. Istota, której celów przybycia nawet nie znam i myśli, że bezrefleksyjnie będę dysputował o układach w jej otoczeniu. Krainy rzeczywiście upadają. Kto tu kogo obraża, dobra Pani?
Odpowiedz
Tym razem kobieta drgnęła, jakby spoliczkowana niespodziewanie ostrym słowem. Ukradkowe spojrzenie, które rzuciła w stronę Czerwonego Maga i po którym jej wzrok znieruchomiał na wysokości półmiska z homarami, świadczyło jednak, że nie stało się to w wyniku twoich słów. Nie odpowiedziała ci już, zamiast niej odezwał się Koell.
- Moja towarzyszka wie co mówi Lordzie Greystör. Jeśli mogę coś zaproponować, to aby dalsze rozmowy potoczyły się w kierunku, w jakim pierwotnie miały się toczyć. Na ewentualne pytania z pewnością odpowiemy później. Jak widać sytuacja staję się nieprzyjemnie napięta, ludzie zaczną jeszcze mówić dużo niepotrzebnych słów. Nikt zapewne na tym nie skorzysta. A nie chodzi nam przecież żeby napsuć sobie krwi. - zakończył pojednawczo.
Odpowiedz
Spojrzał na niego z odrazą. - Istotnie, masz mistrzu rację. Mam już serdecznie dość tej pieprzonej farsy i tych łże-pertraktacji. Straciłem już aż nadto czasu. Jedyne, co tutaj widzę to żmije, sączące tylko kłamstwa do moich uszu i zadziwiającą niekompetencję. - powstał energicznie, uniósł kielich do ust i wypił całe znajdujące się w nim wino duszkiem, tak, że kilka kropelek rubinowego płynu pociekło mu po brodzie. Po wszystkim rzucił puchar w przeciwny kąt sali i na odchodne odburknął z kamienną twarzą. - Życzę miłego posiłku, wszyscy jesteście siebie warci.

Wyszedł powoli z sali. Kiedy upewnił się, że jest poza zasięgiem gości uśmiechnął się przeciągle. Figury zostały rozstawione. Z niecierpliwością czekał na Jeddita i Eskela.
Odpowiedz
Obaj nadeszli w tym samym momencie.
- Ach, od zawsze uwielbiałem oficjalne uczty i przyjęcia. - Eskel rozpromienił swą poznaczoną zmarszczkami i bliznami twarz najbardziej sztucznym ze wszystkich swoich uśmiechów. - Te wszystkie uprzejmości, szczere wyznania, serdeczność. Właśnie dlatego zostałem żołnierzem...
- Przybył ważny posłaniec, panie. - wtrącił Jeditt, odprowadzając wzrokiem widzianego z oddali Koella, który opuszczał wielką salę wraz ze swą towarzyszką. - Brat Sator otrzymał wiadomość od naszego człowieka w Twierdzy Wiernych. Podobno na trakcie złapali go druidzi, ale jakiś przypadkowy podróżnik ocalił go wraz z informacją.
Odpowiedz
- Dobrze, byle szybko. Mam jeszcze do pogadania z panienką Khadijah i z tą nałożnicą Thayańczyka. Upewnij się, że magik i ta jego kurwa nie będą bruździć do tego czasu. Nie chcę kolejnych komplikacji w przeddzień konfliktu z królem. - rozkazał Eskelowi. - Kapitanie, przyprowadź tego posłańca do gabinetu.
Odpowiedz
Dwie minuty później byliście na miejscu. Czekał tam na ciebie kolejny kapłan, pozornie niczym nie różniący się od pozostałych Meduz. Jednak lekko postrzępiony ubiór i wytarty płaszcz, a także charakterystyczny zapach lasu zdradzały ostatnie zajęcia kłaniającego ci się mężczyzny.
- Oto brat Sator, milordzie. - przedstawił go krótko Jeddit. - Mów, bracie.
- Na rozdrożach gościńca prowadzącego przez Las Tethyrski do Velen oraz prowadzącego na południe Królewskiego Traktu otrzymałem od jednego z naszych posłańców wiadomość nadaną z Twierdzy Wiernych.
- zaczął bez ceremoniałów kapłan, sięgając do kieszeni i wręczając ci mocno wymięty, aczkolwiek wciąż zapieczętowany list wielkości mniejszej od dłoni. - Pędziłem co tchu, by dostarczyć ją Waszej Lordowskiej Mości, gdy mniej więcej w połowie drogi przez las dopadli mnie druidzi. Zapewne zabiliby mnie na miejscu, gdyby nie przygodny podróżnik, pewnikiem awanturnik, bo zbrojny. Nie wiem co nim kierowało, dość powiedzieć, że druidzi poprowadzili mnie i jego do swego obozu, gdzieś głębiej w las. Nim zdążyli skleić dla mnie wiklinową babę, zdołałem przekonać owego nieznajomego, że dopomożenie mi w ucieczce i dostarczeniu ważnej wiadomości nie umknie wdzięczności lorda Greystöra i bez wątpienia opłaci mu się bardziej, niźli pozostawanie w towarzystwie arcydruida i jego świty. Ścigali nas, ale udało nam się uciec, choć straciliśmy konie. Tak oto dotarliśmy do miasta, gdzie zostawiłem wspomnianego towarzysza, który nie chciał narzucać się Waszej Lordowskiej Mości tak późną porą. Zatrzymał się w gospodzie "Pod Cieniem", jej właściciel to nasz zaprzyjaźniony człowiek.
Złamałeś pieczęć i spojrzałeś na treść wiadomości, kreślonej pospiesznym pismem spod nerwowej ręki:
"W Twierdzy cała flota na kotwicy. Co najmniej 30 okrętów. Król wynajął wynalazców, opracowują specjalną broń. Wśród nich Prynds Tempestados i Vimbe Vimbs, zbierają już informację o Jego Lordowskiej Mości. Wypłyną na dniach, czekają na efekty prac."
Tempestados... Słyszałeś kiedyś to nazwisko. Tempestados, baron, oraz Chimayo - twórcy dziwnej organizacji "TempChi", najemnych magów, wynalazców i konstruktorów. Nie miałeś z nimi bliższej styczności, ale chodziło słuchy, że udało im się posłać do diabła cormanthorskie drowy, które na obrzeżach Cormyru założyły silnie ufortyfikowaną, magiczną bazę, z którą nie radzili sobie kolejni magowie i ekspedycje wojskowe.
Odpowiedz
- W istocie, interesujące wieści. - powiedział jakby do siebie, z ponurą fascynacją wpatrując się w kawałek papieru, który spalił nad świecą. Ile krwi, złota i zuchwałych czynów kosztowało tych kilka zdawkowych zdań? Zapewne mnóstwo, lecz były warte swojej niemałej ceny. Informacje były cenne, choć niezbyt krzepiące. Flota veleńska liczyła jedynie trzynaście w pełni sprawnych okrętów, wliczając w tym jego okręt flagowy, "Niezłomnego". Następne trzy statki znajdowały się w pobliskich stoczniach: "Cyniczny kaduk" miał popsuty ster, "Święta Anna" przeciekała, a "Grzech Ojca" był w trakcie wymiany masztu i olinowania, więc w obecnej chwili nie nadawały się do walki. W ostateczności mógł wykorzystać potencjał marynarki handlowej, ale w zwykłych warunkach, bez jakiegokolwiek fortelu, oznaczałoby to czystą masakrę. Potrzebował potęgi swoich najemników, korsarzy i pirackich gnid. Bardziej niżby tego pragnął.

"TempChi". Słyszał o tych szajbusach i ich niekonwencjonalnych metodach rozwiązywania konfliktów. Wygląda na to, że "Smoczy ogień", który podwędził gnomom, był jedynie malutka przystawką. Kurwa, niedobrze. Z drugiej strony, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Doskonale zdawał sobie sprawę, że konserwatywna część szlachty tethyrskiej od dawna patrzyła z niechęcią na fanaberie króla, a wielu niepewnych rojalistów może potraktować fakt, iż to naukowcy chcą zgarnąć pełnie chwały jako zagrożenie pozycji, własnych interesów oraz sugestywny policzek. Wystarczyło jedynie nacisnąć w odpowiednie miejsce, sączyć słodkie obietnice i zasiać wątpliwości, po cichu licząc na owocne plony. Szybko nakreślił odpowiednią notę i nakazał wysłać wiadomość w trybie pilnym do Moore'a i szpicli znajdujących się w obozie królewskim. O ile ten skurwiel sam nie zauważył tej okazji i samodzielnie nie zaczął już drążyć tego tematu.

Gestem nakazał, aby Jeddit przybliżył się do niego, po czym wyszeptał. - Mamy wewnątrz "TempChi" jakiegoś swojego człowieka albo chociaż sprzedajnego kurdupla, który jest gotów zdradzić swoje ideały za odpowiednią ilość złota?

- Dziękuję, bracie. Niebywała odwaga i spryt Zakonu Meduzy kolejny raz jest na wagę złota. Umberlee się do Ciebie uśmiecha, podobnie jak do mieszkańców Velenu - potarł podbródek. - Ten przybysz... opowiedz mi coś więcej o tym człowieku, jeżeli możesz.
Odpowiedz
- Niestety, panie, niewiele. - odparł przepraszająco Sator. - Mężczyzna dość pospolitej powierzchowności, choć niewątpliwie obyty z bronią i niewygodami. Co prawda przekonałem go obietnicą Lordowskiej wdzięczności, ale nie wydaje się, by kierowała nim chciwość, raczej to jeden z przypadkowych, porządnych ludzi, którzy w krytycznej chwili podążają za instynktem, który dyktuje im moralność. Dwóch napastników atakuje samotnego jeźdźca? Druidzi chcą spalić go żywcem? Wybór musiał być dla niego dość prosty. O tyle prosty, że arcydruid to człek nieszczególnej ogłady... - pozwolił sobie na porozumiewawczy uśmiech. - Przedstawił mi się tylko jako Aron. To wszystko, co o nim wiem.
- Niestety, panie
- zaczął w podobnym tonie Jeddit -, nie mamy nikogo w tej organizacji. To dość nowa, hermetyczna i zagadkowa struktura, jeżeli wprowadzenie tam szpiega byłoby możliwe, wymagałoby sporego nakładu pracy, której dotąd nie mieliśmy powodów na to przeznaczać.
Odpowiedz
- Istny człowiek zagadka. Dobrze więc... przyprowadź mi go jutro z samego rana, a osobiście przekonam się kto zacz. - Zobaczymy co to za ziółko i jak go można ewentualnie wykorzystać. Tacy ludzie bywali tyle enigmatyczni, co niebezpieczni. Miał kilka nietypowych kart w swojej talii, które pojawiały się za pośrednictwem łaski Umberlee, chociażby Zakon Meduzy czy Ser Steverron. Czy ten cały Aron był kolejny prezentem od Suczej Królowej? A może jedynie kolejnym szpiclem wysłanym przez druidów w taki nietypowy sposób? - Dziękuję, bracie. Odpocznij, zregeneruj siły. Doskonale się spisałeś. Niech spłynie na nas łaska Umberlee, a jej potęgę jej furii poczują nasi wrogowie.

- Niedobrze. Choć z drugiej strony, nie ma tego złego... W obozie królewskim mamy ich kilku, a aura tajemniczości i hermetyczność organizacyjna "TempChi" powinna dodać pikanterii naszym zarzutom. W końcu w każdej plotce jest jakieś ziarnko prawdy, mylę się? - Był przekonany, że konserwatyści i radykałowie w obozie królewskim łykną tę przynętę z lubością. Nie dało się ukryć, że najsłodszy w tym wszystkim był fakt, iż wyciągniecie tego tematu na światło dzienne było na rękę nie tylko jemu, ale również starej szlachcie tethyrskiej, która powoli traciła wpływy w królestwie. Te pazerne i zapijaczone warchoły tylko czekają na okazję, aby upomnieć się o swoje, wbijając tym samym szpilę w liberalne skrzydło. Z dziką rozkoszą podjudzi niepewności i urazy, jakie powstały na przestrzeni lat. - Trzymajmy się zatem pierwotnego planu. Dzielmy, mnóżmy animozje i niezobowiązującym pytaniami poddawajmy pod wątpliwość cały sens kampanii wojennej wymierzonej w moją stronę.
Odpowiedz
← Sesja FR

Sesja Tokara - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...