Sesja Morttona

-Jeśli owszem to znaczy, że masz inny cel. - ozwał się Marcus, mocując się z pochodnią, która stanowczo mu nie leżała. - Prawdopodobnie ważniejszy cel. Co cię tam ciągnie?
Przez dłuższą chwilę czekaliście na odpowiedź, gdyż Lodran milczał, wpatrując się w gęstniejący przed wami i wokół was mrok, rozświetlany jedynie przez niespokojnie światło pochodni. Po minucie uznałeś, że nie doczekacie się jej, a pewności nabrałeś, gdy Strażnik zmienił temat.
- Czekajcie... - wstrzymał was gestem. - Ktoś tam jest...
Faktycznie, wypatrując sobie oczy dostrzegliście jakieś czterdzieści metrów przed wami skuloną przy ziemi sylwetkę, bardzo niewyraźną w mroku, jakby zastygłą w bezruchu. Jednak nie ulegało wątpliwości, że nie był to głaz.
-Genlock na moje oko. Pewnie przynęta za węgłem czeka ich więcej.
Wyciągam łuk i strzela w "coś".
Wycelowałeś, strzeliłeś. Strzała świsnęła w powietrzu trafiając w cel, który wyprężył się i krzyknął. Bardzo po ludzku, co najistotniejsze.
- Chyba coś zezowate to twoje oko. - skomentował lakonicznie Deilen.
-Chyba tak. Chodźcie sprawdzimy co upolowałem.
Podeszliście bliżej, ostrożnie, w otoczeniu pola siłowego, które zarzucił na was Marcus. Już po paru krokach ogrom twej pomyłki stał się jasny w świetle pochodni - na ziemi, trafiony w prawą pierś, leżał krwawiący krasnolud, który pochylał się nad ciałem Genlocka. Krasnolud, który - podobnie jak Deilen - należał najwyraźniej do Legionu Umarłych.
- Noż kurwa twoja mać... - zaklął szpetnie Deilen, patrząc na swego brata z zakonu.
-Ja pierd*le. To już czwarty raz w tym roku! Noż k*rwa mać!
- Spróbuje mu pomóc ale nic obiecać nie mogę.- stwierdził Marcus i pochylił się nad krasnoludem. Z rannym było kiepsko, wykrztuszona krew obryzgała magowi policzek. Nie było dobrze, ale jednak pancerz Legionu zrobił swoje, więc Marcus wyjął sztylet i przygotował się do przeraźliwie improwizowanej operacji chirurgicznej. Nacięcie z jednej, nacięcie z prawej... Coś świsnęło przeraźliwie i zderzyło się z ochronnym polem postawionym przez maga, wprawiając powietrze wokół was w lekkie drżenie. Spojrzałeś szybko w głąb tunelu... Kolejne trzy sylwetki, strzelające do was z łuku lub łuków, wydające z siebie charczące, tym razem zdecydowanie nieludzkie odgłosy.
-Cholera Genlocki na wprost!
Wyciągam łuk i strzelam.
[ Ilustracja ]

Deilen rzucił się ze zdjętym z pleców toporzyskiem przed siebie. W powietrzu zagwizdały kolejne strzały, dwie trafiły w trójkątną tarczę, którą Lodran osłonił Marcusa i rannego. Przed puszczeniem cięciwy musiałeś odchylić głowy, by nie przebił jej pocisk Pomiota, który sam otrzymał od ciebie postrzał w prawą pierś, wydzierając się przy tym gniewnie.
-Nareszcie coś normalnego trafiłem.
Celuje i strzelam w następnych.
Pierwszy strzał - pudło. Drugi - musiałeś zmienić cel, gdy Deilen wpadł między dwóch Genlocków i zaczął tańczyć z nimi po swojemu. Strzeliłeś zanim trzeci zdążył poczęstować go ostrzem w plecy - trafiłeś. W tym czasie Lodran wciąż osłaniał Marcusa, który robił co mógł, by pomóc postrzelonemu przez ciebie krasnoludowi. Skutki nie były może imponujące, ale gdy za sprawą topora Deilena i kolejnej z twych strzał skończyliście z Pomiotami, ranny zdawał się być o parę kroków dalej od śmierci.
- Przydałoby się by miał gdzie odpocząć.- oznajmił mag, ostrożnie badając miejsce rany i delikatnie obracając krasnoluda na bok. - Jeśli nie możemy tu odpoczywać trzeba zrobić nosze. Potrzebny też jakiś materiał by go przykryć. Jest osłabiony może coś złapać. A nie mam tu ziół by leczyć nawet zwykłe przeziębienie.
-Ile jeszcze idzie się do najbliższego posterunku Deilen?
- Pół godziny szybkiego marszu, nie więcej, o ile po drodze nie spotkamy więcej tego ścierwa. - splunął na truchło Genlocka
- Z nim szybko nie pójdziemy. W takim razie zajmie to około godziny bo musimy sklecić jakieś nosidło. Magia zaleczyła co mogła, ale płuco było przebite. Na razie ruszać się nie może.- powiedział mag, sprawdzając oddech rannego. Lodran skrzywił się nerwowo.
- Bierzcie go we dwóch na plecy. - polecił tobie i Deilenowi. - Jeśli napadną nas Genlocki, robicie z niego tarczę. Jeśli będzie trzeba, to go dobijecie. Idziemy.
-Jednak nie jesteście tacy szlachetni i dobrzy w szarzy strażnicy. A jednak.
Biorę go na plecy z Deilenem i idziemy.
Szliście przed siebie. Marcus i Lodran znów wdali się w egzystencjalno - filozoficzne pogaduchy na temat sensowności ratowania przypadkowych rannych, na które niezbyt zważałeś. Razem z Deilenem usiłowałeś nieść krasnoluda w miarę równo, co nie było proste, gdyż co chwila trzeba było pokonywać nierówności podłoża, głazy, stalagmity, zaś sam ranny ważył swoje, a w połączeniu ze zbroją był to prawdziwy "spacer farmera" w krasnoludzkim wydaniu. Z tym większą radością powitaliście, po ponad czterdziestu minutach spokojnego, choć szalenie forsownego marszu, thaigę, w której zagłębieniu piętrzyła się surowa, ponura, przypominająca wrota ogromnego grobowca fasada twierdzy nadgryzionej zębem czasu i erozji - siedziba Legionu Umarłych.
-Chodź Deilen wnieśmy go czym prędzej.
- Jedno trzeba wam przyznać. Budujecie z rozmachem. - wyraził swój podziw Marcus. Zbliżyliście się do pierwszego posterunku, skonstruowanego z pozornie chaotycznie poodłupywanych ze ścian kamieni oraz wyrwanych kostek niegdysiejszego bruku, które następnie zrzucono na okopy, zasłony i niewielkie kopce. Wśród początkowego nieładu dało się jednak dostrzec zakamuflowaną regularność, czyniącą tę linię obrony niemożliwą do sforsowania jednym, wściekłym szturmem. Deilen poprosił Marcusa o zluzowanie, wzięliście więc we dwóch rannego - ty pod ramię, mag podtrzymując za plecy - , który jakby nieco odżył na widok swej twierdzy, usiłując koślawo iść o własnych siłach, co z waszą pomocą jako tako mu wychodziło. Lodran trzymał się z tyłu, "wasz" Legionista wysforował się na przód, witany przez swych kamratów, pośród których rozpoznałeś już kilka twarzy. W krótkich, żołnierskich słowach przedstawił waszą sytuację i nie pytany o niepotrzebne duperele został poprowadzony wraz z wami przez wąską, przytłaczająco wysoką bramę do zakonnego lazaretu. Surowe, niskie pomieszczenie, wypełnione rozmaitymi środkami polowej pierwszej pomocy, było zajmowane tylko przez dwóch Legionistów bez zbroi - jednego siedzącego na krześle z poharataną nogą, którą drugi z nich dezynfekował właśnie jakąś maścią.
-Gdzie mamy go położyć?
- Tutaj, tutaj, szybko. - legionista sanitariusz wskazał wam stół-leżankę, bardziej przypominający narzędzie tortur, niż cokolwiek innego, ze względu na ciemne plamy krwi z dawna wsiąkniętej w drewno. - Zaraz coś mu... Cholera, postrzał? Dorwały was Genlocki?
- Powiedzmy. - odparł Deilen zdawkowo.
-W pewny sensie.
Mówię z opuszczoną głową.
← Sesja DA
Wczytywanie...