Sesja Morttona

- Tylko nie pająki, nie nie nie... - jęczał do siebie Marcus, rozkładając ręce i wypowiadając jakieś zaklęcie. Pająkostwory ruszyły na was całą chmarą, zbliżając się w sekundę na dziesięć kroków. Zamiast jednak dojść do was z zamiarem pożarcia, pająki zaczęły sunąć... po powietrzu. Bariera postawiona przez apostatę była piekielnie mocna, tworząc wokół was niewidzialny klosz, po którym rozlazły się potwory.
- Nie wiedziałem, że to mogę. - spojrzał ze zdziwieniem na swoje dzieło. Potem na was. - Co dalej? Mogę to utrzymywać. Nie wiem ile, ale jest. Ładować coś następnego? Może zmrożenie broni?
-A umiesz wersje z ogniem, bo pająki się tego piekielnie boją...
Mówię z podnieceniem w głosie.
- Nie. Z bojowych tylko mróz i pocisk. Jakieś inne pomysły?
- Wódka! Wino! - zakrzyknął niespodziewanie Legionista. - Któryś ma spirytus? Cokolwiek! Alkohol!
-Co o co ci chodzi?
Odwracam się w jego kierunku.
Deilen zaklął zamiast odpowiedzi. Tymczasem Marcus przygotował kolejny czar. Skumulowana moc uwolniła się w postaci strumienia ognia jako wąski snop, który przebił chroniącą was osłonę i spalił trzy znajdujące się tam pająki.
Bariera pękła, potwory opadły wokół was z dzikim piskiem, choć najgłośniej i najprzeraźliwiej wrzeszczały płonące kreatury, które spalały się tym szybciej, im bardziej miotały się w ślepej panice. Pozostałe, zamiast rzucić się na was, rozpierzchły się we wszystkie strony, najwyraźniej spłoszone całym zajściem.
-I co nie mówiłem. A teraz gdzie te pomioty?!
Gdy pająki opadły wokół was, histeria Marcusa osiągnęła szczyt. Zupełnie bez sensu i z szaleńczym zapałem rzucał się na uciekające poczwary, siekąc je z zawziętością równą przerażeniu, krzycząc, wrzeszcząc, przeklinając, jęcząc. Kreatury starały się nie zważać na niego, ale on zawziął się i siepał z zamkniętymi oczami, warcząc wściekle.
Łapię go za rękę i podcinam mu nogi.
Mag wywalił się jak długi, przy okazji uderzając głową w leżący na ziemi kamień. Nie stała mu się chyba poważniejsza krzywda, ale wystarczyło żeby doszedł do siebie. Po potworach w sekundę nie było śladu. Człowiek dźwignął się, potrząsnął głową i usiadł w kucki, bujając się lekko w przód i w tył.
- Boję się pająków. - wymamrotał patrząc nieprzytomnie wokół.
- Taa, zauważyliśmy. - stwierdził lakonicznie Deilen, a Lodran ujął go pod łokieć i pomógł wstać.
- Miejcie na siebie baczenie, zwłaszcza ty. - polecił mu. - Strach czy nie, byłoby z nami krucho, gdyby nie ty. Zużyłeś pewnie sporo sił, idź lepiej blisko mnie. Coś mi się widzi, że to dopiero początek atrakcji.
-Wynalazłem nowy sposób na leczenie arachnofobii! Hahahahaha!!
Śmieję się cicho, a potem mówię:
-Gdzie teraz idziemy co Deilen?
Legionista zastanowił się chwilę, drapiąc toporzyskiem po brodzie.
- Chłopaki mówili, że idą na akcję do wschodniej thaigi, więc tam musi być sporo paskudztwa. Pewnie stąd też pojawiły się te cholerne pełzaki. Wypada nam zatem za jakieś czterysta - pięćset metrów skręcić na zachód, dalej w Ścieżki. Dawno tam nie byłem, nie pamiętam jak stały sprawy.
- Cokolwiek tam było, pewnie się zmieniło. - wtrącił się Strażnik. - I zapewne nie na lepsze.
Ruszyliście, wciąż ostrożnie i dość powoli, naprzód, nasłuchując uważnie i rozglądając się wkoło. Jednak Ścieżki zdawały się wrócić do tego monotonnego, fałszywie usypiającego stanu sprzed ataku "Dzieci". Echo waszych kroków, szczęk pancerzy, piszczenie nietoperzy gdzieś pod sklepieniem.
Cisza.
Spokój.
Ciemność.
- Ja... nie dam rady jeśli będzie więcej. - wyznał mag. - Teraz była panika. Kto wie co będzie później. Mogę zemdleć ze strachu. Zwykły pająk mnie przeraża tak że muszę uciekać. Te duże nie ułatwiają.
-Ja też bałem się krwi... Ale ojciec i służba mnie zahartowały. Mówię ci zobaczysz jaka to radość jak ten pająk będzie się radośnie palił biegając bez celu....
Śmieje się.
Kolejne minuty upływały we względnej ciszy i spokoju. Nastrój otoczenia nie zmieniał się, a wasze sporadycznie prowadzone rozmowy nie rozładowywały atmosfery. Wszyscy zapuszczaliście się w rejony, w których - może poza Deilenem - nigdy dotąd nie byliście, nie wiedzieliście więc co was czeka.
Czas dłużył się niemiłosiernie w oczekiwaniu na kolejny zdradziecki atak monstrów, który jak na złość nie nadchodził. Bez punktu odniesienia nie mogliście być pewni ile czasu zajął wam marsz, kierowaliście się więc jedynym widocznym wyznacznikiem - pochodniami, które zmieniły się do rozmiarów ogryzków. Jednak za kolejnym zakrętem ukazała się wam bardzo szeroka i jasno oświetlona ścieżka, której ściany i sklepienia wciąż nosiły fragmenty dawnych filarów, żeber i konstrukcyjnego kunsztu oraz surowości krasnoludów. Płonące na ścianach pochodnie paliły się w nieregularnych odstępach, zapewniając jednak dość światła, byście mogli z powodzeniem ocenić co znajduje się w promieniu kilkunastu - kilkudziesięciu metrów przed wami. A znajdywał się tam spory, przygarbiony przy ziemi, bodaj czworonożny kształt.
-Co to jest, bo nie widzę a nie chcę zabijać kolejnego krasnoluda.
Pytanie zawisło w powietrzu na parę sekund, by w końcu znaleźć odpowiedź z ust Deilena.
- To bronto. - stwierdził, mrużąc oczy. Zobaczyliście kilka rogów sterczących z masywnego łba czegoś, co przypominało jaskiniowego woła. Dołączył do niego i drugi, który wyszedł ociężale z jednej z odnóg korytarza, niknącej gdzieś w litej skale. - Chyba dzikie, choć teraz nigdy nie wiadomo, może Pomioty przywlokły je tutaj ze sobą. - splunął ostentacyjnie i otarł brodę rękawicą.
- Są daleko. Moglibyśmy je ominąć i pewnie iść dalej. - zauważył Marcus - No może, że chcemy ich mięso. Da się je jeść? Bo jakieś zapasy zawsze się przydadzą.
-To krasnoludzki przysmak. Ale za trochę mięsa nie będę ryzykował. Lubię mój kręgosłup i kości.
Bardzo, bardzo ostrożnie (a przynajmniej tak bardzo, jak mogła tego dokonać czwórka opancerzonych i uzbrojonych mężczyzn) podeszliście do załomu ścieżki i jej odnogi, niknącej w skale, z której wyszło drugie bronto (i od którego w tej chwili stało jakieś dwadzieścia metrów, odwrócone potężnym zadem). Jak się okazało, zrobiliście dobrze nie atakując stworów (dla kotletów, sportu, czy chwały). Sporo dalej, ale wciąż w zasięgu waszego wzroku, grupa kilkunastu Pomiotów szwendała się od ściany do ściany, podpalając zgasłe pochodnie.
-Co teraz?
Szepcze.
- Teraz przejdziemy tą szczeliną dookoła. - Deilen usiłował się skradać, co w jego wypadku wyglądało nad wyraz komicznie. - Kiedyś tędy szedłem, wyjdziemy przy następnym skrzyżowaniu.
- To dla tego pochodnie na ścieżkach się palą. Myślałem, że to Legion, a to oni. Czemu?
- wyraził zdumienie mag, któremu odpowiedział Strażnik.
- Widzieć widzą, albo raczej czują, bardziej jak nocne zwierzęta. Najwyraźniej zostawiają to dla kogoś, kto nie widzi...
Korytarz w jaskini był wąski i niski, ledwo mieściliście się w nim idąc po dwóch, a strop był na wyciągnięcie miecza. Po stu metrach korytarz skręcał ostro w lewo, niemal pod kątem 90 stopni, równolegle do ścieżki, z której zeszliście. Wyszliście za załom i stanęliście twarzą w twarz dwoma zaskoczonymi w równym stopniu, jak i wy, Genlockami i jednym Hurlockiem.
Wyciągam topór i staje w pozycji do walki.
← Sesja DA
Wczytywanie...