Sesja Morttona

- Postrzał był w prawą cześć klatki piersiowej. Płuco zostało naruszon[i]e. Nie wiem czy się nie zapadło. Ale sądząc po dotąd stabilnym oddechu chyba nie. - informował sanitariusza Marcus, przeglądając zasoby rozmaitych medykamentów. - Poza tym może być jeszcze krew w płucu, przydałoby by się by ją wykrztusił. No i nie wiem w jakim stanie była strzała więc grozi mu zakażenie, ale o tym będziemy wiedzieć dopiero jeśli zacznie gorączkować. To chyba tyle.
Do lazaretu wszedł Deilen.
- Poczekajmy tu do jutra. Dowódca mówi, że będą robić wypad na dużą grupę Pomiotów, które zaległy niedaleko stąd. Może przy okazji znaleźlibyśmy skrót.
- Ja radziłbym iść dalej. - rozległ się za nim głos Lodrana, który również wszedł do pomieszczenia. - Donieśliśmy rannego, nie mamy co dłużej mitrężyć tutaj. Legion Umarłych poradzi sobie równie dobrze bez nas, nie widzę potrzeby pakować się w niepotrzebne starcie.
-Szczerze bez urazy, ale on ma racje.
Staje przy Lodranie.
- Moglibyśmy tylko zagarnąć parę darowizn leczniczych, bym mógł was połatać w razie potrzeby i sprzęt do tatuowania. Wtedy możemy ruszyć bez mojego narzekania. - uprzejmie zaoferował Marcus. Deilen spojrzał pytająco na Legionistę - medyka.
- Uratowaliście jednego z naszych braci. Bez waszej pomocy stanąłby przed Stwórcą o kilkunastu Genlocków za wcześnie. - zażartował krasnolud w odpowiedzi. - Weźcie tyle medykamentów, ile wam potrzeba. Nasza zbrojownia też stoi przed wami otworem, więc bardzo cię proszę, Deilen, załóż na siebie coś cywilizowanego, bo w tych szmatach wyglądasz jak jakiś człowiek.
- Nie bój nie bój. - zbywał go "wasz" Legionista machnięciem ręki i odwracał się do wyjścia. - Idziesz też? - zapytał cię przez ramię - Łuków tu nie uświadczysz, ale może jakiś pancerz godny krasnoluda.
-Dobra chodźmy.
Kieruje się do zbrojowni.
Zbrojownia znajdowała się na piętrze, na które prowadziły krótkie, ale strome schody. Sufit, czyli podłoga kolejnego piętra twierdzy, był równie w sam raz dla krasnoluda, ale zdecydowanie zbyt niski dla kogokolwiek wyższego. W bardzo przestronnej, surowo wyglądającej sali, znajdowały się rzędy stojaków na broń i pancerz. W odróżnieniu od innych sal, które mijałeś wcześniej, a także samych Ścieżek, nie było tu ani grama pyłu jaskiniowego, który zdawał się być wszechobecny.
Sama zbrojownia witała cię surowym, zabójczo użytecznym i na swój sposób dostojnym wdziękiem ekwipażu. Topory w znakomitej większości, nie tak różnorodne i wymyślne, jak na stoisku sprzedawcy w Ozzamarze, ale sprawiające wrażenie jeszcze solidniejszych i bardziej śmiercionośnych, od jednoręcznych po dwu, a niektóre (choć to niemożliwe) niemal trzy lub czteroręczne. Tarcze, od puklerzy, przez rodele, trójkątne, kolczaste, aż po krasnoludzkie pawężę, nosiły ten sam emblemat trupiej czaszki w kapturze, z drapieżnie wyszczerzonym uśmiechem. Większość z nich wykonana była ze stali, choć zdarzały się też inne materiały, w tym nawet kilka drewnianych. Pancerze natomiast przywodziły na myśl całą dawną, utraconą w większości powagę, dumę, sławę i potęgę twej rasy. Płyty lekkie, ciężkie i pełne, hełmy z kryzami, szyszaki, rękawice i nagolennice najcięższego rodzaju - wszystko z nieznacznymi zdobieniami podkreślającymi ponurą surowość wykonania. Był typ pancerza noszony wcześniej przez Deilena, były też cięższe i lżejsze. Zacząłeś rozumieć jakim sposobem Legion Umarłych, dysponując relatywnie niewielkimi siłami, tak skutecznie dawał odpór kolejnym legionom Pomiotów.
zostawiam w zbrojowni szyszak i biorę coś lżejszego oraz drugi kołczan.
Deilen, ubrawszy się jak na wojskową paradę (albo na oficjalny pogrzeb - w wypadku pancerzy Legionu Umarłych nie była to wielka różnica), spojrzał na ciebie taksującym wzrokiem i parsknął pogardliwie.
- Ych, z ciebie to nigdy już nie będą ludzie... A może właśnie będą, nie wiem co gorsze. Cała zbrojownia sławnego Legionu do dyspozycji, a ty się bawisz łukami i strzałami jak jakiś elficki laluś. - wyrzucał ci, niezbyt poważnie. - I co powiesz o naszym nowym "mentorze", dumnym Szarym Strażniku? - zapytał, przeglądając stojaki z toporami. - Uważasz, że naprawdę powinniśmy leźć z nim aż na dno Ścieżek, bo chyba tam zamierza się wybrać na spacer?
-Obietnica to obietnica.
Rzekłem chłodno.
- Ha! - przyjaciel klepnął cię serdecznie w ramię. - To się nazywa postawa! Mówiłem ci już dawno, że przydałbyś się nam tutaj, w Legionie. A teraz na co ci przyjdzie? Zostaniesz obrońcą szarości i Uciśnionym Strażnikiem, czy jak to tam idzie... Dobra, mamy wszystko, to my też chodźmy.
-Racja.
Wychodzę.
Nie tracąc więcej czasu zeszliście z powrotem na dół i wyszliście przed wrota, przy których czekał już na was Lodran z Marcusem, jak zwykle rozprawiając o czymś zawzięcie. Strażnik podniósł się z kamienia, na którym siedział, i ponownie ruszyliście ku Ścieżkom, mijając kolejne posterunki Legionu, którego członkowie salutowali Deilenowi.
- A opłacalna to chociaż robota? - usłyszałeś fragment omawianego przez ludzi wątku, gdy Marcus zadał pytanie. - Chyba tak widząc po tym jak było cie stać na te nasze bajery, które targamy. Ten miecz jest dziwny. Nie miałem okazji takim walczyć.- Mówiąc to sam dotknął rękojeści. - Może warto by miał imię?
- Może i warto. - powtórzył Lodran ze wzrokiem wbitym w wylot korytarza. - Opłacalna? Zależy jak rozumiesz zysk. Złoto, to najmniejsze wynagrodzenie za naszą służbę, a choćbyś zebrał go dość, by zbudować sobie pałac, to i tak nic ci po nim.
-Mistrz ciętej riposty się znalazł.
Mruczę pod nosem.
[ Ilustracja ]

Minęliście ostatni posterunek, pozostawiając twierdzę Legionu Umarłych za sobą. Kolejne minuty upływały wam w ciszy, przerywanej jedynie rzadkimi wymianami paru słów, dźwiękiem przesypujących się gdzieś kamieni, czy pluskiem kapiących w ciemności kropel. Im dalej w głąb Ścieżek, tym ciemniejsza i bardziej nierówna stawała się wasza droga, zaś wiatr, który jakimś sposobem przedostawał się czy to z powierzchni, czy to z głębi jaskiń, szeptał do was nieprzyjemnym, grobowym oddechem.
Z każdym kolejnym krokiem nasilało się także poczucie, że nie jesteście tu sami. Co prawda każdy z was pozostawał czujny i napięty jak struna, ale nie widzieliście nic poza skałami i stalaktytami, pojawiającymi się w świetle waszych pochodni, ani nie słyszeliście nic ponad dźwięki jaskini i echo waszych własnych kroków, połączone z cichym szczękiem pancerzy.
Nagle, gdzieś od strony prawej ściany ścieżki, którą szliście, dał się posłyszeć gwałtowny szmer zwielokrotnionych kroczków, jakby coś stukało w skałę wieloma igłami. Gdy zwróciliście się w tamtą stronę na mgnienie oka na krawędzi waszych świateł pojawiło się coś, co wyglądało niczym ogromny pająk, wielkości psa, i co natychmiast zniknęło w ciemności przed wami.
-Kurw... czy to znów te zainfekowane pająki?
Mówię niespokojnym tonem.
Wszyscy zastygliście jak rażeni gromem, z rękami na rękojeściach mieczy lub przy kołczanach ze strzałami. Jednak ani owo dziwo, ani echo jego kroków nie pojawiły się ponownie. Ciemność Ścieżek trwała w milczeniu, szydząc z waszej niepewności.
-Nie ruszajcie się. One wyczuwają ruch przez uderzenie naszych kroków o ziemie. A potem spróbują zasadzki lub ataku od tyłu.
- Więc ile będziemy musieli tu stać? - spytał Lodran, rozglądając się powoli.
-Aż przestaniemy słyszeć syczenie z sufitu...
[ Ilustracja ]

- Pomioty wyczuwają nasze ruchy? - zapytał niepewnie mag, po którym widać było, że gigantyczne, podziemne pająki są ostatnią rzeczą, z którą chciałby się spotkać.
Nasłuchiwaliście jakieś dziesięć sekund, nie słysząc nic poza odgłosami jaskini. Jednak w chwilę później dziwny odgłos powtórzył się i to zwielokrotnionym echem. Zdawał się dobiegać zewsząd - z mroku przed wami, za wami, nad i pod wami, z obu bocznych ścieżek biegnących przez pęknięcia w skale. Był wciąż względnie odległy, ale zbliżał się z gwałtowną, wściekłą szybkością.
- Dzieci... - rzucił jakby w zamyśleniu Deilen, wpatrując się w ciemność. Następnie postąpił o krok i z rozmachem cisnął pochodnią przed siebie. Ta przeleciała dobre piętnaście metrów, by rzucić światło na grupę pająkowatych kształtów w nieokreślonej liczbie, które sunęły w waszym kierunku. Kilka z nich zasyczało i zapiszczało wściekle obrzydliwym i przerażającym, dziecięcym krzykiem, gdy poparzył i odstraszył je płomień pochodni, która zgasła zaraz potem.
-Nie pomioty tylko pająki.
Patrzę w stronę pochodni i mówię:
-Ciekawe co teraz zrobią.
Wyciągam łuk.
← Sesja DA
Wczytywanie...