Sesja Tokara

[ Ilustracja ]

Służący skłonił się ponownie i wyszedł, a ty pięć minut później podążyłeś za nim. Ponieważ nie była to żadna oficjalna audiencja, a już tym bardziej w towarzystwie członków wyższej klasy społecznej, nie siliłeś się na oficjalne i reprezentatywne stroje. Z resztą, kiedy ostatnio miałeś na sobie coś takiego...?
W największej i najokazalszej sali z lekkim znudzeniem przechadzali się czterej mężczyźni - jak mogłoby się zdawać postronnemu obserwatorowi - różnej proweniencji. John Trzy Palce, ubrany w szerokie, krojone na calimshańską modłę spodnie i falbaniastej koszuli, od niechcenia wodził wzrokiem po portretach rozwieszony wzdłuż jednej ze ścian. Znajdywał się na tyle blisko ciebie, że patrząc z profilu zdołałeś dostrzec, iż ktoś niedawno podbił mu oko. Kapitan "Valerysa" rozsiadł się na postawionym przy jednej z kolumn krzeseł i z braku lepszego zajęcia memłał w dłoniach rondo swego upstrzonego egzotycznymi piórami kapelusza. Mordehaj Rapier stał po środku sali, wpatrzony w ciebie nieruchomo, ze starannie przystrzyżonymi krótkimi, siwymi włosami i bródką, w prostej czarnej koszuli i takich spodniach oraz w butach z wysoką cholewą. Z jego dolną wargą było coś nie tak bardziej, niż zwykle, chyba ktoś mu ją rozciął. Od reszty towarzystwa najbardziej odstawał Blacksmith, który w eleganckiej, zapinanej w poprzek skórzanej kurtce stał wyprostowany przed arrasem przedstawiającym drzewo genealogiczne władców Velenu.
Odpowiedz
Rozłożył ręce w powitalnym i ciepłym geście - Witam, panowie! Dawno żeśmy się nie widzieli. Co tam słychać na wzburzonych morzach?
Odpowiedz
- Dobre wiatry dla morderców i gwałcicieli, a także wiernych korsarzy w służbie Velenu. - odparł Mordechaj z fałszywą emfazą.
- No, no, wypraszam sobie... - rzucił pół śmiejąc się Blacksmith, wciąż studiując arras ze zaplecionymi rękoma.
- Zapewne zainteresuje cię fakt, że Zataspur przez najbliższe dwa, trzy miesiące pozostanie bez żadnego okrętu wojennego. - ciągnął niezarażony Mordechaj, ale tym razem wtrącił mu się John.
- Zgadza się, "Kraken" rozszarpał cztery z tych łupinek...
- A pozostałe trzy, których twoi partacze nie dali rady dorwać, rozwaliliśmy w drzazgi. - dorzucił kpiąco Spiżowy Bękart. - Ostatni roztrzaskał sztorm przy Śpiewających Kamieniach.
- Co prawda straciliśmy "Harpię", ale spokój na tych wodach masz zapewniony przez najbliższe pół roku, jak nie więcej. - podsumował Rapier. - Poza standardowymi dobrami, które po drodze zarekwirowaliśmy, znaleźliśmy coś jeszcze... Blacksmith...
- Ser Steverronie, knurze, lepiej żebyś wreszcie zapamiętał. - odezwał się Blacksmith spokojnym tonem, zupełnie nie korespondującym z treścią jego słów, gładko i starannie artykułując głoski. Odwrócił się i spojrzał na ciebie. - Trafił się nam nietypowy ładunek. Nie widziałem czegoś takiego, choć pozwalam sobie przypuszczać, że to jakiś rodzaj broni. Wnoszę tak z milczenia pewnego Lantańczyka, którego pojmaliśmy wraz z załogą. Dziwna sprawa, nie chce mówić pomimo nieuprzejmych próśb.
Odpowiedz
Uśmiechnął się - Za to musimy wypić koniecznie! Hej, przynieść mi tutaj kilka butelek najprzedniejszych trunków, te z najwyższej półki! - krzyknął do służby, zacierając ręce z zadowolenia. Czekał na takie informacje od wielu miesięcy, Zataspur padł. Cała droga morska od Amnu po Calimshan należała do niego. Bogaty szlak, należy nadmienić. To otwierało mu multum możliwości, zaczynając od nakładania monopolistycznych ceł i płac za ochronę, a kończąc na szerszych zagadnieniach, jak blokady portów. Nie można również zapomnieć o tym, że możni panowie wspierający dotąd Zataspur, szybko wykalkulują, gdzie leży przegrana sprawa, a kto zagwarantuje spokój ich zadkom, tłustym żonom i rozpieszczonym bachorom. Banda sprzedajnych lizidupów, choć użyteczna, jeżeli wie, jak złapać za ich spasione pyski. On wiedział. Skinął na Blacksmitha - Ser Steverronie, cieszę się, że widzę Ciebie w dobrym zdrowiu. Mam nadzieje, że w końcu zarzuciłeś ten szalony pomysł ze zbroją płytową, toż to istna kotwica. Podczas walki z grzesznikami podkład bywa mokry od krwi i łatwo się poślizgnąć. Wierzę w Twoje umiejętności, ale nie chciałbym, aby przypadek zadecydował o żywocie tak zacnego męża. - powiedział szczerze i klepnął go w ramię - Ciekawe, zdaję sobie sprawę, że to nie te bezużyteczne kije, które wybuchają w twarz, zamiast ranić oponenta. Koniecznie będziecie musieli mi pokazać ten nietypowy łup. O Lantańczyka się nie martwcie. Umberlee świadkiem, że nawet najtwardsi herosi łamali się w wilgotnych lochach Velenu i wyśpiewywali swoje słodziutkie tajemnice mojemu mistrzowi od przesłuchań. - Popatrzył ponownie na swoich sojuszników. Coś go zaciekawiło, to było dziwne i szalone, ale postanowił zapytać. - Mordehaj, John, o co żeście się znowu pobili? Nie mówcie, że poszło o dziwki i jakiś niesmaczny żart?
Odpowiedz
Obaj piraci spojrzeli na siebie ostro, a potem przenieśli zdziwione spojrzenia na ciebie.
- Wielmożny lord po raz kolejny wykazał się przenikliwością i znajomością swych ludzi. - przyznał ci rację Mordechaj, kłaniając się koślawo. - Nie sądzę jednak, żeby takie błahostki miały pochłaniać cenny czas jego lordowskiej mości...
- Potrzebujemy uzupełnić zapasy
. - wciął się ponownie kapitan "Valerysa". - Twoi kupcy nie mają tu najtaniej, a wiatr przyniesie wieści o zmianie sytuacji handlowej w regionie później, niż przywiał nas.
- To prawda, - zgodził się z nim trójpalczasty - a muszę wypłacić swoim chłopcom zaległy żołd. Ścigając okręt flagowy musieliśmy wyrzucić cały możliwy balast, ze złotem włącznie. Zostały tylko żagle, działa, trochę kul i kotwica. - uśmiechnął się swoją szczerbatą gębą, zeżartą przez szkorbut.
- Jakie są zatem twe dalsze dyspozycje, milordzie? - pytał dalej Blacksmith. - Życzysz sobie wpierw obejrzeć ładunek, czy może posłać po Lantańczyka, by udzielił ci stosownych wyjaśnień?
- Aaaa, pieprzenie. - skomentował elokwentnie John. - Wystarczy przeciągnąć takiego pod kilem i po sprawie. Takie chuchro wyśpiewa wszystko na samą obietnicę.
Blacksmith wbił oczy w sufit i westchnął.
- Królowo, chroń mnie przed tępotą prostaków... Jeśli dozwolisz, nie od ciebie będę zażywał porady. I nie myśl, że nie próbowałem. - spojrzał znów na ciebie, tym samym lekko znudzonym wzrokiem. - O dziwo, przeżył. Magik jakiś, czy co...
Odpowiedz
To było dziwne... Proroczy sen? Jeżeli tak, to jak się miała do tego cała reszta tego koszmaru? W tym momencie nie chciał o tym myśleć - To nie jest jakiś wielki problem panowie. Mój sekretarz wystawi weksle, które pozwolą Wam uzupełnić zapasy po kosztach. Oczywiście, wypłaci on także zwyczajową zapłatę i premię za rozwiązanie kwestii Zataspuru. Złoto, klejnoty lub magiczne przedmioty... Wybór zostawiam panom. Ogromnie boli mnie to, że muszę Wam o tym przypominać, skoro wiecie, że dbam o swoich przyjaciół. - Szczególnie o najemników, którzy wybijają nóż w plecy, jeżeli znajdą gdzieś lepszą ofertę... Cały ten sojusz trochę go kosztował, ale był bardziej opłacalny niż walka na własną rękę z tethryskimi szlachetkami i zabawa w wojnę z piratami. Uśmiechnął się - Spokojnie panowie, najpierw obejrzymy ten cudaczny ładunek. Chcę się przekonać, co to jest i czy faktycznie jest warte bólu oraz bardzo brzydkiej śmierci. Lantańczyk poczeka, nie ucieknie. Skoro to magik, to tym bardziej mi się do niego nie śpieszy.
Odpowiedz
Służba wniosła właśnie długi stół, gąsiory z trunkami i kilka tac z owocami i przekąskami. Trzej kapitanowie bez wahania obsłużyli się winem, ser Blacksmith spojrzał na nich kątem niczym na świnie przy korycie.
- To tylko przypuszczenie, na które sobie pozwoliłem. - prostował ostatnią część swej wypowiedzi. - Niestety nie miałem czasu sprawdzić tego ponad wszelką wątpliwość, choć niewielu normalnych ludzi, a tym bardziej chuderlawy gnom, nie powinno przeżyć takiego zabiegu... Ale tę kwestię pozostawimy do rozstrzygnięcia twym ludziom, zgodnie z lordowską dyspozycją. - skłonił się lekko i dystyngowanie zarazem, po czym dodał z uśmiechem. - Jak układają się twe inne sprawy, milordzie? Czy Umberlee spogląda łaskawym okiem na Velen w tych dniach?
Jakby w odpowiedzi po twej prawicy jak zwykle bezgłośnie pojawił się kapitan.
- Milordzie, Ser Steverronie... - skłonił głowę przed każdym z was.
- Witaj, bracie Jeditt, rad jestem widzieć cię w zdrowiu. - uprzejmie skinął w odpowiedzi Blacksmith.
Odpowiedz
Uśmiechnął się półgębkiem - Wiem o tym ser Steverronie, ale to plugawy nieludź, więc tym bardziej mam nadzieje, że sczeźnie w moich lochach zanim do niego przybędę - Skinął głową - Kapitanie, masz dla nas jakieś ciekawe wieści?
Odpowiedz
- Przeszukaliśmy bibliotekę jak rozkazałeś. - odpowiedział kapitan. - Niewiele znaleźliśmy, co samo w sobie również jest dość czytelną informacją na temat twego gościa. Co do tego, co znaleźliśmy... - zrobił niedostrzegalną pauzę, która umknęła Steverronowi, ale nie tobie. - Życzysz sobie, milordzie, by przedstawić to teraz?
Odpowiedz
- Nie, nie będę zanudzał naszych wspaniałych gości tak nieistotną sprawą. Jak mniemam to może chwilkę poczekać? - powiedział znudzonym tonem - Chodźmy lepiej zobaczyć ten towar. Myślę kapitanie, że też chciałbyś rzucić na niego swoim okiem.
Odpowiedz
Do dzielnicy portowej pojechaliście konno. W niewielkiej obstawie, z zamku na przystań było wszak dość blisko, a większość bywalców tamtejszych okolic stanowiła teraz ponad setka opłacanych przez ciebie piratów. Powozem może byłoby i wygodniej, ale ten, nieużywany od niepamiętnych czasów, kojarzył ci się z dandysami, a ci w prosty sposób z sodomitami, więc...
W siedmiu - ty, kapitan, czterech kapitanów (pozostali trzej nie czuli się zbyt dobrze w miejscu bardziej kulturalnym, niż burdel wyższego sortu) i jeszcze jeden z "Meduz" zajechaliście na przystań. Fetor uryny i portowych aromatów w połączeniu z zapachem ryb i powiewem morskiej świeżości tworzył niezrównaną mieszankę. Nie tracąc czasu zaszliście na "Płonącą Różę" gdzie część załogantów Steverrona dokonywała niezbędnych napraw. Okręt prezentował się dumnie, nawet na tle pozostałych korsarskich jednostek, kotwiczących w pozostałych dokach. Nawet załoga "Róży" zdawała się jakby mniej zapyziała i tępa.
Nie mówiąc wiele Blacksmith poprowadził cię do ładowni, po drodze odbierając saluty od prężących się na jego widok załogantów. Na drugim podpokładzie, pod szerokimi płachtami, piętrzył się dziwny ładunek. Kilkanaście sztuk czegoś przypominającego duże, podróżne plecaki, ale bez kieszeni czy zapięć, obłożone jakimś rodzajem skóry, wyposażone w pasy umożliwiające zapewne założenie ich na plecy. Z każdego z nich wystawał długi na dobre dwa metry wąż z jakiegoś ciemnego, giętkiego materiału, o grubości nie większej od pięści. Każdy z nich kończył się także czymś w rodzaju lejka, zakończonego małą klapką zaślepiającą jego wylot oraz czymś metalowym u dołu... spustem, tak się to chyba nazywało w tych dziwnych wybuchających kijach, które niegdyś wdziałeś.
Całość wyglądała na dość masywną i faktycznie, ważyła swoje. Po podniesieniu i ostukaniu odkryłeś jeszcze dwie rzeczy - że wnętrze plecaka wyłożono jakimś twardym materiałem, być może metalem, oraz że w jego wnętrzu przelewa się jakaś substancja.
Odpowiedz
-...a cóż to za szatańskie ustrojstwo? - zdziwił się niepomiernie. To była jakaś broń, bez dwóch zdań. Na pierwszy rzut oka straszliwie niepraktyczna, gdyż konstrukcja nie wyglądała na poręczną i była zbyt skomplikowana dla przeciętnego "wilka morskiego". Ciecz zapewne była wysoce łatwopalna. Wywnioskował to po nutce drapiącego zapachu, który unosił się w pomieszczeniu i delikatnie gryzł w oczy. Ktoś nieostrożny mógłby wpakować wszystkich w niemałą kabałę -Kapitanie, widział pan kiedykolwiek coś takiego? - cieszył się w duchu, że to były paladyn przejął ładunek. Umberlee raczyła wiedzieć, co by się stało, gdyby trafił on na pokład Rapiera lub Trzy Palce. Podrapał się po brodzie - Ser Steverronie, czy gnom pisnął choć słowo na temat tego nietypowego łupu? Szalony bełkot, a może idiotyczna groźna, która zdradzała zbyt wiele?
Odpowiedz
- Hmm... - kapitan wsparł łokieć na dłoni i podrapał się po brodzie. - Nic konkretnego, choć z jego ochoczych zachęt do "sprawdzenia i zobaczenia samemu" wnioskuję, że w niewprawnych rękach może spowodować to więcej szkód, niż pożytku. Dlatego też na wszelki wypadek zabroniłem pod karą śmierci któremukolwiek z mych ludzi używać, czy choćby dotykać tego ustrojstwa. Nie miałem też okazji widzieć czegoś takiego, choć pływa w tym chyba coś łatwopalnego, bo strasznie szczypie w oczy i gardło. Ale to jeszcze nie wszystko.
Podszedł do stojącego obok wysokiego kosza, przykrytego podobną płachtą. Pod nią znajdowało się kilkanaście... no właśnie. Kształtem przypominało to wyrośniętą cytrynę, a może raczej ananas, biorąc pod uwagę metalową skorupę i pokrywające ją płytki w kształcie ćwieków, rozmieszczone równomiernie po całej powierzchni przedmiotu. Zamiast kłuć sprawiały one, że owo coś dobrze trzymało się w dłoni. Dość ciężkie, wyważone. U węższego końca znajdowała się niewielka rączka, połączona z obrotową tarczą, podobną do tych, które można było znaleźć w astrolabium. Niewielkie nacięcia na jej powierzchni świadczyły o tym, że za pomocą rączki można przestawiać ową tarczę w obie strony, zaś wyraźniejsze kreski dzieliły okrąg tarczy dokładnie na cztery ćwiartki. W samym jego środku i środku "metalocytrynoananasa" znajdowało się coś w rodzaju dzióbka butelki i o podobnej średnicy, z zapięciem na zatrzask, takim samym jak w lepszej jakości butelkach z piwem, czy piersiówkach do rumu.
Odpowiedz
Zważył przedmiot, był zaskakująco lekki - Czyżby jakiś mobilny i poręczny kawałek tej zabójczej układanki? Tak, to miałoby sens...
Odpowiedz
Kapitan zbliżył się i wziął jeden z przedmiotów.
- Jest w tym coś... z magii... - ocenił, podrzucając go lekko w dłoni. - Ale dość dziwnie... i niewiele. Nie wiem, nie jestem zaznajomiony z wytworami lantańskich umysłów...
- I ja takoż. - przyznał Blacksmith. - Choć z mych skromnych doświadczeń wynika, że często stanowią one efekt piromanii ich twórców. A jak powiedział mi niegdyś znajomy alchemik: "wszystko wybucha, nawet gówno, wystarczy odpowiednio ścisnąć".
Odpowiedz
Jego mina automatycznie skwaśniała na wzmiance o magii. Tylko Umberlee wiedziała, jak jej nienawidził. Jednakowoż nie był ślepy i wiedział, że czasem trzeba poświęcić się dla dobra sprawy. Ogień zwalczaj ogniem. Nawet plugawym i pordzewiałym orężem można było zabić heretyka, o ile był on w rękach odpowiednio doświadczonego i świątobliwego męża. Odłożył nietypowy przedmiot - Gnomy... Banda pieprzonych piromanów i iluzjonistów. - Splunął. Marzył o ich wytępieniu. Kiedyś śnił o tym, że patrzył ze swojego okrętu flagowego na ich płonącą wyspę i stosy spopielonych ciałek rozciągających się na całe mile. Zabić ich własną bronią, to było piękne marzenie. - O czymś jeszcze powinienem wiedzieć?
Odpowiedz
- Nie, milordzie, z mojej strony to wszystko. - odpowiedział szlachcic. - Poza tymi dziwadłami na pokładzie przejętego statku nie było nic szczególnego ani godnego uwagi. Zdaje się z resztą, że owa lantańska łajba wpadła nam w ręce przez przypadek, płynęła w stronę Zataspuru w niewłaściwym momencie.
Odpowiedz
-...ja powiedziałbym raczej, że we właściwym. - Zataspur kręcił z Lantanem? Nie były to dobre wieści i miał tylko nadzieje, że to jednorazowy układ na zamówienie ekscentrycznego kupca, a nie większy sojusz, inaczej polecą głowy. Te małe, pierdolone pokurcze nie porażały w bitwie, ale ich technologia miała w sobie coś zabójczego i nie dało się ukryć, że potrafili czasem nadepnąć na odcisk. Gardził nimi, ale baczył uważnie na ich poczynania. - Cóż, wygląda na to, że najwyższy czas odwiedzić naszego małego gościa.
Odpowiedz
Blacksmith wskazał ci gestem schody w dół. Na trzecim i ostatnim podpokładzie, pomiędzy beczkami z prochem, stertami kul, kłębami lin i całą masą innego załadunku, wisiał podwieszony za ręce gnom, ze zwieszoną głową, wyglądający jak karmazynowy ochłap o ludzkich kształtach.
- Obudźcie go. - polecił krótko Steverron swoim ludziom, którzy wylali na jeńca zawartość stojącego obok wiadra. Gnom stęknął, wykrztusił trochę wody i krwi i potoczył bezwiednie głową, odzyskując - przynajmniej częściowo - przytomność.
Odpowiedz
Poczekał chwilę, aż gnom odzyska przytomność i będzie zdolny powiedzieć choć słowo. Pysk miał cały obity i opuchnięty, a jego zęby najwidoczniej nie wytrzymały ożywczej konwersacji z panami korsarzami. No cóż, delikatni to oni nigdy nie byli, ale za to diablo skuteczni. Tym razem jednak trafili na twardziela. Choć na jego rozum był cholernym idiotą starającym się zgrywać bohatera. Prawda leżała zapewne po środku. Pierdoleni nieludzie, zawsze uciekali w romantyzm. - Zapewne znasz swoją sytuacje, więc przejdę od razu do rzeczy. Co to za towar, który wiozłeś? Na poprawną odpowiedź masz dziesięć sekund. Oszczędź sobie wulgaryzmów i kiepskich gróźb, wyjątkowo mnie one nie ruszają.
Odpowiedz
← Sesja FR

Sesja Tokara - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...