Sesja Tokara

Przez dłuższą chwilę gnom dyndał bezwładnie i bez słowa, czy to namyślając się nad odpowiedzią, czy po prostu usiłując złapać oddech i wykrzesać z siebie trochę siły.
- Zamówienie... prywatne... - mówił z wyraźnym wysiłkiem. - Pro... totyp broni... Nowy projekt.
- Tak, to już słyszeliśmy. - burknął znudzony Blacksmith. - Ale jego miłość pytał o coś innego, więc nie obrażaj go udając, że nie wiesz jaki był sens pytania.
- Nie... niestety... Nie mogę... powiedzieć... - wysapał gnom, zamykając oczy i zdobywając się na cień uśmiechu. Kapitan "Róży" tylko przewrócił oczami.
- I tak w kółko, od trzech dni. Mógłbym rozkazać przycisnąć go bardziej, ale bałem się uszkodzić go poważniej i tym samym wystawić na ryzyko przedwczesnej śmierci, a ciebie, milordzie, na utratę być może cennych informacji.
Odpowiedz
- Cholera, wiedziałem, że to powiesz, choć modliłem się o co innego. Dlaczego to zawsze musi kończyć się tak paskudnie? Później przez trzy dni nie mogę jeść pieczystego - wykonał gest, który poinformował zakonników, aby wzięli gnoma do lochów. Pokręcił głową i powiedział do ser Steverrona - Nigdy nie zrozumiem tego heroizmu, wiesz? Gdzie jest zysk w nadstawianiu dupska za grupę ideologicznych skurwysynów, którzy wyżej srają niż głowy mają, a pod płaszczykiem pięknych hasełek kryje się samolubne pragnienie władzy? Czy ktoś zapłacze nad tym nieludziem? Raczej nikt, a jeśli już to za utraconym towarem. Dlaczego więc ta historia ciągle się powtarza? Zamiast spokojnej śmierci lub miłego układu, który mógł uzyskać ten gnom, skończy jako ochłap mięsa na stole "Słodyczka" czy podobnego rodzaju skurwiela.
Odpowiedz
Szlachcic słuchał cię uważnie, jakbyście rozważali problem naprawdę wielkiej wagi.
- Rozumiem doskonale twój ból, lordzie Greystör. - zapewnił, gdy "Meduzy" wynosiły gnoma spod pokładu. - Osobiście pozwalam sobie mniemać, że powodem jest tu rozpaczliwe dążenie do nadania sensu nieuchronnemu i, jak sam raczyłeś ocenić, w gruncie rzeczy bezcelowemu cierpieniu. - ustąpił ci pierwszeństwa przy wchodzeniu po schodach i ciągnął dalej kwestię. - Osobnik wie, że jego koniec jest żałosny i nieuchronny, dlatego niczym ratunku chwyta się kurczowo jakiegokolwiek pozoru, kontekstu, który mógłby określić to, co pozostanie po nim, gdy za sprawą kata z jego cielesnej powłoki nie będzie już czego zbierać... Hej wy, - zawołał do pięciu piratów stojących najbliżej na pokładzie. - zabierzcie "nowy" ładunek do zbrojowni jego lordowskiej mości, tylko ostrożnie, koźle syny... - momentalnie zmienił ton z powrotem na dystyngowany. - Oprócz podszytej strachem, bezmyślnej agresji, dostrzegam jeszcze jeden możliwy powód dla takich, masochistycznych zachowań. Ktoś mógł nastraszyć go bardziej, niż my... Przynajmniej do czasu. Jednak efekt, jak jego lordowska mość wspomniał, zawsze jest ten sam.
Zeszliście po trapie na dokową kładkę, na którą od strony portu wchodził właśnie Eskel, mijając idących przodem zakonników z gnomem.
Odpowiedz
Strapił się -...ależ jaki profit niesie za sobą skonanie w bezimiennym i wilgotnym lochu? Imaginuje, że gnom wykoncypował sobie, iż zabawa w bohatera i usilne trzymanie się tajemnicy ma w sobie coś cnotliwego, krystaliczne czystego, co uczyni jego bolesną śmierć niezwykle honorową, niczym w romantycznych księgach o wielkich herosach. Problem w tym, że era, gdy bogowie chodzili po tej ziemi już dawno temu minęła, a i nie wydaje mi się, że w tamtych czasach, w dokonaniu żywota było coś szlachetnego oraz pięknego. Śmierć nigdy nie jest śliczna, to zawsze ogromny ból i smród uchodzącej duszy, pot i fekalia, bezradność i bezbronność. Gdzie jest w tym wszystkim honor i gdzie jest na niego miejsce? Na jego miejscu szukałbym opcji, jakie się przede mną otwierają. Pewien sprytny krasnoludzki oberżysta, zanim wygnałem ten obcy element z mojego miasta, rzekł mi kiedyś, że śmierć jest taka ostateczna, a życie ma w sobie tyle słodkich możliwości. Trudno się z nim nie zgodzić, gdyż zdecydowanie się na opcje śmierci jest śmierdzącym tchórzostwem i idiotyzmem, spowodowanym brakiem chęci walki. Jest w tym taki beznadziejny fatalizm. Ciekawym jest, co by Ser zrobił na miejscu tego gnoma... - skinął głową - Panie Eskel, wszystko w porządku?
Odpowiedz
- Obyśmy nigdy się nie dowiedzieli, milordzie. - odparł kurtuazyjnie Blacksmith, gdy Eskel podszedł bliżej, by być z tobą twarzą w twarz.
- Nic nie jest w porządku, milordzie. - syknął cicho żołnierz i zawahał się przez moment, najwyraźniej oceniając czy powinien przynosić niepomyślne wieści w obecności osób trzecich. Uznał jednak szybko, że Steverron, to nie byle najemny kmiot, przed którym pod karą śmierci należy ukrywać wszelkie problemy, by nie uznał ich za słabość chlebodawcy. Skłonił mu się krótko, szlachcic odpowiedział tym samym, a następnie powiedział.
- Wieści dwie, zła i gorsza. Pozwolisz, panie, że zacznę od pierwszej. - rozejrzał się, czy przypadkiem nikt was nie podsłuchuje. - Nie znaleźliśmy drugiego szpiega, choć wiele wskazuje na to, że faktycznie tu był. Możliwe, że wyjechał zaraz po tym, jak jego parszywy kompan nie wrócił na umówione miejsce zbiórki czy coś w tym rodzaju. Możliwe też, że przyczaił się gdzieś i czeka na własną sposobność, w każdym razie jak dotąd nie trafiłem na żaden świeży ślad. - odetchnął głębiej i kontynuował. - Wieść nieporównanie gorsza dotyczy Canratha. - oznajmił patrząc ci prosto w oczy. - Wszystkie konie, dwadzieścia dwie sztuki, wróciły bez jeźdźców. Znaleźliśmy je bez siodeł, pasące się przy bramie, przy której wczoraj ci idioci stawiali swoje krzyże. Żaden z nich nie miał nawet zadrapania, jedynie splecione z liści i traw sakwy, po jednej przy każdym. - przełknął ślinę. - W każdej z sakw była głowa jednego jeźdźca. Druidzi wyrżnęli cały oddział.
Odpowiedz
Ścisnął dłonie ze złości. Wysyczał - Kurwie syny... - Canrath był niegłupim, lojalnym i dokładnym najemnikiem. Wymierająca wręcz rasa, której w ówczesnych czasach ze świecą było szukać. Jego jedynymi wadami była tylko miłość do gorzały, kobiet i to, że facet był w gorącej wodzie kąpany. Najprawdopodobniej wszystkie rzeczy go zgubiły, gdy wpadł w zasadzce druidów jak ryba w sak. - My palimy ich gaje, oni wybijają moich ludzi... Błędne koło. Kiedy to się skończy? - Trzeba będzie ostatecznie rozwiązać kwestię druidzką, a jego nowy przyjaciel mógł mu w tym pomóc. - Mam nadzieje, że znamy rysopis przyjaciela harfiarza?
Odpowiedz
- Pobieżnie. Na jego podstawie trudno by było kogokolwiek zatrzymać, ale tu sprawa jest o tyle łatwiejsza, że jest on elfem, więc wybór jest dość ograniczony. - Pozwolił sobie na kwaśny uśmiech i sięgnął do kieszeni na pasie, z której wyjął złożoną kartkę. - Znalazłem pierwszego lepszego rysownika i w oparciu o relacje oberżystów, męt i takich tam otrzymałem to. - podał ci kartkę, na której widniał szkic portretu. Faktycznie, wszystkie elfie gęby wydawały się jednakowo paskudne, jednak ten rysunek posiadał pewne cechy charakterystyczne, nie był jedynie ogólnym, nic nie mówiącym, schematycznym obrazkiem. - Jednak, jak już wspomniałem, nie mamy pewności, czy w ogóle jest jeszcze w mieście, choć rozdysponowałem kilku ludzi do poszukiwań. - westchnął ponownie i przetarł twarz dłonią, wyglądał jak śmierć na chorągwi (w dodatku w kolczudze i innych elementach zbroi). - Jakie są twe dalsze rozkazy, milordzie?
Odpowiedz
- Dobrze. - Skinął głową - Niech straże przy bramach będą szczególnie wyczulone, jeżeli chłoptaś się ulotnił, to może chcieć wrócić naprawić spapraną robotę, licząc, że nic nie odkryliśmy i sprawa za niedługo ucichnie. Kapitanie, poślij incognito również nasz specjalny zakonny oddział. Może coś wywęszą. - złożył ręce w piramidkę i zamknął oczy - Co do najemników, to ich pochowajcie. Godnie i z honorami. Cokolwiek z nich zostało. Pomścimy ich potem, wypuszczanie żołnierzy w las byłoby szaleństwem. Druidzi już się dawno ulotnili, a nawet jeśli nie, to pewnie oczekują reakcji odwetowej i przyszykowali kolejną zasadzkę. Poinformuj tylko nasze patrole, aby były uważne i zachowały zimną krew.
Odpowiedz
Obaj mężczyźni kiwnęli głowami, obaj skłonili się lekko i szybko odeszli.
- Leśne zwierzęta sprawiają problemy jego lordowskiej mości? - zapytał Blacksmith, odprowadzając ich wzrokiem. - Czy wobec tego przełożyć przesłuchanie Lantańczyka, aż załatwisz pilniejsze sprawy, milordzie?
Odpowiedz
Uśmiechnął się nieszczerze, usilnie starając się zatuszować reakcję na nieprzyjemne informacje - Nie, skończymy, co zaczęliśmy. Niedługo zorganizuję małe polowanie i wypuszczę z mojej psiarni najlepsze harty. Piękne widowisko i przednia zabawa od rana do wieczora. Dziewki, ogniska... Zaprosiłbym i szlachetnego pana, ale wiem, że nie gustujesz w takich rozrywkach, Ser.
Odpowiedz
- Nie przeczę. - odparł szlachcic, idąc z tobą do miejsca, w którym zostawiliście konie. - Choć każda rozrywka w towarzystwie mojego lorda będzie dla mnie nad wyraz zajmująca.
Pozwalając sobie wzajemnie odpocząć od kurtuazyjnych pogaduszek, pojechaliście na zamek szybko i w milczeniu. Już przy stajniach pojawił się przy tobie kolejny z zakonników.
- Przywieźli już więźnia, milordzie. Słodyczek obudzony, czeka.
Odpowiedz
- Znakomicie. Przynieście na dół jakąś mocną gorzałę, bo o suchym pysku ciężko tam będzie wysiedzieć. - Przesłuchania u Słodyczka zawsze przebiegały brzydko. Nie dziwota, skoro dostawał najtwardszych jeńców i degeneratów, którzy myśleli, że przechytrzą lorda Velen. Alkohol pozwalał mu zachować zimną krew i przetrwać niedogodności, w które wchodziły smród, bród, strach oraz widoki, jakie u niejednego emerytowanego żołnierza wywołałyby odruchy wymiotne. Modlił się tylko, aby gnom zrozumiał szybko swoją sytuację i zaczął śpiewać słodką melodię.
Odpowiedz
Sala przesłuchań była doskonale zaopatrzona. Sprzęty klasyczne i innowacyjne, wymyślne i zabójcze w swej prostocie, niepozornie skuteczne i przesadnie wydumane, by wzmocnić efekt. Tu i tam zwisały łańcuchy, kajdany, na stołach leżały gwoździe, w niewielkim piecu grzały się obcęgi. Z niejaką dumą mogłeś powiedzieć, że na ten asortyment nawet zboczeńcy od Loviatar nie mogliby zbytnio kręcić nosami. Do jednego z krzeseł zaopatrzonych w klamry siedział unieruchomiony w sztywnej, wyprostowanej pozie gnom, w towarzystwie dwóch strażników, całkowicie zbędnych zważywszy okoliczności. Weszliście, rozsiedliście się jak się dało na przygotowanych na takie okazje miejscach, mocno kontrastujących z ogólnym "wystrojem" wnętrza i charakterem "umeblowania". Lantańczyk zaszczycił was pogardliwie obojętnym spojrzeniem, które momentalnie padło na przeciwległe drzwi, w których stanął mistrz ceremonii, powodując samym swym wyglądem, że różowiutki, i tak mały gnom zbladł i jakby skurczył się jeszcze bardziej, głośno przełykając ślinę.
Odpowiedz
- Jaśnie pan w końcu nas zaszczycił, w swej własnej obślizgłej osobie. - powitał go z kwaśną miną i niezbyt energicznymi oklaskami. Nigdy nie lubił Bernarda Mquisa, którego pogardliwie przezywano "Słodyczkiem". Szlachcic, dobre sobie! Pucołowata twarz, palce przypominające serdelki, tłuste włosy, potężny mięsień piwny i obszarpany strój, który najlepsze lata miał już chyba za sobą. No i ta urocza aura skwaśniałego wina oraz zgniłego sera. Chłopak posiadał jeszcze nienaganny, śnieżnobiały uśmiech, co zawsze go intrygowało. Czyżby cały wolny czas spędzał na dbaniu o swoje zęby tak, że na generalną higienę całego ciała nie starczyło czasu? Były jeszcze te przerażające, niebieskie oczy. Bił z nich mrożący krew w żyłach chłód, a jedno spojrzenie potrafiło kompletnie zmiękczyć największy suczych synów.

Jego aparycje można było przyrównać raczej do świniopasa niż posiadacza "błękitnej krwi", gdyż naturalniej wyglądałby chyba w chlewie, a nie na światowych salonach. Ba, kiedy jego ojciec, lord Gerard Mquis, przyprowadził Bernarda na jego dwór, pomyślał, że tamten zgotował mu jakiś ponury dowcip. Wzięcie chłopaka na wychowanie było jednym z mniej istotnych punktów układu pomiędzy dwoma lordami tethyrskimi, powszechna praktyka. Później okazało się, iż sprytny lord podrzucił mu "kukułcze jajo". Mimo jego usilnych starań chłopak nie nadawał się ani do miecza, ani do sztuki wojennej. Jeżeli nie leżał we własnych rzygowinach po nocnych libacjach, to siedział z nosem w książkach. Tego piernika Gerarda oczywiście nie obchodziło, co się dzieje z jego trzecim synem, ale pakt pozostawał paktem i trzeba było go honorować.

Nie wiedział, co począć z tym problemem, aż do czasu pewnej wizyty w lochach, gdy postanowił wziąć go na jedno z przesłuchań. To był chyba jakiś zatwardziały elf, którego oddział mocno napsuł mu krwi. Nieludź nie chciał puścić pary z ust przez tydzień i myślał, że sytuacja jest beznadziejna. Wtem chłopak otwarcie skrytykował mistrza przesłuchań oraz jego technikę i samemu wziął elfa w obroty. Co to było za niespotykane i brutalne widowisko! Chędożony elf, zanim przywitał się ze swoimi bogami śpiewał aż miło. Nie zastanawiał się długo i szybko znalazł dla Bernarda pracę odpowiadającą jego talentom. Błyskawicznie zauważył, że młodziak perfekcyjne zna anatomię wielu ras i dokładnie wie, gdzie ukłuć, aby zadać nieopisany ból. Przerażające było też to, że Bernard lubił poszerzać swoją wiedzę o narządach wewnętrznych na żywych organizmach, gdy wszystkie procesy życiowe były jeszcze aktywne. Czasem na prośbę Mquisa podsyłał do jego pracowni jakiegoś heretyka czy kurwę, na której mógł się dokształcać. Kiedy to robił czuł się jak szuja i niekiedy wydawało mu się, że słyszy krzyki więźniów skazanych na upiorną śmierć, ale każdy lord wie, iż w pewnych momentach wybranie "mniejszego zła" jest konieczne. Niejeden mędrzec z Amnu czy Waterdeep rozpływałby się nad mądrością "Słodyczka" w dziedzinie anatomii, ale zapewne chwilę później spaliłby go na stosie, gdyby dowiedział się, jak uzyskał te informacje. Trzeba przyznać, że to był prawdziwy ekscentryk. Na zewnątrz butny cham i prostak, wewnątrz przerażający geniusz. - Trzeźwy?
Odpowiedz
- Jak zwykle, milordzie. Rausz sprzyja artystom, którym nie trzeba precyzji. - odpowiedział głosem równie grubym, jak jego pokaźny bęben. Przedefilował pewnym krokiem jak przez salon, w stronę stołu z narzędziami. Spektakl czas zacząć, akt pierwszy, interludium.
- W zwyczajnych okolicznościach winnym zapytać, czy po dobroci odpowiesz jego lordowskiej mości na stawione pytania... - powiedział od niechcenia do Lantańczyka, stojąc do niego plecami i leniwie oglądając noże, nożyki, piłki, piły, obcęgi i młotki, jakby był to komplet rodowych sztućców z czystego srebra. - Skoro jednak znalazłeś się już tutaj, mości gnomie, wnoszę, że odpowiedź brzmi "nie"... - z pasa z narzędziami wyjął coś, co wyglądem przypominało dłuto. Stanął przed gnomem i od niechcenia puknął go tym w czubek głowy. Lekko, luźno, niegroźnie, gnom był bardziej zaskoczony, niż przerażony, a bólu nie sprawiało to wcale... Ale za jednym puknięciem poszło następne, następne i następne, równie lekkie, pozornie niegroźne. Po trzydziestym z rzędu puknięciu "Słodyczek" odezwał się, nie przestając pukać w czaszkę przesłuchiwanego:
- Wielmożny lord będzie pytał, a ty będziesz odpowiadał.
Trzydzieści jeden, trzydzieści dwa. Gonm skrzywił się, na pewno nie przez siłę pojedynczego uderzenia.
Odpowiedz
Zapytał od niechcenia i znudzonym głosem - Co to za towar, który wiozłeś?
Odpowiedz
Odpowiedź nie padła od razu.
Puk... Puk...
Czterdzieści cztery... czterdzieści pięć...
- AaaaaAAAAa!!! Przestań wreszcie! - wrzasnął gnom do "Słodyczka", usiłując potrząsnąć głową, ale kryza przytwierdzona do oparcia krzesła i jego szyi skutecznie mu to uniemożliwiała.
- To broń! Broń! Nowy prototyp, prywatne zamówienie, mówiłem już! - wyrzucał z siebie przy czterdziestym szóstym i siódmym uderzeniu w głowę. "Słodyczek" spojrzał tylko przelotnie na ciebie i Blacksmitha, a widząc wasze miny westchnął, pokręcił głową i odszedł z powrotem do stołu. Tym razem wziął z niego monstrualnych rozmiarów nóż rzeźnicki, na widok którego Lantańczyzk zadrżał wyraźnie, tym wyraźniej, gdy kat stanął przed nim z bronią w ręku. Zamiast jednak oderżnąć łeb, język lub inny ważny witalny organ, zrobił tylko malutkie nacięcie na ramieniu więźnia.
- Au, co ty... - mruknął zaskoczony gnom i natychmiast potem dodał: - AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! - "Słodyczek" jakimś sposobem chwycił za fragment naciętej skóry i... co sił pociągnąć w dół.
- Smoczy język! Smoczy język! - wykrzykiwał między kolejnymi jęknięciami a potokami złorzeczeń i przekleństw.
- Pluje ogniem na odległość, bardzo przydatne i drogie.

Ciekawe ileż to dostarcza inspiracji - wszak skórę zdartą miał jedynie od ramienia po łokieć
Odpowiedz
- Interesujące. Skoro już powiedziałeś "A", czas powiedzieć "B". Opowiedz mi o tym ustrojstwie. Jestem bardzo ciekawskim człowiekiem, a mój drogi przyjaciel, Ser Steverron również bardzo chętnie posłucha, co masz do powiedzenia i będzie wszystko skwapliwie zapisywał na tej karteczce - Szepnął do gnoma uśmiechając się przy tym - Ma słabą pamięć. - Odchrząknął - No już, gadaj.
Odpowiedz
Gnom oporował. Albo raczej usiłował oporować, bo "Słodyczek" wykorzystywał konsekwentnie sprawdzoną raz taktykę. Modyfikował ją odpowiednio do przerw w wypowiedzi Lantańczyka - raz zdzierał pasy błyskawicznie, raz powoli, centymetr po centymetrze. Tak czy inaczej, uzyskiwałeś odpowiedź, choć fragmentarycznie. Dowiedziałeś się, że są to zbiorniki wypełnione płynem, który zalega w żołądkach smoków i innych ziejących ogniem stworów, który spala się w kontakcie z powietrzem. Zasięg takiego płomienia był relatywnie krótki, od trzech do dziesięciu metrów, zależnie od czasu trwania i natężenia wystrzału, wraz z którymi zwiększało się także zużycie cieczy w zbiorniku.
Steverron zapisywał skrupulatnie.
Odpowiedz
- Hmm... rozumiem, że wodą taki płomień nie ugasisz, czy się mylę? - podrapał się po policzku. Zawsze to robił, gdy intensywnie myślał - Powiedz mi jeszcze, mały kapitanie, czy konieczna jest specjalistyczna wiedza do używania tego ustrojstwa. Potrzebuje detali, bardzo dokładnych szczegółów. Nie chciałbym się poparzyć, bo wtedy strasznie bym się wściekł. Pamiętaj, mój "słodki" przyjaciel wyczuje fałsz. - podniósł palec do góry - Ach... no i jeszcze co to za metalowe kule, wyglądem przypominające dojrzały owoc?
Odpowiedz
← Sesja FR

Sesja Tokara - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...