Sesja Tokara
Podniósł rękę - Jestem przekonany, że Ser Steverron poświęcił nam już i tak zbyt dużo ze swojego cennego czasu. Nie chce go zanudzać jakimiś przyziemnymi sprawami, w stylu ganiania szczurów po mieście czy spełniania wysublimowanych zachcianek ekscentrycznych i niechcianych gości. - Nie da się ukryć, że było w tym trochę prawdy. Steverron miał ciekawsze rzeczy do roboty niż wysłuchiwanie ciężkostrawnych raportów o poszukiwaniu szpiegów, którzy prześlizgnęli się przez jego szczelną obronę. Poza tym ten fakt był cierniem w tyłku lorda Velen i umniejszał jego pozycję w oczach ludzi, więc im mniej uszów słyszało, tym lepiej. Co do demona, to nie wiedział jak były zakonnik, de facto po szlifach paladyńskich, zareaguje na nowinę o negocjacjach z istotą z innej sfery materialnej. Mogło być różnie, choć niewątpliwie jego wiedza przydałaby się tutaj. Och... wiedział, że wkrótce się dowie, bo pod maską usłużności i niepodważalnej lojalności z Steverrona był ciekawski typ. W sumie za to go też lubił, był to bowiem jeden z elementów drobiazgowego przygotowania i pieczołowitości, którą cenił u ludzi. Mógł mu powiedzieć i oszczędzić sobie tej całej farsy, ale szlachcic za bardzo lubił tę grę i mógł się poczuć zraniony, potraktowany jak ślepiec oraz głupiec, a urażonej ambicji kapitana "Płonącej róży" wolał uniknąć. Spokojnie, gdy nadejdzie konfrontacja, będzie wiedział, w który punkt ukłuć- Dziękuję, Ser. Możesz odejść. Nie zapomnij o zgłoszeniu się do mojego sekretarza po glej i nagrodę. - powiedział z uśmiechem na ustach.
Szlachcic uśmiechnął się i w milczeniu skłonił się nisko i dwornie, po czym udał się w stronę wyjścia. Zostaliście we dwóch z zakonnikiem (nie licząc stojących dalej strażników). Kapitan przysunął się bliżej i powiedział szeptem:
- W kwestii drugiego Harfiarza nadal nic. Musi być cholernie dobry, kimkolwiek jest, ale mamy podstawy sądzić, że nie opuszczał miasta. Ludzie Eskela obstawili wszystkie bramy i większość tajnych ścieżek do lasu, żeby mu to uniemożliwić. Jednak zalecałbym zwiększyć ochronę w samym zamku oraz przy komnatach Jego Lordowskiej Mości... - odetchnął głębiej, bodaj po raz pierwszy zdradzając oznaki ludzkiego zmęczenia. - Co do naszego gościa, sprawy mają się gorzej. O Mefasmie, baronie Stygii, wiemy bardzo niewiele, ponieważ niewiele o nim napisano. Oznacza to, że jest bardzo starym demonem, który przez stulecia nie dał się poznać nawet najbardziej wścibskim kronikarzom i najzdolniejszym demonologom. Więcej "informacji", jeśli nazwiemy tak domysły i kilka niekompletnych podań, mamy o jego rzekomym władcy, Levistusie, panu Piątego Kręgu. Sam Mefasm pojawia się ostatnio we wzmiankach o oblężeniu Twierdzy na Rozstajach, podczas ataku Króla Cieni, gdzie ponoć odegrał istotną rolę w jej obronie. Wiemy także, że jest prawdziwym baronem krwi, co w piekielnej nomenklaturze oznacza, że nie zdobył swojego aktualnego stanowiska i potęgi, ale urodził się z nimi. Jego moc nie spadnie poniżej pewnego poziomu, który już teraz musi być niewyobrażalny. Biorąc pod uwagę, że rodzice demona zawsze posiadają krew potężniejszą od dzieci, aż strach pomyśleć kto począł Mefasma. I jak dawno temu, gdyż kolejne Kręgi formowane były od ostatniego do pierwszego.
- W kwestii drugiego Harfiarza nadal nic. Musi być cholernie dobry, kimkolwiek jest, ale mamy podstawy sądzić, że nie opuszczał miasta. Ludzie Eskela obstawili wszystkie bramy i większość tajnych ścieżek do lasu, żeby mu to uniemożliwić. Jednak zalecałbym zwiększyć ochronę w samym zamku oraz przy komnatach Jego Lordowskiej Mości... - odetchnął głębiej, bodaj po raz pierwszy zdradzając oznaki ludzkiego zmęczenia. - Co do naszego gościa, sprawy mają się gorzej. O Mefasmie, baronie Stygii, wiemy bardzo niewiele, ponieważ niewiele o nim napisano. Oznacza to, że jest bardzo starym demonem, który przez stulecia nie dał się poznać nawet najbardziej wścibskim kronikarzom i najzdolniejszym demonologom. Więcej "informacji", jeśli nazwiemy tak domysły i kilka niekompletnych podań, mamy o jego rzekomym władcy, Levistusie, panu Piątego Kręgu. Sam Mefasm pojawia się ostatnio we wzmiankach o oblężeniu Twierdzy na Rozstajach, podczas ataku Króla Cieni, gdzie ponoć odegrał istotną rolę w jej obronie. Wiemy także, że jest prawdziwym baronem krwi, co w piekielnej nomenklaturze oznacza, że nie zdobył swojego aktualnego stanowiska i potęgi, ale urodził się z nimi. Jego moc nie spadnie poniżej pewnego poziomu, który już teraz musi być niewyobrażalny. Biorąc pod uwagę, że rodzice demona zawsze posiadają krew potężniejszą od dzieci, aż strach pomyśleć kto począł Mefasma. I jak dawno temu, gdyż kolejne Kręgi formowane były od ostatniego do pierwszego.
Zamyślił się -...czyli to niezły skurwiel. Słyszałem o tej całej drace w Twierdzy na Rozstajach. Niezły bigos, a tamtejszy kapitan okrył się wtedy chwałą. Szkoda, że chwilę później kopnął w kalendarz, ale taki jest los bohaterów, którzy usilnie wystawiają się na pierwszy ogień. Nie wiedziałem, że facet paktował z demonami, ale ponoć kręcił się obok niego ten Jerro, co wiele tłumaczy. - Uśmiechnął się - Wiemy, że tym razem to nie ja jestem głównym obiektem zainteresowania Harfiarzy. Jestem bezpieczny, dodatkowa ochrona jest zbędna i ktoś mógłby nabrać nieciekawych podejrzeń. Za to przydałaby się mała przynęta. Wyślijmy mu małe zaproszenie, na zachętę do wyściubienia nosa ze swojej nory. Powiedzmy, że transport pewnej potężnej księgi może zainteresować naszego cwanego lisa. Środek nocy, pełna konspiracja, eskorta prowadzona przez samego kapitana oddziałów specjalnych lorda Greystöra. Łakomy kąsek dla szpiega, który ma w podorędzi kilka forteli i pułapek. Tym razem i my przygotujemy coś specjalnego - puścił mu wiele mówiące "oczko" i zakleszczył ręce - Dopilnuj, aby kilku strażników o długich jęzorach i słabości do alkoholu dowiedziało się co nieco o naszym "dyskretnym transporcie". Potem odpocznij, to rozkaz. Noc zapowiada się pracowicie, a ja potrzebuje Ciebie w pełni sił i trzeźwego na umyśle.
Opuszczony przez przyjaciół niczym elf otwarcie przyznający się do przyjemności z uprawiania sodomii, zastanawiał się co dalej uczynić. Do wieczora pozostawało jeszcze sporo czasu, a tylko wtedy mógł spokojnie wykonywać otwarte ruchy na szachownicy Tethyru. Miał mnóstwo pytań do demona, a także do drugiego szpiega, którego organizacja uporczywie pragnęła dostać księgę w swoje ręce. Może współpracowali razem z tym bękarcim kurwi synem, który kazał nazywać siebie królem? Tak, było to wielce podobne do tak zaślepionej organizacji, jaką niewątpliwie byli Harfiarze. Jeżeli ten wniosek okazałoby się prawdziwy, to do tego kółka wzajemnej adoracji z dziką rozkoszą dołączyliby druidzi i Zetaspur, a raczej ta nieliczna garstka honorowych szlachetków, którzy nie są w jego kieszeni. Bardzo nieciekawie. Trudny orzech do zgryzienia i wojna na pełną skalę. Mnóstwo brudu, krwi i skurwysyństwa, a tego wolał unikać jak najdłużej tylko mógł. Lepiej zabić jedną osobę zdradzieckim nożem w plecy niż wymordować tysiące bogom ducha winnych w bezsensownych bitwach. Pogrążony w swoich myślach ze zdziwieniem zauważył, że stanął na wprost majestatycznej świątyni Umberlee, jaką kazał wybudować jego ojciec. Może to był znak? Bolała go głowa od obmyślana obślizgłych planów, a już od kilku dni unikał kontaktu z boginią. Czyżby medytacja miała mu pomóc i ukoić jego strudzony umysł? Wszedł cicho do środka, gdzie w mig opatuliła go sugestywna aura tego świętego miejsca, a jego nozdrza opanował zapach nietypowej mieszanki kadzideł i wody morskiej. Poczuł się jak w domu.
Specyficzna cisza tego miejsca, przeplatająca się z majaczącymi w półmroku szeptami modlitw i litanii, które odcisnęły tu swój magiczny ślad niczym na piasku podczas odpływu, ukoiła twe nerwy. Umysł rozjaśnił się, poczułeś się odprężony, rozluźniony, mogąc przedstawić Suczej Bogini swoje przemyślenia i wątpliwości, nawet nie w formie skargi czy prośby, a zwykłego podzielenia się myślami. Rzecz jasna odpowiedź nie spłynęła na ciebie nagłą iluminacją, Umberlee nie zstąpiła na obłoku (pomijając, że w ogóle ze swej natury nie miała takiego zwyczaju). Jednak to kilkanaście - kilkadziesiąt minut samotności wśród kadzidełek i hipnotycznie drgających świec wypełniło cię spokojem, determinacją, nieokreśloną pewnością siebie i najbliższej przyszłości. Teraz nawet gęba diabła z najgłębszych czeluści piekła wydawała się mniej niepokojąca.
Odetchnął głęboko, gdyż takiego odprężenia było mu trzeba. Jego przeciwnicy mogli mieć tysiące żołnierzy i zabójców bez twarzy na jedno skinienie dłoni, ale on posiadał własną zbroje, która była nie do strzaskania. Bezbożnicy z południa, bękart na tronie Tethyru i gnuśni druidzi nie posiadali takiego atutu, dlatego też czekał ich marny koniec. Wiara była czymś potężnym i w rękach odpowiedniego człeka stawała się morderczą bronią, karą dla grzeszników oraz heretyków trawiących Faerun od środka. Czuł się jak bicz boży, ręka Umberlee w tym niedoskonałym świecie. Choć bogini była milcząca i oszczędna w uczuciach, to wiedział, że opatuliła go swoimi ramionami niczym matka najdroższego syna. Czuł się bezpieczny, niepokonany, w pełni sił. Jakby odżył i odmłodniał o kilka lat. Czarne myśli ustąpiły i zastąpiły je nadzieja oraz wiara we własne umiejętności. Wstał, złożył ostatni pokłoń swojej Pani i, jak miał to w zwyczaju, podarował hojny datek świątyni. Ścierpły mu nogi i stracił rachubę czasu. Uroki głębokiej medytacji. Wyszedł powoli ze świątyni, żegnając się niechętnie z urokami tego majestatycznego miejsca.
W czasie twoich duchowych uniesień, przed wrotami zebrał się oddział żołnierzy mających "eskortować" księgę, na którą ma złapać się Harfiarz. Kilkunastu mężczyzn stało luźną grupą, najpewniej oczekując na kogoś, kto wyda im dalsze rozkazy. Poza tym wokół panował spokój. Powietrze nabierało rześkiego, bardziej słonawego posmaku, zwiastując powolne nadejście nocnego przypływu. Gwardziści poruszali się lekko na swoich posterunkach, czekając na zluzowanie przez drugą wartę, służba kręciła się między komnatami, sporadycznie doglądana przez majordomusa.
Kapitan się dobrze spisał. Eskorta nie wyglądała na zbyt bitną i doświadczoną, ale też nie prezentowali się jak przysłowiowe "dupy wołowe". Ot typowi strażnicy miejscy, którzy mieli się nie rzucać w oczy. Harfiarz zapewne wyczuje w pewnym momencie podstęp, ale wnyki powinny się już zazębić. O ile jest w mieście, ale warto było zablefować, mimo że nie miało się dobrych kart. Podszedł do wojaków i klepnął jednego z nich po plecach - Panowie, nie muszę Wam mówić, jak ważne jest to zadanie. Jesteście elitą z elit mojej straży i oczekuje od Was wypełnienia swoich przysiąg. - Umberlee uchowaj, gdyby tak faktycznie było w mieście panowałby chaos jak w płonący burdelu - Ten przedmiot musi dotrzeć na miejsce przeznaczenia, inaczej całe królestwo, w tym nasze piękne miasto, poniesie brzydkie konsekwencje...
Zaczepiony żołnierz popatrzył na ciebie jak na zjawisko, skumulowana perswazyjna motywacja nie pozwoliła mu wykrztusić choćby słowa z rozdziawionych ust. Pozostali, gdy zoczyli przybycie swego lorda, również o mało co nie pogubili oczu, lecz w miarę szybko odzyskali rezon i żołnierską postawę.
- Yyyy... Tak jest, milordzie, oczywiście, milordzie. - zdołał doprowadzić się wreszcie do porządku zagadnięty wojak. - Zapewniam, że całym swym sercem i życiem będziemy bronić własności Jego Lordowskiej Mości!
- Tak jest!!! - chóralnie potwierdziło czterech kolejnych, a pozostali dołączyli się nieco spóźnieni, dzięki czemu echo rozeszło się w werbalnych podskokach po dziedzińcu.
- Yyyy... Tak jest, milordzie, oczywiście, milordzie. - zdołał doprowadzić się wreszcie do porządku zagadnięty wojak. - Zapewniam, że całym swym sercem i życiem będziemy bronić własności Jego Lordowskiej Mości!
- Tak jest!!! - chóralnie potwierdziło czterech kolejnych, a pozostali dołączyli się nieco spóźnieni, dzięki czemu echo rozeszło się w werbalnych podskokach po dziedzińcu.
Zaczął ich okrążać i ożywczo gestykulować - Chcę być z Was dumny, panowie. Bądźcie czujni, szybcy i profesjonalni, a nagroda Was nie ominie. Znacie moją hojność i szczodrość wobec ludzi mi lojalnych, a tym bardziej wiecie, że nie rzucam słów na wiatr. Zawiedźcie jednak... - tutaj zrobił wiele mówiącą pauzę i stanął w miejscu- Ty tam! - zwrócił się do jakiegoś kmiota, który przybiegł i mienił się strażnikiem - Gdzie kapitan?
- Już biegnie! - dotarł do ciebie głos z dalszej części dziedzińca, skąd nadjeżdżało czterech kolejnych jeźdźców. Jeden z nich, jak zmiarkowałeś po chwili, był Eskelem we własnej osobie.
- Kapitan jest już na twe rozkazy, milordzie. - zasalutował ci z konia i uśmiechnął się. Kolejnych trzech żołnierzy, ubranych i uzbrojonych tak, jak pozostali, dojechało do niego i zatrzymało się. Dopiero po chwili pod hełmami i niepasującymi do właścicieli pancerzami, poznałeś trzech zakonników - samego kapitana Jeditta oraz jego dwóch współbraci, którzy byli z tobą w podziemiach. Wszyscy trzej skinęli ci głowami w milczeniu.
- Kapitan jest już na twe rozkazy, milordzie. - zasalutował ci z konia i uśmiechnął się. Kolejnych trzech żołnierzy, ubranych i uzbrojonych tak, jak pozostali, dojechało do niego i zatrzymało się. Dopiero po chwili pod hełmami i niepasującymi do właścicieli pancerzami, poznałeś trzech zakonników - samego kapitana Jeditta oraz jego dwóch współbraci, którzy byli z tobą w podziemiach. Wszyscy trzej skinęli ci głowami w milczeniu.
- Wiecie, co robić i kto jest naszym potencjalnym celem. Harfiarze uważają mnie za pysznego głupca i zaściankowego lorda, przekonamy się kto ma racje. Jeżeli interesuje go księga i pałęta się w okolicy, nie przepuści takiej okazji. Jego chcę mieć żywego, resztę skurwysynów, których najmie i innych lachociągów pragnących taniego łupu, możecie śmiało zabić. Wyrżnijcie to bydło, jeśli łaska panowie. - powiedział bez emocji -...i żadnego taniego bohaterstwa.
Eskel zasalutował i bez słowa zawrócił konia, dając sygnał do wymarszu. Dwóch żołnierzy eskortowało niewielką, zabezpieczoną pięcioma wielkimi zamkami szkatułę, w której znajdowała się... No właśnie, co? Książka kucharska? Sennik nadworny? "Bryzy Namiętności" jakiegoś calimshańskiego grafomana? Mniejsza o to, najważniejsze, że grupa została zebrana odpowiednio. Żołnierze - ani herosi, ani chuderlaki - na pewno dobrze posłużą swojemu celowi. Wiedziałeś też, że sam Eskel i trzy "Meduzy" są we czwórkę zdolni stawić czoła grupie takiej, jak pozostałych piętnastu "ochroniarzy skarbu". Kimkolwiek i gdziekolwiek jest Harfiarz, będzie miał się z pyszna przed zachodem słońca, które zaczęło już nabierać wieczornych kolorów.
Podziwiał przez chwilę ten widok. Było w nim coś majestatycznego i hipnotyzującego. Jego wysłannicy ładu, czuwający nad spokojem Velen. Jedyna nadzieja Tethyru, żołnierze w złocistych zbrojach, czający się na niebezpiecznych kryminalistów, używających cnotliwych wyrazów jak "równowaga" czy "szlachetność" jak szmaty, którą można wytrzeć obłocone buty. Nie ugną się przed niczym, ich determinacja, doświadczenie i kompetencja tworzą naturalną triadę, czyniącą z nich rękę nieuniknionej sprawiedliwości, przed którą żaden pierdolony trep nie zdoła uciec. Wyglądało to tak, jakby pomarańczowy odcień zachodzącego Słońca, był swoistym całunem, który chronił ich przed zakusami mrocznych bogów i pozwalał im napluć samej Śmierci w twarz... Pokiwał głową z niedowierzaniem, co ten kapłan wsypuje do tych kadzidełek? - A idźcie w chuj, kurwie syny, lepiej mnie nie zawiedźcie - postanowił skierować się do swoich komnat, gdzie zamierzał zanurzyć się w pasjonujący świat handlu, ceł i gospodarek poszczególnych regionów. Ciekawe, ile złotych monet uda mu się tym razem wycisnąć? W jego ustach nadal pozostawał słodki smak stopniowego upadku Zetaspuru. Wypadało też przejrzeć nadesłaną pocztę i raporty jego szpiegów. Standardowa robota, ale jego małe imperium musiało działać, a praca była niezgorszym pomysłem na zajęcie czymś myśli.
Dostarczyłeś się więc do komnaty, tobie zaś dostarczono do niej niezbędne do tej umysłowej pracy winogrona (w dwóch formach skupienia), pajdę wciąż świeżego chleba, trochę suszonej ryby. Upadek Zetaspuru odbijał się echem nie tylko w twej własnej, usatysfakcjonowanej głowie, ale również w raportach handlowych. Ceny papryki, pieprzu, bazylii i niemal wszystkich pozostałych przypraw, importowanych na rynki Tethtyru i dalej, na talerze śródlądowych lordów, wyskoczyły do niemal trzykrotności swojej wartości sprzed tygodnia. O importowanych w niewielkich ilościach magicznych ustrojstwach, nie było co nawet wspominać. Dla porównania eksport ryb, herbaty, oleju, a nawet pereł, spadł na łeb na szyję. Nikt nie ważył się teraz przypływać z cennym ładunkiem, nikt nie chciał przypływać po towary sprzedawane na miejscu, dlatego kupcy rozpaczliwie bronili się przed plajtą. Zdawało się, że w tej chwili był tylko jeden gracz i rynek zbytu, który zapewniał całkowite bezpieczeństwo.
Jeśli chodzi o "pocztę dyplomatyczną", to był tylko jeden list. W bardzo krótkich, uprzejmych i żywych zarazem słowach, doradca Jaśnie Oświeconego Wezyra Manshaki Fanzira oznajmiał (na poły z grzecznościowym zapytaniem), że delegacja Manshaki w sprawie porozumienia i współpracy Velenu i Manshaki przybędzie niezwłocznie, bo wciągu 4-7 dni, zależnie od pogody. Tak niezwykle nagła wizyta spowodowana była "zdradzieckim, skrytobójczym zamachem na życie Jaśnie Oświeconego Wezyra, którego usiłowali dokonać zabójcy opłacani z calimpordzkich pieniędzy".
Jeśli chodzi o "pocztę dyplomatyczną", to był tylko jeden list. W bardzo krótkich, uprzejmych i żywych zarazem słowach, doradca Jaśnie Oświeconego Wezyra Manshaki Fanzira oznajmiał (na poły z grzecznościowym zapytaniem), że delegacja Manshaki w sprawie porozumienia i współpracy Velenu i Manshaki przybędzie niezwłocznie, bo wciągu 4-7 dni, zależnie od pogody. Tak niezwykle nagła wizyta spowodowana była "zdradzieckim, skrytobójczym zamachem na życie Jaśnie Oświeconego Wezyra, którego usiłowali dokonać zabójcy opłacani z calimpordzkich pieniędzy".
Mdliło go od winogron, już i tak było mu zbyt słodko po przeczytaniu wieści na temat Zetaspuru. Lubił, gdy okazywało się, że miał rację. Sytuacja admiralicji portu była nie do pozazdroszczenia i oczami wyobraźni widział opustoszałe pirsy oraz ciche karczmy, gdzie smutni marynarze wydawali ostatnie grosze na łyk cierpkiego, chmielowego zapomnienia. Wiatr zmian wiał z północy i każdy, kto miał głowę na karku, poczuł go na swoich policzkach. Sytuacja w Zetaspurze jak żyw przypominała płonący burdel - każdy starał się gorączkowo wynieść wszystko, co wartościowe, zapomnieć o tym przybytku i szukać szczęścia w nowym domu rozkoszy. Plebs z pochodniami zapewne stał już przed urzędem miasta, domagając się wyjaśnienia całego tego bajzlu i głów za niego odpowiedzialnych. Ach... piękna sprawiedliwość tłumu. Nie ma miejsca na doszukiwanie prawdy, empatię, poszukiwanie sensu, jakiekolwiek wsparcie czy miłosierdzie. Pozostaje tylko pustka, uczucie bezsilności i mały irytujący głosik z tyłu głowy, który wciąż dopytuje, gdzie popełniło się błąd. Trzeba będzie sporządzić jakiś list do tego dupka, lord Vermita... Verisa... Vergalisa? Nigdy nie pamiętał, jak ten skurwiel ma na imię, choć powinien, bo był największym lordem pod butem Zetaspuru, wszem i wobec ogłaszającym dozgonną wierność temu miastu. Ciekawe, co powie na inną parę obuwia?
Za to drugi list potraktował jako łyżkę dziegciu. To nie były dobre wieści. Jasne, w Calimshanie mordują się ciągle, a i on niejednokrotnie stał się celem dla jakiegoś trepa, który starał się przyśmiać jego władzy. Niemniej, zachowanie wezyra zaczynało go irytować. Najpierw ta idiotyczna i oderwana od rzeczywistości prośba o jego flotę, a teraz zwala się do jego zamku bez pytania! Nie chodziło o koszta czy gościnność, bo nie miał się czego wstydzić, a i potrafiłby przyjąć zlot wszystkich pierdolonych władyków Wybrzeża Mieczy. Chodziło o fakt, że to zniszczy sieć drobiazgowej konspiracji i ujawni nawet najgłupszemu lordowi, że coś się święci. Równie dobrze mógłby w tym momencie wywiesić pierdolony proporzec głoszący "Zjazd Przyjaźni Veleńsko-Mashiackiej. Wydarzenie wieczoru - wbijanie na pal wielkiego sułtana Calimportu. Dziwki i wino w cenie biletu". Westchnął gniewnie - Kurrrrrrrwa... - zaklął szpetnie i wypił duszkiem wino, nalewając kolejną hojną porcję. Trochę pomogło. Poza tym gość musiał być niezłym desperatem i ktoś potężny już mu przyłożył nóż do gardła, skoro nalegał na tak szybkie spotkanie. Ktoś pewny siebie, będący kowalem swojego losu, nie przestraszyłby się byle asasyna i działaby racjonalnie. Same kłopoty. Jednakowoż wypijając kolejny kubek szlachetnego trunku, doszedł do wniosku, że przyjazd wezyra stawiała go w niezwykle korzystnej pozycji. Śmiało mógł wynegocjować, co chciał, a jeżeli nie przypadłaby mu do gustu propozycja, jaką usłyszy, to zawsze pozostawała mu opcja wtrącenia władyka do lochu i upichcenia jakiegoś smacznego sojuszu z Calimportem. Nie darzył sympatią sułtana, bo ten wyruchałby samą Mystrę, gdyby ta dziwka jeszcze żyła. Sama myśl o układaniu się z nim, przypominała mu negocjacje z demonem. Niemniej powoli zdobywał już w tym wprawę, więc czemu nie pójść o krok dalej? Cóż, zawsze to jakaś perspektywa.
Spojrzał jeszcze na raporty z jego najbliższego podwórka, gdyż tutaj dostał ostatnio ostro po tyłku od druidów.
Za to drugi list potraktował jako łyżkę dziegciu. To nie były dobre wieści. Jasne, w Calimshanie mordują się ciągle, a i on niejednokrotnie stał się celem dla jakiegoś trepa, który starał się przyśmiać jego władzy. Niemniej, zachowanie wezyra zaczynało go irytować. Najpierw ta idiotyczna i oderwana od rzeczywistości prośba o jego flotę, a teraz zwala się do jego zamku bez pytania! Nie chodziło o koszta czy gościnność, bo nie miał się czego wstydzić, a i potrafiłby przyjąć zlot wszystkich pierdolonych władyków Wybrzeża Mieczy. Chodziło o fakt, że to zniszczy sieć drobiazgowej konspiracji i ujawni nawet najgłupszemu lordowi, że coś się święci. Równie dobrze mógłby w tym momencie wywiesić pierdolony proporzec głoszący "Zjazd Przyjaźni Veleńsko-Mashiackiej. Wydarzenie wieczoru - wbijanie na pal wielkiego sułtana Calimportu. Dziwki i wino w cenie biletu". Westchnął gniewnie - Kurrrrrrrwa... - zaklął szpetnie i wypił duszkiem wino, nalewając kolejną hojną porcję. Trochę pomogło. Poza tym gość musiał być niezłym desperatem i ktoś potężny już mu przyłożył nóż do gardła, skoro nalegał na tak szybkie spotkanie. Ktoś pewny siebie, będący kowalem swojego losu, nie przestraszyłby się byle asasyna i działaby racjonalnie. Same kłopoty. Jednakowoż wypijając kolejny kubek szlachetnego trunku, doszedł do wniosku, że przyjazd wezyra stawiała go w niezwykle korzystnej pozycji. Śmiało mógł wynegocjować, co chciał, a jeżeli nie przypadłaby mu do gustu propozycja, jaką usłyszy, to zawsze pozostawała mu opcja wtrącenia władyka do lochu i upichcenia jakiegoś smacznego sojuszu z Calimportem. Nie darzył sympatią sułtana, bo ten wyruchałby samą Mystrę, gdyby ta dziwka jeszcze żyła. Sama myśl o układaniu się z nim, przypominała mu negocjacje z demonem. Niemniej powoli zdobywał już w tym wprawę, więc czemu nie pójść o krok dalej? Cóż, zawsze to jakaś perspektywa.
Spojrzał jeszcze na raporty z jego najbliższego podwórka, gdyż tutaj dostał ostatnio ostro po tyłku od druidów.
Raporty z lasu i okolic były zaskakująco spokojne. Najwyraźniej druidzi uznali, że dali ci do zrozumienia, gdzie popełniłeś błąd i w poczuci dobrze spełnionego obowiązku powrócili do swoich dendrofilskich praktyk. Jednak raportujący ci mistrz szpiegów sugerował zwrócić uwagę na drastyczność - relatywną - działań podjętych wcześniej przez druidów, mogącą być świadectwem poważniejszej i niepożądanej zmiany w ich nastawieniu do konfliktu z tobą. Zauważono też wzmożoną aktywność druidzkich "posłańców", jak zwykli nazywać wysyłane z wiadomościami zwierzęta: lisy, kruki, sowy. Zwykli, a nawet bardzo dobrzy szpiedzy, zapewne nie byliby w stanie zarejestrować czegoś takiego. Jednak twój mistrz szpiegów nie należał do "zwykłych", ani nawet do "bardzo dobrych". Meredrin More, którego widziałeś na własne oczy bodaj dwa razy w życiu (z czego raz gdy zawierałeś z nim umowę - bardzo dobrze opłacaną), był jednym z najlepszych na południe od Amnu. Plotki, których on sam nigdy nie potwierdzał (ani nie negował), mówiły, że swego czasu pracował dla Aarina Genda, co samo w sobie było wystarczającą rekomendacją.
Do raportu More'a dołączona była mała, wydarta z większej części, kartka z nabazgranym w pośpiechu zdaniem: "[font="Century Gothic"]Wierni twierdzą, że zbiorą się w dwa tygodnie. M.M[/font]"
Do raportu More'a dołączona była mała, wydarta z większej części, kartka z nabazgranym w pośpiechu zdaniem: "[font="Century Gothic"]Wierni twierdzą, że zbiorą się w dwa tygodnie. M.M[/font]"
More... Apodyktyczny skurwiel, który był jedną z większych pijawek, jaka przyssała się do jego mieszka, ale jego skuteczność w oddzielaniu ziarn od plew, była nie do przecenienia. Ba! Wielokrotnie jego informacje uratowały mu zadek, więc nie musiał kwestionować lojalności szpiega. Wiedział, że ktoś, kto pobierał nauki od Genda łatwo nie zmienia stron konfliktu.
Dwa tygodnie zatem. Zdawał sobie sprawę, że do tego czasu trzeba przygotować dobry plan, który ostatecznie pozwoli mu obciąć łeb temu wężowi, psującego zdecydowanie za dużo krwi. Męczyła go już ta zabawa w podchody, a druidzi robili się stanowczo zbyt zuchwali. Koniec z półśrodkami, tutaj potrzeba stali i ognia - najlepiej w dużych ilościach. Tylko jak podejść tych zoofilii? Tutaj leżał największych problem walki z druidami, w lesie byli nie do wykrycia, gdyż wszędzie mieli tam swoje oczy oraz uszy. Kiedyś myślał nad tym, czy nie urządzić jednego wielkiego polowania, które zachwieje ekosystemem lasu i odpowiednio wkurzy tych sodomitów, ale potem doszedł do wniosku, że co to za las bez zwierza? Będzie musiał spytać się kapitana, czy nie wymyślił jakiegoś sprytnego fortelu, potrafiącego chwilowo rozproszyć magiczną dominację druidów.
Sprawozdanie szpiega szybko przypomniało mu, że w tej stercie papierzysko powinien być gdzieś raport o wezyrze Mashiaki, o który ostatnio prosił.
Dwa tygodnie zatem. Zdawał sobie sprawę, że do tego czasu trzeba przygotować dobry plan, który ostatecznie pozwoli mu obciąć łeb temu wężowi, psującego zdecydowanie za dużo krwi. Męczyła go już ta zabawa w podchody, a druidzi robili się stanowczo zbyt zuchwali. Koniec z półśrodkami, tutaj potrzeba stali i ognia - najlepiej w dużych ilościach. Tylko jak podejść tych zoofilii? Tutaj leżał największych problem walki z druidami, w lesie byli nie do wykrycia, gdyż wszędzie mieli tam swoje oczy oraz uszy. Kiedyś myślał nad tym, czy nie urządzić jednego wielkiego polowania, które zachwieje ekosystemem lasu i odpowiednio wkurzy tych sodomitów, ale potem doszedł do wniosku, że co to za las bez zwierza? Będzie musiał spytać się kapitana, czy nie wymyślił jakiegoś sprytnego fortelu, potrafiącego chwilowo rozproszyć magiczną dominację druidów.
Sprawozdanie szpiega szybko przypomniało mu, że w tej stercie papierzysko powinien być gdzieś raport o wezyrze Mashiaki, o który ostatnio prosił.