Sesja Tokara
Z pisma More'a wyłaniał się taki oto obraz południowego władcy: Fanzir był twoim równolatkiem, człowiekiem sprytnego umysłu, dużej życzliwości i poczucia humoru, a także cierpliwym i utalentowanym politycznie. Przez 10 lat swego panowania podporządkował Manshace całe Morze Świetliste na południowy wschód od Calimportu, poradził sobie z nomadami i łupieżczymi plemionami pomiędzy Rzeką Calim a Rzeką Lodu oraz kontrolował praktycznie cały handel lądowy na całym Starym Coramshanie, aż po Góry Alamir na wschodzie. Za jego panowania Manshaka rozkwitała, on sam zaś cieszył się sławą najpierwszego na południu mecenasa sztuki o niezgorszym (przynajmniej za młodu) zmyśle taktycznym, jak i ogólnie uznanym (również kilka lat i kilogramów temu) mianem "trzeciej szabli Calimshanu". Poza tym, jak większość władców tamtego rejonu, korzystał z usług mistyków, a także dokonał obyczajowego przełomu, powołując niedawno na stanowisko jednego z osobistych doradców kobietę.
Materiał nadesłany przez More'a skonfundował go strasznie, bo raport wyglądał, jakby był całkowicie oderwany od rzeczywistości. Ostatnie reakcje wezyra przeczyły faktom nadesłanym przez szpiega, choć wiedział, że szeptacz nigdy nie pozwoliłby sobie na fuszerkę - duma zawodowa, reputacja i tego typu sprawy. Czyli Fanzir nie był głupcem, a desperatem. Niedobrze, z dwojga złego wolałby tę pierwszą opcję, gdyż łatwiej byłoby nim manipulować. Wygląda na to, że zanim wyśle propozycje Calimshanowi, będzie musiał spokojnie i dokładnie wybadać ten teren. Co skłoniło takiego faceta, do tak gwałtownych reakcji? Czego się boisz, skurwielu?! Nie dawało mu to spokoju.
Wypełnił księgi rachunkowe, przejrzał raporty od swoich handlarzy i magazynierów, a także sporządził list do lorda Amaruela Vergspisa (nic dziwnego, że nie pamiętał jak się skurwiel zwie, rodzice musieli mieć niezły ubaw) z oszczędną, ciepłą i intratną propozycją protekcji po upadku Zetaspuru. Czekał na kapitana i Eskela, spokojnie popijając wino i rozmyślając nad losami wezyra Fenzira.
Wypełnił księgi rachunkowe, przejrzał raporty od swoich handlarzy i magazynierów, a także sporządził list do lorda Amaruela Vergspisa (nic dziwnego, że nie pamiętał jak się skurwiel zwie, rodzice musieli mieć niezły ubaw) z oszczędną, ciepłą i intratną propozycją protekcji po upadku Zetaspuru. Czekał na kapitana i Eskela, spokojnie popijając wino i rozmyślając nad losami wezyra Fenzira.
Myślałeś, czekałeś, sączyłeś, czekałeś... Czas płynął powolnym strumieniem, podobnie jak myśli w twej świadomości. Sam nie zauważyłeś jak zmorzył cię sen. Po raz kolejny - dziwny sen.
Widziałeś różne obrazy, będące reminiscencją myśli i emocji dnia. Faceci w turbanach, płonące statki, piraci wciskający ci pół tony papryki - wszystko to przeplatało się ze sobą i zniknęło, ustępując miejsca o wiele żywszej wizji.
Zmierzch zapadł już na dobre, poza niewyraźnymi zarysami drzew i kamieni nie było widać wiele więcej, niż błysk stali i miotające się nerwowo sylwetki, rżące konie. Eskel, Jeddit i pozostałe dwie "Meduzy" atakowane były przez czterech piekielnie szybkich przeciwników, którzy jako broni używali własnych nóg i rąk. Eskel uniósł miecz, lecz ten pękł w połowie, rozerwany przez błyskawiczną smugę uderzenia dłoni, tnącej metal jak masło. Kapitan i Mukuro unieśli dłonie do zaklęcia, lecz inkantacje wepchnęły im z powrotem w usta dwa ciosy pięści, które odrzuciły ich tak samo, jak Eskela. Trzeci z "Meduz" wyprowadził pchnięcie, które przeciwnik wykorzystał by rzucić go na ziemię i wyłamać rękę. Zakonnik krzyknął, gdy coś chrupnęło w stawie. Właśnie wtedy zobaczyłeś, że to nie czterech, a jeden człowiek atakował twoich ludzi. Twarz o ostrych rysach, prawdopodobnie zupełnie pozbawiona włosów, nachyliła się nad obezwładnionym zakonnikiem.
- Cichy Władca cię zabierze! - zachrypiał gardłowo, wciskając mu oczy wgłąb czaszki.
Sen zmienił się ponownie. Podziemie, krąg znaków opisanych na podłodze, Mefasm czytający na odległość opasłe tomiszcze. Nagle demon odwrócił głowę, jak ktoś, kto posłyszał skradającego się podglądacza. Zaklął coś w nieznanym ci języku i wizja urwała się.
Ze snu wyrwał cię odgłos otwieranych z hukiem drzwi. Zerwałeś się z łóżka, dobywając miecza. Do pokoju wpadły trzy osoby. Jedna z nich, rzucona przez dwie pozostałe, upadła ciężko i bezwładnie na twój dywan. Eskel i Jeddit, zmordowani i pokrwawieni, osunęli się po przeciwległych ścianach, łapczywie łapiąc oddech.
Widziałeś różne obrazy, będące reminiscencją myśli i emocji dnia. Faceci w turbanach, płonące statki, piraci wciskający ci pół tony papryki - wszystko to przeplatało się ze sobą i zniknęło, ustępując miejsca o wiele żywszej wizji.
Zmierzch zapadł już na dobre, poza niewyraźnymi zarysami drzew i kamieni nie było widać wiele więcej, niż błysk stali i miotające się nerwowo sylwetki, rżące konie. Eskel, Jeddit i pozostałe dwie "Meduzy" atakowane były przez czterech piekielnie szybkich przeciwników, którzy jako broni używali własnych nóg i rąk. Eskel uniósł miecz, lecz ten pękł w połowie, rozerwany przez błyskawiczną smugę uderzenia dłoni, tnącej metal jak masło. Kapitan i Mukuro unieśli dłonie do zaklęcia, lecz inkantacje wepchnęły im z powrotem w usta dwa ciosy pięści, które odrzuciły ich tak samo, jak Eskela. Trzeci z "Meduz" wyprowadził pchnięcie, które przeciwnik wykorzystał by rzucić go na ziemię i wyłamać rękę. Zakonnik krzyknął, gdy coś chrupnęło w stawie. Właśnie wtedy zobaczyłeś, że to nie czterech, a jeden człowiek atakował twoich ludzi. Twarz o ostrych rysach, prawdopodobnie zupełnie pozbawiona włosów, nachyliła się nad obezwładnionym zakonnikiem.
- Cichy Władca cię zabierze! - zachrypiał gardłowo, wciskając mu oczy wgłąb czaszki.
Sen zmienił się ponownie. Podziemie, krąg znaków opisanych na podłodze, Mefasm czytający na odległość opasłe tomiszcze. Nagle demon odwrócił głowę, jak ktoś, kto posłyszał skradającego się podglądacza. Zaklął coś w nieznanym ci języku i wizja urwała się.
Ze snu wyrwał cię odgłos otwieranych z hukiem drzwi. Zerwałeś się z łóżka, dobywając miecza. Do pokoju wpadły trzy osoby. Jedna z nich, rzucona przez dwie pozostałe, upadła ciężko i bezwładnie na twój dywan. Eskel i Jeddit, zmordowani i pokrwawieni, osunęli się po przeciwległych ścianach, łapczywie łapiąc oddech.
Wbrew rozkazowi obaj mężczyźni milczeli przez parę sekund, usiłując dojść do siebie. Szybciej przyszło to Eskelowi, który sapał jak po całonocnym biegu z pełnym rynsztunkiem.
- Byliśmy... Jechaliśmy... kolumną... za miasto... Spodziewaliśmy się... zasadzki pod lasem... I była... Parę pułapek, kilku... zbirów, khem, khem! - odkrztusił coś i ciągnął dalej już trochę spokojniej. - Ich załatwiliśmy od razu, pułapki sprzątnęły tylną i przednią straż, kolumna stanęła. Wtedy wyskoczyło czterech kolejnych i on - wskazał na leżącego na podłodze mężczyznę, wyglądającego jak wielka, ciemna szmata w płaszczu okrywającym go całkowicie. - I niech mnie szlag i wszyscy diabli, jeśli bogowie nie czuwali nad nami. Wykidajłów zabiliśmy w mgnieniu oka, pewnie silnoręcy z portu albo inne męty, ale ten... - przełknął krzywiąc się, wyraźnie zaschło mu w gardle. - Straciliśmy cały oddział, milordzie, CAŁY. - jakby na potwierdzenie tych słów pokazał ci swój miecz, którego klinga była złamana, jakby przecięta równo w połowie. - Nie przeżył nikt poza nami dwoma. Nie widziałem jeszcze takiego diabła...
- A ja... tak... - włączył się wreszcie kapitan, odklejając od ściany. - Raz... To Długa Śmierć, milordzie.
- Byliśmy... Jechaliśmy... kolumną... za miasto... Spodziewaliśmy się... zasadzki pod lasem... I była... Parę pułapek, kilku... zbirów, khem, khem! - odkrztusił coś i ciągnął dalej już trochę spokojniej. - Ich załatwiliśmy od razu, pułapki sprzątnęły tylną i przednią straż, kolumna stanęła. Wtedy wyskoczyło czterech kolejnych i on - wskazał na leżącego na podłodze mężczyznę, wyglądającego jak wielka, ciemna szmata w płaszczu okrywającym go całkowicie. - I niech mnie szlag i wszyscy diabli, jeśli bogowie nie czuwali nad nami. Wykidajłów zabiliśmy w mgnieniu oka, pewnie silnoręcy z portu albo inne męty, ale ten... - przełknął krzywiąc się, wyraźnie zaschło mu w gardle. - Straciliśmy cały oddział, milordzie, CAŁY. - jakby na potwierdzenie tych słów pokazał ci swój miecz, którego klinga była złamana, jakby przecięta równo w połowie. - Nie przeżył nikt poza nami dwoma. Nie widziałem jeszcze takiego diabła...
- A ja... tak... - włączył się wreszcie kapitan, odklejając od ściany. - Raz... To Długa Śmierć, milordzie.
Gwizdnął przeciągle, bo kapitan nigdy nie mylił się w takich sprawach. - Prawdziwy rarytas wśród asasynów - Nie były to dobre wieści. O ile Harfiarze byli pretensjonalnymi głupcami, przekonanymi o swej wyższości i w gruncie rzeczy byli bardziej cierniem w tyłku niż faktycznym zagrożeniem, to za Długą Śmiercią ciągnęła się legendarna reputacja. Głównie dlatego, że podstawowe informacje o tym zakonie opierały się na plotkach i półprawdach, a nawet jeżeli oddzielić fakty od niedorzeczności, to całość wciąż mroziła krew w żyłach. Mistrzowie cichych zabójstw, specjaliści w dziedzinie anatomii, zawsze opanowani i profesjonalni, miłośnicy śmierci w każdej postaci. Prawdziwe skurwysyny z krwi i kości, których nikt nie chciał spotkać na ulicy w ciemnej alejce. Czemu interesowała ich ta księga? Czy współpracują z ludźmi od harfy? Tego musiał się dowiedzieć. - Dycha?
- Tak... - kapitan wreszcie doprowadził się do pionu i jako tako do siebie. - Oberwał wszystkim, co mogłem mu wcisnąć... O mało co sam przy tym nie padłem. O bardzo mało... Ogłuszony, nie wiem na jak długo.
- Wzięcie go żywcem będę chyba traktował jako jeden z największych swych sukcesów. - oświadczył Eskel i podszedł bliżej. - To - wskazał kolczugę, rozdartą wzdłuż jakby pięcioma nożami - zrobił mi gołymi rękami. Gdyby było ich dwóch, to z nas nie zostałby nikt. - Westchnął ciężko. - Rozkazy, milordzie?
- Wzięcie go żywcem będę chyba traktował jako jeden z największych swych sukcesów. - oświadczył Eskel i podszedł bliżej. - To - wskazał kolczugę, rozdartą wzdłuż jakby pięcioma nożami - zrobił mi gołymi rękami. Gdyby było ich dwóch, to z nas nie zostałby nikt. - Westchnął ciężko. - Rozkazy, milordzie?
- Nakazuje zachować wyjątkowe środki ostrożności. Facet jest rarytasem i niewielu może się pochwalić pochwyceniem śmiałka takiej rangi w niewolę - zamyślił się. - Zakuć go w łańcuchy i zakneblować. Tylko nie w jakieś zwykłe stalowe, weźcie z magazynu te z domieszką magiczną, przeznaczone na specjalne okoliczności. Facetowi ma zawsze towarzyszyć mocna obstawa, co najmniej czterech braci zakonnych. Nie wiadomo kiedy królewicz się obudzi. - Nagle opadł na krzesło, gdy doszły do niego pewne fakty. - Tylko co my z nim właściwie zrobimy? Konwencjonalne tortury w tym przypadku spowodują u niego tylko nasilającą się ekstazę. - westchnął, wiedział co należy zrobić, ale nie chciał tego czynić. Metoda była mocno dyskusyjna, nieetyczna i wielce ryzykowna. Jednakowoż nie było innego wyjścia - Eskel, idź do "Słodyczka" i powiedz mu, żeby przygotował swoją małą salę wraz ze specjalnością zakładu. Będzie wiedział, o co chodzi. - W grę wchodziła operacja na żywym i na wpół przytomnym organizmie. Nie jakieś tam standardowe grzebanie w bebechach, ale prawdziwa lobotomia połączona z naprawdę mocnymi prochami. Jego umysł powoli będzie zamieniał się w papkę i intelekt stopniowo będzie zmierzał do fazy niemowlęcej. Jeżeli będzie zadawał nieodpowiednie pytania, za długo zwlekał i facet ucieknie w narkotyczne sny, wszystko pójdzie się jebać. Dochodziło jeszcze to, czy Bernard faktycznie podoła zadaniu i nie spieprzy wcześniej roboty. Był zdolny, ale to wymagał prawdziwego kunsztu, spokoju i skupienia. Na dodatek facet mógł się uodpornić na tę metodę. Nie wiedział, jakie treningi przeprowadzał ten legendarny zakon. Jednak lepsze to niż nic.
Przyjąwszy rozkazy obaj mężczyźni chwycili leżącego na dywanie mnicha. Gdy go podnieśli, mogłeś przyjrzeć się jego twarzy - ostre rysy, bez włosów, niewielki zarost, tylko jedno, powierzchowne zacięcie na prawym policzku. Wyglądał jakby spał. Oprócz płaszcza ubrany był w coś pomiędzy togą a koszulką kolczą, wykonaną z bardzo luźnego i cienkiego materiału. Na szyi zabójcy znajdował się charakterystyczny naszyjnik z wisiorem w kształcie czaszki. Eskel przytrzymał go pod ręce, kapitan sprawdził dokładnie na ile jest nieprzytomny i wynieśli go z sali, do której już wbiegało kolejnych dwóch zakonników, najwyraźniej wezwanych po drodze przez kapitana. Ten powtórzył im twoje dyspozycje, "Meduzy" i Eskel wyszli, jedynie Jeditt został w komnacie i zamknął za nimi drzwi. Odwrócił się do ciebie, westchnął raz jeszcze i powiedział:
- Mefasm, milordzie. - zapytał równoważnikiem zdania o nurtującą również ciebie sprawę.
- Mefasm, milordzie. - zapytał równoważnikiem zdania o nurtującą również ciebie sprawę.
Zakonnik zamyślił się przez moment.
- Musi być coś, o czym diabeł na nie mówi. - rozpoczął i przerwał, parskając krótko, jakby rozbawiły go własne słowa. - Mam na myśli coś innego, niż ukryte kłamstwa, płynące z jego natury. Jest tu księga, którą tylko on potrafi odczytać. Dlaczego nie zrobił tego wcześniej, żeby jakoś pomóc samemu sobie? Dlaczego nie zabrał jej Jerro, skoro on go uwięził? Poza tym, zarówno księga jak i demon były tu od dobrych kilkudziesięciu lat, dlaczego właśnie teraz Harfiarze wysyłają co mają najlepszego, by usunąć zagrożenie, które stanowią?
Przerwał raz jeszcze i raz jeszcze zamyślił się.
- Poprzedni szpieg, choć wydawał się głupi, potrafił przeprowadzić nas przez labirynt tamtych pułapek, choć był zwykłym złodziejaszkiem. I naprawdę niewiele mu brakło, by pozbawić życia ciebie, panie. Drugi z nich - obaj wiemy kim jest i jaka jest jego wartość jako zabójcy. Jeśli Harfiarzom aż tak zależy na tej księdze lub tym, by nie miał kto jej odczytać, wolę nie wiedzieć kogo wyślą następnie. Bo wyślą na pewno.
- Musi być coś, o czym diabeł na nie mówi. - rozpoczął i przerwał, parskając krótko, jakby rozbawiły go własne słowa. - Mam na myśli coś innego, niż ukryte kłamstwa, płynące z jego natury. Jest tu księga, którą tylko on potrafi odczytać. Dlaczego nie zrobił tego wcześniej, żeby jakoś pomóc samemu sobie? Dlaczego nie zabrał jej Jerro, skoro on go uwięził? Poza tym, zarówno księga jak i demon były tu od dobrych kilkudziesięciu lat, dlaczego właśnie teraz Harfiarze wysyłają co mają najlepszego, by usunąć zagrożenie, które stanowią?
Przerwał raz jeszcze i raz jeszcze zamyślił się.
- Poprzedni szpieg, choć wydawał się głupi, potrafił przeprowadzić nas przez labirynt tamtych pułapek, choć był zwykłym złodziejaszkiem. I naprawdę niewiele mu brakło, by pozbawić życia ciebie, panie. Drugi z nich - obaj wiemy kim jest i jaka jest jego wartość jako zabójcy. Jeśli Harfiarzom aż tak zależy na tej księdze lub tym, by nie miał kto jej odczytać, wolę nie wiedzieć kogo wyślą następnie. Bo wyślą na pewno.
Parsknął i schował notatki w jednej z szufladek zamykanej na poręczny kluczyk - Jestem przekonany, że demon coś kombinuje i zaplanował już dla nas paskudny upadek za pomocą luk w naszej intratnej umowie. Jest zbyt słodko, za słodko... - Dolał sobie wina i ruszył powoli w kierunku tarasu - Demon nie mógł w żaden sposób wykorzystać księgi do swoich indywidualnych korzyści, gdyż jego moce były ograniczone przez zaklęcie wiążące, które przyszykował Jerro. Trochę poluźniliśmy jego łańcuchy, ale nie aż tak, aby wykorzystał pełnie swoich mocy. Dlatego też uważam za konieczne postawić twarde warunki negocjacyjne, zanim go w ogóle uwolnimy. O ile jeśli... - oparł się na marmurowej poręczy i zaczerpnął kolejny łyk słodkiej małmazji - Co do naszych gości, coraz mocniej myślę, że z tymi "Harfiarzami" to było tylko takie pieprzenie, aby nas zmylić. Tak czy siak, miejmy nadzieje, że ostatnia porażka na polu tej małej wojenki zaboli naszych przeciwników i skłoni ich do refleksji, mniej radykalnych działań. Jeżeli nie, to następnym razem przyślą tutaj pierdolonego Elminstera - wydawał się trochę nieobecny. Patrzył w dal, w nieokreślonym kierunku, a jego myśli kroczyły daleko od twierdzy Velen. Wyglądało to tak, jakby starał się przekroczyć nieosiągalną granicę horyzontu, gdzie odnalazłby odpowiedzi na wszystkie swoje rozterki. - Mam ostatnio dziwne sny... - opowiedział kapitanowi o nich szczegółowo.
Zakonnik, było nie było - czarownik, przysłuchiwał się uważnie twoim relacjom, z niezmiennie poważnym wyrazem twarzy.
- Choć minęło tak niewiele czasu, efekty twojej umowy z Mefasmem są już widoczne. - stwierdził, gdy skończyłeś opowieść. - Te sny, jak przypuszczam, są pewnym magicznym echem tego, co wie lub robi Mefasm. Kontrakt obowiązuje go do chronienia ciebie, panie, i twoich ludzi. W związku z tym, czy to umyślnie, czy mimo woli, diabeł stara się przewidzieć zagrożenia. Nie wiem, czy przesyła ci te wizje intencjonalnie, raczej w to wątpię. Wiem, jak to zabrzmi, milordzie, ale miej się na baczności. Jeszcze nie rzucono żadnego zaklęcia, nie przygotowano rytuału, nie złożono ofiar z byka, kozy, dziewicy, kota, ani kota-dziewicy... - zakpił, ale od razu wrócił do rzeczowego tonu - Ale twój umysł już czuje ciężar tej więzi. Mefasm jest niezwykle potężną istotą.
- Choć minęło tak niewiele czasu, efekty twojej umowy z Mefasmem są już widoczne. - stwierdził, gdy skończyłeś opowieść. - Te sny, jak przypuszczam, są pewnym magicznym echem tego, co wie lub robi Mefasm. Kontrakt obowiązuje go do chronienia ciebie, panie, i twoich ludzi. W związku z tym, czy to umyślnie, czy mimo woli, diabeł stara się przewidzieć zagrożenia. Nie wiem, czy przesyła ci te wizje intencjonalnie, raczej w to wątpię. Wiem, jak to zabrzmi, milordzie, ale miej się na baczności. Jeszcze nie rzucono żadnego zaklęcia, nie przygotowano rytuału, nie złożono ofiar z byka, kozy, dziewicy, kota, ani kota-dziewicy... - zakpił, ale od razu wrócił do rzeczowego tonu - Ale twój umysł już czuje ciężar tej więzi. Mefasm jest niezwykle potężną istotą.
Skinął głową na znak aprobaty - Dobrze, przynajmniej wiemy, że demon wywiązuje się z umowy. Na swój pokrętny sposób... - Wyswobodził się z lekkiego odrętwienia i skierował się w kierunku drzwi - Chodźmy do niego, tylko my dwaj. Mam kilka pytań, a lepiej, żeby jak najmniej osób wiedziało o tych wieczornych schadzkach. Zanim "Słodki" i Eskel uporają się z przygotowaniami do przesłuchania minie kilka godzin, a szkoda tracić czasu.
Kapitan zgodził się milcząco. Odprowadzani jedynie salutami zamkowej straży, minęliście mury i skręciliście nad klif. Od razu po wejściu do podziemi, gdy tylko Jeditt zdjął własne zaklęcia ochronne z drzwi, zobaczyłeś, że zmieniły się one. Wzdłuż ścian, w miejscach, w których wcześniej ich nie dostrzegłeś, falowały teraz płomienie pochodni, rozświetlające jasno niewygodny korytarz. Zniknął kurz i wszechogarniająca stęchlizna, łatwiej było oddychać. Poza tym w zimnym, wilgotnym lochu zrobiło się jakby... cieplej.
Tym razem zejście do komnaty demona zajęło wam niecałe dziesięć minut, gdyż kapitan dobrze pamiętał drogę. W okrągłej sali również paliły się pochodnie, jednak panował tu wciąż charakterystyczny półmrok.
- Witam, lordzie Clovis. Jak interesa waszmości? - zapytał Mefasm, gdy jeszcze schodziłeś z ostatniego stopnia schodów. Diabeł stał plecami do ciebie i leniwie przesuwał ręką w powietrzu, powodując przewracanie się stron księgi, leżącej na pulpicie pod ścianą.
Tym razem zejście do komnaty demona zajęło wam niecałe dziesięć minut, gdyż kapitan dobrze pamiętał drogę. W okrągłej sali również paliły się pochodnie, jednak panował tu wciąż charakterystyczny półmrok.
- Witam, lordzie Clovis. Jak interesa waszmości? - zapytał Mefasm, gdy jeszcze schodziłeś z ostatniego stopnia schodów. Diabeł stał plecami do ciebie i leniwie przesuwał ręką w powietrzu, powodując przewracanie się stron księgi, leżącej na pulpicie pod ścianą.
Machnął ręką nonszalancko, przecież demon dobrze wiedział jak stoi jego biznes. - Nieźle, nieźle - przysunął krzesło w te same miejsce, gdzie podczas poprzedniego spotkania, aby ustawić się przed demonem. Usiadł i klasnął w ręce - Ładnie się tutaj urządziłeś, choć deczko sztampowo, jeżeli mogę zasugerować. Pochodnie już tak dawno wypadły z mody, teraz modne są jedwabie i szklane lampy z Lantanu. Powinieneś to wiedzieć, skoro grzebiesz mi w głowie. - powiedział cieniutkim głosikiem. Westchnął - Może skończymy z tymi bezsensownymi konwenansami i od razu przejdziemy do interesów. W końcu obaj jesteśmy istotami czynu, a czas to pieniądz. Mam kilka ważnych pytań, a Ty znasz odpowiedzi. Pozwolę Ci wybrać od czego zaczynamy, w końcu jestem Twoim gościem - uśmiechnął się - Dostępne kategorie. Świat. Osobiste. Księga.
Demon nie od razu zwrócił wzrok na ciebie. Usłyszawszy twe słowa stanął, wyprostował się, spojrzał gdzieś w sufit i zaśmiał krótko.
- Cóż za łaskawość waszej lordowskiej mości. - zakpił. - Od czego by tu... Hmm... Świat to dziwka, każdy bóg to alfons, a ja płacę i wymagam? - powiedział pytającym tonem, jakby oczekując opinii na temat tego poglądu. Nie czekał jednak. - Co twego umysłu, lordzie Colvis, zapewniam, że nie zamierzałem ingerować w tę kategorię twej prywatności. Najwyraźniej wiążąca nas umowa oddziałuje w ten sposób, podczas gdy ja wywiązuję się z obowiązującej mnie części. Księga - wskazał na tomiszcze przed nim. - jak widać cała i sprawna, że tak się wyrażę. Jeśli tylko będziesz gotów, możemy zacząć przygotowania do rytuału, jednego z wielu. Osobiste - wiesz chyba lepiej ode mnie, milordzie. - odwrócił się wreszcie twarzą w twarz do ciebie, spoglądając w oczy. - Dużo masz szczęścia, a i zdolne sługi, bo inaczej twa śmierć, co stwierdziłbym z głębokim żalem, byłaby bardzo długa... I bolesna. Tego szczęścia może ci jednak zabraknąć w niedługim czasie, gdy flota umiłowanego króla upomni się o twe wasalne powinności. I to tyle ogółem w kwestii świata. - uśmiechnął się drapieżnie, a oczy mu rozbłysły.
- Cóż za łaskawość waszej lordowskiej mości. - zakpił. - Od czego by tu... Hmm... Świat to dziwka, każdy bóg to alfons, a ja płacę i wymagam? - powiedział pytającym tonem, jakby oczekując opinii na temat tego poglądu. Nie czekał jednak. - Co twego umysłu, lordzie Colvis, zapewniam, że nie zamierzałem ingerować w tę kategorię twej prywatności. Najwyraźniej wiążąca nas umowa oddziałuje w ten sposób, podczas gdy ja wywiązuję się z obowiązującej mnie części. Księga - wskazał na tomiszcze przed nim. - jak widać cała i sprawna, że tak się wyrażę. Jeśli tylko będziesz gotów, możemy zacząć przygotowania do rytuału, jednego z wielu. Osobiste - wiesz chyba lepiej ode mnie, milordzie. - odwrócił się wreszcie twarzą w twarz do ciebie, spoglądając w oczy. - Dużo masz szczęścia, a i zdolne sługi, bo inaczej twa śmierć, co stwierdziłbym z głębokim żalem, byłaby bardzo długa... I bolesna. Tego szczęścia może ci jednak zabraknąć w niedługim czasie, gdy flota umiłowanego króla upomni się o twe wasalne powinności. I to tyle ogółem w kwestii świata. - uśmiechnął się drapieżnie, a oczy mu rozbłysły.
Przytaknął - Coś w tym stylu. - Pokręcił głową - Ha, myślałem, że ktoś tak potężny jak Ty jest ponad małostkowe groźby i głupie obrzucanie się błotkiem. Sądziłem, że nauczyłeś się tego w kontaktach z bohaterem Neverwinter i jego heroicznymi herosami. Jak widać myliłem się. Swoją drogą, pozdrów ich wszystkich ode mnie w otchłaniach piekielnych - powiedział z przekąsem. - Dobra, mam jeszcze małą operacje na tapecie, a zapewne też masz lepsze rzeczy do roboty niż wzajemne uprzejmości, dlatego też zacznijmy współpracować, w porządku? Zapewniam Cię, że podobne rychłe przepowiednie słyszałem i czytałem już wiele razy, a jakoś żyje. W szczególności, gdy w interesie potężnego demona leży, abym knuł sobie dalej na tym padole łez. Przynajmniej do czasu, ha! - klasnął w dłonie - Dlaczego stary Velen stracił rozum?
- Ponieważ nie wytrzymał mocy zaklęcia. - tłumaczył spokojnie Mefasm, a jego wzrok znów stał się hipnotyzujący. - Ponieważ to, co chciał stworzyć, przerosło go. Ponieważ rytuał i jego efekty, miały swoją cenę, której on nie był w stanie spłacić. - demon przerwał na moment. - A także ponieważ próbował oszukać mnie.
Prychnął - Rozumiem, że mam z Tobą nie pogrywać. Nie martw się, nie jestem aż taki głupi. Chyba, że Ty również spróbujesz mnie wyrolować, ale na wszelki wypadek mam kilka planów awaryjnych. - Nastąpiła długa pauza, której towarzyszyła grobowa cisza. To miejsce wydawało się nienaturalne i przyprawiało go o ciarki. Żadnego szumu wody, pisków gryzoni, ani jednego szmeru. Jakby znalazł się w kokonie opanowanym przez mrok i chaos. Cholerne demony... - Ha, zdaje sobie sprawę, że więcej informacji w tej kwestii mi nie zdradzisz. Po prostu uprzedź mnie, gdy pójdziemy o krok za daleko. Nie muszę Ci przypominać, że taka jest część umowy - podrapał się po policzku - Zanim przejdziemy do kwestii rytuału, wspomniałeś o królu. Przy naszym ostatnim spotkaniu zaproponowałeś swoją - zakręcił ręką, jakby starał się szukać dobrego określenia - pomoc w kwestii wywiadowczej. Zatem zdradź mi, co planuje mój władca i za ile sprzedał się Calimportowi.