Kroki i jęki słychać w oddali
odgłosy toczącej się kuli...
Czarna pantera, poirytowana poczynaniami swojej towarzyszki, wysforowała się daleko do przodu. Będąc kotem, nie potrzebowała takiej ilości światła, co czarodziejka. W pewnym momencie zatrzymała się, przekrzywiając łeb i najwyraźniej nie tylko przyglądajac się otoczeniu, ale również nasłuchując.
Noire Panthere: Cała moja wiedza o Podmroku nic nie mówi na temat kamiennych... ścian. Mój nos twierdzi, że to jest zapach zamkowych lochów, a nie krainy, co słońca nie zna.
Vitanee: Tak mówisz? Widocznie wybrałyśmy dobry korytarz.
N: A mi się wydaje, że twoje przypuszczenia i sugestie były całkiem błędne. Ale, może to i lepiej, nie muszę się obawiać, że jakiś szalony drow przerobi mnie na figurkę, tak jak Guenhwyvar. Hmm, ale skoro to zamkowe lochy... jeśli sama budowla wciąż stoi, to kto wie, może będzie tam biblioteka? I może znajdziemy tam potrzebną wiedzę?
W starym zamczysku odezwał się zegar
dwanaście uderzeń zabrzmiało,
łańcuchy w głębi się odezwały
i chłodem po gankach powiało.
Rzeczywiście. Naturalne korytarze, pełne nietoperzy, którymi wędrowały bohaterki tej historii stopniowo zaczęły zamieniać się w kamienne ściany, wilgotne i porosłe jakimś dziwacznym mchem oraz grzybami. Echo kroków kobiety, mimo jej starań, by poruszać się jak najciszej, niosło się daleko. W końcu towarzyszki niedoli natknęły się na schody nadszarpnięte zębem czasu, jednakże wciąż stabilne, a na samym ich szczycie znajdowały się stare, zmurszałe drzwi, trzymające się na jednym tylko zawiasie. Przeszły przez próg i...
... znalazły się w wielkiej sali, pełnej kurzu, rozsypujących się krzeseł, "stojących" dookoła granitowego stołu. Przez wciąż całe (w większości) witrażowe okna można było zauważyć, że panowała noc. Księżycowe promienie tańczyły po marmurowej posadzce.
N: Ty, Vitanee, patrz jakie fajne krzesło! Coś mi przypomina... czy nie jest to przypadkiem replika Żelaznego Tronu w Westeros? My utknęłyśmy w tym dziwnym świecie, a tam w Warszawie, w weekend można było posadzić na nim swoje cztery litery! Choć nie rozumiem, kto chciałby na nim zasiąść, nie wygląda na miękkie i wygodne siedzisko.
V: A ja z kolei przegapiłam kolejne odsłony Piątku z eRPeGiem i Filozofii Dnia Siódmego. A podobno dużo się działo, jakaś burza w komentarzach w sprawie artykułu, który został spalony na stosie, wzorem dawnych heretyków?
N: Uh, nie wspominaj mi o tym... CZYMŚ. Ciesz się, że to przegapiłaś, naprawdę. Bowiem futro jeży mi się na samą myśl o tych zwojach, spisanych bez ładu i składu. Na szczęście... O, spójrz! Biblioteka! Hmmm, co tu mamy... Notatki o Polowaniu i Red Rising, sporządzone przez ... hmm jakiegoś Anonima. A, nie, podpisał się, tylko strasznie koślawo, widocznie nie miał kaligrafii w szkole – krzyslewy.
V: Dobra, chodź, idziemy dalej, trzeba znaleźć wyjście i zorientować się, gdzie tak właściwie trafiłyśmy.
Chwilę to zajęło, zanim rudowłosej udało się nakłonić panterę do opuszczenia biblioteki. Bo przecież, co tam szukanie wyjścia i drogi powrotnej? Ostatecznie kocica znalazła się w książkowym raju. W miejscu, w którym mogłaby mieszkać (choć pewne pogłoski twierdzą, iż jej komnata w Zamczysku Game Exe została zamieniona w prywatne składowisko woluminów, a za łoże służą właśnie opasłe tomiska), niemniej jednak, czarodziejce w końcu udało się ją nakłonić do pozostawienia biblioteki za plecami. Trzeba jednak zaznaczyć, iż najmocniejszym argumentem w tych namowach była... mozaika, która sugerowała istnienie pewnego, niezwykle cennego kamienia...
N: O. Czyżby moje oczy widziały kamień filozoficzny? Przydałby się nam, byłby wielce przydatny w przejmowaniu władzy na GE. Hmmm, zaczynam się zastanawiać, czy przypadkiem nie trafiłyśmy do Hogwartu, bowiem dałabym sobie wibrysy uciąć za to, iż niedawno widziałam recenzję książki "Harry Potter i Kamień Filozoficzny" spod pióra Audrey. I moment, czy mój nos się nie myli...? Czuję psa...? Vit! Weź go uśpij czy coś, bo nie mam ochoty marnować czasu na pokazywanie mu, gdzie jego miejsce!
V: Już, już, nie mogę przypomnieć sobie odpowiedniego zaklęcia... O, mam.
Deklamuje w nieznanym, śpiewnym języku.
V: Uff, już. Chodź, szukamy tego kamyka.
Wielki, trzygłowy cerber usnął pod wpływem zaklęcia czarodziejki. Obie kobiety przemknęły obok strażnika, by po dłuższej wędrówce trafić do następnej komnaty, w której...
N: Jestem pewna, że tego w książce nie było. Sterta bezużytecznych gratów? Przecież powinno być to magiczne lustro, które pokazuje pragnienia! Uhh... A to co znowu? "Revolt of the Beastmasters"? Lionel mi kiedyś o tym wspominał. Hmmm, powinno pójść na moim komputerze, wezmę to ze sobą.
V: Nie, Noire, czekaj! Aż, wy, przesadnie ciekawskie futrzaki! Nie wiemy, czy ta gra nie jest zaczarowana!
Niestety czarodziejka nie zdążyła, kot porwał w swe łapska plastikową okładkę i... puff! Nasze bohaterki przeniosło w dość nietypowe, o ile w tej historii inne lokalizacje były "typowe", miejsce.
V: Ty głupi kocie! Toż to świstoklik!
N: Ja głupia? JA?! A kto użył różdżki Rona?!
Chwila milczenia, poświęcona orientowaniu się w nowej sytuacji.
N: Co tu tak.... biało? Mokro? ZIMNO? Och nie, to śnieg! Mam dość, chcę do domu, niech diabli wezmą zdobywanie władzy! Już macki Wiktula są wygodniejsze niż TO miejsce. Och, Bastet, obym się myliła...! Bo to mi wygląda na Skyrim. Tyle razy zerkałam Courunowi przez ramię, że mam niemalże pewność co do naszej lokalizacji... Pewnie nie masz jego dziennika pod ręką, co?
V: Tak się składa, kocie, że ja zamiast spać na książkach, noszę je przy sobie na wypadek TAKICH właśnie sytuacji. A mam tu nowiutką i świeżutką solucję Skyrima. Dzięki mnie wydostaniemy się z tego miejsca!
Biorąc pod uwagę mroźną i BARDZO niewygodną sytuację, bohaterki doszły do consensusu. Zamiast się kłócić, ruszyły przed siebie, w poszukiwaniu drogi, która pozwoli im opuścić Tamriel.
Kroki w zamczysku nikną w oddali
strach wraz z duchami odchodzi,
gdzieś zawias skrzypnie, ugnie podłoga
wiatr głośno za oknem zawodzi.
Na skróty: