Sesja Morttona

- Ojczulek przesiaduje pewnie "U Kowala" i trwoni nasze ciężko zarobione pieniądze. - zagderała, podając ci nazwę znanej ci karczmy, jednej z mniejszych w niższej dzielnicy. - Raczej go tam znajdziesz, razem z jego koleżkami, choć nie wiem co możesz od niego chcieć. - burknęła jeszcze, wyraźnie okazując co myśli o kuflu piwa ojca wraz z jego znajomymi, i jeszcze mocniej zaczęła znęcać się nad plamą na blacie.
-Oj mamo przecież wiesz, że taty nikt nie zmieni. Każdy facet potrzebuje innej rozrywki, ale potrzebuje.
Odwracam się do Deilena i mówię szeptem:
-Wyjdźmy za nim będziemy pod gradobiciem pytań.
Mówię do matki wychodząc:
-Cześć mamo nie możemy dłużej zostać mamy przygotowania do jutrzejszej wyprawy. To cześć.
Ledwie zamknęły się drzwi, a lekko poirytowany Deilen burknął:
- Czy zechcesz mi łaskawie wyjaśnić co tu się dzieje i o co tu chodzi? Jeśli znów mam się gdzieś wybierać, to chciałbym poznać dokładną przyczynę! - oświadczył, splatając ręce na piersi.
-Chodzi o to, że mamy pewien problem z kartelem.
- A coś więcej, niż jedno zdanie? - jego głos zdradzał coraz większe poirytowanie. - Gdzie idziemy tak w ogóle? Do "Kowala"?
-Więc jest tak. Jeśli chodzi o "Kowala" jest to speluna na niższym poziomie. A jeśli chodzi o nasz problem to kartel powrócił. Co prawda nie jest tak silny jak kiedyś, ale no cóż zaczyna zdobywać władze. Więc ja, mój ojciec i kilku jego ludzi z czasów jego służby próbujemy zrobić z nimi pożądek. Ze średnim skutkiem. Chcieliśmy byś nam pomógł.
- W jaki sposób. - Deilen skrzywił się jeszcze bardziej. Z tej przecznicy widać było już szyld "Kowala", dyndający nad głowami przechodniów. - Zwykłem zabijać czarcich synów, nie psich, choćby i na to zasłużyli. Krasnolud to krasnolud, a ja na asasyna nigdy nie patrzyłem...
-To nie jest zwykła banda obiboków. TO JEST KANTOR! Oni mają kontakty wszędzie nawet u nas. Ale porozmawiamy o tym w środku.
Karczma "U Kowala" należała do typu dwuizbowych. Pierwsza, główna izba wraz z wejściem, mogła pomieścić przy 10 stołach minimum 40 spragnionych jadła i napitku gości. Obecnie panował tu niewielki ruch, kilku krasnoludów siedziało przy różnych stolikach pierwszej izby, pośród nich nie dostrzegłeś ojca. W drugiej nie było chyba nikogo, ale zamknięte drzwi do niej uniemożliwiały szybkie rozeznanie. Przy jednym ze stołów dostrzegłeś też człowieka, który pokonał na arenie Deilena. Składał właśnie zamówienie nachylonemu nad nim szynkarzowi, który odebrawszy je skierował się do szynkwasu i po drodze pozdrowił was skinieniem dłoni.
Podchodzę do niego i mówię:
- Czy był to mój ojciec?
- Tak, był. Chyba ciągle jest w sąsiedniej sali. - wskazał dłonią, którą czyścił kufel, drzwi w drugim końcu izby. Jednocześnie gladiator-mag, zwany "Podróżnikiem" krzyknął w waszym kierunku z głupkowatym uśmiechem:
- Hej! Tutaj, chodźcie pogadamy.
-Spadaj!
Mówię i idę do sąsiedniej sali.
[ Ilustracja ]

Ruszyłeś do drzwi, twój kompan został przy szynkwasie by zamówić jakiś trunek. Zdążyłeś przejść ledwie trzy kroki, a drzwi do sąsiedniej sali otworzyły się. Stanęły w nich dwie wysokie, szczupłe postacie, w kapturach i chustach zawiązanych w poprzek twarzy, noszące butelkowozielone pancerze, przypominające kolczugi. Nie zdołałeś przyjrzeć się im dokładniej, ponieważ mężczyzna stojący po lewo wyciągnął rękę z trzymaną w niej małą kuszą, z której zastrzelił krasnoluda siedzącego przy stoliku przy ścianie. Drugi z nich zrobił to samo z gościem pałaszującym prosiaka kawałek dalej, a drugą ręką cisnął sztyletem na wysokości twojej piersi z taką szybkością i mocą, że wiedziałeś, iż nie zdołasz odskoczyć w porę.
Próbuje zbić go ręką, a następnie odskakuje i wyciągam topór i wołam:
-Deilen chodź tu! Ci panowie mają problem.
Zasłoniłeś się ręką, lecz sztylet był rzucony z taką siłą, że ostrze zatrzymało się w pancerzu na przedramieniu. Ledwie zdołałeś sięgnąć po topór, a przeciwnik już był przy tobie. W sekundę otrzymałeś trzy cięcia, z których dwa przyjąłeś na blok, a trzeci zadzwonił ci na całej długości napierśnika. Napastnik był piorunująco szybki.
Krzyczę:
-Deilen chodź tu do jasnej ch*lery!
Staram podciąć napastnikowi nogi jednocześnie próbując kontrować.
Zaatakowałeś na nogi napastnika, lecz ten podskoczył i w powietrzu kopnął cię w głowę tak mocno, że niemal cię obróciło. Jednocześnie opadając wykonał obrót przez ramię za siłą własnego kopnięcia i schodząc tanecznym ruchem na kolano pchnął na wysokość twojego brzucha. Prosiłeś Stwórcę, by pobłogosławił solidność kowala, który przyczynił się do twojego przeżycia, gdyż jego krótkie ostrze jedynie ześlizgnęło się po twoim pancerzu. I wtedy na głowie przeciwnika rozbił się kufel, który wyleciał zza twoich pleców, a zaraz za nim wyłonił się atakujący Deilen.
-Gdzieś ty był??
Wstaję i próbuje zaatakować: Piruet, zwód, kontra i tak do skutku.
Wykonałeś obrót ze zmyłką i atak - zbił i byłby skontrował, gdyby nie cięcie Deilena, przed którym musiał cofnąć się pod ścianę. Kolejny twój atak - kolejne zbicie - atak Deilena i ponowne odskoczenie. Był piekielnie dobry, w pojedynkę chyba nie poradziłbyś sobie z nim. Tym razem jednak to on był w pojedynkę i męczył się dwa razy bardziej, niż każdy z was dwóch. Po własnym ataku i zbiciu twojej kontry przeciwnik nie zdążył uniknąć cięcia Deilena, który rozciął kolczugę na jego piersi, raniąc głęboko, choć nie śmiertelnie.
Używam całej siły i uderzam tak aby się upewnić, że ten pan ani nie skontruje ani nie przeżyje.
← Sesja DA
Wczytywanie...