Sesja Vena
Rzucony przez ciebie miecz zatrzeszczał i zwolnił na czerwonej tafli pola siłowego, którym otoczył się droid, zupełnie jakbyś rzucił go w wodę. Ostatecznie jednak zdołał przedrzeć się przez osłonę i zahaczyć o pancerz, na przebcie którego zabrakło mu już jednak siły rzutu, wytraconej na poprzedniej przeszkodzie. Tymczasem droid przyklęknął na jedno "kolano", celując w ciebie z naręcznego działka, na którym zaczął gromadzić się laserowy ładunek, rosnący z każdą chwilą. Po stabilnej pozycji droida i charakterystycznym buczeniu zasilanej baterii wywnioskowałeś niezawodnie, że pocisk, który lada moment zostanie uwolniony w ciebie, zaoferuje solidne pierdolnięcie.
Widząc przygotowywanie się droida do oddania strzału, wywnioskowałem że gdziekolwiek bym nie skoczył, i tak oberwę, mniej lub więcej.
Staram się wyczuć moment wystrzału pocisku, międzyczasie gromadząc Moc. Kiedy pocisk zostanie wystrzelony, odskoczę w stronę gdzie jest największa wolna przestrzeń. Następnie natychmiastowo stworze wokoło siebie ochronną barierę, która mam nadzieje ochroni mnie przed wybuchem.
Staram się wyczuć moment wystrzału pocisku, międzyczasie gromadząc Moc. Kiedy pocisk zostanie wystrzelony, odskoczę w stronę gdzie jest największa wolna przestrzeń. Następnie natychmiastowo stworze wokoło siebie ochronną barierę, która mam nadzieje ochroni mnie przed wybuchem.
Gdy biegłeś schować się za pierwszą dostępną osłoną, jaką stanowił wielki, zbrojony kontener na coś tam, maszyna śledziła cię z niewzruszonym spokojem, nieustannie namierzając cel. Usłyszałeś charakterystyczny odgłos ciężkiego, blasterowego pocisku i momentalnie skumulowałeś wokół siebie Moc, licząc po cichu na dodatkowe wzmocnienie energią Kuna.
[ Ilustracja ]
Kontener rozleciał się w drzazgi z głośną eksplozją, która rzuciła jego elementy oraz falę uderzeniową na twoją niewidzialną osłonę, wstrząsając przy okazji podłogą całym pojazdem. Zęby zatrzeszczały ci z wysiłku, od morderczego gorąca zatrzymanej energii pot popłynął ci wzdłuż dredów i pleców, najważniejsze jednak, że ustałeś.
Tymczasem droid, najwyraźniej mogąc atakować serią, wystrzelił ponownie.
Nie miałeś czasu ani siły skoncentrować się ponownie ani nawet użyć Mocy do innej techniki, śledziłeś jedynie rozszerzającymi się oczami lot czerwonej kuli w twoim kierunku, który zakończył się dokładnie na środku twojego pancerza.
Wszystko zmieniło się w dojmujący pisk, kaskadę oślepiającego, czerwono-fioletowego światła oraz tępego bólu, jaki towarzyszy obijaniu się mózgu o wnętrze czaszki przy nagłych uderzeniach. Poczułeś zapach gorąca, smród palonej tkaniny. Zobaczyłeś strzępy materiału twojego płaszcza, które wirowały w zmąconym eksplozją powietrzu. Czułeś ciężki ucisk na klatce piersiowej i gryzący żar, lecz były to jedyne oznaki tego, że zostałeś trafiony. Otoczenie zniosło to gorzej. Podłoga z metalowej kratki wygięła się i stopiła w paru miejscach, podobnie jak poszycie złomowozu. Ciała Jawów leżały porozrzucane po całym pokładzie, nierzadko w kilku kawałkach. Ty jednak miałeś jedynie osmalony napierśnik, wariacki uśmiech na twarzy i histeryczne wręcz uniesienie, jakby cała sytuacja ubawiła cię po pachy.
Kierowany tą palącą emocją uniosłeś rękę, a wraz z nią droida. Zacisnąłeś pięść, napotykając niewidzialny opór porównywalny z tym, jaki stawia metalowa puszka z napojem chłodzącym serwowanym w tatooińskich spelunach, droid zaś zatrząsł się, zatrzeszczał i błyskawicznie skompresował w niemal symetryczny metalowy sześcian, doskonale pasujący do wystroju wnętrza.
Tak oto pozostałeś sam, pośród dźwięku gorącego powietrza, które wpadało do środka przez wyrwy w ścianach jadącego w nieznane złomowozu. Jakimś komicznym zbiegiem okoliczności przypuszczalny kierowca tej pustynnej śmieciary, będący czymś na kształt hybrydy krzesła obrotowego na gąsienicach i humanoidalnego korpusu z wielką żarówką zamiast głowy, wyszedł z tej akcji nietknięty i jak gdyby nigdy nic stał (siedział?) sobie przy głównej konsolecie.
[ Ilustracja ]
Kontener rozleciał się w drzazgi z głośną eksplozją, która rzuciła jego elementy oraz falę uderzeniową na twoją niewidzialną osłonę, wstrząsając przy okazji podłogą całym pojazdem. Zęby zatrzeszczały ci z wysiłku, od morderczego gorąca zatrzymanej energii pot popłynął ci wzdłuż dredów i pleców, najważniejsze jednak, że ustałeś.
Tymczasem droid, najwyraźniej mogąc atakować serią, wystrzelił ponownie.
Nie miałeś czasu ani siły skoncentrować się ponownie ani nawet użyć Mocy do innej techniki, śledziłeś jedynie rozszerzającymi się oczami lot czerwonej kuli w twoim kierunku, który zakończył się dokładnie na środku twojego pancerza.
Wszystko zmieniło się w dojmujący pisk, kaskadę oślepiającego, czerwono-fioletowego światła oraz tępego bólu, jaki towarzyszy obijaniu się mózgu o wnętrze czaszki przy nagłych uderzeniach. Poczułeś zapach gorąca, smród palonej tkaniny. Zobaczyłeś strzępy materiału twojego płaszcza, które wirowały w zmąconym eksplozją powietrzu. Czułeś ciężki ucisk na klatce piersiowej i gryzący żar, lecz były to jedyne oznaki tego, że zostałeś trafiony. Otoczenie zniosło to gorzej. Podłoga z metalowej kratki wygięła się i stopiła w paru miejscach, podobnie jak poszycie złomowozu. Ciała Jawów leżały porozrzucane po całym pokładzie, nierzadko w kilku kawałkach. Ty jednak miałeś jedynie osmalony napierśnik, wariacki uśmiech na twarzy i histeryczne wręcz uniesienie, jakby cała sytuacja ubawiła cię po pachy.
Kierowany tą palącą emocją uniosłeś rękę, a wraz z nią droida. Zacisnąłeś pięść, napotykając niewidzialny opór porównywalny z tym, jaki stawia metalowa puszka z napojem chłodzącym serwowanym w tatooińskich spelunach, droid zaś zatrząsł się, zatrzeszczał i błyskawicznie skompresował w niemal symetryczny metalowy sześcian, doskonale pasujący do wystroju wnętrza.
Tak oto pozostałeś sam, pośród dźwięku gorącego powietrza, które wpadało do środka przez wyrwy w ścianach jadącego w nieznane złomowozu. Jakimś komicznym zbiegiem okoliczności przypuszczalny kierowca tej pustynnej śmieciary, będący czymś na kształt hybrydy krzesła obrotowego na gąsienicach i humanoidalnego korpusu z wielką żarówką zamiast głowy, wyszedł z tej akcji nietknięty i jak gdyby nigdy nic stał (siedział?) sobie przy głównej konsolecie.
Wyłączam miecze z niekrytą satysfakcją malującą się na twarzy. Strzepuję resztki materiału i nagromadzony kurz z moich ramion. Ogarniam wzrokiem rozpierduchę wokoło. Mój uśmiech jedynie się poszerzył.
Podchodzę do przedziwnej maszyny sterującej. Próbuję w jakiś sposób wpłynąć na nią by ruszyła złomowóz w kierunku miejsca z wizji, najlepiej z pełną prędkością.
Jeśli mam zrobić cokolwiek w miejscu wraku, muszę mieć jakąś kartę przetargową dla tuskenów. Nie mam zamiaru walczyć z całą ich chordą, znowu.
Podchodzę do przedziwnej maszyny sterującej. Próbuję w jakiś sposób wpłynąć na nią by ruszyła złomowóz w kierunku miejsca z wizji, najlepiej z pełną prędkością.
Jeśli mam zrobić cokolwiek w miejscu wraku, muszę mieć jakąś kartę przetargową dla tuskenów. Nie mam zamiaru walczyć z całą ich chordą, znowu.
Z tego, co wywnioskowałeś po szybkich oględzinach, wynikało jasno, że krzesłobot bez żadnego oporu pozwoli wprowadzić sobie nowe koordynaty i zmienić kierunek jazdy, a także to, że wcale nie było to koniecznie, gdyż najwyraźniej sami Jawowie zaprogramowali go na punkt docelowy w postaci wraku. Pozostało ci więc jedynie polecić mu zwiększyć prędkość, co w lot pojął, zapewne dzięki jakiemuś uniwersalnemu modułowi językowemu. Poszarpana, porozrywana i przerdzewiała pustynna śmieciarka, pełna najrozmaitszego sprzętu, który w dużej mierze sprowadziłeś do postaci surowców wtórnych (podobnie jak jego właścicieli), z głośnym buczeniem i wyciem silnika zaczęła rozpędzać się do "zawrotnej" prędkości.
Sunąłeś tak przez Morze Wydm, w smagającym twą twarz przewiewie spomiędzy wyrw znalazłeś odrobinę ukojeni i mogłeś w miarę spokojnie wsłuchać się w siebie, otoczenie, ocenić swój fizyczny stan oraz ewentualne obrażenia. Tych nie zarejestrowałeś, jednak tępy, pulsujący ból, wgryzający się w niemal wszystkie twe kości dał o sobie nagle znać ze zdwojoną siłą. Opanowanie go musiało zająć ci dłuższą chwilę, bo gdy otworzyłeś oczy i wyszedłeś z płytkiego transu, poczułeś, że pojazd zwalnia, by w końcu stanąć na dobre. Gdzieś pod tobą coś zaburzało, syknęło, a suchy żar powietrza stojącego wokół niczym galaretka zdawał się niczym wobec rozchodzącego się chyba z maszynowni smrodu palonych skarpet, gumy i cholera wie czego jeszcze. Zatrzymaliście się przy jakimś większym kompleksie skalnym, dość wysokim i rozległym, stając w poprzek wejścia do wąwozu, który stanowił jego wrota. W myślach majaczyła ci wizja takiego kanionu, wyssana z przepalonego umysłu Jawy, na podstawie czego mogłeś wytworzyć wniosek, że do wraku już bardzo niedaleko. Gorzej tylko, że chyba będziesz musiał iść na pieszo.
Sunąłeś tak przez Morze Wydm, w smagającym twą twarz przewiewie spomiędzy wyrw znalazłeś odrobinę ukojeni i mogłeś w miarę spokojnie wsłuchać się w siebie, otoczenie, ocenić swój fizyczny stan oraz ewentualne obrażenia. Tych nie zarejestrowałeś, jednak tępy, pulsujący ból, wgryzający się w niemal wszystkie twe kości dał o sobie nagle znać ze zdwojoną siłą. Opanowanie go musiało zająć ci dłuższą chwilę, bo gdy otworzyłeś oczy i wyszedłeś z płytkiego transu, poczułeś, że pojazd zwalnia, by w końcu stanąć na dobre. Gdzieś pod tobą coś zaburzało, syknęło, a suchy żar powietrza stojącego wokół niczym galaretka zdawał się niczym wobec rozchodzącego się chyba z maszynowni smrodu palonych skarpet, gumy i cholera wie czego jeszcze. Zatrzymaliście się przy jakimś większym kompleksie skalnym, dość wysokim i rozległym, stając w poprzek wejścia do wąwozu, który stanowił jego wrota. W myślach majaczyła ci wizja takiego kanionu, wyssana z przepalonego umysłu Jawy, na podstawie czego mogłeś wytworzyć wniosek, że do wraku już bardzo niedaleko. Gorzej tylko, że chyba będziesz musiał iść na pieszo.
Pimp my Sandcrawler
Prowadzony głodem potęgi doszedłem aż tutaj. Nie tracąc ani chwili wyskakuję z pojazdu.
Rozglądam się podejrzliwie wokoło. Na skały piętrzące się przede mną, na zwały piasku które zostawiłem za sobą. Jestem niemal pewien, że gdy wejdę do kanionu, usłyszę charakterystyczny ryk Ludzi Piasku.
Mam nadzieję, ze uda mi się przemówić im do rozumu. Nie mogę tracić czasu na bezsensowne walki z hordami tuskenów, znowu.
Powoli zaczynam iść w stronę kanionu, gotowy na niespodziewany atak, czy strzał gdzieś z góry. Muszę mieć oczy wokoło głowy.
Prowadzony głodem potęgi doszedłem aż tutaj. Nie tracąc ani chwili wyskakuję z pojazdu.
Rozglądam się podejrzliwie wokoło. Na skały piętrzące się przede mną, na zwały piasku które zostawiłem za sobą. Jestem niemal pewien, że gdy wejdę do kanionu, usłyszę charakterystyczny ryk Ludzi Piasku.
Mam nadzieję, ze uda mi się przemówić im do rozumu. Nie mogę tracić czasu na bezsensowne walki z hordami tuskenów, znowu.
Powoli zaczynam iść w stronę kanionu, gotowy na niespodziewany atak, czy strzał gdzieś z góry. Muszę mieć oczy wokoło głowy.
Tak nastawiony wszedłeś do wąwozu, zostawiając za sobą zniszczony pojazd i martwych Jawów. Droga nie była szczególnie trudna, przesadnie wąska ani nadmiernie kręta, jednak poruszałeś się powoli, niemal krok za krokiem, bacznie sondując wszelkie szczeliny, uskoki, szczyty urwisk i skalne rozpadliny. Wbrew twemu początkowemu przeświadczeniu jednym dźwiękiem towarzyszącym twej wędrówce był gwiżdżący w kanionie wicher, nieco mniej palący i jakby wilgotniejszy. To wzbudziło w tobie pewne przeczucie. Nadstawiwszy ucha jeszcze mocniej posłyszałeś delikatny szmer wody rozbijającej się o skałę. Faktycznie, nieco dalej dostrzegłeś niewielki nawis, z którego do małej kałuży skapywały leniwe krople. Co do Tuskanów, wciąż nie widziałeś ich ani nie słyszałeś, choć ślady ich niedawnego przejścia przez wąwóz pozostawały wciąż jako tako wyraźne.
Przystaję na chwilę przy kałuży. Przyklękam na jedno kolano i zanurzam rękę w wodzie. Chlapię nią po twarz później biorę kilka łyków.
Robię to nie dlatego że chce mi się pić, ale miejsce takie jak to nie jest częstym widokiem na tej planecie i trzeba z niego korzystać kiedy tylko nadarzy się okazja.
Tak odświeżony ruszam dalej, zostawiając za sobą życiodajną wodę.
Rozglądam się wokoło spodziewając się ataku.
Robię to nie dlatego że chce mi się pić, ale miejsce takie jak to nie jest częstym widokiem na tej planecie i trzeba z niego korzystać kiedy tylko nadarzy się okazja.
Tak odświeżony ruszam dalej, zostawiając za sobą życiodajną wodę.
Rozglądam się wokoło spodziewając się ataku.
Wędrówka dłużyła się niemiłosiernie, w równie niemiłosiernej nudzie i daremnym oczekiwaniu. Ludzi piasku wciąż ani widu, ani słychu. Woda, którą pokrzepiłeś się przed paroma minutami, pozostawiła ci w ustach kwaśny, lekko siarczany posmak. Dziwne...
Kilkanaście metrów przed tobą ziemia pękła w lekkim wstrząsie, wypluwając z siebie pióropusz ognia, który wystrzelił na dobre pięć metrów w górę. Stanąłeś w miejscu, obserwując z zaciekawieniem to nietypowe zjawisko. Najwyraźniej piekło Tatooine rozciąga się również pod powierzchnią planety i gdzieniegdzie daje o sobie znać w postaci aktywności wulkanicznej. Nic dziwnego, jeśli faktycznie kiedyś był tu wielki ocean, a ten kanion stanowił szczyty jakiegoś podwodnego pasma górskiego...
Z tych rozmyślań wyrwały cię kolejne, znacznie silniejsze wstrząsy. Teraz ziemia pod twoimi stopami trzęsła się na tyle mocno, że musiałeś utrzymać równowagę i najwyraźniej trzęsła tak na całej długości wąwozu.
Kilkanaście metrów przed tobą ziemia pękła w lekkim wstrząsie, wypluwając z siebie pióropusz ognia, który wystrzelił na dobre pięć metrów w górę. Stanąłeś w miejscu, obserwując z zaciekawieniem to nietypowe zjawisko. Najwyraźniej piekło Tatooine rozciąga się również pod powierzchnią planety i gdzieniegdzie daje o sobie znać w postaci aktywności wulkanicznej. Nic dziwnego, jeśli faktycznie kiedyś był tu wielki ocean, a ten kanion stanowił szczyty jakiegoś podwodnego pasma górskiego...
Z tych rozmyślań wyrwały cię kolejne, znacznie silniejsze wstrząsy. Teraz ziemia pod twoimi stopami trzęsła się na tyle mocno, że musiałeś utrzymać równowagę i najwyraźniej trzęsła tak na całej długości wąwozu.
Zatrzymuję się na chwilę. Rozglądam się przed siebie, w stronę w którą szedłem. Staram się oszacować czy dam radę przejść dalej, czy czasami niespodziewana erupcja nie zacznie się przed moim nosem, po prostu czy dam radę iść dalej.
Jeśli droga wyda się nie do przebycia, próbuję wypatrzyć jakąś ścieżkę, skalne półki po który mógłbym prześlizgnąć się dalej.
Jeśli droga wyda się nie do przebycia, próbuję wypatrzyć jakąś ścieżkę, skalne półki po który mógłbym prześlizgnąć się dalej.
Dalsza droga była niemal równie prosta, co dotychczasowa i chyba widziałeś nawet prześwit u wyjścia wąwozu, niemniej szybko szacując odległość stwierdziłeś, że jesteś mniej więcej za połową. Tymczasem sytuacja w obu połowach rysowała się nieciekawie. Ziemia drżała, ze ścian kanionu sypały się kamienie i fragmenty skał, a z powstających w różnej odległości i ilości pęknięć w piaskowej skorupie podłoża buchały snopy płonącego gazu, podobne temu sprzed momentu. Biec na oślep w przód lub w tył było zupełnie wariackim ryzykiem, na które w tym momencie nie miałeś jeszcze ochoty. Wypatrzyłeś pobliski nawis, wyskoczyłeś w górę i wbijając miecze na odpowiedniej wysokości pomogłeś sobie w przedostaniu się na bezpieczną półkę. Wyglądało na to, że masz trzy wyjścia. Pierwsze - siedzieć tu i przeczekać trzęsienie oraz erupcje. Druga - spróbować użyć wyraźnie zarysowanych żelbów i żłobień skalnych jak ścieżek do poruszania się nad przepaścią buchającego ognia, jednak z koniecznością skakania między nimi i między przeciwległymi ścianami kanionu, ryzykując upadek w środek płomieni lub deszcz głazów. Trzecia - wspiąć się na szczyt ściany tą samą techniką, dzięki której dostałeś się na tę półkę i iść dalej spokojnie, jednak przy ryzyku upadku, który tutaj zapewne skończył by się śmiercią na miejscu lub połamaniem paru istotnych kończyn, a resztę załatwiłby gaz ziemny i spadające głazy.
Zacząłeś się wspinać. Droga przed tobą była długa, nierówna i nie zawsze pionowa. Kilka razy natrafiłeś na bardziej zerodowaną skałę, która kryła za sobą pustą przestrzeń, dzięki czemu o mało co nie runąłeś w dół. Innym razem na spotkanie wyszła ci lawina kamieni, które musiałeś odepchnąć z niemałym wysiłkiem, a sporadyczne wstrząsy również nie ułatwiały ci zadania, zupełnie jakby kanion chciał zrzucić się ze swojej ściany. Gdy wreszcie dotarłeś na szczyt, byłeś wykończony. Wszystkie mięśnie, wszystkie ścięgna paliły cię równie mocno, jak tatooińskie słońca, które teraz ponownie szczerzyły się do ciebie, gdy leżałeś na plecach, dysząc ciężko. Ubranie miałeś lepkie od potu, choć to akurat najmniejszy problem, po którym lada moment pozostanie tylko odrobina smrodu. Najważniejsze jednak, że miałeś przed sobą prostą, może nie równą jak stół, ale wystarczająco łatwą drogę, zaś na jej końcu, jakby spod linii horyzontu wyznaczanej przez linię kanionu, wystawały iglice rozerwanego, zanurzonego w pustyni wraku gwiezdnego niszczyciela.
Spocony i zmęczony wstaję z malującym się uśmiechem na twarzy. Widząc cel mojej podróży, powróciło od mnie część sił.
Stojąc na dobrym punkcie obserwacyjnym, rozglądam się wokoło w poszukiwaniu jakiegokolwiek zagrożenia czy innej podejrzanej działalności. Musze wykorzystać aktualne położenie, by nie wdepnąć w środek zgromadzenie ludzi piasku.
Jeśli okolica wydaję się "czysta", idę powoli w stronę wraku.
Stojąc na dobrym punkcie obserwacyjnym, rozglądam się wokoło w poszukiwaniu jakiegokolwiek zagrożenia czy innej podejrzanej działalności. Musze wykorzystać aktualne położenie, by nie wdepnąć w środek zgromadzenie ludzi piasku.
Jeśli okolica wydaję się "czysta", idę powoli w stronę wraku.
Podobnie jak wcześniej, wokół ciebie rozciągało się złote morze piasku, poruszane przez falujące lekko gorące powietrze, unoszące horyzont jak daleki przypływ. Z tą różnicą, że teraz zamiast wydm pod nogami miałeś twardą skałę, co prawda również pokrytą piaskowym pyłem, naniesionym tu przez silniejsze podmuchy wiatru, lecz nie było co porównywać.
Parłeś przed siebie, nie zważając na przeszkody. Przeskakiwanie kolejnych pęknięć, wyrw i uskoków nie stanowiło dla ciebie najmniejszego problemu. Przypomniałeś sobie najlepsze lata ćwiczeń na Korriban, wśród tamtejszych jaskiń i urwisk, gdy jako młody i głupi uczniak doskonaliłeś...
Zaraz zaraz... Niby kiedy to w swoim życiu biegałeś po jakichś skałach na cholernym Korriban?!
Dotarłeś do krawędzi skalnego pasma. Przed tobą rozciągał się widok na gigantyczny wrak, którego kilka różnych rozmiarów części wystawało z wydm, celując w bladoniebieskie niebo. Wcześniej, na statku Nautolanina, nie miałeś punktu odniesienia, dopiero teraz więc mogłeś poczuć prawdziwy ogrom tej jednostki. Wokół niej, niczym malutkie mrówki zgromadzone wokół mrowiska, widniały kształty jurt i namiotów, rozstawionych dziesiątkami na niemal całej długości otaczającego wrak, nieregularnego leja. W tym momencie i z tego miejsca nie byłeś w stanie dostrzec żadnych pojedynczych postaci.
Parłeś przed siebie, nie zważając na przeszkody. Przeskakiwanie kolejnych pęknięć, wyrw i uskoków nie stanowiło dla ciebie najmniejszego problemu. Przypomniałeś sobie najlepsze lata ćwiczeń na Korriban, wśród tamtejszych jaskiń i urwisk, gdy jako młody i głupi uczniak doskonaliłeś...
Zaraz zaraz... Niby kiedy to w swoim życiu biegałeś po jakichś skałach na cholernym Korriban?!
Dotarłeś do krawędzi skalnego pasma. Przed tobą rozciągał się widok na gigantyczny wrak, którego kilka różnych rozmiarów części wystawało z wydm, celując w bladoniebieskie niebo. Wcześniej, na statku Nautolanina, nie miałeś punktu odniesienia, dopiero teraz więc mogłeś poczuć prawdziwy ogrom tej jednostki. Wokół niej, niczym malutkie mrówki zgromadzone wokół mrowiska, widniały kształty jurt i namiotów, rozstawionych dziesiątkami na niemal całej długości otaczającego wrak, nieregularnego leja. W tym momencie i z tego miejsca nie byłeś w stanie dostrzec żadnych pojedynczych postaci.
- Tuskeni - Mówię do siebie cicho, widząc rozrzucone wokoło wraku namioty.
O ile łatwiejsze było by teraz wejście do wraku, gdybym nie wyrżnął w pień tamtych obdartusów. Prawdopodobnie dostałbym coś jakby przepustkę do śmierdzącej społeczności Ludzi Piasku.
A może jeszcze nie wszytko stracone? Może wieść o tym że zabiłem tamtych nie rozniosła się echem? Bo w sumie kto miałby o tym donieść? Ścierwem z pewnością zajęły się ścierwojady lub burza piaskowa zakryła miejsce rzezi. Może wystarczy pokazać perłę? Może uznają mnie za godnego (czy co tam się mieści w ich umysłach) i wpuszczą mnie do wraku.
Trzeba spróbować.
Kieruję swoje kroki tak jak poprzednio, w stronę wraku, tym razem mając się na baczności jeszcze bardziej.
O ile łatwiejsze było by teraz wejście do wraku, gdybym nie wyrżnął w pień tamtych obdartusów. Prawdopodobnie dostałbym coś jakby przepustkę do śmierdzącej społeczności Ludzi Piasku.
A może jeszcze nie wszytko stracone? Może wieść o tym że zabiłem tamtych nie rozniosła się echem? Bo w sumie kto miałby o tym donieść? Ścierwem z pewnością zajęły się ścierwojady lub burza piaskowa zakryła miejsce rzezi. Może wystarczy pokazać perłę? Może uznają mnie za godnego (czy co tam się mieści w ich umysłach) i wpuszczą mnie do wraku.
Trzeba spróbować.
Kieruję swoje kroki tak jak poprzednio, w stronę wraku, tym razem mając się na baczności jeszcze bardziej.
Gdy zszedłeś na wydmy i skierowałeś się w stronę leja, pierwszym, co uderzyło cię najbardziej, była zaskakująca cisza, przerywana jedynie wyciem szalejącego wokół wiatru. Wzbijał on wszędzie tumany piachu, które co rusz przesłaniały ci wizję i atakowały twarz, nawet sam wiatr nie pasował do tego, co już nazbyt dobrze znałeś z pustynnych realiów - był zimny, ostry i porywisty. Za ruchomymi zasłonami kurzawy widziałeś majaczące sylwetki jurt i namiotów, rozstawionych szerokim, nieregularnym kordonem wzdłuż krawędzi leja. Nigdzie jednak nie widziałeś Tuskenów, nie słyszałeś ich wycia, nie dostrzegałeś też praktycznie żadnych zwierząt czy ruchomych obiektów. Jedyna smętna, samotna bantha, która najwyraźniej oddaliła się nieco od obozu, człapała nieprzytomnie niedaleko ciebie, z łbem zwieszonym przy ziemi.
To wszystko jest coś popierdolone. Ludzie piasku nie rozwijają obozów od tak przy wraku, i nie znikają niego. Mam silne przeczucie, że w tym wszystkim maczał swoje macko Sion.
Jeśli jego moc jest na tyle silna, że zaraz po poszatkowaniu, może wpływać na takie masy, to trzeba mieć się na baczności. A zapowiadało się tak dobrze. Że wejdę do wraku i zacznę szukać.
Gotowy na wszystko, tera jeszcze bardziej, zmierzam w kierunku wraku.
Jeśli jego moc jest na tyle silna, że zaraz po poszatkowaniu, może wpływać na takie masy, to trzeba mieć się na baczności. A zapowiadało się tak dobrze. Że wejdę do wraku i zacznę szukać.
Gotowy na wszystko, tera jeszcze bardziej, zmierzam w kierunku wraku.
[ Ilustracja ]
Im bliżej podchodziłeś w stronę wraku, tym bardziej atmosfera wokół ciebie zagęszczała się. Piaskowa kurzawa zdawała się przybierać ciemny, smolisty odcień, choć oba słońca stały wszak wysoko na niebie. Nie słyszałeś charakterystycznego skrzypienia piachu pod stopami, lecz zamiast niego odnosiłeś wrażenie, jakbyś raz po raz stawiał kroki w coś gęstego, lepkiego i skrajnie odrażającego. Poczułeś się dziwnie... śmiertelny. Twój oddech spłycił się nieco, jakby powietrze rozrzedziło się. Poczułeś się zadziwiająco... śmiertelny...
Zbłąkana bantha podeszła na tyle blisko, byś mógł dokładnie się jej przyjrzeć. Wielkie, włochate cielsko cuchnęło przeokrutnie, jednak nie był to charakterystyczny odór piżma i uryny, a rozkładającego się, gnijącego mięsa. Zwierzę zwróciło w twoją stronę masywny łeb i spojrzało na ciebie pustymi oczodołami. Część czaszki żółciła się gołą kością spod rozerwanego mięsa, ociekając śluzem, który wraz z gęstą śliną kapał pod kopyta stwora. Wyraźnie dostrzegłeś też liczne rany po ranach ciętych i postrzałowych, za sprawą których część skóry i wnętrzności zaplątała się w długie sploty futra. Tymczasem bantha, spojrzawszy ślepo w twym kierunku, wciągnęła głęboko powietrze i zamuczała dziwnym, głuchym głosem.
Im bliżej podchodziłeś w stronę wraku, tym bardziej atmosfera wokół ciebie zagęszczała się. Piaskowa kurzawa zdawała się przybierać ciemny, smolisty odcień, choć oba słońca stały wszak wysoko na niebie. Nie słyszałeś charakterystycznego skrzypienia piachu pod stopami, lecz zamiast niego odnosiłeś wrażenie, jakbyś raz po raz stawiał kroki w coś gęstego, lepkiego i skrajnie odrażającego. Poczułeś się dziwnie... śmiertelny. Twój oddech spłycił się nieco, jakby powietrze rozrzedziło się. Poczułeś się zadziwiająco... śmiertelny...
Zbłąkana bantha podeszła na tyle blisko, byś mógł dokładnie się jej przyjrzeć. Wielkie, włochate cielsko cuchnęło przeokrutnie, jednak nie był to charakterystyczny odór piżma i uryny, a rozkładającego się, gnijącego mięsa. Zwierzę zwróciło w twoją stronę masywny łeb i spojrzało na ciebie pustymi oczodołami. Część czaszki żółciła się gołą kością spod rozerwanego mięsa, ociekając śluzem, który wraz z gęstą śliną kapał pod kopyta stwora. Wyraźnie dostrzegłeś też liczne rany po ranach ciętych i postrzałowych, za sprawą których część skóry i wnętrzności zaplątała się w długie sploty futra. Tymczasem bantha, spojrzawszy ślepo w twym kierunku, wciągnęła głęboko powietrze i zamuczała dziwnym, głuchym głosem.