Sesja Vena
Pośród niezmąconej, jednostajnej żółci i złotego blasku rozlewających się wszędzie wokół ciebie rozgorzała gwałtowna feeria wściekłego, fioletowego blasku. Poskręcane węże błyskawic wystrzeliły we wszystkich kierunkach, wgryzając się w wątłe ciała zakapturzonych postaci i siłą swego odrzutu przeniosły je o kilka metrów w powietrzu, by następnie rzucić nimi o piach, martwymi, wciąż targanymi elektrycznymi drgawkami.
Żar tatooińskich słońc rozlewał przed tobą drgający horyzont niewyraźnych, majaczących w oddali kształtów. Szedłeś przed siebie przez może sypkiego ognia, starając się nie rozpłynąć w gorącym jak płonący węgiel powietrzu. Odrzuciłeś od siebie fizyczne bodźce, pozostawiając ciału mechaniczny ciąg kroków na przód. Czas stał się sypki, nieuchwytny i względny niczym piasek pod twoimi stopami. Nie wiedziałeś, czy maszerujesz tak godzinę, dwie, czy piętnaście minut i tak na prawdę nie miało to dla ciebie znaczenia. Ostatecznie, po czasie odmierzanym jedynie przez niknące w wietrze ślady stóp na wydmowym morzu, zobaczyłeś zarys niskich, parszywych zabudowań najbardziej parszywego portu w tej części galaktyki. Poza tobą, tańczącymi w morderczym blasku tumanami piasku oraz jakimś podróżnikiem-samobójcą, który zbliżał się na ścigaczu z głębi pustyni kierując się tak jak ty w stronę Mos Ila, w zasięgu wzroku nie było żywego ducha.
Wchodzę do miasta bez większych ceregieli.
Teraz czego najbardziej potrzebuję, to chwila odpoczynku i mój statek. Jak dobrze pamiętam ostatni raz był w doku. Mam nadzieję że przez moją nieobecność nic się z nim nie stało.
Będzie trzeba zrobić zapasy jedzenia. Ponoć niektórym sithom do życia wystarczy tylko siła Ciemnej Strony, ja niestety nie panowałem jej na tyle by wyzbyć się tak trywialnych obowiązków jakim jest spożywanie posiłków.
Teraz czego najbardziej potrzebuję, to chwila odpoczynku i mój statek. Jak dobrze pamiętam ostatni raz był w doku. Mam nadzieję że przez moją nieobecność nic się z nim nie stało.
Będzie trzeba zrobić zapasy jedzenia. Ponoć niektórym sithom do życia wystarczy tylko siła Ciemnej Strony, ja niestety nie panowałem jej na tyle by wyzbyć się tak trywialnych obowiązków jakim jest spożywanie posiłków.
"Miasto" było zdecydowanie zbyt dumnym określeniem jak na zawszoną, zapchloną dziurę, którą było Mos Ila, o czym przypomniałeś sobie od razu po minięciu głównej bramy. Jedynym jego "atutem" był port, w którym rozmaici handlarze i przemytnicy ze wszystkich układów przewozili, odbierali i sprzedawali swoje lewe lub bardzo lewe towary. Widziałeś właśnie kolejną, dużą jednostkę, lądującą gdzieś na obrzeżach osady.
Przemyt i handel rozkwitły tu na nowo za sprawą Jawów, którzy odrestaurowali tutejszą ruinę. Garnizon imperium wysłany tu Moc jedna raczy wiedzieć po co, spełniał swą porządkową funkcję tylko nominalnie. Przyprawa i inne narkotyki, broń, handel żywym towarem - wszystko to miało się świetnie, bo Sithowie nie mieli prawa do kontroli towarowej, co strasznie ich wkurzało. Starali się odbijać to na lokalnych bandziorkach, ale to też marnie im szło. Zwłaszcza, że tutejszy Hutt zarządzał hazardem, wyścigami i zleceniami dla łowców nagród na tyle sprawnie, że do Mos Ila napływały kolejne fale tatooińskich męt.
Bandyci, szmuglerzy, żołnierze zesłani jak na zsyłkę, płatni złodzieje, płatni mordercy, handlarze, złomiarze, kierowcy wyścigowi i inny galaktyczny chłam.
Budynki, lepianki i wszawe rezydencje miejscowych gangsterów wyrastały po obu stronach tego, co przy odrobinie ryzyka można by nazwać główną aleją, niczym zasuszone chwasty na dwóch brzegach jałowego koryta rzeki, dlatego też oba słońca paliły tu jeszcze bardziej niemiłosiernie. Pewne wytchnienie dawały jednak parkany wszechobecnych straganów, rozrastające się na odległości kilkuset metrów w niezwykle długi, szmatławy namiot, pełen gwaru, duszącego gorąca i oblepiającego zapocone twarze pyłu.
- Prowiant na drogę? - zapytał sympatyczny Sullustanin, patrząc na twój mocno wyświechtany strój i pokryty kurzem płaszcz podróżnika. - Może kilogram suszonego mięsa banthy? Tylko 8 kredytów. Albo trochę owoców, świeże Tato, 2 kredyty za sztukę - wskazał piaskowo-zielone coś, przypominające ziemniaka - Mamy też pożywne korzenie Tanga - wskazał na pomarańczowo zielone korzonki - 7 kredytów za kilogram, bardzo dobre Jeżoowoce, niezwykle słodkie i energetyzujące, trzeba tylko uprzednio wypalić ich kolce... - uprzedził, demonstrując niestrudzenie asortyment. - Jedyne 2 kredyty sztuka. No, chyba że woli pan coś syntetycznego...
Przemyt i handel rozkwitły tu na nowo za sprawą Jawów, którzy odrestaurowali tutejszą ruinę. Garnizon imperium wysłany tu Moc jedna raczy wiedzieć po co, spełniał swą porządkową funkcję tylko nominalnie. Przyprawa i inne narkotyki, broń, handel żywym towarem - wszystko to miało się świetnie, bo Sithowie nie mieli prawa do kontroli towarowej, co strasznie ich wkurzało. Starali się odbijać to na lokalnych bandziorkach, ale to też marnie im szło. Zwłaszcza, że tutejszy Hutt zarządzał hazardem, wyścigami i zleceniami dla łowców nagród na tyle sprawnie, że do Mos Ila napływały kolejne fale tatooińskich męt.
Bandyci, szmuglerzy, żołnierze zesłani jak na zsyłkę, płatni złodzieje, płatni mordercy, handlarze, złomiarze, kierowcy wyścigowi i inny galaktyczny chłam.
Budynki, lepianki i wszawe rezydencje miejscowych gangsterów wyrastały po obu stronach tego, co przy odrobinie ryzyka można by nazwać główną aleją, niczym zasuszone chwasty na dwóch brzegach jałowego koryta rzeki, dlatego też oba słońca paliły tu jeszcze bardziej niemiłosiernie. Pewne wytchnienie dawały jednak parkany wszechobecnych straganów, rozrastające się na odległości kilkuset metrów w niezwykle długi, szmatławy namiot, pełen gwaru, duszącego gorąca i oblepiającego zapocone twarze pyłu.
- Prowiant na drogę? - zapytał sympatyczny Sullustanin, patrząc na twój mocno wyświechtany strój i pokryty kurzem płaszcz podróżnika. - Może kilogram suszonego mięsa banthy? Tylko 8 kredytów. Albo trochę owoców, świeże Tato, 2 kredyty za sztukę - wskazał piaskowo-zielone coś, przypominające ziemniaka - Mamy też pożywne korzenie Tanga - wskazał na pomarańczowo zielone korzonki - 7 kredytów za kilogram, bardzo dobre Jeżoowoce, niezwykle słodkie i energetyzujące, trzeba tylko uprzednio wypalić ich kolce... - uprzedził, demonstrując niestrudzenie asortyment. - Jedyne 2 kredyty sztuka. No, chyba że woli pan coś syntetycznego...
Odwracam się w półkroku i przyglądam mu się przez chwilę spod mroku kaptura. Rozważam jego propozycję. Muszę wzmocnić swoją "skorupę".
Podchodzę bliżej do kramu, po czym wybieram najpożywniejsze jedzenie, nie zważając na smak czy inne walory. To ma być moje paliwo a nie niskiej jakości przyjemność.
- Daj mi trochę suszonego mięsa. Tylko nie jakieś tam ochłapy. To ma być mięso, nie suszony kawał słoniny. - Kończę wypowiedź z niekrytym zadowoleniem w głosie.
Podchodzę bliżej do kramu, po czym wybieram najpożywniejsze jedzenie, nie zważając na smak czy inne walory. To ma być moje paliwo a nie niskiej jakości przyjemność.
- Daj mi trochę suszonego mięsa. Tylko nie jakieś tam ochłapy. To ma być mięso, nie suszony kawał słoniny. - Kończę wypowiedź z niekrytym zadowoleniem w głosie.
Przytakując, raz po raz kłaniając się i trzęsąc w gestach wyrażających zapewne coś na kształt uprzejmej służalczości, sprzedawca zapakował w papierowe zawiniątko kilka oferowanych przez siebie towarów, za które zapłaciłeś łącznie 21 kredytów. Nie wyglądało to na delicje najwyższej próby, ale przeczucie graniczące z pewnością mówiło ci, że mackowaty straganiarz nie próbował cię okantować.
Zaopatrzony w wałówkę na długie dni podróży, kieruję swoje kroki w stronę, jak mi się przynajmniej wydaje, powinien być "mój" stek. Mój, bo prawowity właściciel gryzie ziemie już od jakiegoś czasu.
Chce mi się śmiać jak sobie o nim przypomnę. Im dłużej żyję bez niego, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu że jego śmierć jest mi tylko na rękę.
Chce mi się śmiać jak sobie o nim przypomnę. Im dłużej żyję bez niego, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu że jego śmierć jest mi tylko na rękę.
"Dzięki Mocy osiągam zwycięstwo, moje okowy pękają" - rozległ się w twej głowie nieistniejący szept.
Uśmiechając się poprawiłeś kaptur i ruszyłeś przez wąskie, zakurzone alejki zaplutego miasta, kierując w stronę jego punktu centralnego. Nie zwracałeś uwagi na mijające cię istoty, nie miałeś też problemów ze znalezieniem drogi do portu. Gdy przechodziłeś obok jakiejś miejscowej mordowni dwóch Gamorreanów zmierzyło cię swym świńsko-posępnym wzrokiem, lecz szybko odwrócili go gdy popatrzyłeś na nich dłużej.
Do portu dotarłeś już po kilku minutach. Jak zwykle dość ruchliwy, przynajmniej jak na standardy Tatooine, utrzymany we względnym ładzie (zwłaszcza jak na standardy Tatooine). Jednak tym razem, oprócz standardowej obsługi i gromady miejscowych cwaniaków, naciągaczy, pilotów i przemytników, kręciło się tu zaskakująco wielu żołnierzy Imperium. Szybko licząc wyszło ci przynajmniej ze dwudziestu, do tego wszystko wskazywało na to, że czekają na jakiś statek, bo większość z nich zgromadziła się przy głównym, wciąż jeszcze pustym doku.
Uśmiechając się poprawiłeś kaptur i ruszyłeś przez wąskie, zakurzone alejki zaplutego miasta, kierując w stronę jego punktu centralnego. Nie zwracałeś uwagi na mijające cię istoty, nie miałeś też problemów ze znalezieniem drogi do portu. Gdy przechodziłeś obok jakiejś miejscowej mordowni dwóch Gamorreanów zmierzyło cię swym świńsko-posępnym wzrokiem, lecz szybko odwrócili go gdy popatrzyłeś na nich dłużej.
Do portu dotarłeś już po kilku minutach. Jak zwykle dość ruchliwy, przynajmniej jak na standardy Tatooine, utrzymany we względnym ładzie (zwłaszcza jak na standardy Tatooine). Jednak tym razem, oprócz standardowej obsługi i gromady miejscowych cwaniaków, naciągaczy, pilotów i przemytników, kręciło się tu zaskakująco wielu żołnierzy Imperium. Szybko licząc wyszło ci przynajmniej ze dwudziestu, do tego wszystko wskazywało na to, że czekają na jakiś statek, bo większość z nich zgromadziła się przy głównym, wciąż jeszcze pustym doku.
- Hmmm, przylatuje jakaś ważna persona? Ale żeby aż tyle ochrony? A może wręcz odwrotnie, chcę kogoś schwytać? - Mówię do siebie przyglądając się zajściu - Dobrze by było nie mieszać się do tego, jednak dobrze będzie wiedzieć o co tu chodzi
Postanawiam wmieszać się w jakiś tłumek, oprzeć się o jakiś mur, usiąść gdzieś z boku nie rzucając się w oczy i poczekać na rozwój wydarzeń.
Postanawiam wmieszać się w jakiś tłumek, oprzeć się o jakiś mur, usiąść gdzieś z boku nie rzucając się w oczy i poczekać na rozwój wydarzeń.
Przez dobry kwadrans obserwowałeś jedynie pocących się w pancerzach szturmowców, niemrawo przestępujących z nogi na nogę i chodzących po pięć kroków to w tę, to w tamtą stronę. Droidy porządkowe łaziły tam i z powrotem, czyszcząc przewody paliwowe, dokonując drobnych napraw i zupełnie bezcelowych prac sanitarnych, które natychmiast niweczył silniejszy podmuch rozgrzanego kurzu. Zaczęło ci się już nudzić i mocno przypiekać kark, gdy ogólne poruszenie wśród żołnierzy Imperium wskazało ci nadlatującą jednostkę. Ten widok zaskoczył cię nieco, bo w końcu nie co dzień widuje się statki klasy Phantom lądujące w samym środku dupy wszechswiata, jaką jest Tatooine.
- A więc jakaś ważna persona. Luksus aż kipi. Ciekawe kogo to niesie na tą niegościnną planetę.
Staram się zbliżyć do miejsca gdzie prawdopodobnie wyląduje Phantom. Staram się nie używać do tego celu mocy. Nie wiadomo z kto znajduje się w środku. Nie chciał bym być wykryty.
Staram się zbliżyć do miejsca gdzie prawdopodobnie wyląduje Phantom. Staram się nie używać do tego celu mocy. Nie wiadomo z kto znajduje się w środku. Nie chciał bym być wykryty.
Zbliżyłeś się na tyle, na ile pozwalały okoliczności i obecni tu żołnierze. Co prawda jako Sith nie powinieneś mieć powodów do obaw o kłopoty ze strony żołnierzy Imperium, ale ostrożności nigdy za wiele. Stanąłeś więc obok przerdzewiałej, pustej cysterny i patrzyłeś, jak imperialny oddział niknie w tumanie kurzu wzbijanym przez lądującą jednostkę. Jednocześnie charakterystyczny impuls dał ci znać o znajdującym się w pobliżu skupisku Mocy, znajomej, dość dziwnej w swym charakterze Mocy, wobec której nie miałeś szczególnie pozytywnego ustosunkowania. Kto to był...?
Odpowiedź pojawiła się w ciągu minuty. Gdy tylko kurzawa nieco opadła, a trap Phantoma wraz z nią, zobaczyłeś dość wysoką, ubraną w karmazynowy płaszcz postać schodzącą do wychodzącemu mu na przeciw oficerowi. Huminro. Wiedziałeś już skąd znasz tę "sithopodobną" Moc. W chwilę później do twego znajomego dołączył jeszcze ktoś, ukryty pod szerokim kapturem nieco znoszonego płaszcza. Huminro przedstawił go dowódcy imperialnych, ten wyprężył się w salucie.
Odpowiedź pojawiła się w ciągu minuty. Gdy tylko kurzawa nieco opadła, a trap Phantoma wraz z nią, zobaczyłeś dość wysoką, ubraną w karmazynowy płaszcz postać schodzącą do wychodzącemu mu na przeciw oficerowi. Huminro. Wiedziałeś już skąd znasz tę "sithopodobną" Moc. W chwilę później do twego znajomego dołączył jeszcze ktoś, ukryty pod szerokim kapturem nieco znoszonego płaszcza. Huminro przedstawił go dowódcy imperialnych, ten wyprężył się w salucie.
Na moich ustach zagościł nikły uśmieszek schowany w cieniu kaptura.
- No proszę. Ledwo się rozstaliśmy w "pokoju", a nasze drogi znowu się krzyżują. I jak podejrzewam jesteś tutaj z podobnego celu co ja - Prowadzę w myślach monolog przyglądając się postaciom wychodzących z Phantoma. - Jestem niemal pewien że jego przylot ma coś wspólnego z wrakiem.
Trzeba zacząć działać.
Nie czekając na rozwój wydarzeń, kieruję się dyskretnie w stronę mojej Furii, by podążyć za wizją jawów.
- No proszę. Ledwo się rozstaliśmy w "pokoju", a nasze drogi znowu się krzyżują. I jak podejrzewam jesteś tutaj z podobnego celu co ja - Prowadzę w myślach monolog przyglądając się postaciom wychodzących z Phantoma. - Jestem niemal pewien że jego przylot ma coś wspólnego z wrakiem.
Trzeba zacząć działać.
Nie czekając na rozwój wydarzeń, kieruję się dyskretnie w stronę mojej Furii, by podążyć za wizją jawów.
Nie niepokojony przez nikogo dotarłeś do swojego doku, gdzie twoja Furia zdążyła już pokryć się warstwą przypieczonego wszechobecnym żarem pyłu. Cała reszta zdawała się jednak nietknięta. Bez ociągania wpisałeś kod zdejmujący zabezpieczenia i wszedłeś na pokład po opuszczającym się trapie.
Wnętrze prezentowało się ciężko, industrialnie i ponuro, przy jednoczesnej funkcjonalności i sterylności. Żadnych porozrzucanych papierów, żadnych resztek jedzenia, poprzewracanych krzeseł. Można było odnieść wrażenie, że statek dopiero co zszedł z taśmy produkcyjnej.
Wszystkie podsystemy wyłączone, terminale przełączone na tryb czuwania. Surowy porządek, jakiego dawno już nie zaznałeś.
Wnętrze prezentowało się ciężko, industrialnie i ponuro, przy jednoczesnej funkcjonalności i sterylności. Żadnych porozrzucanych papierów, żadnych resztek jedzenia, poprzewracanych krzeseł. Można było odnieść wrażenie, że statek dopiero co zszedł z taśmy produkcyjnej.
Wszystkie podsystemy wyłączone, terminale przełączone na tryb czuwania. Surowy porządek, jakiego dawno już nie zaznałeś.
Wyspa porządku, czystości i funkcjonalności na morzu ogólnego syfu. Z daleka od przypalających słońc. Od razu mózg zaczyna pracować intensywniej.
Kieruję swoje kroki do kokpitu. Zdejmuję skurzony płaszcz i ciskam nim w kont. Od razu swobodniej.
Na początku szybki test maszyny, raczej rutynowy, nie spodziewam się żadnych usterek a nie chce mieć jakiś niespodzianek w trakcie lotu.
Następnie przywołuje w pamięci obraz wizji jawów i położenie lokalizacji wraku. Siedzę chwilę w zamyśleniu po czym przelewam to na współrzędne.
Odpalam silniku i powoli zwiększam pułap.
Kieruję swoje kroki do kokpitu. Zdejmuję skurzony płaszcz i ciskam nim w kont. Od razu swobodniej.
Na początku szybki test maszyny, raczej rutynowy, nie spodziewam się żadnych usterek a nie chce mieć jakiś niespodzianek w trakcie lotu.
Następnie przywołuje w pamięci obraz wizji jawów i położenie lokalizacji wraku. Siedzę chwilę w zamyśleniu po czym przelewam to na współrzędne.
Odpalam silniku i powoli zwiększam pułap.
Statek był w doskonałym stanie, gorzej rzecz miała się z obraniem kursu. Co tak naprawdę zdołałeś wyciągąc z umysłu Jawy? Jak zmienić obraz niezidentyfikowanego pustkowia pośród morza piachu na konkretne współrzędne w pokładowym komputerzre? Był to problem, który budził w tobie lekką irytację, postanowiłeś jednak zacząć od czegokolwiek, dlatego też częściowo przywołując z pamięci pi razy oko położenie "Defilera" gdy był jeszcze na orbicie i przy pomocy komputera obliczyłeś mocno hipotetyczne położenie szczątków, uwzględniając ruch obrotowy Planety. Miałeś wrażenie, że Kun też miałby coś do powiedzenia na ten temat, ale po podniesieniu maszyny, która zaczęła przemierzać Morze Wydm w gorącym powietrzu, nie byłeś pewny, czy chce ci się z nim gadać.
Miałem wytyczony jakiś kierunek, a to już coś. Jeśli sprawa się pogorszy, wtedy ewentualnie zasięgnę rady Kuna. Nie mogę stać się całkowicie uzależniony do ducha. Korzyści korzyściami, ale trzeba zachować trzeźwy umysł własny światopogląd.
Lecąc przez jakiś czas przyglądałem się bardziej otoczeniu wokoło niż współrzędnym. Może z wizji jawów zauważę coś znajomego?
Lecąc przez jakiś czas przyglądałem się bardziej otoczeniu wokoło niż współrzędnym. Może z wizji jawów zauważę coś znajomego?
Z pośród wszystkich rzeczy, które dostrzegałeś przed sobą podczas wolnego przelotu, najbardziej podobny do obrazu Jawów był wszechobecny piach. Wcześniej, gdy przejeżdżałeś na swoim WZ odległość między miastem, a kryjówką, czy nawet później, podczas mozolnej wędrówki od obozu Tuskanów do Mos Ila, tatooińska pustynia zdawała ci się tylko rozległą, bardzo uciążliwą okolicą. Teraz, siedząc wygodnie w fotelu w klimatyzowanej kabinie pilota, wyraźnie dostrzegałeś bezkres otaczającego cię pustkowia i po raz pierwszy zrozumiałeś w pełni, dlaczego nazwano je Morzem Wydm. Istotnie, teoria wedle której niegdyś Tatooine przypominało Manaan stawała się coraz bardziej prawdopodobna.
Nijak jednak nie pomagało ci to w poszukiwaniach. Ot, kilka razy przeleciałeś nad pojedynczymi skałami lub jakimś ich kompleksem, dwa - trzy razy zdawało ci się, że widzisz kilku Ludzi Piasku śledzących cię z dołu, a raz przeleciałeś nad rozwartą, odrażającą i jakże dobrze ci znaną paszczą zakopanego w rozpadlinie sarlacka.
Po mniej więcej pół godzinie takiego dryfowania pośród monotonii złocistego krajobrazu dostrzegłeś wreszcie coś, co przykuło twoją uwagę. Począkowo wyglądło jak wielki kloc, być może większy fragment żelastwa, który zupełnie ni stąd, ni z owąd pojawił się pośrodku niczego. Jednakże szybko stało się jasne, że błyszczący w morderczych słońcach rdzawy sześcian przemieszcza się, by tuż potem okazać się pełnowymiarowym złomowozem Jawów.
Nijak jednak nie pomagało ci to w poszukiwaniach. Ot, kilka razy przeleciałeś nad pojedynczymi skałami lub jakimś ich kompleksem, dwa - trzy razy zdawało ci się, że widzisz kilku Ludzi Piasku śledzących cię z dołu, a raz przeleciałeś nad rozwartą, odrażającą i jakże dobrze ci znaną paszczą zakopanego w rozpadlinie sarlacka.
Po mniej więcej pół godzinie takiego dryfowania pośród monotonii złocistego krajobrazu dostrzegłeś wreszcie coś, co przykuło twoją uwagę. Począkowo wyglądło jak wielki kloc, być może większy fragment żelastwa, który zupełnie ni stąd, ni z owąd pojawił się pośrodku niczego. Jednakże szybko stało się jasne, że błyszczący w morderczych słońcach rdzawy sześcian przemieszcza się, by tuż potem okazać się pełnowymiarowym złomowozem Jawów.
[Ilustracja???]
Uśmiechnąłem się do siebie w duchu. Wyglądało na to, ze kolejna porcja informacji poruszała się wolno tam na dole. Wystarczyło ładnie poprosić i z pewnością uzyskam wszelakie potrzebne mi informacje.
Odwracam szybko głowę od okna, ręce automatycznie zaczęły "wklepywać" odpowiednie komendy. Nie minęło kilka uderzeń serca, kiedy mój statek przeszedł w trym auto pilota z zamiarem wylądowania gdzieś pobliżu złomiarzy.
Nie czekałem na lądowanie. Odwróciłem się od kokpitu i szybkim ruchem podszedłem do wyjściowego włazu. Jedno mocne uderzenie w przycisk otwarcia i ciepły wiatr wdarł się do środka. Odczekałem chwilę aż znajdę się dokładnie nad pojazdem złomiarzy, po czym zeskoczyłem prosto na niego.
Zgiąłem się lekko w kolanach, po czym natychmiastowo odbyłem swych mieczy. Nie czekając na nic więcej zacząłem przepalać otwór w suficie.
Uśmiechnąłem się do siebie w duchu. Wyglądało na to, ze kolejna porcja informacji poruszała się wolno tam na dole. Wystarczyło ładnie poprosić i z pewnością uzyskam wszelakie potrzebne mi informacje.
Odwracam szybko głowę od okna, ręce automatycznie zaczęły "wklepywać" odpowiednie komendy. Nie minęło kilka uderzeń serca, kiedy mój statek przeszedł w trym auto pilota z zamiarem wylądowania gdzieś pobliżu złomiarzy.
Nie czekałem na lądowanie. Odwróciłem się od kokpitu i szybkim ruchem podszedłem do wyjściowego włazu. Jedno mocne uderzenie w przycisk otwarcia i ciepły wiatr wdarł się do środka. Odczekałem chwilę aż znajdę się dokładnie nad pojazdem złomiarzy, po czym zeskoczyłem prosto na niego.
Zgiąłem się lekko w kolanach, po czym natychmiastowo odbyłem swych mieczy. Nie czekając na nic więcej zacząłem przepalać otwór w suficie.