Zachichotał pod nosem i pokiwał głową.
- Mówiąc "transport" miałem na myśli coś bardziej... międzyplanetarnego. Ale rozumiem, że w ówczesnym stanie nie byłem wystarczająco dosłowny i komunikatywny. W każdym razie - dziękuję ci za dowiezienie mnie tu w jednym kawałku. - zaskoczył cię ponownie, ponownie przyprawiając o dziwne uczucie z pogranicza niedowierzania i niestrawności. - Pierwszy ruch? Przeczekać wzmożone poszukiwania Inkwizycji i mieć nadzieję, że Huminro i pozostali nie wpadną prosto w ich ręce. Choć to pierwszy sprawdzian ich przydatności dla nas. Dalej - kto wie? Może nawet przyjdzie nam dostąpić zaszczytu wizyty Jego Tajemniczości Jadusa... - zakpił, błyskawicznie zmieniając ton na bardziej ci znany. - Choć z tym nie ma się co spieszyć. No i najważniejsze. Szkolenie, Zhaff. Mam dla ci bardzo, bardzo wiele do pokazania.
- Jestem otwarty na szkolenie - odpowiadam szczerze. Pragnę potęgi jak niczego innego na tym świecie. Każdy mój ruch musi przybliżyć mnie do jeszcze większej mocy. - Ruszajmy więc, na spotkanie tego co nas czeka.
Zbyt długo włóczyłem się po tej zapomnianej planecie. Zbyt długo mitrężyłem mój czas. Nadchodzi chwila mojego triumfu. Z tak potężnym nauczycielem stanę się potężniejszy niż ktokolwiek inny...
- Cierpliwości, Zhaff. Cierpliwości. Noc zaraz będzie w pełni, a wiesz już chyba, że to nie najlepsza pora do podróży przez pustynię. Usiądź, odpocznij. - zachęcił i zaczął spacerować po jaskini, która ponownie wypełniła się szumem piaskowych wodospadów.
- Na początek powiedz mi jakie są twe mocne strony. - odezwał się po dłuższej chwili, wpatrzony w jedną z błyszczących księżycowym srebrem kaskad piachu. - Z czym radzisz sobie najlepiej, czego dowiedziałeś się i co zrozumiałeś na temat Mocy. A potem wyjaśnij dlaczego przegrałeś z Trandoshaninem i Twi'lekanką w tamtym wraku.
Siadam na ziemi przy skalnej ścianie, trochę zły na siebie że zachowałem się jak żółtodziób. Rozstawiając wygodnie nogi, siadam po turecku.
Nie odpowiadam od razu. Błądzę myślami gdzieś dalej...
- Miecze - zaczynam włączając moją broń po czym przerzucam sobie z jednej ręki do drugiej - To przedłużenie moich rąk. Bez nich czuję się nagi. Kiedy dobywam mojej broni, zaczynam... taniec. Śmiertelny taniec w którym zostaję jedynym tancerzem.
Kończąc wypowiedz wyłączam miecze i łapie je jednym ruchem.
- Moc... istnieje tylko po to by być narzędziem w rękach. Jest bronią dzięki której ktoś silny może osiągnąć coś wielkiego. Strachliwi Jedi nigdy nie zdobędą potęgi, ponieważ boją się sięgnąć dalej, głębiej. By zawładnąć Mocą potrzebne są wyrzeczenia, poświęcenia. Lata treningu. Tylko głupiec uważa że siłę za pomocą Mocy można osiągnąć z dnia na dzień. Moc jest jak ogień, my zaś jesteśmy jak pochodnie. Odpowiednio przygotowane świecimy jasno czerwonym płomieniem, zdolni do zapłonu galaktyki.- Robię przerwę jakby następne słowa paliły mą dumę. - Gniew, gniew który miał być moją bronią... zawiódł mnie.
Zlekceważyłem przeciwnika. Myślałem że aura złej mocy, jaka wtedy nas otoczyła, odbije się jednakowo na nas wszystkich. Trandoshan musiał lepiej to znieść...
- Być może lepiej, być może po prostu inaczej. - skomentował łagodnie, obchodząc cię powolnym krokiem w pewnej odległości, tak, że przez chwilę miałeś wrażenie ponownej rozmowy z Kirlanem. - Makankos to niezwykle ciekawy przypadek. Jego wrodzona duma i pogarda dla wszystkiego, co wokół niego, wzmocniona przez trening i lata doświadczeń w zabijaniu, uczyniła go niemal niewrażliwym na pośrednie wpływy Mocy. Z jednej strony on sam gardzi nią i jej użytkownikami w stopniu, który prawie uniemożliwia mu wyuczenie się choćby najbardziej podstawowych technik. Z drugiej zaś to, co na ciebie, mnie czy innych wywiera ogromny, negatywny wpływ, jego nie dotyka prawie wcale. Makankos to prawdziwy fechmistrz. Gdyby potrafił w pełni połączyć walkę z Mocą, niewielu żyjących mogłoby stawić mu czoła. Do tego jednak nigdy nie dojdzie, lecz i tak ty możesz odebrać dzięki niemu swą lekcję. Podobnie jak za sprawą całej tej grupy, z którą przyjdzie nam dzielić trudy najbliższych miesięcy...
Pauza, którą zrobił Harlan, rozciągnęła się w nieokreślony dźwięk spadającego piasku, srebrzącego się w nocnym świetle pustyni, przy akompaniamencie twego równego oddechu i kontrolowanej pracy serca, pobrzmiewającego w twych uszach i skroniach.
- Trandoshanin - odezwał się wreszcie z zupełnie innego miejsca Harlan - to uosobienie wszystkiego, co każdy Jedi lub Sith powinien wiedzieć o walce, o jedności broni i ciała, bez względu na to czym jest jedno i drugie. Twi'lekanka to przykład prawdziwego zrozumienia Mocy. Wciąż niepełnego, lecz ograniczonego jedynie skalą możliwości, które zwiększają się z czasem. Człowiek jest czymś podobnym do ciebie, Zhaff. Pokusa nagłej, straszliwej potęgi, której uległ, wykorzystał, a następnie pokonał, by samemu nie zostać zgładzonym. Siła młodości, siła głupoty i niedoświadczenia. Nautolanin to różnica ich wszystkich. Ani Jedi, ani Sith. Fechmistrz, który gdy tylko może unika walki lub sięga po blaster. Ktoś, kto rozumiejąc Moc w sposób tak dogłębny i niekonwencjonalny potrafi bez zastanowienia wyrzec się jej, zrezygnować z jej wpływu. To nie jasność ani ciemność. To szarość. Coś, do czego i ty będziesz musiał dotrzeć.
Wysłuchawszy "nauczania" Harlana, zapragnąłem kolejnego spotkania z jaszczurem. Jego akcja, tam we wraku ugodziła we mnie.
Taki sam - wojownik, tancerz śmierci, a jednak pod tyloma względami inny. Kolejne słowa prawdy podsyciły tlący się płomień. Oh chciałby skrzyżować z nim miecze, chciałbym. Z drugiej jednak strony mam z nim współpracować, z nimi wszystkimi. Gardzę nimi.Wygląda na to, że pokonanie Imperatora nie będzie jedyną trudną rzeczą. Powstrzymanie żądzy mordu, będzie kolejną.
- Szarość - nieprzekonany cedzę słowo przez zęby kręcąc głową - Nie wydaje mi się, by taki balans doprowadził gdziekolwiek. Uważam że jeśli chcesz do czegoś dojść, musisz być stanowczym i zdecydowanym. Takie wahanie między stronami to eh... Znam takie powiedzenie, co jest do wszystkiego, to jest do niczego.
- W tym właśnie rzecz, iż podział na strony Mocy to kłamstwo wymyślone przez tych, którzy nie potrafili pojąć jej istoty lub też nie chcieli, by pojęli ją inni oprócz nich. Kłamstwo, błąd, powielane przez stulecia przez kolejnych, kierowanych tymi samymi błędami lub pobudkami. Ale o tym zdążymy jeszcze pomówić, to sprawa trudna i zawiła. Powiedz teraz o Mocy. Jak ją rozumiesz? Co sprawia ci w niej trudność? Co jest twym atutem?
Słowa Harlana wywołały we mnie fale protestu, który niemal przerodził się w wściekłe słowa pogardy. Powstrzymałem jednak swój gniew. Tylko Ciemna Strona daje prawdziwą potęgę. Ten człowiek może osiągnął coś swoimi machlojkami, lecz nie wieżę że to coś mu da na dłuższą metę.
W pewien dziwny sposób "podziw", nie podziw to złe określenie, szacunek dla jego umiejętności zaczął gwałtownie spadać. To co on mówi nie może być prawdą! Wiem to, czułem potęgę Ciemnej Strony od początku. Zaraz po tym jak oddałem się gniewowi, gdy wszedłem w głębokie wody mroku.
Myślę jednak, ze wciąż mogę coś wynieś z tej szopki...
- Jak mówiłem wcześniej, dla mnie moc to narzędzie. Nie wystarczy mieć dobrą łopatę, trzeba też wiedzieć jak nią kopać by efekty były jak najlepsze. - odpowiadam tłumią wcześniejsze myśli.
- Trudności we władaniu mocą, przychodzą wtedy, gdy trzeba użyć jej jako takiej. Bez pomocy mieczy czy innych broni. Kiedy trzeba wpłynąć na umysły czy stworzyć iluzję. - od razu przypomniały mi się holocrony znalezione w ruinach.
Obnażone w uśmiechu zęby Harlana zalśniły bladym odblaskiem bieli w księżycowym półmroku jaskini.
- O tak, gniew to coś, co rozumiesz naprawdę dobrze. - rzucił zupełnie pomijając twoje ostatnie słowa. - Nic dziwnego, w końcu miałeś dobrego nauczyciela. Nic nie daje tak namacalnych dowodów prawdy, jak Ciemna Strona, nieprawdaż? Spróbuj ją oszukać, spróbuj zboczyć z jej ścieżki, okaż słabość w jej zrozumieniu, a cała jej potęga opuści cię, zdradzi i zgniecie. Nieuchronnie. Bez litości. - mówił, coraz ciszej i coraz wyraziściej zarazem. I znów uderzył cię kontrast między twoimi własnymi odczuciami wobec niego na przestrzeni kilku chwil. Oto znów miałeś przed sobą prawdziwego, drapieżnie tajemniczego mistrza Ciemnej Strony, sitha z krwi i kości.
- Bez pomocy mieczy i innych broni zaiste stajemy się bezbronni... - ciągnął, stojąc od ciebie w pewnej odległości, po drugiej stronie jaskini. - Lecz naprawdę bezbronni stajemy się bez Mocy. Zabierz jedi lub sithowi Moc, odetnij go niej, a nawet najlepiej uzbrojony stanie się bezradny jak dziecko. Wyjaśnię ci to lepiej wkrótce. Tymczasem wstań, Zhaff. - rozkazał, nie poprosił, a gdy to zrobiłeś, dodał lodowatym tonem. - A teraz sięgnij po broń i zabij mnie. I lepiej przyłóż się do tego.
Moją pierwszą reakcją na rozkaz Harlana był złowieszczy uśmiech. Wiedziałem że dostanę niezłą "lekcję". Raz już próbowałem pokonać tego Sitha, i gówno z tego wyszło, nie spodziewam się by teraz miał obyć inaczej.
Mimo tego przyjąłem wyzwanie. Przez ból i upokorzenie wzmocnię się, stanę się silniejszy...
Bacznie obserwując oponenta, sięgam po swoje biało-czerwone bronie. Szybki błysk, i gotowy do walki czekam kilka sekund. Jednak styl Jar'kai nie jest dobry do defensywy...
Szybkim skokiem zmniejszam odległość między nami i staram się zasypać Harlana gradem szybkich ciosów.
Gdy dobyłeś broni i skoczyłeś, Harlan wciąż stał nieruchomo. Jeszcze w trakcie skoku oczekiwałeś na błyskawiczną kontrę lub unik, lecz gdy na nic takiego się nie zanosiło, wykonałeś krótką, szybką kombinację trzech cięć połączonych z pchnięciem.
Wszystkie trafiły.
Mimowolnie rozszerzyłeś oczy w bezbrzeżnym zdumieniu, w ślad którego podążył lodowaty dreszcz strachu i niedowierzania. Mężczyzna przed tobą stał jeszcze, lecz było pewne, że zaraz rozleci się na równo przycięte kawałki. Tak po prostu...?
Harlan zadrżał, zafalował i rozmył się, zupełnie jak zakłócona holoprojekcja, której sygnał coś przerwało.
Nim zdążyłeś o tym pomyśleć, poczułeś twarde uderzenie w plecy, które wbiło ci płuca w klatkę piersiową, wygięło kręgosłup w naprężony bólem łuk i posłało na nagłe spotkanie z twardą, kanciastą powierzchnią zimnej ściany jaskini, do której przykleiłeś się z głuchym plaśnięciem.
- Wpływanie na umysły to subtelna sztuka... - powiedział spokojnie nie wiadomo skąd, bo gdy tylko odwróciłeś się od ściany, wypluwając krew z przygryzionego bezwiednie policzka, nie zauważyłeś nikogo. - Exar Kun mógłby sporo cię o niej nauczyć. Jednak fakt pozostaje faktem, a iluzja iluzją. Zawsze będzie dla ciebie kłamstwem, podobnie jak pokój, jeśli tylko sam tak zadecydujesz. I tak jak pokój zawiera się wyłącznie w tobie.
Wstaję powoli odginając obolałe plecy. Wycieram resztki krwi z warg rozglądam się po jaskini.
- Jak się przed tym bronić? - Mówię bardziej do siebie niż do Harlana.
- Wszystkie kłamstwa mają swe korzenie w tym samym gruncie. - odpowiedział ci eteryczny, niemal niedosłyszalny szum tysięcy piaskowych drobinek, wirujących wokół. - Wbijają się mocno i głęboko w to, co chcesz zobaczyć, co pragniesz w nich ujrzeć. Szukasz w nich prawdy, której tam nie ma, albo też jest tylko jej część, dokładnie taka, jaka ma cię zwieść. Chcesz dostrzec mnie tam, gdzie mnie nie ma. Zakładasz, że może mnie nie być. Że faktycznie nie możesz mnie widzieć... - szept ziaren niemal zagłuszył monotonny szum srebrzystych wodospadów, przelewających się w bezdenną pieczarę u wylotu jaskini.
- Jaką mocą narzuciłem ci tę iluzję? Mocą mego treningu Ciemnej Strony? Potęgą mego mrocznego umysłu, czy też słabością twojego? - usłyszałeś tuż obok siebie, tak że aż szarpnąłeś się w prawo, a w tym samym momencie niespodziewane kopnięcie wytrąciło ci miecz z lewej ręki, zaś towarzyszące mu drugie podcięło ci nogi, posyłając na plecy.
- Jeśli uniosę cię teraz za gardło tą samą mocą i zaduszę lub cisnę na dno tej pieczary, jaką Mocą to uczynię? Ciemną, czy Jasną? - głos Harlana dobiegał teraz z pewnej wysokości, jakby od strony ścieżki prowadzącej do jaskini. - Jaką zatem mocą chcesz mnie dostrzec, Zhaff? Jeśli mnie znajdziesz, pokonasz i złamiesz, jakiego koloru będzie siła, która przebije twój miecz przez moje trzewia?
Z zamkniętymi oczyma podnoszę lekko głowę. Otwierani ich i tak nie maiło sensu.
- Jeśli cię znajdę, jeśli cię pokonam i złamię a potem przebiję twoje trzewia moim mieczem, zrobię to swoją własną mocą. Bo to ja ją kontroluję, naginam do swojej woli. - Kończąc zdanie wstaję powoli.
- I właśnie w tym rzecz, Zhaff. To nie twoja moc ma kolor, wbrew temu, co twierdzą niektórzy lub temu, co może ci się zdawać. - głos otaczał cię w równym stopniu ze wszystkich stron w ciemności twych zamkniętych powiek. - Twój miecz może mieć swą unikalną barwę, która określa cię światu i pomaga przypomnieć ci o tym, kim jesteś i do czego dążysz. Lecz prawdą o mieczu, jego prawdziwą mocą, jest energia tworząca ostrze i to, w jaki sposób jej użyjesz. A ta energia nie ma barw ani odcieni. Podobnie jak Moc w swej czystej, jedynej postaci. Sam więc decyduj w co wierzyć i jak używać tego najefektywniej, bez ograniczeń, które sam na siebie nakładasz.
Słuchałeś. Skupiałeś się. Na głosie, na słowach, na ich treści i sensie. Na mocy płynącej z ich wnętrza i Mocy kryjącej ich źródło. I wtedy z wolna, stopniowo, lecz niepodważalnie, poczułeś i "zobaczyłeś" bez udziału wzroku, że Harlan stoi tam, gdzie stał, ledwie o krok od miejsca, w którym go atakowałeś, na wyciągnięcie ręki od ciebie.
Gdy tylko mym oczom ukazał się obraz Harlana, ten prawdziwy obraz, zaatakowałem. Znając jego położenie, biorę pozostały mi miecz oburącz i wykonuję płaskie cięcie na wysokości klatki piersiowej przeciwnika.
Gdy zaatakowałeś, Harlan wyciągnął prawą rękę przed siebie, przywołując do niej twój drugi miecz. Jednocześnie przełożył lewą rękę pod prawą i otworzył dłoń, jakby chciał gestem nakazać twemu ostrzu zatrzymanie się w cięciu. Faktycznie, całym rozmachem swego przedramienia, korpusu i biodra, uderzyłeś w niewidzialną barierę, powstałą tuż przed Harlanem niczym ściana, z którą mocowałeś się przez sekundę, nim twój drugi miecz znalazł się w dłoni Harlana. Wówczas mężczyzna cofnął lewą rękę, a choć nie pozwoliłeś sobie polecieć bezwładnie do przodu po odjęciu niewidzialnej przeszkody, musiałeś cofnąć się o krok po tym, jak twoje cięcie zostało sparowane w bok drugim mieczem.
- Znacznie lepiej. - pochwalił cię krótko, lecz nie protekcjonalnie. - Na ćwiczenie Mocy przyjdzie jeszcze czas, tym bardziej, że potrzeba go dużo. Znacznie więcej, niż na samą walkę. W tej możemy poznać się najszybciej. Zobaczmy więc jak radzisz sobie z atakiem. - powiedział tym samym, spokojnym tonem, opuszczając miecz nisko wzdłuż biodra i stając w klasycznej pozycji wyjściowej Soresu.
Napełniam swoje ruchy mocą, zwiększając szybkość, siłę i refleks. Natychmiast atakuję szybkim cięciem na wysokości głowy, staram się jednak nie wkładać w ten ruch całej mojej mocy. Kiedy cios zostanie sparowany, postaram się momentalnie ponownie uderzyć nisko, na wysokości brzucha.
Twoje pierwsze, szybkie cięcie, niemal zaskoczyło Harlana, który w ostatniej chwili uniósł broń i zablokował twój cios, trzymając miecz pod kątem, w efekcie czego twoje ostrze ześlizgnęło się w bok. Wykorzystałeś to jednak by skręcić się w półobrocie i wyprowadzić uderzenie na brzuch. Harlan uniknął go backlipem, do którego dołożył kopnięcie. To trafiło cię w twarz, niezbyt mocno, lecz wystarczająco by cofnąć cię i dać mu czas na wylądowanie do postawy.
Kolejne ataki trafiały na blok lub w powietrze, gdyż Harlan zdawał się tym bardziej nieuchwytny, im bardziej ty przyspieszałeś i im więcej furii wkładałeś w następne uderzenia. Tymczasem on jedynie blokował, parował, unikał i znów blokował, nie wyprowadzając żadnych kontr ani ataków, cały czas pozostając w defensywie. Nie widziałeś jeszcze kogoś tak sprawnego w Soresu, choć przecież zdarzało ci się już walczyć z trudnymi, czy nawet lepszymi od ciebie przeciwnikami.
Sprawny czy nie sprawny, ten pojedynek jest raczej pojedynkiem umiejętności niżeli brutalnej siły.
Harlan ma zamiar bronić się tak długo aż opadnę z sił, wtedy prawdopodobnie rozbroi mnie jednym zmyślnym ruchem. Nie dam mu tej satysfakcji. To nie jest brutalna walka.
Trzeba dobrze rozplanować siły. Każda obrona, nawet taka która na pierwszy rzut oka wydaje się nie do przejścia, ma słabe punkty. Ja zamierzam Dojrzeć tych punktów. Dojrzeć i bezlitośnie wykorzystać.
Wychodzę z kilkoma szybkimi pionowymi ciosami wymierzonymi w głowę przeciwnika.