Osadnicy wskazali ci miejsce, podążyłeś za wskazaniem przez wąskie przejścia między lepiankami. Rzeczony Greg zalegał właśnie pod wspomnianą ciężarówką, majstrując intensywnie. Na dzień dobry zafundowałeś mu eklektyczną historię o napadzie Tuskanów, zniszczonym silniku, który wybuchł gdzieś w środku pustyni pod wpływem cholernego gorąca, udar słoneczny o który otarłeś się podczas samotnej wędrówki, zupełnie tracąc przy tym orientację i kilka podobnych opowieści, z których wyjąłeś to, co lepsze i wiarygodniejsze. Greg, mężczyzna koło czterdziestki z rzadkimi, lekko siwiejącymi włosami, słuchał uważnie, kiwał głową i tylko co jakiś czas wtrącał "mhm" lub "aha".
- Musisz mieć tyle samo szczęścia co pecha. Niejeden został na Morzu na zawsze, takie sytuacje nie są tu rzadkością. - skomentował twą zakończoną opowieść. - Dobrze, zabiorę cię do miasta, bo i tak miałem się dziś tam wybrać. Ale zamierzam wyruszyć dopiero za kilka godzin, nie wcześniej niż przed zachodem pierwszego słońca. Nie chcę, żeby mój silnik spotkało to samo, co twój, a z twoich słów wynika, że to pewnie konstrukcje podobnego typu i jakości. Do tego czasu mogę zaproponować ci skromną gościnę, coś do picia, coś do jedzenia. - zaprosił cię gestem do swojego domu.
- Dzięki ci, nie sądziłem że na tej pustyni można spotkać tak gościnnych ludzi. Wydawało mis ię że zawsze roiło się tutaj od łajdaków i tego typu tałałajstwa. - odpowiadam z złą kręcącą się w oku. Skorzystamy z zaproszenia, zobaczymy co ma do zaoferowania i coś wymyślimy.
Dom Grega okazał się dokładnie tym, czego się spodziewałeś. Prosty, pozbawiony wszystkiego, co nie pełniłoby użytkowej funkcji, wyposażony w dwie duże i jedną małą izbę, w której stał stół. Greg poczęstował cię ahrisą - dwiema dużymi kulami smażonego mięsa i suszonych ziaren połączonych w całość z dodatkiem chleba Haroun podawanymi na jednej płaskiej misie. Rozprawialiście trochę o banałach takich, jak życie na tatooińskiej pustyni, problemach z handlem, Tuskanami i skraplaczami, których owoc pracy znajdował się właśnie w twojej szklance. Nieco później Greg poczęstował cię Ardessą - ostrym, słodkawym alkoholem, nazywanym przez miejscowych "sokiem Huttów". Uspokoił cię ze śmiechem, że smakuje lepiej, niż się nazywa i faktycznie, miał rację.
Po jakiejś półtorej godzinie zaczęło wreszcie zmierzchać. Wciąż było wystarczająco jasno na podróż, lecz upał zelżał wyraźnie, a długie, podwójne cienie rozkładały się na ziemi skąpanej w krwisto pomarańczowej poświacie zachodzących słońc. Wsiedliście więc do pojazdu, bardzo podobnego do maszyny, którą zabrałeś z obozu Tuskanów i ruszyliście w stronę miasta. Nim dotarliście do Mos Ila, zrobiło się już wyraźnie ciemno i zdecydowanie chłodniej, choć rozgrzana planeta wciąż oddawała jeszcze zgromadzone przez cały dzień ciepło. W odróżnieniu od twoich poprzednich przejazdów, tym razem bramy strzegło dwóch żołnierzy Imperium, którzy zatrzymali wasz pojazd, zamierzając poddać go kontroli. Do tej jednak nie doszło, obaj musieli znać kierowcę, który tylko przywitał się z nimi i zamieniając dwa krótkie słowa wjechał do miasta, zatrzymując się nieopodal.
- No to jesteśmy. - stwierdził oczywistość, trzaskając drzwiczkami. - Mam nadzieję, że znajdę jeszcze coś, co choć trochę nie przypomina złomu. A ty uważaj na siebie. Nocą ulice miast na tatooine są jeszcze mniej przyjemne niż za dnia.
- Dzięki za powózkę - Odpowiadam człowiekowi, po czym udaję się w swoją stronę. Mam nadzieję dojść szybko na jakiś targ, czy coś gdzie mogę zakupić środek lokomocji. Zapewnie trafię na Jawów, tak więc staram się ich wypatrywać.
Poszukiwania nie były szczególnie utrudnione. Przedstawiciele tej karłowatej rasy mieli nadzwyczajną zdolność do znajdywania się właśnie tam, gdzie ktoś potrzebował ubić z nimi interes, a może jeszcze bardziej tam, gdzie nikt sobie tego nie życzył. Ty, w każdym razie, znalazłeś rozłożysty stragan prowadzony przez trzech niziołków w kapturach. Asortyment reklamował się interaktywnie - kilka rodzajów bojowych droidów uzbrojonych w niektóre z wystawianych giwer pilnowało straganu i sprzedawców po wszystkich stronach zaułka. Poza bronią Jawowie sprzedawali też inne rodzaje sprzętu o różnym stopniu złomowatości, w tym również śmigacze i coś w podobie swoop racerów. Nim jednak zdecydowałeś się podejść bliżej i obejrzeć asortyment, twą uwagę przykuł pięcioosobowy patrol Imperium, który podszedł do karzełków. Jeden ze szturmowców wdał się z nimi w krótką rozmowę, po której wyjął holopad i wyświetlił na nim twarz, którą rozpoznałeś jako twarz kapitana Huminro. Jawowie nerwowo pokręcili głowami, gestykulując i piszcząc żywo. Szturmowiec wyłączył projekcję i wyświetlił następną, tym razem prezentując trójwymiarowe oblicze Harlana, a dokładniej maskę, w której widziałeś go po raz pierwszy. Reakcja Jawów była analogiczna co poprzednio, patrol zaś poszedł dalej wolnym krokiem, rozglądając się uważnie.
- A więc zaczęły się łowy. Dlaczego was tak szukają? Co przeskrobaliście? - Mówię do siebie dyskretnie odprowadzając wzrokiem patrol.
Kiedy minie mnie patrol, podchodzę bliżej sprzedawców. Szukam czegoś ambitniejszego, coś co może polecieć trochę dalej niż rzut kamieniem i co się nie rozleci jak wyjadę z miasta. Mam trochę kredytów, a może i skuszą się na dyski.
Obejrzałeś z bliska stojące tam cztery śmigacze, z których dwa wyglądały w sposób rokujący nadzieję na użytkowanie dłuższe, niż najbliższe trzy zakręty. Było to jako takie pozytywne zaskoczenie, lecz tego samego nie mogłeś powiedzieć już o Jawach. Kurduple, najwyraźniej mając zakodowane w genach lichwiarstwo i zdzierstwo, zaśpiewały ci 1200 kredytów za jednego rumaka.
- 1200 kredytów? I może jeszcze tapicerka jest ze skóry krayta? Kto normalny kupi ten złom za taką złodziejską cenę. Toć to zbrodnia w biały dzień - Wykłócam się z ludkami swoim oburzonym głosem.
- Utinni! - zapiszczał gniewnie karzełek, unosząc ręce do góry i kiwając się z prawej nogi na lewą. - Ya e'um pukay! Shumeneez un toyneepa!
Cóż... Ciężka sprawa.
- Wciskasz ludziom złom w świecącym sreberku i do tego nie gadasz w bejsiku? - Odpowiadam oburzony na bełkot ludka. - A myślałem że tacy jak ty mają jednak jakąś żyłkę handlową.
Kolejny potok pisków i bełkotów wypłynął spod jarzącego się dwoma czerwonymi ślepiami kaptura i wasz dialog rozwijał się w ten sposób. Ostatecznie zdenerwowanie jawy przemieniło się w upust - 1200 stało się 1000.
Wciąż z niezadowoleniem kręcę głową w geście niezgody.
- To wciąż za dużo. Przecież gołym okiem widać, że ta jednostka wymaga wielkiego nakładu czasu i kredytów. - Podchodzę do pojazdu i klepię najbardziej delikatną część. przy odrobinie szczęścia coś odpadnie.
stało się w chwili, w której twoja pięść spotkała się z pokrywającą śmigacz blachą. Po nagłym, dojmującym brzęku uderzającego o ziemię metalu nastąpiła chwila przeciągłej, niezręcznej ciszy, która totalnie sparaliżowała obydwu jawów.
- ...Nekkel juuvar obwegadada... - przeklął pod nosem jeden z nich. - Hakisewa ko gakisewa m'gasha. - stwierdził wskazując na resztki tego, co przed momentem było wartym 1200 kredytów śmigaczem, kiwając przecząco dłońmi i głową. Wskazał na drugą, stojącą obok maszynę. - Ho gaiksewa? - zapytał nieśmiało. Bez namysłu kopnąłeś z rozmachem w bok, lecz tym razem całość nie rozpadła się. 800 kredytów?
Przyglądam się kopniętej maszynie. Mam nadzieję że przynajmniej ta będzie sprawna. Co jak co ale potrzebuję transportu.
- Dam wam za niego 500 kredytów. Po ostatnim pokazie aż boję się zajrzeć głębiej. - Odpowiadam z nutą niezadowolenia w głosie.
Karzełki popatrzyły po sobie, naradziły się swoim jazgotliwym szeptem i ostatecznie, bardzo niechętnie zgodziły się na taką propozycję. Nie zdziwiło cię ani trochę, że czytnik kart kredytowych, z którego jawowie ściągnęli odpowiednią sumę, okazał się najbardziej zadbanym i sprawnie wyglądającym sprzętem na całym ich kramie. Chcąc mieć to wszystko jak najszybciej za sobą wsiadłeś na maszynę, odpaliłeś i...
Krztusiec.
Co do...?! A... No tak. Nikt nie mówił, że w cenę sprzętu wliczona jest też cena paliwa. Bak był praktycznie pusty, a ten zakapturzone sukinsyny nie miały tu nigdzie kanistrów z benzyną.
- Son of the bitch! - Wykrzykuję uderzając rękami w kierownicę.
No jasne, przecież to wszystko poszło by za łatwo.
- E! wysocy inaczej, gdzie w tej zapyziałej dziurze znajdę kogoś kto sprzedaje paliwo? - Krzyczę do najbliższego jawy.
Nerwowe jazgoty, piski i machanie łapami. No pięknie... Patrzysz we wskazanym kierunku i wiesz już co się tam znajduje. Sklep z częściami nowymi i używanymi do wszelkich możliwych statków i paliwem, czyli złomowisko, które prowadzi przeklęty toydarianin.
- Świetnie, kolejne targowanie. Bo jak myślę uczciwą cenę to on nie zaśpiewa - Mówię do siebie wchodząc na teren złomowiska. Rozglądam się wokoło w poszukiwaniu gospodarza.
Zaszedłeś do obskurnej lepianki, która zdawała się trzymać tylko siłą Mocy (słowo "honor" w miejscach takich jak to raczej nie było znane). Tuż za nią, ogrodzone drutem kolczastym i przynajmniej trzema rodzajami innego, znajdowało się wielkie składowisko wszystkiego. Wszedłeś i przydzwoniłeś łbem w sprytnie zakamuflowany dzwonek, złożony z kół zębatych i blachy.
- Buta nanolia! Achuba nanalia? - zapytał radosnym, ochrypłym głosem unoszący się nad ziemią właściciel. - Czego sobie pan życzy? Prawie nowy, niemal nieużywany silnik X-800 z Turbo Boosterem? Świeżutki zestaw chłodnic do poduszkowców lub ścigaczy? A może Speed Bike? Prześliczny, szybszy od światła 71-WZ, jedyne 1200 kredytów!
- Nie, nie nie. Jestem tutaj bo potrzebuję paliwa. Powiedziano mi że sprzedajesz. Prawda to? Jak nie to pójdę szukać dalej - Zwracam się do złomiarza zimnym tonem. Zaczynają mnie mierzwić te całe zakupy.