Bladożółte światło tatooińskich słońc, odbijające się od piasku, boleśnie poraziło twoje oczy, gdy znalazłeś się przy wyrwie w kadłubie, przez którą poprzednio wszedłeś do środka. Nieopodal wraku zauważyłeś leżącego bezwładnie Huminro, być może martwego, być może tylko nieprzytomnego. Zeskoczyłeś na piasek, słysząc, jak Harlan nieporadnie gramoli się za tobą. Nie tyle wyszedł, co wypadł z wyrwy na piach obok ciebie i wydusił z wyraźnym wysiłkiem.
- Mój... statek... Tam, na skałach... Sprowadź go... tu... - wysapał, po czym wrzasnął i chwycił się za głowę, jakby usiłował utrzymać ją w jednym kawałku. Zacisnął oczy z grymasem bólu na twarzy i krzyknął, przeciągle i gniewnie, opierając czoło o piasek.
Obdarzając sitha przelotnym spojrzeniem, ruszam w wskazaną stronę. Chłopiec na posyłki... Statek, co potem? Naparz mi herbaty?
Zostawiając wyjącego za sobą ruszam już szybciej. Tak jakby brak cienia na moich ramionach zdjął jakiś niewyobrażalny ciężar z moich mięśni.
Pokonanie trasy między wrakiem a linią skał zajęło ci kilka minut, pokonanie drogi wzwyż, po półkach skalnych niemal pionowej ściany, kilka kolejnych. Wreszcie, wysilając się nieco, dotarłeś na szczyt, gdzie stała imperialna korweta, tak podobna do tej, którą latałeś z Kirlanem. Gdy wszedłeś do środka, powitał cię znajomy, surowy i w pełni użytkowy wystrój wnętrza.
Bez zbędnego rozglądania się na lewo i prawo siadam na miejsce pilota i uruchamiam maszynę. Kiedy tylko będzie gotowa do lotu, wzniosę się do góry, zaraz potem w miejsce gdzie znajdowałem się jeszcze przed chwilą.
Pilotowanie maszyny nie stwarzało ci najmniejszych problemów. Uniosłeś ją, obróciłeś i posadziłeś na pierwszym względnie wolnym miejscu, jakie dostrzegłeś w pobliżu wrakowiska, po czym poszedłeś po Harlana.
Znalazłeś go tam, gdzie leżał dziesięć minut temu. Wciąż bełkocąc, nieprzytomnie potrząsając głową, kiwał się nieporadnie w głębokim oszołomieniu. Ruszyłeś w jego stronę, lecz momentalnie musiałeś skryć się za wbitą w piach płachtą metalu, która osłoniła cię przed eksplozją błyskawic, znienacka wystrzeliwujących z dłoni Harlana we wszystkich kierunkach. Było ich tak wiele, że niektóre z porozrzucanych dokoła części elektroniki aktywowały się na moment, dzięki czemu do ogłuszającego hałasu szalejącej furii Mocy do i przeraźliwego wrzasku człowieka dołączyła kakofonia przypadkowych pisków, gwizdów i burknięć rozmaitych kontrolek, przełączników, świateł i na w pół porozbijanych silników. Trwało to przez kilka sekund, aż zgasło równie nagle, jak się pojawiło.
Podszedłeś do dyszącego ciężko, wspartego na dłoniach Harlana jak do tykającej bomby, jednak nic więcej się już nie wydarzyło.
- Zabierz nas... Ukryj gdzieś tutaj... Dobrze i... szybko... - wykrztusił jeszcze, gdy stanąłeś nad nim, po czym zemdlał na dobre.
Przyklękam na jedno kolano, łapię go za szmaty i zarzucam na ramię. Kilka podrzutów do lepszego umiejscowienia i ruszam w kierunku Fruii.
Gdy znajdę się już w środku, "kładę" nieprzytomnego gdzieś pod ścianą, po czym przystępuję do startu. Nim jednak całkowicie odlecę, ląduję niedaleko miejsca gdzie zaparkowałem swój własny pojazd.
Biorę w "ramiona" Harlana, po czym udaję się do własnego transportu, uprzednio zabezpieczając pojazd sitha.
W środku zapamiętuję położenie zarówno wraku, jak i Furii.
Odpalam silniki i nie ograniczjąc szybkości lecę w kierunku pierwszej lepszej możliwej kryjówki. jeśli takowej nie znajdę, kieruję się w stronę starej, dobrze znanej pustelni Kirlana.
Uniosłeś maszynę i skierowałeś ją na południe, zostawiając za sobą wrak oraz kanion. Leciałeś nad pustynią bez wyraźnie określonego kierunku, czując się po raz pierwszy tak, jakbyś faktycznie żeglował po niezmierzonym, lekko falującym morzu piasku, zmierzając bez celu coraz dalej i dalej, aż za horyzont. Po raz pierwszy od niemal niepamiętnych czasów nie doskwierał ci upał, pragnienie, niewygoda, pośpiech czy upierdliwi towarzysze (jedyny twój obecny towarzysz leżał nieprzytomny w czymś na kształt letargu na kanapie, na której go położyłeś). Po raz pierwszy od niemal niepamiętnych czasów mogłeś spokojnie wyciągnąć się w miękkim, w pełni regulowanym fotelu i wyciągnąć przed siebie nogi, które momentalnie skorzystały z okazji do wypomnienia ci wszystkich przemierzonych po pustkowiu kilometrów. W ich ślady poszło też całe ciało, rzucając się na ciebie zmasowanym atakiem skarg i zażaleń w postaci wszechogarniającego zmęczenia, odrętwienia po psychicznym i fizycznym wysiłku, bólem obitych kończyn, nadwyrężonych mięśni i naciągniętych stawów.
W efekcie zapadłeś się jeszcze głębiej w chłodną miękkość fotela i odetchnąłeś głęboko. Krajobraz przed tobą utrzymywał wszystkie "standardy", które do tej pory zdołałeś poznać aż zbyt dobrze. Piasek, wydmy, wydmy, piasek, skały, piasek, wydmy, jakieś namiastki fauny, skał i jeszcze więcej piasku.
Przez dobre 15 - 20 minut monotonnej, powietrznej żeglugi zdążyłeś nawet przysnąć na parę sekund, jednak nie znalazłeś niczego godnego zainteresowania. Zrezygnowany miałeś już obierać kurs na swą dawną kryjówkę, gdy nieco na wschód zobaczyłeś kolejne lejkowate obniżenie terenu, które po szybkim rekonesansie okazało się być po prostu podziemną pieczarą o koncentrycznej strukturze, powstałą zapewne w wyniku osunięcia się ziemi lub innego procesu, który w tym momencie średnio cię obchodził. Zawiesiłeś korwetę nad rozpadliną i szybko przeskanowałeś teren. Ciągnęła się ona na dobre sto metrów w dół, zwężając nieznacznie w stronę dna, jednak nawet tam średnica mocno kanciastej elipsy tworzącej jej obwód wynosiła przynajmniej czterdzieści - pięćdziesiąt metrów w każdą stronę.
O ile jest to możliwe, ląduję na skraju pieczary, tak by Furia schowała się jej cieniu. Jeśli zaś będą jakieś trudności uniemożliwiające mi lądowanie, po prostu ląduję obok.
Następnie podchodzę do nieprzytomnego Hirlana. Potrząsam jego ramionami i mówię.
- Masz co chciałeś. Jesteś ukryty, bezpieczny - Jeśli nie przyniesie to oczekiwanych rezultatów, wprowadzam kilka plaskaczy...
... które również nie przyniosły efektu. Głowa Harlana latała bezwładnie to w prawo, to w lewo, jednak on sam nie zdradził najmniejszego przejawu świadomości choćby drgnięciem powieki.
A jednak Harlan przemówił.
- Ukryj nas na dwa dni... Inkwizytorzy już wiedzą, przylecą... Możliwe, że przyślą kogoś... - usłyszałeś jego szept, nie głośniejszy, niż szum powietrza z klimatyzatora. Mówił, choć nie poruszał ustami, nie drgnął mu żaden mięsień, nie poruszył się.
- Znajdź nam... transport... Inny niż ten... Będą szukać imperialnych statków... - mówił coraz słabszym, bardziej efemerycznym głosem. - Nie używaj Mocy... wyczują cię... - ostrzegł cię jeszcze, zanim umilkł zupełnie.
Gdzie ja znajdę transport, w środku pierdzielonej pustyni?
Rozkładam ramiona w bezradności. Jedyne co przychodzi mi na myśl, to udanie się do najbliższego miasta, załatwienie jakiegoś transportu i powrót tutaj.
Nie mogę jednak taszyć ze sobą tego "trupa". Za bardzo rzucał bym się w oczy. Muszę go tutaj zostawić.
Jakaś mała osada. Gdzieś, gdzie inkwizytorzy pojawią się najpóźniej.
Staram sobie przypomnieć rozmieszczenie mniej znaczących osad i tym podobnych siedlisk.
Wytężyłeś pamięć, wspomagając ją zdecydowanie nazbyt monotonną mapą pobliskich regionów, wyświetloną w holograficznej projekcji.
Wszystko wskazywało na to, że najbliższe "osady" godne zaznaczenia na mapie, znajdowały się przynajmniej o pół dnia drogi wgłąb Morza Wydm. Jednak projekcja nie różnicowała osady pod ze względu na mieszkańców, trudno było więc stwierdzić, czy natkniesz się tam na swoich przyjaciół Tuskenów, ulubionych Jawów czy inną odmianę pustynno-partyzanckich Ewoków.
Piąte przez dziesiąte pamiętałeś też, że gdzieś w rejonach między zniszczonym przez ciebie obozem Ludzi Piasku a dawną kryjówką Kirlana podobno znajdowały się ludzkie osady. Poprzednio twoja trasa nie wypadła co prawda tamtędy, ale pamiętałeś przecież, że jeńcy tuskenów, z którymi ruszyłeś polować na Krayta pochodzili z tamtych rejonów. Koniec końców nawet "metropolie" pokroju Anchorhead musiały jakoś zdobywać wszelakie dobra, których nie przywozili przemytnicy. Wszystkie dziwaczne specjały, których naoglądałeś się swego czasu na tamtejszych straganach, nie brały się z powietrza, musiały więc być owocami pracy miejscowej ludności. Wiedziałeś, że większość tatooińskich "rolników" bazuje głównie na skraplaczach wody, pozwalającym na uprawę i hodowlę w tak ekstremalnych warunkach.
Wychodziło więc na to, że drobne siedliska lub choćby pojedyncze chaty musiały znajdować się w nieregularnych, lecz zdroworozsądkowych odstępach od większych miast lub siebie nawzajem. Kierując się na azymut mogłeś zaryzykować kilkugodzinną przebieżkę po pustyni, ewentualnie liczyć na znalezienie kolejnego Złomowozu Jawów, handlujących z rolnikami sprzętem i robotami.
Po chwili rozmyślań postanawiam polecieć w kierunku byłej kryjówki Kirlana. Może dopisze mi szczęście i znajdę coś godnego uwagi.
Zabieram wszystkie możliwe kredyty jakie znajdę na statku, oraz kilka pustych "dyskietek". Może ktoś będzie zainteresowany wymiano-handlem. Zwykle podpierdzielił bym coś, ale nie wydaje mi się żeby zwracanie na siebie uwagi przeszło bez echa.
Nim ruszę jednak, wynoszę Harlana do pieczary. Sprawdzam czy w jej głębi nie czyha jakiś ścierwojad. Nie chciał bym po powrocie zastać zakrwawiony ochłap.
Pieczara skąpana była w złocistym półmroku, zalewanym częściowo wścibskim światłem wszechobecnych słońc. Głęboka, lecz w miarę łagodnie schodząca w dół po nierównej spirali. Gdy schodziłeś niżej, widziałeś jak hałdy piasku spadają w dół, na samo dno czeluści mogącej z powodzeniem stanowić opuszczone lokum dorodnego sarlacka, tworząc skrzące się w słońcu wodospady ziaren. Czułeś się dziwnie, i duszno i wilgotno zarazem, gdyż rozgrzane do czerwoności powietrze z powierzchni przesiąkało przez wydmy i zmieniało część zagrzebanej na dole wilgoci w parę, która skraplała się ponownie, nawliżając całą pieczarę.
Schodząc coraz niżej mogłeś zaczerpnąć świeżego, chłodnego oddechu, usłyszeć szmer kapiącej tu i ówdzie wody oraz cichy szept piaskowych wodospadów. Na ścianach i sklepieniu zdarzały się nawet jakieś porosty, ciemne i bulwiaste, niektóre bardziej przypominające skamieliny z wysuszonego akwarium.
Nie znalazłeś jednak żadnego potencjalnego zagrożenia. Położyłeś nieprzytomnego mężczyznę na małej, skalnej półce, na ścianie której skrzyły się girlandy pojedynczych kropel. Od Furii do tego miejsa szedłeś raptem parę minut, lecz na myśl o powrocie na górę już robiło ci się niedobrze.
- Mam nadzieję że mi tutaj nie zdechniesz - Mówię na odchodne, po czym zbieram w sobie siły na powrót na powierzchnię.
Wskakuję do Furii, i obieram kurs na starą kryjówkę. Podczas lotu będę skupiał się na szukaniu wszelakich możliwych osiedli ludzkich i nieludzkich.
Poszukiwania okazały się niełatwe, ponieważ nie dysponowałeś żadną mapą ani punktem odniesienia bardziej konkretnym, niż własne, niejasne wspomnienia. Mimo to po jakimś kwadransie lotu zobaczyłeś pierwsze lepianki drążone w ziemi, których ilość pozwalała zaryzykować określenie ich mianem pustynnej osady. Zwalniając i zmieniając kurs tak, by przelecieć dokładnie nad nią, zauważyłeś prostą, gęstą zabudowę złożoną z kilkunastu budynków, a w pewnym oddaleniu od nich jakąś mechaniczną aparaturę, będącą zapewne jakimś modelem produkowanych przez Czerkę zraszaczy.
Ląduję gdzieś w oddali, starając nie rzucać się w oczy. Później wyskakuję z Furii i udaję się w stronę zabudowań. Wzrokiem staram się wychwycić jakiś mieszkańców.
Posadziłeś maszynę nieopodal zabudowań, wniecając chmurę pyłu, choć teren tutaj był nieco mniej piszaszczysty. Czekając w kokpicie aż kurzawa opadnie zarejestrowałeś kilku mieszkańców, którzy pałętali się po obrzeżach osady, czy to majstrując przy otaczających ją skraplaczach, czy też nosząc jakieś przedmioty.
Wysiadłeś i pokonałeś pieszo dystans kilkuset metrów. Najwyraźniej ktoś musiał jednak odnotować twoje przybycie, co nie było aż tak dziwne w miejscu, nad którym jakiekolwiek maszyny przelatują równie często, jak deszczowe chmury. Dwóch ludzi, ubranych w proste, brązowawe koszule i chusty wyprostowało się na twój widok, porzucając operację na wybebeszonym zraszaczu, którego kable rozlewały się wokół niczym wnętrzności. Gdy podszedłeś na tyle blisko, by móc zobaczyć ich twarze, rysował się na nich wyras umiarkowanego zainteresowania.
Zakładam kaptur na głowę po czym podchodzę do pracujących ludzi.
- Szukam kogoś kto może sprzedać jakiś transport. - Wale prosto z mostu gdy już do nich podejdę.
Mężczyźni spojrzeli po sobie w milczeniu, wymieniając parę krótkich, niezdecydowanych spojrzeń i gestów.
- Mamy tutaj jeden poduszkowy śmigacz i starą pustynną ciężarówkę. - odezwał się łysy, o ciemniejszej karnacji. - Mieliśmy dwie, ale jakiś miesiąc temu napadli nas Ludzie Piasku i porwali ją razem z kilkoma ludźmi. - zakończył głosem, w którym pobrzmiewała nuta złości i rozgoryczenia.
- Jeśli potrzebujesz transportu, porozmawiaj z Gregiem. To jego ciężarówka, dziś wieczorem będzie wybierał się do miasta po nowe kable i filtry do skraplaczy. - włączył się drugi, o jaśniejszej skórze.
- Mhm, rozumiem. Gdzie znajdę tego Grega? - Odpowiadam udając zainteresowanie wydarzeniami osadników. Nie za bardzo widzi mi się kupowanie jakiegoś złomu, który będzie miał problemy wyjechać za ogrodzenie, ale nie ma innego wyboru.