[WoD] Sesja Eirin
- Wolelibyśmy, żebyś przeniosła się gdzieś, gdzie będziesz mogła żyć spokojnie. Sama. Na początku możemy zapewnić odpowiednie miejsce w jednym z naszych ośrodków, ale nie mamy nic przeciwko, żebyś znalazła swoje własne, gdy przyjdzie na to czas. - odpowiedział z uśmiechem, odprowadzając cię do wyjścia.
- Jasne.- Kiwnęłam głową ze zrozumieniem planując już w głowie przeprowadzkę.
- Potrzebuję około dwóch, może trzech dni, żeby zwolnić się z pracy i dam wam znać. - Oznajmiłam machając otrzymaną wizytówką.
Kierując się do domu zastanawiałam się nad słusznością podjętej niedawno decyzji. Nowak w zbytnie szczegóły nauki oraz treningu się nie zagłębiał, ale też co miał mi powiedzieć nie wiedząc czy w ogóle mam jakieś zdolności? Czy w jakikolwiek sposób jestem szczególna? Miałam tylko nadzieję, że nie zgodziłam się na przynależenie do sekty, która ogoli mi głowę.
I jak za cholerę wytłumaczyć się Monice?
- Potrzebuję około dwóch, może trzech dni, żeby zwolnić się z pracy i dam wam znać. - Oznajmiłam machając otrzymaną wizytówką.
Kierując się do domu zastanawiałam się nad słusznością podjętej niedawno decyzji. Nowak w zbytnie szczegóły nauki oraz treningu się nie zagłębiał, ale też co miał mi powiedzieć nie wiedząc czy w ogóle mam jakieś zdolności? Czy w jakikolwiek sposób jestem szczególna? Miałam tylko nadzieję, że nie zgodziłam się na przynależenie do sekty, która ogoli mi głowę.
I jak za cholerę wytłumaczyć się Monice?
Ulica przywitała cię zaduchem i hałasem. Dopiero gdy spędziłaś kilka chwil w sterylnych, cichych pomieszczeniach z Adamem mogłaś zauważyć jak zabrudzone jest powietrze, którym oddychasz i jak zewsząd otacza cię hałas miejskiego ruchu. Uchyliłaś się, niemal odruchowo, gdy kurier w pomarańczowym trykocie rzucił pustą puszkę po redbullu prosto w ciebie.
Do mieszkania dotarłaś jednak bez przeszkód.
Jeśli nie liczyć chrabąszcza. Przyczepił się do ciebie zaraz po tym jak wyszłaś z budynku. Bucząc i brzęcząc latał wokół ciebie i zachowywał się, jakbyś była dla niego niezwykle interesująca. Na początku myślałaś, że to przypadek, ale owad wyraźnie nie chciał się odczepić, usilnie starając się zwrócić na siebie twoją uwagę.
Do mieszkania dotarłaś jednak bez przeszkód.
Jeśli nie liczyć chrabąszcza. Przyczepił się do ciebie zaraz po tym jak wyszłaś z budynku. Bucząc i brzęcząc latał wokół ciebie i zachowywał się, jakbyś była dla niego niezwykle interesująca. Na początku myślałaś, że to przypadek, ale owad wyraźnie nie chciał się odczepić, usilnie starając się zwrócić na siebie twoją uwagę.
- Ojezusmaria, czego?! - ryknęłam na owada, który upierdliwie latał mi wokół głowy bzycząc prosto do ucha. Próbując się od niego odgonić w procesie upuściłam klucze do mieszkania, które upadły gdzieś na chodnik przed moją kamienicą. Przechodnia pani emerytka spojrzała się na mnie z wielkim zdziwieniem, przyspieszając kroku i stukanie laską. Przez takie grube okulary też pewnie bym nie zauważyła chrabąszcza.
Żuczek pobrzęczał jeszcze chwilę, obleciał cię kilkukrotnie, po czym usiadł przy kluczach. Przeczyścił skrzydełka i wzniósł się jeszcze raz, żeby wylądować na twoim ramieniu. Uspokoił się, łypnął na ciebie jednym owadzim okiem, po czym pękł. Ze szczeliny ciągnącej się przez cały jego pancerz wyłonił się mały ptak wielkości kolibra. Skorupka spadła na trawnik, natychmiast się rozkładając, natomiast ptaszek trzepocząc skrzydełkami okrążył cię raz i odleciał w nieznanym kierunku.
Gdy pancerz chrabąszcza zaczął pękać odwróciłam od niego wzrok szybko. Moim żołądkiem, na samo wyobrażenie widoku jak i dźwięk rozrywanego pancerza, wstrząsnęło. Słysząc trzepotanie skrzydełek obróciłam głowę ze zdziwieniem. Ptak? Serio?
- No tak, bo przecież tylko hemolimfy mi brakowało.- Skomentowałam po zniknięciu pseudo-koliberka patrząc na zielonkawy płyn pozostały na moim płaszczu. Pięknie. Ostrożnie starłam go z materiału chusteczką, która w moim płaszczu leżała już od dobrych paru tygodni i z uwagą chirurga plastycznego, zwinęłam ją tak, aby ani kropelka mazi nie dotknęła mojej skóry po czym trzepnęłam śmieciem na chodnik i ruszyłam dalej do budynku.
- No tak, bo przecież tylko hemolimfy mi brakowało.- Skomentowałam po zniknięciu pseudo-koliberka patrząc na zielonkawy płyn pozostały na moim płaszczu. Pięknie. Ostrożnie starłam go z materiału chusteczką, która w moim płaszczu leżała już od dobrych paru tygodni i z uwagą chirurga plastycznego, zwinęłam ją tak, aby ani kropelka mazi nie dotknęła mojej skóry po czym trzepnęłam śmieciem na chodnik i ruszyłam dalej do budynku.
- Mhm, mam. - Odpowiedziałam krótko nie zagłębiając się w szczegóły. Doskonale wiedziałam, że Monika będzie się ich domagać i miałam nadzieję, że spodziewała się mojej zwyczajnej reakcji: jej braku. Nigdy nie dzieliłam się z nią wieloma szczegółami i nie zamierzałam tego robić teraz, więc kiwnęłam tylko ręką w jej kierunku i skierowałam się do swojego pokoju po drodze wybierając już na komórce telefon do pracy.
Miałam niemiłe przeczucie, że jeśli będę się zwlekać z organizacją, to albo za szybko się przebudzę, albo moi nowi sprzymierzeńcy stracą mną zainteresowanie.
- Z dyrektorem proszę, z tej strony Marlena.
Miałam niemiłe przeczucie, że jeśli będę się zwlekać z organizacją, to albo za szybko się przebudzę, albo moi nowi sprzymierzeńcy stracą mną zainteresowanie.
- Z dyrektorem proszę, z tej strony Marlena.
- Nikt ważny? Serio? Gdyby nie ja to sklep na Szaflarskiej by się szanownemu panu, dawno upadł sam, o.- Pomyślałam mrucząc pod nosem po czym na jednym oddechu, i od razu po skończeniu zdania się rozłączając:
- Chciałabym zgłosić wypowiedzenie z pracy, bez jakiegokolwiek uprzedzenia. Powody osobiste, niestety nie będę mogła pomóc znaleźć zastępstwa. Do widzenia. - Z wrednym uśmiechem i dziwną satysfakcją nie bycia przymuszoną finansowo do sprzedawania dziecięcych zabawek, rzuciłam telefon na łóżko i wyjęłam spod niego wielką torbę, do której zaczęłam pakować wszystko, co tylko stwierdziłam, będzie mi potrzebne w... Na? Nowej drodze życia.
- Chciałabym zgłosić wypowiedzenie z pracy, bez jakiegokolwiek uprzedzenia. Powody osobiste, niestety nie będę mogła pomóc znaleźć zastępstwa. Do widzenia. - Z wrednym uśmiechem i dziwną satysfakcją nie bycia przymuszoną finansowo do sprzedawania dziecięcych zabawek, rzuciłam telefon na łóżko i wyjęłam spod niego wielką torbę, do której zaczęłam pakować wszystko, co tylko stwierdziłam, będzie mi potrzebne w... Na? Nowej drodze życia.
- W tej nowej pracy chcą, żebym pojechała na szkolenie. Tak od razu. - 'Wyznałam' przyjaciółce wrzucając stertę bielizny do torby byle jak. - Przez jakiś czas mnie nie będzie, jeśli nie pojadę teraz to stracę miejsce, a tego bym nie chciała. - Rozglądając się po pokoju w poszukiwaniu Pumpernikiela poprosiłam Monikę o oddanie dwóch z moich ulubionych swetrów, które pozwoliła sobie pożyczyć. Rok temu.
Jak dobrze być świetnym kłamcą.
Jak dobrze być świetnym kłamcą.
- Tak po prostu? Wracasz z rozmowy kwalifikacyjnej i nagle jedziesz na szkolenie? Masz autobus za pięć minut czy jak? Coś kręcisz. - może Monika nie była może wielką myślicielką, ale kombinować potrafiła - Pewnie cię sprzedadzą do niemieckiego burdelu.
Kot spał, nakryty jednym z twoim czasopism. Nie zareagował na twoje krzątanie się, nie przerywając swojej drzemki. Dałabyś głowę, że gdybyś zdjęła z niego gazetę a położyła stary kaloryfer nie odczułby różnicy.
Kot spał, nakryty jednym z twoim czasopism. Nie zareagował na twoje krzątanie się, nie przerywając swojej drzemki. Dałabyś głowę, że gdybyś zdjęła z niego gazetę a położyła stary kaloryfer nie odczułby różnicy.
- Nie za pięć minut, a za dwa dni. Ale wiesz, że wolę się zawsze wcześnie przygotować. - Odpowiedziałam tylko krótko, ignorując podejrzenia Moniki.
- Pumpuś, głodny jesteś? - Spytałam kota, podnosząc go z łóżka i ignorując jego sprzeciwiające się miauknięcie.
- Także dam ci pieniądze na czynsz za ten tydzień jeszcze, a potem pewnie będziesz musiała znaleźć nową współlokatorkę. Albo lokatora. - Krzyknęłam do Moniki z kuchni karmiąc kota pozostałościami mielonego ze spaghetti.
Muszę przejść się do pracy odebrać rozliczenie. I do banku. Jakkolwiek obiecująco i cudownie nie brzmiałaby oferta Nowaka, nigdy nie szkodziło mieć planu B, w którym miałabym co nieco swojej gotówki. Na ucieczkę do Argentyny chociażby.
- Pumpuś, głodny jesteś? - Spytałam kota, podnosząc go z łóżka i ignorując jego sprzeciwiające się miauknięcie.
- Także dam ci pieniądze na czynsz za ten tydzień jeszcze, a potem pewnie będziesz musiała znaleźć nową współlokatorkę. Albo lokatora. - Krzyknęłam do Moniki z kuchni karmiąc kota pozostałościami mielonego ze spaghetti.
Muszę przejść się do pracy odebrać rozliczenie. I do banku. Jakkolwiek obiecująco i cudownie nie brzmiałaby oferta Nowaka, nigdy nie szkodziło mieć planu B, w którym miałabym co nieco swojej gotówki. Na ucieczkę do Argentyny chociażby.
- W tydzień? Żartujesz sobie chyba? Jak mogłaś mi nie powiedzieć wcześniej? Nie tego się po tobie spodziewałam! - prychnęła i przedefilowała z twojego pokoju do siebie. Zupełnie bez sensu, przecież miała jeszcze to małe mieszkanko w której grzmociła tych wszystkich facetów. To nie tak, że nie miała gdzie mieszkać albo musiała się martwić rachunkami.
Schylając się do kota poczułaś ucisk w swoim bucie. Sztylet, o którym prawie zapomniałaś. Jakże różne były sterylne laboratoria sprzed godziny od kolorowego targu, który widziałaś rano. Przez moment naprawdę nie wiedziałaś który świat chciałabyś zachować, gdybyś musiała wybrać jeden. Dręczyło cię to aż nie spojrzałaś na biurko, rozpoznając karteczkę, której sama tam nie kładłaś.
Schylając się do kota poczułaś ucisk w swoim bucie. Sztylet, o którym prawie zapomniałaś. Jakże różne były sterylne laboratoria sprzed godziny od kolorowego targu, który widziałaś rano. Przez moment naprawdę nie wiedziałaś który świat chciałabyś zachować, gdybyś musiała wybrać jeden. Dręczyło cię to aż nie spojrzałaś na biurko, rozpoznając karteczkę, której sama tam nie kładłaś.
- Drama, drama, drama.- Mruknęłam tylko pod nosem, nawet nie starając się, żeby Monika mnie nie usłyszała. Może mała terapia szokowa, gdzie zda sobie sprawę jak jednostronna jest ta przyjaźń jej trochę pomoże.
- Hmm?- Fuknęłam cicho patrząc na biurko. Sprawdzając czy Monika czasem nie wychyla się ze swojej różowej jaskini, szybko chwyciłam karteczkę, aby przeczytać wiadomość napisaną nieznanym mi pismem.
- Hmm?- Fuknęłam cicho patrząc na biurko. Sprawdzając czy Monika czasem nie wychyla się ze swojej różowej jaskini, szybko chwyciłam karteczkę, aby przeczytać wiadomość napisaną nieznanym mi pismem.
"Pomóż mi. Andrzej."
Andrzej, Andrzej. Nie znałaś żadnego chłopaka o tym imieniu. Ani w rodzinie, ani w okolicy, w pracy również nie. Zaczęłaś się na nowo pakować. Dopiero po chwili przypomniałaś sobie. Jeden z chłopaków, którzy mieszkali za ścianą miał na imię Andrzej. Ale nie mógł napisać tej karteczki. Zmarł w wypadku samochodowym półtora roku temu.
Andrzej, Andrzej. Nie znałaś żadnego chłopaka o tym imieniu. Ani w rodzinie, ani w okolicy, w pracy również nie. Zaczęłaś się na nowo pakować. Dopiero po chwili przypomniałaś sobie. Jeden z chłopaków, którzy mieszkali za ścianą miał na imię Andrzej. Ale nie mógł napisać tej karteczki. Zmarł w wypadku samochodowym półtora roku temu.
- Albo pomyłka. Albo podstęp.- Zamruczałam pod nosem po czym gniotąc karteczkę w ręce wyszłam z mieszkania. Stając przed drzwiami dawnego apartamentu Andrzeja chwilę poprawiałam sztylet w kozaczku, aby upewnić się, że mogę go w razie czego szybko stamtąd wyciągnąć.
Po trzecim dzwonku spojrzałam jeszcze raz na karteczkę. Z Andrzejem, w przeciwieństwie do większości sąsiadów, okazyjnie zamieniało się słowo, może z dwa. Niepewny uśmiech czy mrugnięcie oka. Nie raz chciałam zaprosić go na kawę...
Ale na pogrzeb to już się nie pofatygowałaś.- usłyszałam piskliwy głosik gdzieś na ramieniu. Prawda. Wypuszczając powietrze głośno przez usta odwróciłam się z powrotem w kierunku własnego mieszkania. Czego ja tu właściwie szukam? Pewnie jakiś głupi żart.
Po trzecim dzwonku spojrzałam jeszcze raz na karteczkę. Z Andrzejem, w przeciwieństwie do większości sąsiadów, okazyjnie zamieniało się słowo, może z dwa. Niepewny uśmiech czy mrugnięcie oka. Nie raz chciałam zaprosić go na kawę...
Ale na pogrzeb to już się nie pofatygowałaś.- usłyszałam piskliwy głosik gdzieś na ramieniu. Prawda. Wypuszczając powietrze głośno przez usta odwróciłam się z powrotem w kierunku własnego mieszkania. Czego ja tu właściwie szukam? Pewnie jakiś głupi żart.
Drzwi otworzyły się po chwili i wyjrzał jeden z chłopaków, prawdopodobnie Kuba, ale nie byłaś pewna. Nie miał koszulki, w dłoni trzymał piwo, a na jego kanciastej szczęce widać było kilkudniowy zarost. Prędko też poznałaś, że to piwo nie jest jego pierwszym. Chłopaki byli dość imprezowi, ale zwykle wychodzili gdzieś. Kuba za to miał niemiły nawyk sączenia browarów cały dzień.
- No siema. Co jest?
- No siema. Co jest?