- Widzę, że kupiłaś broń i słyszałem, że zdobyłaś wiedzę. Moje najszczersze gratulacje! Jak się teraz czujesz, po doświadczeniu Targu i zobaczeniu tego kawałka świata na własne oczy? Opadły zasłony czy nadal jesteś w ciemności? - uśmiechnął się, machając do Ciebie dłonią. Siedział w słońcu na łańcuchu oddzielającym jezdnię od chodnika i kołysał się, zrelaksowany.
Pod jego nogami Szmatek próbował wyzbierać wszystkie pety z chodnika - ale zawsze, gdy uzbierał wystarczająco dużą ich stertę, upuszczał wszystkie i z przerysowaną, komiksową złością zbierał je od nowa.
Wypchana kupa pozszywanych szmatek poruszająca się po ulicy powinna była już dawno wywołać na niej chaos i panikę, jednak żaden z przechodniów nie zamierzał się tym najwidoczniej przejmować. Mijali laleczkę oraz jej opiekuna bez zaszczycania ich co najmniej spojrzeniem. Ja też kiedyś byłam tak ślepa.
- Kiedyś... Dokładnie 36 godzin temu. - Mruknęłam pod nosem podchodząc bliżej laleczki.
- Co nieco się dowiedziałam. - Wyznałam wiedząc, że nadal jestem jednak dopiero raczkującym bobasem w tym świecie. I to pozbawionym opieki. To tak jakby zostawiono mnie samą w pokoju pełnym urządzeń elektrycznych oraz rozpalonych żelazek. - Ciekawe ile przetrwam, co nie? - Mruknęłam ironicznie, przysiadając na łańcuchu. - Ty przynależysz do magów, tak? - Spytałam równocześnie filtrując Seothla spojrzeniem. Dziewczyna nie wspominała nic o... lalkarzach.
- Nie wydaje mi się, żebym był czyjąkolwiek własnością. Zwłaszcza jakichś magików. Kiedy ostatnio sprawdzałem należę sam do siebie. - odpowiedział swobodnie - Tak, trzymam kciuki za twoje przetrwanie. Pewnie już się zorientowałaś, że to droga, którą musisz przebyć sama, więc chociaż jestem twoim pierwszym fanem, pozostaję poza głównym nurtem zdarzeń.
Na słowo "fanem" Szmatek znikąd wyciągnął małą chorągiewkę i stadionową wuwuzelę, w którą zaczął cicho trąbić.
Z zastanowieniem i niezrozumieniem, pokiwałam do Seothla głowa przecząco.
- Ale... Czy to nie lepiej? Nie bezpieczniej? Wiesz, przynalezec do ktorejs z tych wszystkich grup. - Wyjasnilam wskazujac dlonia na biblioteke, w ktorej nadal odbywal sie Targ przepelniony najrozniejszymi stworzeniami. Z rezygnacja przewrocilam oczami zwracajac na chwile uwage na Szmatka.
- Dla ciebie może lepiej. Mnie się nudzi. - podłubał przez moment w nosie, obejrzał znalezisko i pstryknął nim na ulicę, trafiając w środek szyby przejeżdżającego samochodu - Pewnie się zastanawiasz skąd ja się w ogóle wziąłem w twoim życiu. Odpowiedź jest prosta: nudzi mi się. - uśmiechnął się rozbrajająco i kopnął Szmatka, który w panice zaczął umykać przed kołami niebieskiej skody - Chcesz czegoś ode mnie?
Krzywiąc się z obrzydzeniem na wielkiego, zielonego babola, którego chłoptaś wydłubał sobie ze swojego górnego układu oddechowego, z dezaprobatą pokiwałam głową. - Ja? Od ciebie? - powtórzyłam ze zdziwieniem.
- Przecież jest tak, jak właśnie powiedziałeś. To TY pojawiłeś się w moim życiu, a nie odwrotnie. Jeśli ktoś tu czegoś od kogoś chce, to ty ode mnie. - Wstając z ruchliwego siedziska poprawiłam torbę na ramieniu. - A, jeśli nie to obawiam się, że czas na mnie.
Wzruszył ramionami, zabierając się za oczyszczanie drugiej połowy swojego nosa, z ekstatyczną miną, widząc którą byłaś pewna, że udało mu się sięgnąć do mózgu. Szmatek z kolei podbiegł do ciebie, wręczając ci na pożegnanie po raz kolejny dobytą znikąd pojedynczą konwalię.
- W takim razie... - Zaczęłam postępując krok do przodu, aż moja noga nie dotknęła czubka głowy Szmatka. Patrząc w dół z podejrzeniem i nieukrywanym zdziwieniem, schyliłam się i ostrożnie przyjęłam od laleczki konwalię. Nie będąc pewna czy zaraz nie wybuchnie mi w twarz, zaoferowałam szmaciance niepewny uśmiech w podzięce i ruszyłam szybkim krokiem w stronę przystanku autobusowego, aby dostać się z powrotem na dworzec. I do domu.
Autobus do Katowic przyjechał prędko. O tej porze był prawie pełny - co oznaczało, że rano i wieczorem musiał być chyba bardziej niż pełny, z ludźmi upchanymi na wzór sardynek. Znalazłaś dla siebie miejsce siedzące i opędzając się od babć, które "zawsze tu siadają", nawet gdy wokół jest pięć innych miejsc wolnych, dotarłaś do swojego miasta. Czterdzieści minut podróży nie było dla Ciebie zbyt wielkim ciężarem, chociaż sztylet w bucie musiałaś zakrywać przed wzrokiem wścibskich.
Miałaś czas, na przemyślenie tego, co widziałaś. Uspokojenie nerwów. Dojście do siebie po szalonych obrazach i wydarzeniach. Zakosztować normalności. Niemal z radością spojrzałaś na dresika, który zastraszył kanara w nie dawanie mu mandatu za brak biletu.
Po kilkunastominutowym spacerze wsunęłaś klucz w drzwi swojego mieszkania, lecz było otwarte. Drzwi otworzyły się i stanęła w nich Monika, w kuchennym fartuszku. Nachyliła się ku tobie, a ty nerwowo sięgnęłaś po nóż - ale zorientowałaś się, że to metoda na wilkołaki, nie ghule. Gdy jej szczęka zbliżała się do twojej szyi było już za późno.
Lecz ona pocałowała cię tylko w policzek.
- Jesteś! Gdzie ty się włóczysz, martwiłam się! - oparła dłonie o biodra - Chodź, musisz być głodna. Zrobiłam dla nas spaghetti!
- Spaghtetii, kurna... Krwiowetti chyba dla ciebie. - Pomyślałam zdając sobie sprawę z tego, że jeszcze nigdy nie czułam się tak niekomfortowo i niepewnie w czyimś towarzystwie, nawet Moniki. A była mistrzynią w sprawianiu, że wszystko wydawało się niekomfortowe. Po prostu... ałkłard.
Nie zdejmując butów przy Monice, i w ogóle nie zamierzając tego zrobić, miałam nerwową nadzieję, że mężczyzna w białym garniturze widziany zaledwie dzień temu, nie wyskoczy nagle z którejś z szaf. Pieszczotliwie przygarnęłam na ręce Pumpernikiela, nie wiedząc za bardzo czy w razie zagrożenia miałabym zamiar się nim obronić, zaoferować jako ofiarę czy go obronić. Podejrzliwie podeszłam do bulgoczących garnków pozwalając łakomemu kocurowi powąchać możliwy przyszły posiłek. W końcu tak zawsze robiono na filmach, nie? Czego człek nie wyczuje, zwierz to zrobi, więc jeśli ze spaghetti miało być coś nie tak...
Kot powąchał sos i chyba miał ochotę go spróbować, bo zaczął ci się wyrywać w jego stronę. Monika zamknęła za Tobą drzwi i odcedziła makaron, parząc się o garnek oblewając swoje pantofle wodą. Zauważyłaś, że kuchnia wygląda jak po przejściu tornada, a przyrządzenie obiadu kosztowało was nie tylko składniki, ale też dwa talerze i jedną plastikową miseczkę, którą Monice udało się przytopić od kuchennego palnika.
- Dostałaś mojego SMSa? Powiedzieli, ze możesz przyjść wcześniej, jeśli masz życzenie, ktoś się tobą zajmie. Nie wiedziałam, że zmieniasz pracę.
- Wiesz, sprzedawać dziecięce zabawki dla super inteligentnych można tylko przez jakiś czas. - Odpowiedziałam spokojnie Monice, nawet nie martwiąc się w to, że mogłaby mi nie uwierzyć. Potrafiłam kłamać. Perfekcyjnie. Wymyślanie wymówek nigdy nie przychodziło mi z trudnością, zawsze potrafiłam coś w tej swojej głowie znaleźć.
- To co? Jemy? - Spytałam nakładając makaron na talerz i obficie polewając go pachnącym sosem. Jeżeli było jedno, co mogłam zawierzyć Pumpernikielowi, to właśnie jakość swojego jedzenia. Przysiadając na ladzie i nawijając makaron na talerz zaczęłam się zastanawiać, czy kiedykolwiek widziałam Monikę jedzącą normalny posiłek? Nagle nie mogłam sobie przypomnieć.
Nawet jeżeli wcześniej nie widziałaś jak je, teraz miałaś okazję się przyjrzeć. Monika bowiem nałożyła sobie dietetyczną porcję makaronu i homeopatycznie polała sosem. I zabrała się za jedzenie tak samo jak ty.
- Aha. Czemu mi nic wcześniej nie powiedziałaś? W ogóle, musi im się podobać Twoje CV, bo przysłali takiego przystojneeeeego kuriera. Rozumiesz, garnitur, okulary, nawet kapelusz nosił. Wręczył kopertę... a właśnie! Koperta! - Monika odstawiła talerz, dodając do kolażu na blacie kolejną czerwoną plamę. Po chwili wróciła z niezaklejoną kopertą i wręczyła ją tobie.
- Hm.- Mruknęłam tylko pod nosem zajmując się swoim talerzem, chociaż przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w Monikę i jej spaghetti, jakby miała zaraz wybuchnąć na miejscu tak szybko, jak tylko makaron dotknął jej ust. - Kurier jeszcze coś mówił?- Spytała szczerze zainteresowana, jednak udając, że była to tylko zwykła ekscytacja możliwością nowej, lepszej pracy... A nie kompletna tajemnica.
Stawiając talerz na blacie, uważnie przyjrzałam się kopercie po chwili otwierając ją ostrożnie, jakby miał z niej wyskoczyć kolejny Szmatek.
Zamyśliła się, ssąc nitkę makaronu.
- Nie. Już nic. Myślał, że cię tu zastanie, ale się zawiódł. Właściwie to mówił, że przyjechał po ciebie, żeby cię zawieźć na tę rozmowę, ale skoro cię nie zastał to napisał tę kartę i wsadził do koperty. Przystojny był. Taki trochę wiesz, Mission Impossible.
Posłaniec miał pismo kanciaste, równe, przypominające nieco pismo techniczne. Na karcie zapisany był adres, numer zaproszenia i Twoje nazwisko, pesel i numer dowodu. Poniżej zaś zapisany był następujący tekst:
Zapraszamy Szanowną Panią na rozmowę kwalifikacyjną dla osób Szczególnie Uzdolnionych. Odbędzie się ona w wygodnym dla Pani terminie w dniu dzisiejszym w Urzędzie Wojewódzkim przy ulicy Jagiellońskiej 25A w Katowicach. Dla Pani wygody proponujemy godzinę 17:00, chociaż zapraszamy również wcześniej. W razie, gdyby był potrzebny transport, proszę wysłać pusty SMS na numer 946879. Oferujemy dobrą płacę, warunki do rozwoju Niezwykłych Talentów oraz opiekę.
- Szczególnie uzdolnionych, huh?- Mruknęłam cicho pod nosem, na chwilę zapominając o obecności Moniki. Zeskakując z blatu skierowałam się do torby porzuconej na kanapie i wyjęłam z niej komórkę.
- Osiem, siedem, dziewięć... - Klikając 'wyślij' i chwilę wpatrując się w ekran komórki, aby otrzymać potwierdzenie dostarczenia wiadomości, obróciłam się powoli w stronę Moniki. - Byłaś kiedyś na Szaflarskiej, w tym sklepiku dla gothów? - Spytałam nadal czekając na raport.
- Nie, a co? Postanowiłaś ubierać się jeszcze mniej porządnie niż teraz?
Widok Moniki, wypielęgnowanej i wymalowanej, brudzącej się sosem ze spaghetti był dziwny. Kiedyś nie zwróciłabyś na to uwagi, ale teraz zaczynało cię to śmieszyć. I to, że założyła fartuszek. Nie, nie zmieniła bluzki na jakąś, której byłoby jej mniej szkoda, nie przebrała spodni na domowe dresy, uważając, że fartuszek z napisem "Kiss the cook" w magiczny sposób uchroni ją przed pryskającym tłuszczem i codziennymi, kuchennymi plamami. Ta dziewczyna stanowczo zbyt rzadko gotowała, by mieć pojęcie o tym, jak należy wyglądać w kuchni.
Na dole Pumpernikiel hałaśliwie domagał się swojego własnego obiadu.
- Ciekawe za ile przyjadą... I czy w ogóle. - Pomyślałam wkładając telefon, na którym nawet po paru minutach nie pojawiło się potwierdzenie dostarczenia smsa, do kieszeni jeansów.
- Tak pytam.- Rzuciłam do Moniki i podniosłam Pumpernikiela z podłogi podchodząc razem z nim do lodówki.
- Na co masz ochotę, grubasku?- Spytałam kocura podsuwając mu pod nos resztkę mięsa mielonego, którego Monika najwyraźniej zdecydowała się nie zużyć do spaghetti. Po chwili Pumpernikiel, z głośnym pomrukiwaniem, zajadał się już swoim obiadem.
Nie zdążyłaś dokończyć swojego spaghetti, gdy rozległo się mocne pukanie do drzwi. Przez wizjer zobaczyłaś mężczyznę w czarnym garniturze i kapeluszu, z oczami zasłoniętymi przez czarne okulary lustrzanki. Wyglądał jak skrzyżowanie Blues Brothers z Matrixem, ale zdecydowanie bardziej poważnie.
- Chyba czas na mnie. - Krzyknęłam do Moniki szybko zakładając torbę na ramię i łapiąc w pośpiechu płaszcz, po czym otwierając drzwi bez słowa i nieco pchając Morfeusza do tyłu.
- Kto i czego chce?- spytałam krzyżując ręce na piersi i wpatrując się w mężczyznę badawczo.