Wyłączając mapę, zoom automatycznie się cofnął, na krótką chwilę zanim zniknęła. Mrowienie z tyłu czaszki zasygnalizowało ci coś dziwnego. Może nie byłeś wielkim naukowcem, ale nie byłeś przecież głupi. Włączyłeś mapę jeszcze raz. Jak oni mogli tego nie zauważyć? Tunel, w którym ochraniałeś górników znajdował się idealnie pod tunelem eksploracyjnym, tylko kilkaset metrów niżej. Trójwymiarowy obraz kopalni pokazywał to jednoznacznie. Drugi, w którym walczyłeś kończył się tuż obok końca pęknięcia, uskoku, który powstał przy zawalisku. Przecież to widać jak na dłoni. Jak ktokolwiek mógł to ominąć albo zignorować?
Z korytarzy dobiegło całkiem wyraźnie pojękiwanie.
- Partacze - westchnąłem ciężko i wyłączyłem mapę. Tak czy siak było już za późno. Skoro organizują ewakuację zamiast ściągnąć na dół więcej ludzi, pewnie się zorientowali, że sprawa jest stracona. A przecież wystarczyłoby zaczopować albo wysadzić szczeliny, z których pewnie wyłaziły te ścierwa.
I w tym właśnie momencie usłyszałem te jęki. Szczerze wątpiłem, że to ktoś z pracowników - trupy przecież nie ożywają.
Sięgnąłem po granatnik i ustawiłem się tak, by korytarze mieć w polu widzenia. Nerwowo postukiwałem palcem o spust, celując to w stronę jednego korytarza, to drugiego. Nie mogłem wychwycić skąd dokładnie dobiegają jęki, ale niezależnie od tego - pierwszy, który wychyli mordę, zarobi petardę na dzień dobry.
Witki ci opadły, bo z korytarza, trzymając się za brzuch wyszedł górnik. Pojękiwał, a jakże, cicho. Szyba jego hełmu była brudna, brakowało mu rękawicy i buta, ale byłeś pewien. To był ten sam, którego widziałeś poprzednio.
Jak to, kurna, możliwe? Przecież padł na moich oczach...
- Co ty tu robisz człowieku?! Przecież jesteś, kurwa, martwy! - krzyknąłem do gościa nielicho wyprowadzony z równowagi.
Opuściłem broń, ale nie schowałem jej. Jakoś tak mi się zapamiętało, że gdy ostatnio go widziałem, spotkało mnie małe figo-fago z trzema upiorami.
Nie czekałem na reakcję górnika. Pewnie nawet nie jest świadomy tego, że idzie.
Ponownie połączyłem się z "górą", dopytując o kolejkę.
- Wysłaliśmy ją niecałą minutę temu. - odpowiedział głos młodszego już strażnika. Nie odpowiedział za to górnik, który po prostu szedł w twoją stronę, jakby nigdy nic.
Wiedząc, że kolejka jest w drodze, nieco się uspokoiłem. Nie byłem już tak bardzo w czarnej dupie.
- EJ! - ponowiłem krzyk. - Stój, do cholery!
Schowałem granatnik i wyciągnąłem Windykatora. Ta żonglerka gnatami już mnie wkurzała. Jakby nie mogli wziąć i zrobić karabinu z przymocowanym granatnikiem. Czy nikt na to jeszcze nie wpadł? Zresztą, nieważne.
To, co się teraz liczyło, to cudowne ożywienie górnika. A może by go tak...
- Powiedziałem STÓJ! - ryknąłem nieco głośniej. - Stój albo sam cię zatrzymam!
To mówiąc, wycelowałem broń w jego nogi. Szkoda mi gościa, ale straszne robi problemy.
Na pulpicie wykwitł znak wagonika i odegrany został sygnał dźwiękowy, świadczący o tym, że kolejka faktycznie jest w drodze. Pod symbolem pojawił się czas, jaki ma upłynąć aż wagonik zjedzie do końca. Osiem minut, dwadzieścia siedem sekund. Dwadzieścia sześć. Dwadzieścia pięć.
Człowiek zajęczał nieco głośniej i przystanął, zupełnie jak mu kazałeś. Uniósł głowę, patrząc na ciebie nieobecnym wzrokiem.
Od razu lepiej.
- Pytam raz jeszcze: co ty tu... a w cholerę z tym - facet wyglądał, jakby był nieobecny. Pewnie nawet nie wiedział gdzie jest, spróbowałem więc inaczej. - Imię i stanowisko!
Miałem nadzieję, że chociaż w ten sposób dowiem się, czy gościu nie postradał zmysłów.
Czułem jednak silną pokusę, by go zastrzelić i tym samym rozwiązać problem. Jak dla mnie był martwy. Do tego "góra" ewakuuje personel. Kto by się tam przejął jednym górnikiem, w dodatku w takim stanie?
Sam nie wiedziałem, dlaczego jeszcze nie pociągnąłem za spust...
W rzeczy samej mógł to być twój błąd. Ponieważ górnik odjął ręce od brzucha, ryknął wściekle i rzucił się na ciebie w morderczym szale, biegnąc sprintem po prostej linii i skowycząc niczym potępieniec.
To mnie gościu zaskoczył. W tym zaskoczeniu ucierpiał mój refleks, bo za spust pociągnąłem dopiero gdy szaleniec był w połowie dystansu, jaki nas pierwotnie dzielił. Przezornie puściłem dwie serie, celując w tors.
Górnik upadł, wydając z siebie bulgoczący odgłos, jednak krzyk tylko trochę przycichł. Zamiast zupełnie się zamknąć, górnik nadal wrzeszczał, czołgając się w twoją stronę.
Jego głowa pękła, czarnawy płyn, taki jak widziałeś u upiora rozlał się po skałach. Jednocześnie, chociaż sam trup z całą pewnością przestał krzyczeć, dźwięk nie umilkł. Rozejrzałeś się po korytarzach, gdy z pierwszego z nich, w którym jeszcze nie byłeś, wypadł w pełnym sprincie ochroniarz, wrzeszcząc i biegnąc w twoja stronę. Nie miał przy sobie broni.
- Noż kurwa, kolejny?! - zakląłem, przełączyłem w karabinie amunicję na zapalającą i puściłem w biegnącego serię.
Kolejny żywy trup, a przecież w samym korytarzu, w którym spotkałem trzy upiory, ciał było multum. Jeśli to była ta "zaraza", to ciekawe co dzieje się na górze w ambulatorium, gdzie niby kilku zarażonych leżało pod obserwacją.
- Aaaach! Kurwa! - krzyknął postrzelony człowiek, koziołkując w twoją stronę po podłodze - AAAAAAAGH!!! - wrzasnął, gdy jego pancerz przepuścił płomienie i zaczął się smażyć żywcem. Za nim z korytarza wypadło trzech górników - tym razem niewątpliwie "zarażonych".
Los nikczemnie sobie ze mnie zadrwił. Nie spodziewałem się tu żywych, skoro wszyscy nawiali kolejką.
No, ale mówi się trudno, mój błąd. Zawsze trafiają się te całe straty kor... kolar... kolateralne.
Ryknąłem z wściekłości i posłałem kilka serii w stronę biegnących górników, jednocześnie z wolna podchodząc w ich kierunku. Być może, jeśli uda mi się ich posłać w cholerę, zdążę ugasić ochroniarza nim zejdzie.
Ściąłeś ich jak huragan młode brzózki i poprawiłeś, gdy padali, żeby nie przeszkadzali. Podbiegłeś do wyjącego z bólu ochroniarza i nawet udało ci się przy nim przyklęknąć, ale wtedy zobaczyłeś, że następna grupa górników wypada z zupełnie innego korytarza, na lewo od ciebie.
- AAAAAIIIEEEEEE!!! - darł się mężczyzna, próbując się tarzać, lecz bezskutecznie - był zbyt ranny, żeby turlać się wystarczająco żwawo.
Mówi się trudno. Albo zginie on, albo zginiemy obydwaj. Obróciłem się w stronę pędzącej hołoty i zacząłem napieprzać ile fabryka dała.
Najchętniej walnąłbym "z granata", ale zanim dobyłbym granatnika i wystrzelił, promień rażenia mógłby objąć i mnie. Póki co musi mi wystarczyć karabin.
Przy wtórze wrzasku rannego wyprułeś całą zawartość klipu termicznego w nadbiegający tłum. Skoszeni kilkunastoma strzałami utworzyli niezgrabną górę krwawiącego mięcha, poruszającą się jeszcze, lecz już niezdolną do sprintu. Wymieniając klip rozejrzałeś się - na razie nikt nie wybiegał, a nasłuchiwanie było utrudnione ze względu na twojego płonącego kolegę ze straży. Mimo wszystko, czas spędzony na ostrzeliwaniu się nie dawał mu dużych szans na przeżycie.
- I to by było na tyle - powiedziałem sam do siebie. W pierwszej kolejności wymieniłem klip. Własne życie przede wszystkim.
Następnie zacząłem oklepywać nieszczęśnika celem ugaszenia ognia. Nigdy nie posądzałem siebie o posiadanie sumienia, ale nie mogłem już słuchać tego wycia.