Sesja VLa
- Wiem gdzie mniej więcej zacząć ich szukać - odpalił auto - Na Bałutach - wycofał i włączył się w ruch - Ty przy okazji rozglądaj się za znajomym autem. Przypuszczam, że jeśli łowcy siedzą w mieście to mają Katedrę pod okiem i rozlokowali się gdzieś w pobliżu czekając na zwierzynę - powiedział prowadząc auto na przedmieścia. Nie jechał szybko - Co do cyganerii plan mam taki: najpierw spróbujemy pokojowo dowiedzieć się gdzie przesiaduje nijaki Wujek Grg. Nie uda się pokojowo to szukam następnych. Te brudasy są silnie zorganizowani. Jak im dojebiemy pójdzie fama i jesteśmy skazani na Lenina i trzeba będzie uważać na plecy, a wystarczy, że po mieście szwendają się łowcy - zatrzymał się na czerwonym - Ogólnie jak gadam, ty stój i strasznie wyglądaj - popatrzył na Brujah - A zresztą, wystarczy, że będziesz stał. Mordę to i tak już masz straszną hehehe - skomplementował kumpla.
[ Ilustracja ]
Opuściliście centrum i skierowaliście się w stronę Bałut. Mrok, brud, gnój, syf, kiła i mogiła powróciły przed twe oczy ze zdwojoną siłą, zaś w porównaniu z tandeciarskim blichtrem i harmidrem "Catedralu" mijane okolice przypominały rodzinny grobowiec. Rozsypujące się kamienice, gapiące się na was powybijanymi oknami, gdy przejeżdżaliście pustą ulicą. Ciemne sylwetki posępnych blokowisk górowały nad krajobrazem, lecz musieliście pozostawić nawet ten ośrodek lęgowy lumpów i skręcić w dzikie ostępy, pełne piętrowych i parterowych slumsów.
Właśnie tam, wzdłuż jednej z uliczek, która nie posiadała ani asfaltu, ani nawet tabliczki z oficjalną nazwą, dostrzegłeś kolejnych rycerzy ortalionu o nieco bardziej śniadej karnacji (przynajmniej na tyle, na ile byłeś w stanie ocenić odcień ich ryjów spod nałożonych na łby kapturów). Jedna z większych grupek, osadzona między śmietnikiem a walącymi się garażami, skupiała się przy prehistorycznym boom-boksie, z którego rozlewały się nigerskie głosy:
"Who do you voodoo BITCH?!"
Faktycznie, bardzo dobre pytanie...
Opuściliście centrum i skierowaliście się w stronę Bałut. Mrok, brud, gnój, syf, kiła i mogiła powróciły przed twe oczy ze zdwojoną siłą, zaś w porównaniu z tandeciarskim blichtrem i harmidrem "Catedralu" mijane okolice przypominały rodzinny grobowiec. Rozsypujące się kamienice, gapiące się na was powybijanymi oknami, gdy przejeżdżaliście pustą ulicą. Ciemne sylwetki posępnych blokowisk górowały nad krajobrazem, lecz musieliście pozostawić nawet ten ośrodek lęgowy lumpów i skręcić w dzikie ostępy, pełne piętrowych i parterowych slumsów.
Właśnie tam, wzdłuż jednej z uliczek, która nie posiadała ani asfaltu, ani nawet tabliczki z oficjalną nazwą, dostrzegłeś kolejnych rycerzy ortalionu o nieco bardziej śniadej karnacji (przynajmniej na tyle, na ile byłeś w stanie ocenić odcień ich ryjów spod nałożonych na łby kapturów). Jedna z większych grupek, osadzona między śmietnikiem a walącymi się garażami, skupiała się przy prehistorycznym boom-boksie, z którego rozlewały się nigerskie głosy:
"Who do you voodoo BITCH?!"
Faktycznie, bardzo dobre pytanie...
- Cyganie słuchający czarnego rapu czy co to kurwa jest... Świat się pierdoli - powiedział i szukał kogoś wzrokiem - Widzisz jakiegoś Ravnosa? - zapytał Landrynę, który będąc od strony miał lepsze spojrzenie na grupę. Wiadomym było, że zwykli cyganie gówno wiedzieli. Trzeba było szukać przywódcy stadka.
Brujah prychnął pogardliwie.
- Ravnosi? A co miałby robić "porządny nekromanta" w takim chlewie? Prędzej jakieś Dzikusy... tfu, tego... Gangrele znaczy... - spojrzał na ciebie z teatralnym zakłopotaniem.
Jako "przywódca stada" wyróżniał się dla ciebie najbardziej lumpiarski wśród sterczących pod śmietnikiem żuli. Sądząc po gorylich ruchach, którymi określał swoje terytorium i pozycję w grupie, wypluwający gangsterskie rytmy boom-box był jego własnością, co podnosiło jego prestiż (a)społeczny w tej części osiedla.
- Ravnosi? A co miałby robić "porządny nekromanta" w takim chlewie? Prędzej jakieś Dzikusy... tfu, tego... Gangrele znaczy... - spojrzał na ciebie z teatralnym zakłopotaniem.
Jako "przywódca stada" wyróżniał się dla ciebie najbardziej lumpiarski wśród sterczących pod śmietnikiem żuli. Sądząc po gorylich ruchach, którymi określał swoje terytorium i pozycję w grupie, wypluwający gangsterskie rytmy boom-box był jego własnością, co podnosiło jego prestiż (a)społeczny w tej części osiedla.
Popatrzył na kumpla miną pokroju "przywaliłbym ci w mordę, ale nie ma czasu, więc ci się upiekło".
- Wychodzę. Czekaj przed autem. Jakby zaatakowali interweniuj - powiedziawszy to wyszedł z auta i podążył pewnym krokiem ku prawdopodobnemu przywódcy bandy brudasów.
- Hej, kolego - zwrócił się do typu podchodząc bliżej nawiązując kontakt wzrokowy - Mam pewne pytanie i byłoby zajebiście, gdybyś mi odpowiedział - rzekł prosto z mostu. Trudno po Gangrelu spodziewać się krasomówstwa - Szukam Wujka Grg. Wiesz gdzie go znaleźć? - zapytał spokojnie po czym dodał po chwili - To cholernie ważna sprawa - czekał na odpowiedź.
- Wychodzę. Czekaj przed autem. Jakby zaatakowali interweniuj - powiedziawszy to wyszedł z auta i podążył pewnym krokiem ku prawdopodobnemu przywódcy bandy brudasów.
- Hej, kolego - zwrócił się do typu podchodząc bliżej nawiązując kontakt wzrokowy - Mam pewne pytanie i byłoby zajebiście, gdybyś mi odpowiedział - rzekł prosto z mostu. Trudno po Gangrelu spodziewać się krasomówstwa - Szukam Wujka Grg. Wiesz gdzie go znaleźć? - zapytał spokojnie po czym dodał po chwili - To cholernie ważna sprawa - czekał na odpowiedź.
Posłał łebkom "przyjazne" spojrzenie sugerujące, że takowa próba skończyłaby się utratą kończyn. Ich kończyn. Skupił jednak swą uwagę na dryblasie.
- Ktoś, kto ma pomocne informacje oraz interesującą ofertę współpracy - odpowiedział stojąc prosto. Ręce trzymał przy sobie, luźne, choć korciło go aby zrobić z nich pożytek np. łamiąc kość za kością typa. Mimo wszystko wizje te musiał zachować w swoim umyśle.
- Ktoś, kto ma pomocne informacje oraz interesującą ofertę współpracy - odpowiedział stojąc prosto. Ręce trzymał przy sobie, luźne, choć korciło go aby zrobić z nich pożytek np. łamiąc kość za kością typa. Mimo wszystko wizje te musiał zachować w swoim umyśle.
Żule spojrzeli po sobie raz jeszcze, najwyraźniej rozstrzygając swój filozoficzny, niemy spór.
- No to ten... Grga tutaj nie siedzi, zwykle bardziej na obrzeżach gdzieś. Na Złotnie na przykład... - spojrzał po kumplach, szukając potwierdzenia.
- No no, na Złotnie. - poparł go inny, zgolony na zero. - Jest taka ulica... Bruska chyba, tam mieszkają cyganie, u których często bywa.
- No to ten... Grga tutaj nie siedzi, zwykle bardziej na obrzeżach gdzieś. Na Złotnie na przykład... - spojrzał po kumplach, szukając potwierdzenia.
- No no, na Złotnie. - poparł go inny, zgolony na zero. - Jest taka ulica... Bruska chyba, tam mieszkają cyganie, u których często bywa.
- Wielkie dzięki - powiedział do typów i wrócił do samochodu - Nie ma to jak dobrzy, współpracujący towarzysze obywatele he he - ruszył autem - Nasz wujaszek przesiaduje ponoć na Złotnie, ulica Bruska... akurat nie bardzo wiem gdzie jest, ale wyjmij ze schowka GPS'a. Była kiedyś promocja w Saturnie. Kupiłem szajs za stówkę. Szału nie ma, ale ma aktualne plany miast - rzekł kierując się powoli w stronę Złotna. Przynajmniej o ile dobrze pamiętał.
Noc rozgościła się w najlepsze, nie czekając więc wróciliście do auta, tym bardziej, że na Złotno, jak mówił Krzysztof Hołowczyc, był kawałek drogi.
Jechaliście ponad piętnaście minut, co jak na niemal puste ulice nocą nie było oszałamiającym wynikiem. Zabudowania stawały się bardziej osiedlowe, kamienice zastępowały blokowiska, niskie, obskurne, choć usytuowane w pobliżu rozległych parków. Przejażdżka w trupim świetle pomarańczowych latarni, pośród niemal całkowitej ciszy głuchych, ponurych dzielnic, nie nastroiła cię szczególnie pozytywnie. Poczułeś nieuchronny bezsens swych poczynań, które jak dotąd zaowocowały w kilka bezproduktywnych rozmów, nie prowadzących do żadnych przełomowych wniosków. Choć dziś, w odróżnieniu od poprzedniego dnia (a raczej nocy) nie przemęczałeś się zbytnio, poczułeś się dziwnie wypompowany i oklapły, bynajmniej nie za sprawą alkoholu.
Po kwadransie, gdy cywilizacja zdawała się zostać daleko w tyle, dojeżdżaliście już na przedmieścia. Jadąc wzdłuż ponurego lasu minęliście niewielki cmentarz, następnie wykręcając w wąskie uliczki, prowadzące ostatecznie do wspomnianego Złotna, w które skręciliście mijając kamienicę w której, jak głosił szyld, mieściła się niegdyś piekarnia.
Tutaj twój stan nie poprawił się. Ciemno jak w dupie, wkoło jakieś slumsy. Zdecydowanie nie był to widok zachęcający. Stare, rozwalające się podwórka, zardzewiałe bramy straszące połamanymi zębami krat, obskurne kamienice chylące się ku upadkowi. Powykręcane w lekko upiorny sposób drzewa zdawały się spoglądać na ciebie w milczeniu, bardzo nieliczne działające latarnie tylko powiększały wszechobecną ciemność, wskazując ogólny kierunek ulicy na dziurawym, krzywym jak górska ścieżka chodniku. Tu i ówdzie mignęły ci sylwetki kilku lumpów, choć i tego nie mogłeś być pewny. Zaraz dojechaliście do większego skrzyżowania, które (sądząc po oszałamiającej ilości trzech sklepów i przystanku autobusowego) stanowiło centrum tej dzielnicy. Na wysepce po środku skrzyżowania stał wysoki, drewniany krzyż, a tuż za nim wznosił się niewielki kościół, otoczony murem.
Najwyraźniej musiała mieć tu miejsce jakaś tęga rozpierducha. Na poboczu, tuż obok "Społemu" leżał spalony, zniszczony i rozerwany na strzępy wrak jakiegoś dużego samochodu terenowego. Tu i ówdzie walały się części karoserii, czuć było swąd spalenizny, również okoliczne drzewa musiały zająć się od jakiegoś wybuchu. W poprzek drogi stały trzy radiowozy i karetka, a także wóz straży pożarnej. Skręciliście w najbliższą boczną uliczkę, która - według słów Hołowczyca - okazała się rzeczoną Bruską.
- Kuuurwa... Jakaś Strefa Gazy, czy co? - zapytał twój kompan, patrząc jeszcze za całą sceną przy skrzyżowaniu. Jednocześnie dojrzałeś o jakieś sto metrów przed wami kilkanaście różnych samochodów zaparkowanych przy dużej willi, od strony której dochodziły was już odgłosy muzyki.
Jechaliście ponad piętnaście minut, co jak na niemal puste ulice nocą nie było oszałamiającym wynikiem. Zabudowania stawały się bardziej osiedlowe, kamienice zastępowały blokowiska, niskie, obskurne, choć usytuowane w pobliżu rozległych parków. Przejażdżka w trupim świetle pomarańczowych latarni, pośród niemal całkowitej ciszy głuchych, ponurych dzielnic, nie nastroiła cię szczególnie pozytywnie. Poczułeś nieuchronny bezsens swych poczynań, które jak dotąd zaowocowały w kilka bezproduktywnych rozmów, nie prowadzących do żadnych przełomowych wniosków. Choć dziś, w odróżnieniu od poprzedniego dnia (a raczej nocy) nie przemęczałeś się zbytnio, poczułeś się dziwnie wypompowany i oklapły, bynajmniej nie za sprawą alkoholu.
Po kwadransie, gdy cywilizacja zdawała się zostać daleko w tyle, dojeżdżaliście już na przedmieścia. Jadąc wzdłuż ponurego lasu minęliście niewielki cmentarz, następnie wykręcając w wąskie uliczki, prowadzące ostatecznie do wspomnianego Złotna, w które skręciliście mijając kamienicę w której, jak głosił szyld, mieściła się niegdyś piekarnia.
Tutaj twój stan nie poprawił się. Ciemno jak w dupie, wkoło jakieś slumsy. Zdecydowanie nie był to widok zachęcający. Stare, rozwalające się podwórka, zardzewiałe bramy straszące połamanymi zębami krat, obskurne kamienice chylące się ku upadkowi. Powykręcane w lekko upiorny sposób drzewa zdawały się spoglądać na ciebie w milczeniu, bardzo nieliczne działające latarnie tylko powiększały wszechobecną ciemność, wskazując ogólny kierunek ulicy na dziurawym, krzywym jak górska ścieżka chodniku. Tu i ówdzie mignęły ci sylwetki kilku lumpów, choć i tego nie mogłeś być pewny. Zaraz dojechaliście do większego skrzyżowania, które (sądząc po oszałamiającej ilości trzech sklepów i przystanku autobusowego) stanowiło centrum tej dzielnicy. Na wysepce po środku skrzyżowania stał wysoki, drewniany krzyż, a tuż za nim wznosił się niewielki kościół, otoczony murem.
Najwyraźniej musiała mieć tu miejsce jakaś tęga rozpierducha. Na poboczu, tuż obok "Społemu" leżał spalony, zniszczony i rozerwany na strzępy wrak jakiegoś dużego samochodu terenowego. Tu i ówdzie walały się części karoserii, czuć było swąd spalenizny, również okoliczne drzewa musiały zająć się od jakiegoś wybuchu. W poprzek drogi stały trzy radiowozy i karetka, a także wóz straży pożarnej. Skręciliście w najbliższą boczną uliczkę, która - według słów Hołowczyca - okazała się rzeczoną Bruską.
- Kuuurwa... Jakaś Strefa Gazy, czy co? - zapytał twój kompan, patrząc jeszcze za całą sceną przy skrzyżowaniu. Jednocześnie dojrzałeś o jakieś sto metrów przed wami kilkanaście różnych samochodów zaparkowanych przy dużej willi, od strony której dochodziły was już odgłosy muzyki.
- Dystrykt 9, kurwa - odpowiedział rozglądając się po jakże malowniczej okolicy. Jakże ciekawie prezentowała się pośród biedy i zniszczenia willa.
- Dlaczego mam wrażenie, że właśnie w tej willi jest nasz wujaszek? Jakoś go sobie nie wyobrażam w gnijącej piwnicy - zaparkował pół auta na chodniku - Przypilnuj no auta by nie zmieniło się w pochodnię, bo stąd zadupcać na nogach jakoś nie mam ochoty - wyszedł za auta. Zmierzał powoli ku willi. W głowie mącił plan. Co miał niby powiedzieć? Będzie walić prosto z mostu. Cóż mu innego pozostaje. Jakie ma informacje? Że przybyli łowcy i chętnie się nimi zajmą. Ponoć Wujaszek był Gangrelem to była szansa, że się dogadają.
- Dlaczego mam wrażenie, że właśnie w tej willi jest nasz wujaszek? Jakoś go sobie nie wyobrażam w gnijącej piwnicy - zaparkował pół auta na chodniku - Przypilnuj no auta by nie zmieniło się w pochodnię, bo stąd zadupcać na nogach jakoś nie mam ochoty - wyszedł za auta. Zmierzał powoli ku willi. W głowie mącił plan. Co miał niby powiedzieć? Będzie walić prosto z mostu. Cóż mu innego pozostaje. Jakie ma informacje? Że przybyli łowcy i chętnie się nimi zajmą. Ponoć Wujaszek był Gangrelem to była szansa, że się dogadają.
[ Ilustracja ]
Biała, dwupiętrowa willa z szerokim, balkonowym tarasem, na rogach którego dumnie prężyły się gipsowe lwy, rozświetlona była wieloma światłami, w blasku których dobrze widziałeś rozgrywającą się na posesji balangę. Przy kilku długich, suto zastawionych stołach siedziało dobrze ponad czterdzieści osób, którym przygrywały skoczne dźwięki przedziwnej muzyki.
Przy bramie ubrany w ciemną skórę Rom przyjrzał ci się podejrzliwie.
- Słucham? - zapytał głosem, w którym słychać było charakterystyczny akcent.
Biała, dwupiętrowa willa z szerokim, balkonowym tarasem, na rogach którego dumnie prężyły się gipsowe lwy, rozświetlona była wieloma światłami, w blasku których dobrze widziałeś rozgrywającą się na posesji balangę. Przy kilku długich, suto zastawionych stołach siedziało dobrze ponad czterdzieści osób, którym przygrywały skoczne dźwięki przedziwnej muzyki.
Przy bramie ubrany w ciemną skórę Rom przyjrzał ci się podejrzliwie.
- Słucham? - zapytał głosem, w którym słychać było charakterystyczny akcent.
Przez chwilę odźwierny mierzył cię od stóp do głów nieufnym spojrzeniem, ostatecznie jednak skinął głową w kierunku podwórza i ruszył. Poszedłeś za nim, zbliżając się do rzędu zastawionych stołów. Cygan gestem nakazał ci zaczekać i zniknął gdzieś między gośćmi. Wrócił po minucie, w towarzystwie niskiego, pomarszczonego jak śliwka starca, który powitał cię szerokim, szczerbatym uśmiechem spod swych absurdalnie wielkich okularów.
- Zdhaje się, że chciał pan rozhmawiać ze mną. - powiedział przyjaźnie.
- Zdhaje się, że chciał pan rozhmawiać ze mną. - powiedział przyjaźnie.
- Owszem - odparł ściskając rękę Gangrela. Jako, że był to jego "gatunek" nie zmierzał Hammer owijać w bawełnę niczym Ventrue - W mieście sporo się dzieje. Z tego co wiem, pan, wraz z nijakim...Leninem współdzielicie miasto. Prędzej czy później dojdzie do jakiś rozruchów za pewne spowodowane będą przez Camarillę i ich pieprzoną politykę. Oferuję pomoc ze strony Sabatu - powiedział szczerze i bez ogródek.
Wujek Grga sięgnął pod połę marynarki i wyjął z niej cygaro. Niespiesznie przyciął je na końcu, odpalił, zaciągnął się głęboko parę razy i buchnął wielkim kłębem aromatycznego dymu, który skrył jego niewielką sylwetkę, nadając mu wygląd szczególnie szczerbatego i pokracznego dżinna.
- Camarilla nie rhuszyła palcem w sphrawie Sehona i nadal nie wyghląda, żeby coś się zmieniło. - powiedział spokojnie, patrząc na ciebie znad swoich kwadratowych okularów, a uśmiech nie znikał z jego twarzy. - Nie rhozumiem jednak, dlaczego Sabat, przez kthóry musieliśmy wykrwawiać się w całej tej aferze, miałby składać mi jakieś phropozycje. Albo dlaczego ja miałbym je przyjmować, panie...? - zakończył tak samo pogodnym tonem, jak na początku, zaciągając się ponownie, lecz mimo to czułeś, że stąpasz po cienkim lodzie.
- Camarilla nie rhuszyła palcem w sphrawie Sehona i nadal nie wyghląda, żeby coś się zmieniło. - powiedział spokojnie, patrząc na ciebie znad swoich kwadratowych okularów, a uśmiech nie znikał z jego twarzy. - Nie rhozumiem jednak, dlaczego Sabat, przez kthóry musieliśmy wykrwawiać się w całej tej aferze, miałby składać mi jakieś phropozycje. Albo dlaczego ja miałbym je przyjmować, panie...? - zakończył tak samo pogodnym tonem, jak na początku, zaciągając się ponownie, lecz mimo to czułeś, że stąpasz po cienkim lodzie.
Stąpał po cienkim lodzie i jeśli się przewróci to będzie po nim. Musiał zatem stąpać ostrożnie, ale i mocno obstawiać przy swoim - Cama może prowadzić ciche działania co byłoby do niej podobne. Nie wierzę, że tak po prostu sobie odpuści Łódź. Poza tym, jak pan myśli, ile ten status quo się utrzyma? Miesiąc, dwa, rok? Ktoś wreszcie przejąć władzę musi. Lenin, jeśli to ten Lenin co myślę, długo czekać nie będzie. Nienawidzę pierdolonych komuchów i jego osobę znam doskonale. Stworzy tu bastion komunizmu lub innego plugawego gówna, które ma w głowie. Musi jednak póki co, liczyć się z wami. Dostanie propozycję od Camy i nie zawaha się jej użyć. Będzie może nowym księciem? A jeśli nie, z pewnością będzie szychą - podszedł nieco bliżej mówiąc wciąż żarliwie i twardo - Ktoś osiągnie przewagę. Prędzej czy później. Teraz jest szansa, by to pan miał ku temu sposobność, gdy wszystko jest na równi. Druga taka może nie przyjść - powiedział dodając - Nie oczekuję żadnych przysiąg wobec Sabatu, a chociaż wolę współpracy na początku, by osiągnąć swoje cele - skończył.