Jednak po pewnym czasie, którego w tym stanie świadomości nie sposób odmierzyć, ciemność zmieniła się w smolistą, wszechogarniającą pustkę, w której zaczynałeś tonąć, zamiast odpływać w nią w spokoju.
[ Ilustracja ]
Widziałeś miasto.
Miasto pogrążone w mroku, ciemności. Jednak nie w nocy, gdyż nie było w niej gwiazd, a płaszczyzna nieba zdawała się być zastąpiona przez nieokreśloną próżnię, w którą aż strach było patrzeć, jakby w obawie przed "wypadnięciem do góry", wprost w nią. Wokół ciebie majaczyły zarysy budynków, kamienic, niewyraźne sylwetki ulic i chodników, fantomy ławek i latarni. Jednak nie była to ciemność, do której cię stworzono. Nie znajdowałeś w niej spokoju, pewności dzikiej bestii, udającej się na polowanie. Co ważniejsze - nie widziałeś w niej tak, jak działo się to zazwyczaj.
Poza tobą nie było nikogo, a jednak czułeś dziwną niepewność, obawę, przygnębienie. Czułeś chłód, sensację nieznaną ci od pewnego czasu, a także czyjąś obecność. Obecność, która zagrażała ci czymś więcej, niż śmiercią.
Krok... krok... stuk... krok... krok... stuk...
Gdzieś z głębi ulicy niosło się echo miarowego, spacerowego kroku, połączonego z czymś jeszcze, jakby uderzaniem kija czy laski o brukową kostkę. Rozejrzałeś się wokoło, wypatrując źródła dźwięków, jakiegoś przechodnia, ale nic nie dostrzegłeś. Echo dobiegało raz z przodu, raz z tyłu, to znów ze wszystkich kierunków jednocześnie. Odwróciłeś się po raz któryś, równie skołowany, co zaniepokojony, i ujrzałeś przed sobą zarys sylwetki mężczyzny. Melonik, frak (choć niemal wszystko skrywał absolutny mrok, skądś byłeś pewien, że są czarne), elegancka laska, na której się wspierał. Nie widziałeś twarzy, lecz czułeś na sobie jego milczące, dziwne spojrzenie.