Sesja VLa

Rok "nowego życia" spędzony na planecie Warszawa, wraz ze wszystkimi jej intrygami, blichtrem - zarówno dziennym jak i nocnym - oraz tysiącem innych, mniej lub bardziej upierdliwych dupereli, wystarczył, byś zyskał pewne rozeznanie w strukturze swej... heh... "Rodziny".
Z tego, co zdążyłeś zaobserwować, wysuwało się kilka wniosków. Pierwszy - Sabat i Camarillę łączy więcej, niż przyznaliby jedni i drudzy. Niczym partie polityczne jedni mają się za liberałów, drudzy za konserwatystów. Niby obie stoją do siebie w opozycji, ale tak samo kuszą młodych, głupich, niedoświadczonych, chciwych i ambitnych, których pragnienie na "więcej" jest ich jedynym atutem. Sposoby mogą być różne. jedni oferują bardzo wiele w stosunkowo krótkim czasie, w myśl zasady "co zabijesz - jest twoje". Bez zbędnych zasad, fałszywej moralności, teoretycznie bez skostniałych tradycji podległości starszym, mądrzejszym, zgrzybiałym idiotom. Drudzy kultywują w bardzo sztywnej formie coś, co ich zdaniem zasługuje na miano "wartości", "idei", godnych poświęceń i wyrzeczeń.
Gówno-kurwa-prawda. Nawet nie w tej kolejności.

Widziałeś, że Sabat urósł tu w siłę, zarówno w Warszawie, jak i całej Polsce. Widziałeś wielu podobnych tobie "szczeniaków", którzy jak ćmy do świecy zlatywali się do organizacji, licząc na ziszczenie marzeń rodem z "Blade'a Łowcy" i podobnych kretynizmów. Byli potrzebni starszyźnie, w końcu nowe państwo potrzebowało armii. A przynajmniej mięsa armatniego.
Poruszałeś się między tymi machinacjami, jak dotąd bez szwanku. Książę Radziwiłł, nominalny zwierzchnik Rodziny w tym kraju, był tylko starym, tremerskim durniem, którym kręcili jak chcieli znaczniejsi oficjele Sabatu. Wiedziałeś też, że mniej więcej w tym czasie, w którym wkroczyłeś do tego mrocznego świata, opuścił go ktoś bardzo, bardzo znaczny, a wraz z jego odejściem posypało się wszystko i wszędzie.

Niejaki Sehon, rzekomo najstarszy Kainita w tej części świata, a na pewno Europy, dokonał rewolty w Łodzi, mieście słynącym z przedziwnej równowagi między wampirami, wilkołakami i magami. Ów Sehon okazał się być kimś na tyle mocarnym, że trzymał za jaja zarówno Sabat, który ochoczo usiłował podpiąć się pod jego niejasne pomysły i plany, jak i Camarillę, która wraz z rozpoczęciem prawdziwiej wojny, jaka rozegrała się w Łodzi po jego rewolcie, spieprzyła z tych terenów, pozostawiając sojuszników i wrogów Sehona samym sobie.
Właśnie rok temu Sehon zginął, a jego śmierć odbiła się szerokim echem po całej Europie. Sabat bardzo szybko postanowił skorzystać z owoców jego pracy - jakakolwiek by ona nie była - i obsadził najważniejsze miasta swoimi ludźmi. Jednak w Łodzi kotłowało się nadal, a starszyzna wyraźnie denerwowała się brakiem informacji o tym jak dokładnie udało się go zgładzić, komu się to udało i jaką ten ktoś ma cenę. Właśnie z tego powodu dwa dni temu po raz pierwszy wziąłeś udział w oficjalnej, zgodnej ze starą etykietą audiencji u księcia. Nie udzielano jej jednak tobie, miałeś jedynie obserwować.

Na audiencję w najgłębszych podziemiach Pałacu Kultury zaproszono dwie osoby - jakiegoś księdza nazwiskiem Marius Korothir oraz dziwnego faceta, który nie odezwał się ani razu. Jak się później dowiedziałeś, to właśnie oni zabili Sehona. Ksiądz był Malkavianem, jego towarzysz - magiem. Po krótkim wprowadzeniu pod adresem księdza skierowano serię pytań dotyczących okoliczności śmierci Sehona, całej bitwy, która się przy tej okazji rozegrała oraz ich osobistego zaangażowania. Na te pytania Marius odpowiadał tak zdawkowo, jak tylko było możliwe. Wyraźnie nie życzył sobie, by jego rozmówcy wiedzieli cokolwiek, co mogłoby w choć trochę istotnym stopniu zmniejszyć ich niewiedzę. Kolejny interesujący moment dotyczył obecnej sytuacji łódzkiej Rodziny, tego kto stoi lub może stanąć na jej czele, jak rysuje się schemat politycznych zależności wampirów po rzeczonej rozpierdusze. Tutaj ksiądz stwierdził z rozbrajającą szczerością, że nie wie i nic go to nie obchodzi. Wywołało to lekką konsternację wśród obecnych, w wyniku której padło pytanie, po co w takim razie w ogóle tu przyjechał. Marius odparł, że również się nad tym zastanawia. Moment ostatni, poprzedzony krótką wymianą zdań na stronie między Księciem a jego doradcami, zaowocował subtelną sugestią, by duchowny zechciał rozważyć możliwość przypomnienia sobie tych rzeczy, których - jak twierdzi - nie pamięta, bo przecież dobrze by było, by ktoś, kto może stanąć na czele łódzkiej Rodziny był dobrze zorientowany w jej problemach i wydarzeniach, zwłaszcza jeśli był ich istotnym elementem. Na tę propozycję Malkavian odpowiedział bezceremonialnym wyśmianiem oferty i oferującego.

To był koniec rozmowy. Ksiądz skłonił się lekko i wyszedł, wraz ze swoim znudzonym kolegą. Właśnie wtedy zobaczyłeś wśród starszych coś więcej, niż irytację czy gniew. Niepewność, może wręcz... strach?
Następnej nocy polecono ci udać się do Łodzi. Inne źródła donosiły, że obecnie w mieście liczą się dwie frakcje, obie tworzone przez Gangreli. Jedna skupiała się wokół społeczności łódzkich cyganów, druga miała charakter rewolucyjno-anarchistyczny i miał przewodzić jej ktoś o wdzięcznej ksywie Lenin. Miałeś sprawdzić jak mają się tam sprawy, jak wygląda ta rywalizacja, kto jest silniejszy, kto bardziej nada się do negocjacji i współpracy. Kogo kupić, zastraszyć, przekonać. A gdybyś nadarzyła się okazja - kto byłby w stanie pomóc w usunięciu pewnego niewygodnego księdza.

[ Ilustracja ]

Tak oto jechałeś pustą autostradą między Warszawą a Łodzią, wygodnie przecinając noc, w której zdawałeś się być jedynym użytkownikiem ruchu. Z radia dobiegały dźwięki nocnej audycji jakiejś rockowej stacji, a przed tobą na poboczu wyrastał właśnie znak, że od celu podróży dzieli cię jeszcze 60 kilometrów.

[Markę samochodu oraz zawartość ewentualnego bagażu pozostawiam Tobie ]
60 kilometrów, czyli jeszcze około pół godziny drogi" obliczał w myślach i spojrzał na licznik. Wskazywał około 160 km/h. Michał zawsze był ostrożnym kierowcą. Za życia jak i po śmierci. Lecący w stacji Ozzy drażnił go. Nie przepadał za tym wokalistą. Szczególnie za jego głosem. Pozostało mu czekań na zakończenie tracka w oczekiwaniu na coś lepszego. Żywszego.
Były skinhead poruszał się fordem focusem wersja standardowa, zatem miejsca na narty nie miał...za to miał w plecaku co najważniejsze rzeczy. Ciuchy, amunicję oraz krew w termosie Broń w postaci pistoletu 9mm miał na wyciągnięcie ręki. Tak samo jak nóż wojskowy. Wszystko w zależności od sytuacji. Nie spodziewał się jednak problemów. Przynajmniej nie na autostradzie. Lepsze uzbrojenie być może dostanie w Łodzi. Co prawda nie miał tam na zadanie rozwalanie wszystko co się rusza i nie należy do Sabatu, lecz różnie to mogło być.
Teraz rozkoszował się jazdą miłą i przyjemną. Przyśpieszył do prawie 200 km/h. Więcej nie ryzykował. Nie chciał aby auto się rozleciało, a on wraz z nim.
Jestem Wampirem.
Jestem jedynym istniejącym Bogiem.
Jestem dumny z tego, iż żeruję na ludziach i oddaję honor moim zwierzęcym instynktom.
[ Ilustracja ]

Gdy depnąłeś do dechy, Ozzy zakończył swoje starania, ustępując miejsca nieco mocniejszym rytmom. Równie szybko dystans dzielący cię od miasta ustępował szybkości, która teraz stawała się odczuwalna nawet z wnętrza samochodu. Ten stan sprzyjał także swobodnemu przepływowi myśli, który pozwalał na przypominanie rozmaitych rzeczy.
Jeszcze przed wyjazdem widziałeś, że z miasta wybywa kilku "Dzikich", Brujah z gangu motocyklowego należącego do sfory. Nie lubiłeś typów, mówiąc oględnie. Wszystkimi łańcuchami, którymi obwieszały się te brudasy, można by było obdzielić stado krów. Przeszło ci przez myśl, że może mieć to jakiś związek z twoją wycieczką. Ty nie miałeś rozwalać wszystkiego, co się rusza, ale oni... Jednego pamiętałeś aż zbyt dobrze, z pewnej tragicznej w skutkach "ustawki" 20 na 5, sprzed ponad roku...
Swoją drogą - ciekawe, że dotąd Sabat nie zdołał podporządkować sobie centrum kraju. Popytałeś tu i tam, dowiadując się, że owszem, próbowali parę lat temu. Za pośrednictwem pewnego starego Tzimisca z Rumunii usiłowali poprzestawiać polityczne klocki w regionie. Cóż, nie udało się, skończyły się próby, skończył się Tzmisc, a wokół wszystkiego ponownie pojawiło się nazwisko księdza, a także wzmianki o łódzkich wilkołakach.
Nie ulegało wątpliwości - czekało cię mocno popieprzone miasto.
Słyszał kiedyś ten zespół u kumpla. Niezły, ale nie jego klimaty. Szybciej spotka go śmierć ostateczna, niż usłyszy w radiu jego ulubiony gatunek czyli rock against communism. W głowie miał jeden kawałek, który idealnie pasował do tego, co go czekało. Taka muzyka jest jednak zbyt nacjonalistyczna, patriotyczna, antysemicka i rasistowska, a Polska to przecież taki zacny pod względem tolerancji kraj...
Nie przepadał za nimi, lecz to sfora i póki oni nie złamali zasad oddania Sabatowi i on nie miał ku temu chęci. Lojalność względem Sabatu jest tu na miejscu pierwszym. Ewentualnie dzieli podium z nienawiścią do Camarilli. W jedności siła. Tego nauczył się za życia jako skinhead. Podobno amerykański Sabat znacznie osłabił swoje tam wpływy z powodu walki wewnętrznych. Walka o władzę. Nie wyobrażał sobie siebie by miał coś takiego zrobić. Aczkolwiek..."nigdy nie mów nigdy".
Nie ma wątpliwości, że Europa Wschodnia to dziki rejon. Nie ma cienia wątpliwości, że Zachód należy do Camy, to ich serce, lecz Wschód zawsze się opierał zarówno Camie jak i Sabatowi. Polska nie była tu wyjątkiem.
"Dziki kraj" - pomyślał uśmiechając się ironiczne.
Jestem Wampirem.
Jestem jedynym istniejącym Bogiem.
Jestem dumny z tego, iż żeruję na ludziach i oddaję honor moim zwierzęcym instynktom.
Ciągle cisnąć do dechy pokonywałeś kolejne metry jezdni, dostrzegając na horyzoncie zarys stacji benzynowej. Radio zatrzeszczało, na moment zrywając audycję, gdy najwyraźniej zgubiłeś sygnał, jak to często zdarza się na trasie. Wyregulowałeś skalę, próbując znaleźć stację i wtedy uderzyło cię to:

[ Ilustracja ]

LISTA PRZEBOJÓW RADIA MA-RYJAAAAA!!!!

Ze strachu i obrzydzenia o mało nie puściłeś kierownicy, desperacko usiłując znaleźć inną częstotliwość. Coś musiało być w plotkach o tym, jakoby ojciec dyrektor wykupił dawno temu od Rosjan dawne pasma KGB, bo...
Kątem oka dostrzegłeś coś na drodze.
Depnąłeś po hamulcach, o mało nie rozwalając sobie łba o kierownicę. Za późno. Niewyraźny, ludzki kształt, przetoczył się po masce, szybie, dachu i zniknął gdzieś za bagażnikiem.
- Kurwa! - niebywale treściwie i krótko przedstawił swoje zdanie na temat zaistniałego zdarzenia. Kiedy wreszcie wyhamował auto natychmiast z niego wyszedł szukając...tego czegoś, a raczej tego co z tego człowieka zostało.
Zakładając, że był to człowiek.
Jestem Wampirem.
Jestem jedynym istniejącym Bogiem.
Jestem dumny z tego, iż żeruję na ludziach i oddaję honor moim zwierzęcym instynktom.
Potrącony ktoś leżał kilkanaście metrów dalej, nie ruszając się. Podszedłeś i zobaczyłeś rozdartą skórzaną kurtkę, porozrywane spodnie i jeszcze bardziej porozrywane ciało. Twarz była w strzępach, co dostrzegałeś nawet w ciemności drogi. Czułeś lekki zapach krwi, jednak nie widziałeś dokładnie kim jest ani w jakim dokładnie stanie jest ów facet (tyle mogłeś stwierdzić), bo ciemno i głucho wszędzie. Stawiałeś jednak dolary przeciw orzechom, że koleś swoją barkę pozostawił już na brzegu.
- Szlag...szlag...szlag! - złorzeczył pod nosem co ma zrobić z trupem. Niemożliwym było przeżycie uderzenia pokroju 200km/h, więc nie bawił się w sprawdzanie życiowych oznak. Miał dwa wyjścia. Cisnąć truchło do najbliższego rowu i pojechać dalej lub wrzucić go do bagażnika i pozbyć się gdzieś w Łodzi. Jednakże wyciekająca krew z bagażnika trudna byłby do pomylenia z cieknącym olejem. Mógł też teoretycznie zrobił anonimowy donos, ale to raczej były najgłupszy z pomysłów.
Przypomniał sobie jednak, że ma w bagażniku koc. Całkiem spory. Mógł owinąć ciało dzięki czemu krew zabrudziła by koc, a ciało popłynęło by Nerem, gdy dojedzie do Łodzi.
To był pomysł.
Kim jest...a raczej był delikwent sprawdzać będzie potem. Robienie tego na środku autostrady to kiepski pomysł.
Wziął się do dzieła.
Autem wycofał w pobliże truposza.
Rzeczy z bagażnika przerzucił na tylne siedzenia.
Prędko owinął mężczyznę jako tako kocem i wcisnął do bagażnika. Zamknął bagażnik i pojechał dalej.
Wyłączył przy tym radio zwłaszcza, że leciało lista Radia Maryi, która szczęścia nie przyniosła ani Gangrelowi, ani nowemu koledze.
Jestem Wampirem.
Jestem jedynym istniejącym Bogiem.
Jestem dumny z tego, iż żeruję na ludziach i oddaję honor moim zwierzęcym instynktom.
Zrobiłeś wszystko tak, jak planowałeś. Poza jedną rzeczą.
Gdy wrzucałeś owiniętego w koc sztywniaka do bagażnika, ten jęknął i zawołał ochryple:
- Czekaj... kurwo jebana... Urwę ci łeb i nasram do środka...
"Chyba nic mnie już nie zdziwi"- zjechał na pobocze. Wziął do ręki pistolet podszedł do bagażnika.
- Zanim to zrobisz łeb ci odstrzelę- powiedział wiedząc już, że ma w bagażniku kogoś kto śmiertelnikiem nie był. Musiał zachować ostrożność.
- Gadaj ktoś ty - odbezpieczył giwerę odpowiednio głośno by usłyszał, że nie żartuje ze strzelaniem. Amunicja była posrebrzana przez co nieumarły mógł zadawać bolesne strzały. Może nie na tyle by natychmiast zabić, bo tutaj przydałaby się dwururka, lecz siła ataku z tej odległości może unieszkodliwić napastnika by dokończyć dzieła czymś ostrym... np. wojskowym nożem, który posiadał u boku.
Jestem Wampirem.
Jestem jedynym istniejącym Bogiem.
Jestem dumny z tego, iż żeruję na ludziach i oddaję honor moim zwierzęcym instynktom.
- Khe, khe... Landryn, kurwa. A kto? Twoja jebana babcia...? - wychrypiał "pasażer", niemrawo wygrzebując się z koca. Przyjrzałeś mu się dokładniej i rozpoznałeś w nim znanego ci Brujaha z "Dzikich", choć bardziej dzięki tatuażom i resztkom ubrania, niż twarzy, z której zostało lewe oko i połowa żuchwy, jeśli nie liczyć kilku ochłapów skóry dyndających na gołej kości.
- Pierdoleni... Khe... eeee.... - zajęczał i spuchł, obracając łbem nieprzytomnie jak na w pół śnięta ryba. Musiał stracić mnóstwo krwi. Aż nie do wiary, że jeszcze żył. To znaczy nie żył, ale no... Wiadomo. Zobaczyłeś też, że do takiego stanu nie mogło go doprowadzić zderzenie z tobą. Cały prawy bok był wyrwany, sugerując niezawodnie jakąś ranę postrzałową. Brujah i ich oporność, kurwa jego mać.
- Nawet moja jebana babcia lepiej się trzyma - odparł i natychmiast zabezpieczył gnata chowając go z tyłu spodni.
- Zamknij gębę, nie ruszaj się bo zaraz stracisz kolejną część ciała, a ja będę musiał sprzątać całe to gówno - powiedziawszy to ruszył na tył siedzenia i wziął z termosu zimne opakowanie krwi. Miał 3 paczki ułożone w lodzie. Otworzył ją i przelał całą zawartość do grubego i dużego kufla wyciągniętego z plecaka. Było to mniej więcej pół litra krwi.
Wrócił do pasażera - Mam tu nieco krwi. Powinno wystarczyć byś nie padł mi w tej chwili - odchylił mu trochę głowę, by mógł swobodnie pić.
Jestem Wampirem.
Jestem jedynym istniejącym Bogiem.
Jestem dumny z tego, iż żeruję na ludziach i oddaję honor moim zwierzęcym instynktom.
Brujah wypił nieporadnie, choć łapczywie. Gdy tylko skończył odetchnął głęboko, choć nie próbował wstać.
- Dorwali nas łowcy. Ja pierdolę, daliśmy się wyruchać jak stado baranów. Dwóch ich było, jechali Firebirdem, jakąś godzinę temu. Było nas pięciu, zostałem chyba tylko ja. Odstrzelili nas w drodze, jeden wpadł na drugiego... - machnął żałośnie ręką, a potem zajęczał boleśnie. - Kurwie syny, mój piękny Roadking... - byłeś pewny, że gdyby mógł, to by się popłakał, ale z okiem wiszącym na szypułce było to co najmniej problematyczne.
- Skurwiele - skomentował treściwie.
- Z pewnością są już w Łodzi. Akurat też tam jadę. Jeśli tam są, dorwiemy kutasów i zapłacą nam za śmierć naszych - zapewnił druha - Ale teraz lepiej nie wstawaj, leż tutaj i się regeneruj. Wyglądając jak kupa gówna zabijesz ich, ale najwyżej śmiechem - rzekł jak na miłego Gangrela przystało, czyli kurewsko uprzejmie, ale szczerze - Na miejsce pasażera z wiszącymi kikutami Cię nie posadzę. Dojedziemy do Łodzi to załatwię jakieś żarcie... chyba że...- popatrzył w stronę stacji. Diabelski pomysł przyszedł mu do głowy -... wpadniemy do McDonalda?- wyszczerzył uśmiech, który bynajmniej nie należał do ciepłych.
Jestem Wampirem.
Jestem jedynym istniejącym Bogiem.
Jestem dumny z tego, iż żeruję na ludziach i oddaję honor moim zwierzęcym instynktom.
Landryn skrzywił się, a po tonie głosu poznałeś, że próbował się uśmiechnąć.
- Hehe... ponoć nic, co podają przez okno w samochodzie nie jest jedzeniem. Ale chętnie... o ile nie ma tam glin. Rozpierducha była zaraz za stacją... może... przesłuchują świadków... albo coś.
- Tego byś zjadł - odparł - A jeśli są tam gliny, to dupa z świeżej krwi - pokręcił nosem z niezadowolenia. Świeża krew o wiele lepiej pomaga wampirom w regeneracji fizycznych ran - Do Łodzi już blisko. Zepnij poślady, twardzielu. Focus nie ma najwygodniejszego bagażnika - powiedział po czym zabierał się do zamknięcia tyłu auta - A, i wsadź, kurwa, to oko na miejsce bo się porzygam - zacharczał ironicznie co miało dać znak, że żart mu się spodobał. Zamknął ostrożnie bagażnik co by nie upierdzielić jakieś części Landryny i powędrował za kierownicę. Ruszył autostradą dozwoloną prędkością kierując swoje spojrzenie w okolice stacji.
Jestem Wampirem.
Jestem jedynym istniejącym Bogiem.
Jestem dumny z tego, iż żeruję na ludziach i oddaję honor moim zwierzęcym instynktom.
Sam Statoil nie wyróżniał się niczym szczególnym na tle nocnego nieba. Jednak w pewnej odległości od niego, na oko 200-300 metrów, mrygały ostrzegawczo koguty radioli. Gdy podjechałeś nieco bliżej, zauważyłeś też karetkę, która akurat odjeżdżała niespiesznie z miejsca zdarzenia, na którym nie było nic poza pięcioma porozrzucanymi po jezdni, zdezelowanymi harleyami.
- Są psy. Jedziemy do Łodzi - powiedział po czym odruchowo spojrzał na wskaźnik paliwa. Wszakże był koło stacji, a pomimo bliskości miasta docelowego nie miał zamiaru jechać na rezerwach, lub co gorsza, paść gdzieś i oczekiwaniu na dobroczyńce dzielącego się drogim paliwem, niczym Żydzi oczekujący mesjasza.
Jestem Wampirem.
Jestem jedynym istniejącym Bogiem.
Jestem dumny z tego, iż żeruję na ludziach i oddaję honor moim zwierzęcym instynktom.
Kontrolka wskazywała, że masz jeszcze około 1/5 baku, co spokojnie powinno wystarczyć na dojechanie do celu.
Po jakichś 20 minutach zobaczyłeś obrzeża miasta, wraz z jego nocną, przytłumioną poświatą. Ciężkie, mroczne sylwetki osiedli i dalszych zabudowań majaczyły na horyzoncie i już od samego wjazdu do miasta zrobiło ci się jakby ciężej na sercu i umyśle, zupełnie jakby to ciebie ktoś rozsmarował wcześniej po asfalcie. Spojrzałeś na zegarek - dochodziło w pół do czwartej, a na atramentowym horyzoncie zaczęły pojawiać się nieśmiało pierwsze odznaki dnia, który miał pojawić się za jakąś godzinę - półtorej.
- Dojeżdżamy - poinformował Gangrel swojego rannego towarzysza. W głowie szukał miejsca, gdzie się zatrzymają na dzień. Łodź nie była pod kontrolą Sabatu, więc nie posiadała stałej Świątyni. Z tego co pamiętał istnieje łódzkie Elizjum w jakimś klubie. "Katedra, Cathedrya" czy jakoś się nazywała. Zapyta na miejscu. Przy odpowiedniej zapłacie nocują takie przybłędy jak oni. Istnieją też kanały, ale smród nie pomoże mu w uzyskaniu informacji. Przez głowę przeszła mu też inna myśl. Towarzysz. Być może on miał kontakty w Łodzi.
- Hej, Landryna, żyjesz? - zaśmiał się pod nosem. "Żyjesz" brzmi tak...bluźnierczo - Znasz może kogoś kto by nas przekimał na dzień?
Jestem Wampirem.
Jestem jedynym istniejącym Bogiem.
Jestem dumny z tego, iż żeruję na ludziach i oddaję honor moim zwierzęcym instynktom.
← Sesja WoD
Wczytywanie...