Sesja eimyra
- C... Co?! - obróciła się raptownie. - Czyś ty z drzewa spadł?! Teraz mnie jeszcze do Warszawy wysyła. Zastanawiałeś się kiedyś dlaczego nie masz kobiety, Ciaran? - zasyczała jadowicie. - Lepiej powiedz jaki jest dalszy plan wycieczki, zamiast dalej pieprzyć trzy po trzy. - zakończyła tonem świadczącym o tym, jak wielka łaska spotyka cię wraz z faktem, że jeszcze chce z tobą rozmawiać.
- Zamierzamy wejść do paszczy lwa i kopnąć go w migdałki. Jeśli się powiedzie, zatrzymamy to cholerstwo. Nie wiem czy się przysłuchiwałaś, ale chcemy zniszczyć, a jeszcze lepiej zamienić działanie na przeciwne tego, co daje Fabrykantowi jego moc. Wyobrażasz sobie, jak będzie wyglądało takie miejsce i jak w takim miejscu możemy oboje skończyć. - starałem się ukryć, jaką satysfakcję sprawiło mi zmanipulowanie jej - przynajmniej na tyle na ile mogłe to zrobić - Dlatego przypominam Ci, co możesz zrobić, gdybyś zosatła sama. Nie jestem twoim właścicielem, powtarzasz to wystarczająco często.
- Długo-nie długo. - przedrzeźniała cię. - Dla mnie to pojęcia inne, niż dla ciebie. Ale bez obaw, nie wyskoczę nagle na zakupy. A ty się prześpij może, co? - dodała jakby łagodniej. - Marnie bo marnie, ale zawsze coś. - rozmyła się w powietrzu, na odchodnym puszczając do ciebie oko.
Jak powiedziała, tak zrobiłeś, a jak zrobiłeś, tak zasnąłeś. Tym razem nie męczyły cię żadne pojebane wizje żadnych pojebanych ludzi (ani innego metafizycznego ustrojstwa). Obudziłeś się po dwóch godzinach, czując piach w oczach i suchość w ustach, w sam raz by usłyszeć pukanie do drzwi.
- Jesteś gotowy? Jedziemy za moment. - stłumiony głos należał niezawodnie do którejś z Mojr.
- Jesteś gotowy? Jedziemy za moment. - stłumiony głos należał niezawodnie do którejś z Mojr.
-Umgszyj scharachuro. - wybełkotałem, ale zaraz potem już przytomniej - Zaraz!
Zebrałem się na tyle prędko na ile mogłem. Wstąpiłem do łazienki, żeby chociaż przemyć twarz i napić się nieco wody. Wychodząc, podałem karty staruszce z uśmiechem. Może zapewniły mi to karty, nie zaprzeczam, ale to nie one mnie przekonały, żeby jeszcze trochę odpocząć. Chyba tego było mi bardziej wstyd. Chociaż może... Nie byłem dobry w odczytywaniu swoich relacji z kobietami. Zwłaszcza, gdy te kobiety bezustannie przytulały się do mojego uda i pachniały metaliczną wonią spalonego prochu.
Zebrałem się na tyle prędko na ile mogłem. Wstąpiłem do łazienki, żeby chociaż przemyć twarz i napić się nieco wody. Wychodząc, podałem karty staruszce z uśmiechem. Może zapewniły mi to karty, nie zaprzeczam, ale to nie one mnie przekonały, żeby jeszcze trochę odpocząć. Chyba tego było mi bardziej wstyd. Chociaż może... Nie byłem dobry w odczytywaniu swoich relacji z kobietami. Zwłaszcza, gdy te kobiety bezustannie przytulały się do mojego uda i pachniały metaliczną wonią spalonego prochu.
[Zabierasz w końcu te karty, czy zostawiasz?]
W pierwszej sali przed schodami zastałeś już całą "starszyznę" oraz Grohmana, w pełni rozbudzonych i rozmawiających przyciszonymi głosami. Cała piątka zwróciła się w twoją stronę.
- Dzień dobry. Gotów? - powitał i zapytał cię Nikodem, prawdziwie karawaniarskim tonem.
W pierwszej sali przed schodami zastałeś już całą "starszyznę" oraz Grohmana, w pełni rozbudzonych i rozmawiających przyciszonymi głosami. Cała piątka zwróciła się w twoją stronę.
- Dzień dobry. Gotów? - powitał i zapytał cię Nikodem, prawdziwie karawaniarskim tonem.
- Pan Stanisław zdecydował się dołączyć do panów. Siostry wolą się nie rozdzielać, o ile nie ma względem tego obiekcji. - odpowiedział Nikodem, zaś widząc twoją pytającą minę dodał: - Staszek, Wirtualny. Czeka na zewnątrz. Nie ma co tracić czasu, pan Grohman zawiezie was swoim samochodem. Powodzenia. - podał rękę Grohmanowi, skłonił się wychodzącym przodem prukwom, na koniec uścisnął dłoń tobie. Poczułeś, że przy tej okazji wcisnął ci coś miękkiego. Spojrzałeś - czarne pióro.
- Tak na wszelki wypadek. - szepnął. - Jeżeli będziecie potrzebować mojej pomocy, wystarczy je spalić.
- Tak na wszelki wypadek. - szepnął. - Jeżeli będziecie potrzebować mojej pomocy, wystarczy je spalić.
Przyjąłem pióro bez słowa, ale wiedziałem, że paląc je prawdopodobnie wydam na niego wyrok śmierci. I że zapewne będzie taki moment, w którym nie będzie oczywiste co powinienem z nim zrobić.
Przepuściłem Grohmana w drzwiach i podążyłem za nim. Nie miałem pojęcia w którym kierunku powinniśmy się udać, więc pozwoliłem im się prowadzić i zająłem się obserwacjami. Siadając z tyłu i kładąc obok siebie torbę z karabinem, na kolanach zaś moją torbę zakładaną przez ramię, aktualnie mieszczącą księgę i wszystkie magazynki, które przywiozłem z Warszawy. Pióro schowałem do wewnętrznej kieszeni marynarki.
Wcześniej zdążyłem zlustrować Staszka. Teraz już tylko czekałem na koniec podróży.
Przepuściłem Grohmana w drzwiach i podążyłem za nim. Nie miałem pojęcia w którym kierunku powinniśmy się udać, więc pozwoliłem im się prowadzić i zająłem się obserwacjami. Siadając z tyłu i kładąc obok siebie torbę z karabinem, na kolanach zaś moją torbę zakładaną przez ramię, aktualnie mieszczącą księgę i wszystkie magazynki, które przywiozłem z Warszawy. Pióro schowałem do wewnętrznej kieszeni marynarki.
Wcześniej zdążyłem zlustrować Staszka. Teraz już tylko czekałem na koniec podróży.
Wirtualny kiwnął ci tylko głową na powitanie, a potem usiadł wraz z tobą na tylnym siedzeniu nowej "Sonaty", zagłębiwszy się w coś, co robił na swoim laptopie. Ten wyglądał bardziej, jak pancerna waliza - mały ekran i klawisze, gruba, metalowa obudowa, uchwyt do przenoszenia. Napieprzał w klawisze jak pojebany. Jechaliście około dwudziestu minut, starając się omijać tworzące się wcześnie korki. Gdy dojechaliście na miejsce, zostawiając nieco w tyle większe skupiska ludności i osiedla.
[ Ilustracja ]
Zauważyłeś, że niebo nad tym obszarem jest ciemniejsze, jakby nie docierał tu brzask wschodzącego słońca. Gdzie nie spojrzeć dostrzegałeś plątaninę szyn, technicznych torów, starych i nowych składów, których wagony świadczyły niekiedy o niszczącym wpływie czasu.
Przyjrzałeś się wielkiemu zegarowi, umiejscowionemu dobre dziesięć metrów nad tobą, pod dachem wielkiej hali zajezdni, której wnętrze skryte było w nieprzeniknionej ciemności. Jego dźwięk rozlał się po okolicy powolnym, ospałym kurantem. Jego wskazówki cofały się w szaleńczym tempie, odmierzając czas w sposób, który wymykał się twoim domysłom.
Zarówno od zegara jak i z głębi hali dobiegały cię mechaniczne echa pracujących maszyn, jakby trybów, kół zębatych czy łańcuchów. Dostrzegałeś też niewyraźne światła, jakby jakaś maszyneria co jakiś czas budziła się i gasła, na moment oświetlając uśpione wagony tramwajów.
[ Ilustracja ]
Zauważyłeś, że niebo nad tym obszarem jest ciemniejsze, jakby nie docierał tu brzask wschodzącego słońca. Gdzie nie spojrzeć dostrzegałeś plątaninę szyn, technicznych torów, starych i nowych składów, których wagony świadczyły niekiedy o niszczącym wpływie czasu.
Przyjrzałeś się wielkiemu zegarowi, umiejscowionemu dobre dziesięć metrów nad tobą, pod dachem wielkiej hali zajezdni, której wnętrze skryte było w nieprzeniknionej ciemności. Jego dźwięk rozlał się po okolicy powolnym, ospałym kurantem. Jego wskazówki cofały się w szaleńczym tempie, odmierzając czas w sposób, który wymykał się twoim domysłom.
Zarówno od zegara jak i z głębi hali dobiegały cię mechaniczne echa pracujących maszyn, jakby trybów, kół zębatych czy łańcuchów. Dostrzegałeś też niewyraźne światła, jakby jakaś maszyneria co jakiś czas budziła się i gasła, na moment oświetlając uśpione wagony tramwajów.
- Tak, to tutaj. - potwierdził Grohman. - Rzeczą kluczową dla naszego działania będzie odnalezienie ogniska wszystkich równań wzmacniających Fabrykanta, co zapewne nie jest problemem łatwym do rozwiązania...
- Zaaara, zaara... - wpadł mu w słowo Staszek, swym lekceważącym tonem i ogólną powierzchownością widocznie zbijając Eteryka z pantałyku. Usiadł po turecku na ziemi i położył sobie laptop na kolanach.
- Zaraz sprawdziiimy... Kurwa, bateria pada. Za dużo expienia dzisiaj, eh... - pogrzebał w pokrowcu i wyjął z niego ładowarkę, której jeden koniec podłączył pod sprzęt, a drugi wetknął w gołą glebę. Ekran rozświetlił się, pokazując obrazek ładującej się baterii.
- No, tak lepiej. Już sprawdzam gdzie musimy leźć... - powiedział pod nosem, napieprzając po klawiszach i przeglądając rzędy dziwnych znaków w otwartej konsoli. Po parunastu sekundach wskazał palcem na dach budynku.
- Wychodzi na to, że owo coś, co zasila tego demonosehona znajdziemy w pobliżu tamtego zegara. Pewnie jest tam jakiś zajebiście duży strych, albo co...
Grohman poprawił okulary na nosie. - Cóż, w takim razie na górę.
Idąc w krok za nim wszedłeś do hali, jeszcze wyraźnie słysząc i widząc to, co działo się w jej wnętrzu. Wszystkie zwrotnice szczękały i przestawiały się same co jakiś czas. Nad poszczególnymi wagonami co chwilę gasły i rozjaśniały się błyski spięć, które iskrzyły się między pantografami i trakcją. Same wagony również ożywiały się i zamierały w przedziwnym porządku, jednak tym, co budziło największe zdziwienie, były ogromne tryby i przekładnie, pokrywające zarówno obie wielkie ściany boczne, jak i dach zajezdni. Widziałeś koła zębate o średnicy kilkunastu metrów, poruszane przez ogromne, okrętowe łańcuchy. Poczułeś, że jesteś we wnętrzu gigantycznej maszyny.
Rozglądając się w ciemnościach dostrzegłeś dwie drogi prowadzące wyżej - schody technologiczne umiejscowione przy każdej ze ścian. Jedne ginęły w ścianie po prawo, za jednym z wielkich trybów, które odsłaniając się odsłaniało coś na kształt wejścia, drugie, w ścianie po lewo, kończyły się w dużej tarczy zegara.
- Zaaara, zaara... - wpadł mu w słowo Staszek, swym lekceważącym tonem i ogólną powierzchownością widocznie zbijając Eteryka z pantałyku. Usiadł po turecku na ziemi i położył sobie laptop na kolanach.
- Zaraz sprawdziiimy... Kurwa, bateria pada. Za dużo expienia dzisiaj, eh... - pogrzebał w pokrowcu i wyjął z niego ładowarkę, której jeden koniec podłączył pod sprzęt, a drugi wetknął w gołą glebę. Ekran rozświetlił się, pokazując obrazek ładującej się baterii.
- No, tak lepiej. Już sprawdzam gdzie musimy leźć... - powiedział pod nosem, napieprzając po klawiszach i przeglądając rzędy dziwnych znaków w otwartej konsoli. Po parunastu sekundach wskazał palcem na dach budynku.
- Wychodzi na to, że owo coś, co zasila tego demonosehona znajdziemy w pobliżu tamtego zegara. Pewnie jest tam jakiś zajebiście duży strych, albo co...
Grohman poprawił okulary na nosie. - Cóż, w takim razie na górę.
Idąc w krok za nim wszedłeś do hali, jeszcze wyraźnie słysząc i widząc to, co działo się w jej wnętrzu. Wszystkie zwrotnice szczękały i przestawiały się same co jakiś czas. Nad poszczególnymi wagonami co chwilę gasły i rozjaśniały się błyski spięć, które iskrzyły się między pantografami i trakcją. Same wagony również ożywiały się i zamierały w przedziwnym porządku, jednak tym, co budziło największe zdziwienie, były ogromne tryby i przekładnie, pokrywające zarówno obie wielkie ściany boczne, jak i dach zajezdni. Widziałeś koła zębate o średnicy kilkunastu metrów, poruszane przez ogromne, okrętowe łańcuchy. Poczułeś, że jesteś we wnętrzu gigantycznej maszyny.
Rozglądając się w ciemnościach dostrzegłeś dwie drogi prowadzące wyżej - schody technologiczne umiejscowione przy każdej ze ścian. Jedne ginęły w ścianie po prawo, za jednym z wielkich trybów, które odsłaniając się odsłaniało coś na kształt wejścia, drugie, w ścianie po lewo, kończyły się w dużej tarczy zegara.
Gdy Staszek zaczął bawić się swoim komputerkiem, poświęciłem ten czas na złożenie Blasera w jeden gotowy do strzału karabin.
- Któryś z was umie się tym posługiwać? - wyciągnąłem broń w ich stronę, nie licząc zbytnio na ich inicjatywę. Gdyby wzięli, mogłem się z nią rozstać i mieć swiadomość, że oni również są uzbrojeni. Jeśli jednak odmówili, przewieszam ją przez ramię, na krzyż z torbą.
W samej zajezdni nie poczułem się nieswojo. OWszem, byłem we wnętrzu maszyny. ale to właśnie maszyny najprościej jest zepsuć. A im więcej trybów tym lepiej dla psuja. Puściłem moich towarzyszy przodem, wiedząc, że moje usposobienie i możliwości dają mi przewagę, gdy jestem dalej przeciwnika niż bliżej i sam mogę zdecydować kiedy wtłuc się w jatkę. Wskazałem głową schody do zegara.
- Tamte wyglądają na obiecujące. - miałem niejasne przeczucie, że zegar to taki punkt krytyczny, ognisko mechanicznej precyzji. Tam więc powinno znaleźć się serce tego miejsca, które my musimy przekabacić.
- Któryś z was umie się tym posługiwać? - wyciągnąłem broń w ich stronę, nie licząc zbytnio na ich inicjatywę. Gdyby wzięli, mogłem się z nią rozstać i mieć swiadomość, że oni również są uzbrojeni. Jeśli jednak odmówili, przewieszam ją przez ramię, na krzyż z torbą.
W samej zajezdni nie poczułem się nieswojo. OWszem, byłem we wnętrzu maszyny. ale to właśnie maszyny najprościej jest zepsuć. A im więcej trybów tym lepiej dla psuja. Puściłem moich towarzyszy przodem, wiedząc, że moje usposobienie i możliwości dają mi przewagę, gdy jestem dalej przeciwnika niż bliżej i sam mogę zdecydować kiedy wtłuc się w jatkę. Wskazałem głową schody do zegara.
- Tamte wyglądają na obiecujące. - miałem niejasne przeczucie, że zegar to taki punkt krytyczny, ognisko mechanicznej precyzji. Tam więc powinno znaleźć się serce tego miejsca, które my musimy przekabacić.
[ Ilustracja ] (z pół godziny szukałem, a i tak to wydało mi się najlepsze ;P )
Wszedłeś po schodach na samą górę, dobre dziesięć metrów wzwyż, coraz bardziej ogłuszany szczękiem pracujących elementów mechanizmu. Niektóre z kół obracających się wokół miało zęby twoich rozmiarów i pracując w połączeniu z innymi elementami mechanizmu wzbudzały lekki ruch powietrza, którego wiew czułeś na twarzy. U szczytu schodów znajdowała się tarcza, której mała wskazówka również była twojej wielkości. Ta skierowana była na cyfrę III, dłuższa, minutowa, na cyfrę IX. Oprócz nich zegar posiadał też dwie cienkie, najdłuższe wskazówki sekundowe, obracające się równocześnie w dwóch przeciwnych kierunkach. Gdy przyglądałeś się całości, na wskazówkach minut i godzin zaczęły pojawiać się słowa, układające się w kaligraficzny zapis:
[font="Palatino Linotype"]"Wskaż godzinę bez początku, byś mógł znaleźć się na końcu"[/font]
Wszedłeś po schodach na samą górę, dobre dziesięć metrów wzwyż, coraz bardziej ogłuszany szczękiem pracujących elementów mechanizmu. Niektóre z kół obracających się wokół miało zęby twoich rozmiarów i pracując w połączeniu z innymi elementami mechanizmu wzbudzały lekki ruch powietrza, którego wiew czułeś na twarzy. U szczytu schodów znajdowała się tarcza, której mała wskazówka również była twojej wielkości. Ta skierowana była na cyfrę III, dłuższa, minutowa, na cyfrę IX. Oprócz nich zegar posiadał też dwie cienkie, najdłuższe wskazówki sekundowe, obracające się równocześnie w dwóch przeciwnych kierunkach. Gdy przyglądałeś się całości, na wskazówkach minut i godzin zaczęły pojawiać się słowa, układające się w kaligraficzny zapis:
[font="Palatino Linotype"]"Wskaż godzinę bez początku, byś mógł znaleźć się na końcu"[/font]
Zagadka wyglądała na prostą. Jedyną taką godziną na zegarze wydawała się być pierwsza, bo zaczyna się od dwunastej, nie od zera. Albo zerowa, jeśli ktoś miał tak chore poczucie humoru, żeby kazać mi szukać godziny bez numeru na tarczy. Rozglądam się za jakimś sposobem na przestawienie wskazówek, zwracając jednocześnie uwagę na Grohmana i Staszka.
[Czy któryś wziął karabin?]
[Czy któryś wziął karabin?]